• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Szkocja > Hogsmeade i okolice > Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie > Wielka Sala
Wielka Sala
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-10-2025, 17:55
Wielka Sala
Wielka Sala to największe pomieszczenie w całym zamku Hogwart. Jak sama jej nazwa sugeruje - jest naprawdę wielka. Długa na kilkadziesiąt stóp, szeroka na kilkanaście i o bardzo wysoko, łukowato sklepionym suficie, którego zazwyczaj nie widać, bo dzięki czarom uczniowie Hogwartu spoglądając ponad głowy dostrzegają zazwyczaj niebo podobne temu, które widać za oknem. Pod sklepieniem wieczorami unoszą się setki świec, za dnia zaś światło dziennie wpada przez wysokie i wąskie okna. Wielka Sala ma kamienną posadzkę i takież ściany, zawsze wypolerowane i zadbane przez domowe skrzaty pracujące w kuchni. Każdego dnia stoi tu kilka stołów - cztery najdłuższe przeznaczone są wychowankom domów w Hogwarcie. Po drugiej stronie od wejścia zaś, na podwyższeniu, stoi stół nauczycielski, gdzie zasiada grono pedagogiczne. Po środku tego stołu stoi krzesło przywodzące na myśl tron, należące do dyrektora szkoły. Dekoracje Wielkiej Sali zmieniają się w zależności od okoliczności.
Na lewo od stołu nauczycielskiego znajdują się drzwi prowadzące do bocznej komnaty z portretami.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (9): « Wstecz 1 … 7 8 9
 
Odpowiedz
Odpowiedz
#81
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
06-12-2025, 13:54
Odpowiedź dla Manon Baudelaire

Czasem wyobrażał sobie, że emocje były żywymi istotami ukrytymi w szczeblach drabiny żeber. Wiły się między nim, oplątał je jak pnącza diabelskich sideł - czasem doprowadzając do bezdechu, czasem do zbyt głośnego bicia serca, któremu zdarzało się pominąć kilka uderzeń. Żyły po swojemu. Rządziły jego odruchami wbrew jego woli.
Bywały dni, kiedy czuł, jak w środku rośnie gęstwina lęku, drobne, istoty, podobne do nieśmiałków, które drapały wnętrze klatki piersiowej swoimi przydługimi, zakończonymi ostrymi paznokciami palcami. Zgrzytały po kościach, osiadały przy każdym żebrze, ślizgały się po mięśniach, sprawiając, ze nie mógł ignorować ich obecności. Były przebiegłe – czasem pozwalały mu oddychać, a czasem zatrzymywały powietrze tuż pod gardłem, jakby dla zabawy mierząc jego cierpliwość. Potrafiły nagle zaciągnąć się w głąb, zniknąć na chwilę tylko po to, by wybuchnąć na nowo, jak wulkan w trakcie swojej erupcji, zupełnie bez ostrzeżenia.
Manon, z różną intensywnością i natężeniem, budziła je wszystkie.
Czasem czuł, jak radość przepływa przez niego, lekka i niesforna, jakby dziecięca, która potrafiła ukłuć śmiechem, a potem natychmiast umknąć, zostawiając za sobą echo radości, która rodziła pustkę i smutek, mający konsystencję mgły, jaka powoli zalewała płuca, rozlewała się pod skórą, a on miał wrażenie, że nigdy nie zdoła się od niego uwolnić.
Każda emocja miała własny rytm, własny kolor, głębie, głos. Gniew był gorący, duszący, pulsujący, rozpychał się łokciami, podczas gdy wstyd przywierał do żeber jak osad na szklanej powierzchni, zazdrość natomiast paliła w gardło jak trucizna. Tęsknota rozciągała się wzdłuż kręgosłupa, drażniła nerwy, wyciągała swoje ręce ku wspomnieniom, spinała mięśnie, aż do bólu. Niekiedy próbował je ujarzmić, zamknąć w sobie, wyciszyć drżenie mostka, lecz one cierpliwie oczekiwały na kolejną chwile słabości, by znów dojść do głosu, przypominające wilcze wycie w noc samotnej pełni. Żył z nimi na co dzień – z tym niewidzialnym tłumem istot, rozbieganych, splątanych w gęstwinie żeber i chociaż wiedział, że były nim, czasem wydawały się zupełnie obce, jakby nie należały do niego, lub nie miał do nich prawa.
Teraz było inaczej, teraz emocje miały smak jej ust, zapach jej perfum, delikatności jej dłoni. Udało się jej chociaż częściowo zapełnić pustkę tląca się pod sercem. Nadała jego sercu innego, żywszego tempa, który wybijał ich wspólny rytm. Widząc wypieki na jej policzkach, słysząc jej oddech, w chwilach, w których jego policzek znalazł się tuż przy jej usta, był pewny, że gdyby tylko złączył ich usta w nagłym pocałunku, jej usta uległby pod znajomym naporem, a ona, nieprzytomnie, łaknąc tego samego co on, odwzajemniłaby go bez zawahania.
Wraz z krótkim "mam czas", wypuszczonym z kobiecych ust na jednym wydechu, wiedział, że miał ją w garści. I właśnie dlatego pozwolił, by jego palce, do tej pory spoczywając na linii jej tali, wspięły się wyżej, na pergamin jej skóry, tam, gdzie materiał sukienki odsłaniał skrawki pleców. Poczuł pod opuszkami łagodną linie kręgosłupa i drżenie jej ciała, które wynagrodził figlarnym uśmiech rozświetlającym twarz,. Zerknął prosto w zielone oczy, delektując się tym, jak piękno jej kobiecej siły kruszeje pod jego dotykiem. Słabość, z której nie da się o oswoić, a z którą trzeba nauczyć się żyć.
Muzyka wkrótce ucichła, po sali rozniósł się szelest szeptów, a maski, która ukrywały ich rysy twarzy, znikły, odkrywając to, co wcześniej zasłaniały - policzki, na których płonęły rumieńce, które nie pozostawił tylko wysiłek.
Myślał, że propozycja, jaka w końcu uleciała z jego ust, spotka się z jej odmową; że zapragnie zniknąć w tłumie, zniknąć z zasięgu jego spojrzenia; zagrzebać swoje słabości w gniewie wypełniającym jej płuca; zadać sobie lub komuś ból, by zasmakować chwilowego zapomnienia; uciec przed tym, co ją przerastało, a jednak sięgnęła po jego dłoń, na której zamknął swoje palce. Dopasowały się do siebie perfekcyjnie, jakby były dla siebie stworzone.
- Oczywiscie, mademoiselle Baudelaire, nie śmiałbym prosić o więcej - a mimo to nadal pragnę więcej niż możesz mi dać, Manon.– Jestem pewny, że to nie jedyny toast, który dzisiaj wzniesiecie.
Bez słowa zaprowadził go ku wolnej przestrzeni, z dala o parkietu i kolejnego tańca zapoczątkowanego przez symfonie znajomych dźwięków. Poczuł na sobie obce spojrzenie, zwrócił ku niemu swoją twarz i skinął lekko głową w ramach powitania, zanim Manon znowu skradła całą jego uwagę.
- Mamy widownie. Ta jedna z twoich krewnych? - mruknął ledwie szeptem, uśmiechając się przy tym ciut drwiąco Nie ugiął się przed parawanem obcych spojrzeń, nie wycofał dłoni spod jej palców. Jedną ręką poddał jej kieliszek, zanim sięgnął dla siebie po drugi. – Miło jest wrócić do miejsca, które kiedyś zastępował nam dom, czyż nie? - zagadnął pozornie spokojnym tonem, unosząc szkło w geście toastu. Na dobrą sprawę nie mógł przywołać w zwojach pamieci momentu, w którym ich rozmowa zahaczyła o temat Hogwart, możliwe więc, że nigdy jej nie odbyli. – Wypijmy zatem za to, co minęło. Za czar wspomnień.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#82
Cassius Avery
Śmierciożercy
Haunted spirits in my head, the thoughts themselves are the thinkers
Wiek
32
Zawód
badacz umysłów, pracownik MM, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
5
Brak karty postaci
06-12-2025, 17:52
Odpowiedź dla Antonia Borgin

Większość ludzi dzieliła się swoim życiem jakby wykładała na stół odsłonięte karty. Odkrywali przed światem wszystkie posiadane figury i atuty. Jego umysł traktował je jak łatwą zdobycz, nagrody, które układał pieczołowicie w przegródkach pamięci, aby sięgnąć do nich w przyszłości jak do bibliotecznego katalogu, o pracowicie zakodowanym systemie znaczeń. Wykorzystywał je potem z rozmysłem, niekiedy do krótkiej wymiany zdań mającej na celu jedynie budowanie zaufania, bo pamiętał u urodzinach córki, czy złamanej łapce ulubionego psidwaka. Wszystko po to, aby ostrożnie budować rusztowanie prowadzące wprost do ich niczego nieświadomych umysłów. Niektórzy sami pakowali się w jego sidła, nie musiał ich nawet specjalnie zakładać, w końcu sami w nie wpadali. Ich jaźnie bywały jednak nieprzeciętnie nudne, pozbawione głębi, nie stanowiąc wyzwania, które lubił przed sobą stawiać. Służyły jednak za trening, rozgrzewkę do bardziej rozbudowanych zadań, pozwalając na to, aby wciąż rozwijane umiejętności nie zardzewiały. Dzięki temu nie pozwalał ucichnąć drzemiącej w duszy potrzebie spenetrowania i odkrycia najgłębszych zakamarków obcych świadomości.
Antonia nigdy nie raczyła go zbędnym pustosłowiem, skrywając tym samym swój umysł za zasłoną tajemniczości - bardziej więc pociągającej, chwilami nawet złowieszczej, bo chociaż doskonale znali swoje ciała, tak naprawdę niewiele o sobie wiedzieli. Może bawiło ich budowanie łączącej ich relacji w sposób w jaki konstruuje się domek z kart - ze świadomością jak łatwo przychodzi mu runąć, a wtedy wszystko należy zaczynać od nowa. Każde ich spotkanie stanowiło więc nowy początek, bo nie rzucając na wiatr żadnych obietnic, koegzystowali bez zobowiązań, z rozmysłem korzystając z chwil, w których przeznaczenie splątało ich losy. Dokładnie jak tego wieczoru, na ten krótki moment, gdy ich ciała znajdowały wspólny rytm w tańcu.
- Masz rację. Każda przysługa ma swoją cenę. Nad nią się jeszcze zastanowię - odparł, unosząc do góry kąciki ust, równocześnie obejmując ją nieco mocniej, na chwilę zatrzymując wzrok na ich złączonych dłoniach, które ukierunkowywały wspólny taniec. Również żartował, chociaż Panna Borgin miała rację, że w ich rejestrze każdy dobry uczynek krył w sobie jakiś ukryty motyw.
Wciąż czuł w niej lekki opór, wydawało się, że doskonale mu znany. Przywykł do tego, że niełatwo pozwalała przejąć inicjatywę. Nie była bezwładną lalką, która bez namysłu pozwalała się prowadzić. Roześmiał się szczerze słysząc jej zaczepny przytyk, to w jaki sposób wykorzystała jego dobór słów.
- Chciałem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Wydawało mi się, że tak wyjątkowej okazji nie należy przegapić. Jeszcze nigdy nie przebywaliśmy tak blisko siebie pośród takiego tłumu. - Zaintrygował go nagły cień, który pojawił się w jej oczach. Zupełnie jakby pod tą prawdziwą. balową maską, skrywało się jeszcze inne, bardziej zmanipulowane oblicze. Przez moment wydawało mu się, że wkradło się między nich niemal namacalne napięcie. Lekko rozluźnił dłoń, która obejmowała jej ramię, przesuwając palcem wskazującym po skórze. Delikatnie jak na niego, uspokajająco. On w zamian czuł dziwną swobodę, rozluźnienie, które przyszło do niego zupełnie nagle. - Wielka Sala zachwyca. Wciąż jednak uważam. że Durmstrang z łatwością zdobywa palmę pierwszeństwa? Nie uważasz? - Odchylił do tyłu głowę, spoglądając w rozgwieżdżone niebo.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#83
Michael Scaletta
Czarodzieje
wolność — kocham i rozumiem
wolności oddać nie umiem
Wiek
26
Zawód
kradnie, co popadnie
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
8
0
OPCM
Transmutacja
11
15
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
7
10
Brak karty postaci
07-12-2025, 00:20
Odpowiedź dla Philippa Moss

Tkaniny wirowały nad drewnianym parkietem, klasyczna muzyka dudniła dostojeństwem, a twarz krzywiła się od niewygody niesionej przez nałożoną na wejściu maskę; i nie byłby zupełnie szczery przyznając, że wcale nie wolałby pokołysać się do melodii bluesa, że wcale nie wolałby wymienić murów dawnej szkoły na piwnicę jakiejś podłej meliny, gdzieś po drodze rozpinając jeszcze trzy pierwsze guziki koszuli ― tej samej, która gryzła teraz szyję.
Nie byłby szczery, więc nie komentował tego wcale, myśli skupiając na kilku pomniejszych, łechtających przyjemnie świadomość, niuansach tego wieczora. Choćby i na tym, że wyjątkowo zadowalała ją ta okoliczność i jego zgoda; choćby i na tym, że cały ten wypad skwituje najpewniej realizacją kolejnego ― jak chciał wierzyć ― intratnego interesu; choćby i na tym, że po drodze może łykną jeszcze ― za pieniądze tych skurwysyńskich bogaczy ― po kieliszku jakiegoś wybitnego szampana, do pary z kawałeczkiem słodkiego tortu. Nowy minister musiał sypnąć kasą na podobne udogodnienia, co do tego nie miał większych wątpliwości; gdzieś tam jeszcze zastanawiał się nawet przez chwilę, czy głupotą było nie korzystać z zasobów zamczyska, rzucając się na ukryte w jego murach kosztowności ― zaraz jednak refleksja ta ustąpiła miejsca następnej, w której wygodna ironia mieszała się z prawdą, w której prosty komplement znikał pod przykryciem czegoś banalnego.
― No pewnie ― przyznał jej niezwłocznie, szczerze przekonany, że tak rzeczywiście mogło być; że w innej czasoprzestrzeni, w innym układzie losu, tak po prostu brylowałaby na eleganckich salonach, w towarzystwie odnajdując nie śmierdzące oddechy podpitych marynarzy, a raczej świeże istnienia młodych i bogatych paniczyków. Ich życiowym celem, sednem, wartością było najpewniej godne odnajdywanie się w powinności synów i córek, potem ― ojców i mężów, matek i żon; jak śmiał sobie niemo twierdzić, nie spotykali na swojej drodze żadnych niegodziwości przeznaczenia, pławiąc się w luksusach, dziedzicząc wielopokoleniowe majątki, istniejąc dla samego faktu istnienia. ― Czasami zastanawiam się, co by było, gdybym uwiódł jakąś samotną wdowę i namówił ją na przepisanie mi połowy swojej fortuny ― wyznał nieoczekiwanie, w tonie błahej konspiracji skwitowanej szerokim uśmiechem, bo opowiadał o tym zupełnie półżartem, półserio. ― Ale potem dochodzę do wniosku, że musiałbym przecież godzinami wysłuchiwać jej kurewsko nieinteresujących żali, na końcu mamiąc jakąś ładną historyjką o miłości w obliczu mezaliansu ― ciągnął to dalej, brązowym spojrzeniem przemykając pomiędzy kantami jej twarzy; w nich też odnajdywał teraz chyba odwagę do podobnych konstatacji, w nich też chyba zasadzały się powody, dla których w ogóle dywagował o takiej odległej wizji. ― Regularne robienie jej dobrze wydawałoby się najmniejszym wysiłkiem... I nadwyrężeniem. ― Moich zasad, mógłby doprecyzować, ale zamiast tego oddał ją w dryg kolejnego piruetu, już zaraz dochodząc chyba wreszcie do finału tej miałkiej tajemnicy. ― Ale to za dużo zachodu, za duże zobowiązanie... ― Zbyt duże kłamstwo, bo wyrzuty sumienia zżarłby go prędzej niż później; prościej było jednak przywdziać ten beztroski kostium lenistwa, ten swobodny wizerunek nieznoszącego rutyny i powinności lekkoducha, i tym też cieniem nieodgadnionego sąsiada ją właśnie nakarmić. ― Ty zaś... Ty byś była do tego zdolna. Umiesz sycić ludzi iluzją ― dorzucił w charakterze aprobaty, choć ze słów tych wynikała przecież ponura prawda o jej jestestwie, przyzwyczajeniach, talentach i zawodzie. ― Dlatego nadal nie pojmuję, dlaczego tracisz czas na mieszanie w głowach naszym lokalnym obszczymurkom. Dlaczego, skoro mogłabyś zawładnąć takim, który kupowałby ci rękawiczki warte więcej od twojej miesięcznej wypłaty? ― padło bardziej retorycznie, niźli w oczekiwaniu na realną odpowiedź, ale nie było w tym niczego poza figlarnością i swobodą ducha; gdzieś przecież, chwilę przedtem, usłyszał też, że chciała tu przyjść właśnie z nim ― i może to właśnie dowartościowało go na moment, może to właśnie rozciągnęło na jego wargach uśmiech nonszalancji, a wzdłuż niego ― kolejne enigmatyczne półsłówka, niezupełnie przecież podobne do tego, co zwykł jej codziennie serwować.
― Nie tylko ― zaprzeczył, bynajmniej nie z uprzejmości; zaprzeczył, by już zaraz kończyć prostego walca i dzielić się ułożonym zawczasu planem. ― Muszę znaleźć jedną książkę i... zabrać ją do domu ― krótkie wytłumaczenie spełzło w eter, gdy palce pewniej objęły te jej, a gdzieś po drodze z parkietu twarze znów stały się transparentne, znów odkryte i możliwe do rozszyfrowania. ― Wino może być, ale tematu poszukam innego... Może też cię zainteresuje ― rzucił porozumiewawczo, niemo rozglądając się za papierosem i pokrótce przygotowując się do krótkiego wykładu o tym, jak całkiem niedaleko, najpewniej gdzieś pod ich nosami, spoczywały mugolskie, legendarne kosztowności ― gotowe tylko do tego, by zostać odnalezionymi, a w konsekwencji przeistoczyć się w pokaźny stos złota, którym mogli się podzielić.
Wchodzisz w to?

ztx2
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#84
Drew Macnair
Śmierciożercy
the only way to get rid of temptation is to yield to it
Wiek
32
Zawód
zaklinacz, namiestnik Suffolk
Genetyka
Czystość krwi
metamorfomag
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
0
40
OPCM
Transmutacja
14
2
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
12
2
Brak karty postaci
08-12-2025, 23:59
Odpowiedź dla Lucinda Macnair
Zadziwiająco wiele w ciągu ostatnich miesięcy rozmawialiśmy o polityce, ale trudno było przejść obok zmian obojętnie, zwłaszcza gdy było się częścią tego naiwnego tworu. Bo właśnie takie zdanie miałem o Ministerstwie i jego strukturach; zbyt demokratycznych, zbyt równych i ukierunkowanych na rzekome wyższe dobro. To właśnie ta rzekoma poczciwość doprowadziła nas do przełomowego – w tym negatywnym wydźwięku – momentu historii, który najpewniej zakończy się rozlewem krwi tudzież kompletnym zatraceniem nie tylko czarodziejskiej tradycji, ale wartości. Angielska potęga oddana w ręce zmanipulowanego kretyna i – co gorsze – szlamy stanowiło niejako zaproszenie do konfliktu, nie tylko wewnętrznego, ale i płynącego zewnątrz, bowiem słabość strony stanowiła ku temu fundament. Ciekaw byłem czy wszyscy ci, którzy poparli jego kandydaturę w ogóle brali to pod uwagę. -Odnoszę wrażenie, że już dawno wspomniany sukces odtrąbił- zerknąłem na Lucindę nie mogąc powstrzymać kpiącego uśmiechu. -Wątpliwe, aby ktokolwiek wyszedł stąd niezadowolony- zamyśliłem się. -No chyba, że Irytek dał mu się we znaki- zaśmiałem się pod nosem czując, że jeśli faktycznie ten podły duch zrobiłby psikusa jakiemuś ważniakowi zza granicy, to pierwszy raz byłbym mu wdzięczny. -Doskonale wiemy, że teraz będą zatruwać prasę najmniejszymi sukcesami, a porażki zrzucać na karb poprzedników, byle tylko przekonywać do siebie opinię publiczną- rozłożyłem bezradnie ręce, po czym upiłem trunku. -A zwłaszcza niezdecydowanych- dodałem kręcąc nieznacznie głową. Byliśmy w niewielkiej, ale wciąż mniejszości i to skutecznie ograniczało nam możliwość działania – niemniej jednak nie zamierzałem pozostawiać tego bez echa. Kropla drążyła skałę.
-A to nie po to chodzi się na takie spędy? Żeby ponarzekać?- wygiąłem wargi w kąśliwym wyrazie, po czym nachyliłem się do jej ucha. -Znam zdecydowanie lepsze sposoby na wykorzystanie tego wieczoru, ale obawiam się, że jest tutaj zbyt dużo ludzi- szepnąłem, by finalnie wyprostować się i przenieść spojrzenie na pełny parkiet. Zwykle nie odmawiałem sobie tańca, choć wolałem poddać się muzyce po nieco większej dawce alkoholu, niżeli przyszło mi wypić do tej pory. -Czyli znów wrócę z umorusanymi butami? Masz wiele talentów, ale- przerwałem starając się zachować niewinny wyraz twarzy. -To nie jest jeden z nich- rzuciłem, rzecz jasna mijając się z prawdą, bo choć jej umiejętności nie były wybitne, to z pewnością dalekie od nędznych.
-Tak?- spytałem będąc ciekaw powodu, choć mogłem się go domyślać. Nigdy nie wypowiadała się ciepło o własnym domu, mimo że postronny obserwator mógł sądzić, iż przecież miała wszystko. Bo dla wielu tym wszystkim był właśnie majątek. Rzecz ulotna i trywialna; pusty symbol, który błyszczał tylko dla tych, którzy nigdy nie zrozumieli, jak mało naprawdę znaczył. -Też wracałem do Londynu tylko latem- wtrąciłem, ale zapewne doskonale o tym wiedziała. Matce było to na rękę, ojciec najpewniej nawet się tym nie interesował – Hogwart był moim domem, zaś nokturnowska dziura jedynie przechodnią noclegownią. Unikałem spędzania tam czasu jak tylko mogłem – brzydząc się każdym fragmentem tego miejsca.
-Zatem opowiedz mi o najsurowszej karze i dlaczego ją dostałaś. No chyba, że nigdy nie wylądowałaś na dywaniku?- uniosłem pytająco brew, po czym ponownie zamoczyłem wargi w ognistej. O swoich mógłbym opowiadać do rana, choć zapewne i tak zabrakłoby czasu. Nie skomentowałem kwestii dyrektora; powodów tego było wiele, a wśród nich jeden – najważniejszy. Niepodlegający dyskusji zwłaszcza w podobnych okolicznościach.
-Najlepsze? To właśnie zapewne te najbardziej ryzykowane- zaśmiałem się pod nosem starając się przypomnieć najciekawsze ze wszystkich. -Zapewne oskarżysz mnie o sentymentalność, ale najlepiej wspominam pierwszy dzień w tych murach, bo w końcu poczułem przynależność, nie tylko dlatego że nie miałem innego wyjścia. Ta wolność, swego rodzaju beztroska i możliwość rozwoju w normlanych warunkach były czymś, o czym wcześniej mogłem jedynie marzyć. Właściwie nawet nie jestem pewien, czy byłem skory do tak nieosiągalnych - na tamten moment – pragnień- odparłem zgodnie z prawdą starając się zobrazować jej moją perspektywę. Pewnie wielu przywołałoby ten sam dzień, ale każdego kierowała inna motywacja – ja naprawdę poczułem wtem, że byłem wart coś więcej i zrozumiałem, że jeśli chciałem coś osiągnąć, to tylko własną pracą – walką i ambicją.
-Najbardziej ryzykowne? Nocne wyprawy do biblioteki, schadzki w pokoju życzeń, metamorfomagiczna zmiana twarzy byle tylko oddać denny i ośmieszający esej pod postacią nielubianego kolegi, wrzucanie pod bijącą wierzbę bagażu osób, do których żywiłem jeszcze mniejszą sympatię. I wiele, wiele więcej- wzruszyłem ramionami nie potrafiąc chyba wybrać tego najzabawniejszego. Bo przecież w całym tym ryzyku chodziło wyłącznie o lepszy nastrój.
-Już?- spytałem przenosząc ponownie spojrzenie na parkiet. Upiłem trunku do dna, po czym dźwignąłem się na nogi i wysunąłem w jej kierunku dłoń. -A zatem zawstydźmy wszystkich- dodałem z lekkim uśmiechem i wspólnie ruszyliśmy w kierunku roztańczonych par.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (9): « Wstecz 1 … 7 8 9
 


Skocz do:

Aktualny czas: 10-12-2025, 14:52 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.