• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Londyn, Horyzontalna 3/12 > Sypialnia
Sypialnia
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
11-10-2025, 13:24

Sypialnia
Utrzymana w ciemnej tonacji sypialnia jest zastawiona książkami historycznymi oraz kolekcją map i globusów otrzymanych od ojca i upamiętniających część handlowych szlaków, na których Prince'owie oparli swoją pracownię alchemiczną. Choć Jasper nie jest już bezpośrednio związany z rodzinnym interesem, nadal spogląda na nie z pewnym sentymentem. Okna wychodzą na tył kamienicy, więc pomieszczenie zwykle tonie w lekkim półmroku.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4
Odpowiedz
Odpowiedz
#31
Leonie Figg
Akolici
he was hanged from the gallows that he built for me.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
20-11-2025, 13:34
Było coś magicznego w przecięciu nici samotności. Okazali się dla siebie pokrewnymi duszami, bandażami na rany, które zjełczały pod wpływem upływającego czasu. Leonie pragnęła być dla niego podporą - po ujrzeniu jego czerwonych i zaszklonych oczu, jego drżących w panice ramion i nagiego ciała, miała nadzieję, że nigdy nie będzie musiał być sam z koszmarem przepowiedni. Na balkonie mogła siedzieć dwa metry od niego i milczeć, na spacerze iść za nim albo przed nim, zdystansowana tak, jak by tego potrzebował, ale byłaby gdzieś na winiecie krajobrazu, czekająca cierpliwie na to, aż strach Jaspera okrzepnie i znów będzie szukał bliskości. Tak samo on stał się podporą, na której Leonie składała ciężar swoich przeżyć. Powierzała mu tajemnice, których nie nazwała na głos przy nikim innym, odsłaniała najwrażliwsze części siebie i nareszcie zrozumiała, czym jest zaufanie absolutne, bo przecież Jasper mógłby ją zranić, ryzykowała tym, lecz tego nie zrobił. Za każdym razem scałowywał z jej dygoczących kończyn dreszcze przeszłości i przyciskał ją do siebie tak mocno, że cienie, które za sobą wlokła, nie mogły przedostać się przez tarczę jego ramion. Dziękuję za szansę. Uśmiech prężący się na jej odrobinę drżących wargach wyrażał to samo, usta przyciśnięte do jego podbródka złożyły tam pocałunek swojej wdzięczności.
To, że oblepione mrokiem i pragnieniem pustki myśli szybko minęły wcale jej nie uspokoiło, bo  wiedziała, że to nie znaczy, że nigdy nie wrócą. Były jak chroniczna choroba zakradająca się do organizmu pod osłoną nocy i wyczekująca odpowiedniego momentu, żeby znów się objawić. Z tego, co mówił Jasper, nie wyłaniał się jednak obraz człowieka, który łatwo by im się poddał. Nawet wtedy powoli odzyskiwał blask w oczach, wraz z każdą odciągniętą od jego sylwetki odnogą diabelskich sideł; patrzył na nią, gdy się tym zajmowała, a Leonie mylnie sądziła, że robi to tak długo, bo rozważa, czy donieść na jej nieuwagę właścicielowi sklepu. Nie miała pojęcia, że wtedy... Że przyczyniła się do wybudzenia go ze złego snu. Spojrzała na niego nadal nieprzekonana, ale nie kłóciła się ze stwierdzeniem, że go uratowała - poniekąd tak było, gdyby nie jej interwencja mógłby skończyć bardzo marnie, ale nie mogła zignorować myśli, że gdyby nie jej nieuwaga, w ogóle nie byłoby potrzeby do ingerowania. - Żałoba - zaczęła cicho. Żona go zdradziła, nie było między nimi silnych uczuć, ale nadal mogła być jego przyjaciółką, skoro spędzali u swojego boku życie. - Rozumiem. Straciłam brata, więc wiem, że wtedy nie jest się sobą - wyznała, gładząc troskliwie jego ramiona. Rzadko mówiła o Basilu, rzadko o nim myślała, bo w poczuciu niesprawiedliwości obwiniła za swój los także jego. Przecież gdyby nie umarł, nigdy nie musiałaby wpaść w szał alkoholu, nocnych eskapad i poszukiwania rozrywki, a wówczas nie poznałaby Colina. To było tak wielką hipokryzją, że wstyd wypełniał jej kończyny kamieniami. Pod pretensjami kryła się jednak rozpaczliwa siostrzana tęsknota. Łzy młodej dziewczyny, która wierzyła, że jej rodzina jest nieśmiertelna. - Jeśli znów się tak poczujesz, powiedz mi - poprosiła, musnąwszy go nosem. Wtedy była obok i miała zamiar być obok już zawsze. Razem znaleźliby sposób na odpędzenie demonów drapiących o czaszkę Jaspera; tańce, spacer? Czytanie na zmianę rozdziałów najbardziej niedorzecznej książki pod słońcem? Wspólne malowanie głupot? Nawet warzenie niezbyt poważnych mikstur, nie miałaby nic przeciwko, jeśli byłby dzięki temu szczęśliwszy.
- Chyba nie mówisz poważnie - wyrwało się jej z niedowierzaniem, gdy wspomniał później o dobru interesów. Złość, która pojawiła się w niej teraz wobec jego rodziców, konsumowała każdą tkankę tak boleśnie, że Leonie czuła, jak gdyby w każdej sekundzie mogła stanąć w płomieniach. Przylgnęła do niego szczelnie, otoczyła jego szyję ramionami i nieco delikatniejszym ruchem przysunęła jego głowę do swojego ramienia, by mogła go objąć. Skryć na moment przy sobie przed całym światem. Przed wachlarzem powinności, który przed nim rozłożono. - Nie jesteś towarem, który można wymienić za lepszy wpis w księdze rachunkowej - stwierdziła z gniewnym zapałem. Figgowie nigdy nie postąpiliby z nią w taki sposób i, szczerze mówiąc, nie mieściło się jej w głowie to, że pewne czystokrwiste rodziny nie miały skrupułów przed takim postępowaniem. Nie tkwili już w średniowieczu, na Merlina. - A gdyby układy i układziki wymagały, żebyś zamiast uzdrowicielem został cyrkowcem, to też byłoby w porządku? - zmrużyła oczy, wyobrażając sobie, że wyrzuca to wszystko jego rodzicom; że mówi do nich, nie do niego. Chciałaby móc cofnąć się w czasie i potrząsnąć państwem Prince, uświadomić im, że szczęście ich syna jest ważniejsze niż dobra materialne, a jednocześnie chciałaby też potrząsnąć młodszym nim, żeby widział w sobie więcej wartości. Był osobą, nie monetami w skrytce Gringotta albo miksturą przekazywaną z rąk do rąk. - Moja mama prędzej zjadłaby nasze jabłonie z korzeniami, a tata osuszył ulubiony staw w Dolinie, niż by się na coś takiego zgodzili - powiedziała stanowczo i poczuła, jak nagle rozbudzona tęsknota drąży korytarze w jej sercu i niesie się echem po całym ciele. Byli dobrymi ludźmi, którzy pokochaliby Jaspera i okazaliby się tak samo poruszeni postępowaniem jego rodziców. - Nie unieważniaj się - i nie usprawiedliwiaj tego, nie dokończyła, łagodnie unosząc jego głowę, żeby tym razem złożyć pocałunek na jego czole.
Na szczęście historia przyjaźni z Atticusem ostudziła jej wrzące emocje. Leonie cieszyła się, wiedząc, że miał u swojego boku prawdziwego przyjaciela, kogoś, kto rozumiał go po męsku, kogoś, kto czuwał nad nim od lat. Oriana dokonała słusznego wyboru, a perspektywa wspólnych kolacji nagle wydała się jej tyleż krępująca, co przyjemna. - Mam nadzieję, że będą szczęśliwi - westchnęła pod nosem, nie dodając, o kogo jej chodziło, bo w kontekście Lestrange'a to było raczej oczywiste. Trzymała kciuki za szczęście swojej przyjaciółki, usidlonej po latach niepowodzeń przez wielu chłopców - cóż, najwidoczniej Ori potrzebowała mężczyzny. Doświadczonego, starszego, kogoś, kto zapewni jej stabilizację i do kogo parło jej serce... I Leonie to rozumiała. - Ja też - dodała czule w kwestii przeznaczenia, które mogli wziąć we własne ręce.
Następnie posłusznie zsunęła się z jego kolan, zaczepnie ciekawa wystawnego śniadania, które jej obiecał. W ciemnych oczach kręciły się iskierki czułości przemieszanej z figlarnością, dłonie zdjęły koc z pleców, poprawiwszy kołnierz ciepłego swetra. Sprawdził się doskonale na wczesnowiosenne poranne przymrozki, to musiała przyznać. - Czyli będziesz mnie przekupywał smaczkami - rzuciła z rozbawieniem. Pled wylądował schludnie na pościelonym łóżku, a oni przenieśli się do kuchni. Helga wylegiwała się w drzwiach do pokoju, zapatrzona w wysoką półkę regału, na której dumnie wypoczywał Puszek; Leonie uśmiechnęła się szeroko na ten widok i już miała usiąść na krześle przy kuchennym stole, kiedy dotarło do niej, jaką piosenkę wybrał Jasper. Wówczas jej policzki wydęły się lekko i pokryły szkarłatem, a ramiona skrzyżowały na piersi. - Jasper Prince, prywatnie jestem fanem - przedrzeźniła go ze spotkania Akolitów, kiedy przechylił się przez nią, jakby była stopniem na drabinie prowadzącym do blasku Eddiego. - Nocne Nuciaki, naprawdę? Co dalej? Żabi chórek "Kwartet Księżycowych Kumciaków"? W tym wieku chyba powinieneś mieć bardziej wyrafinowany gust muzyczny, niż zespół, w którym gra Mój. Były. Chłopak - zaperzyła się, precyzyjnie punktując każde słowo, i wreszcie usiadła. Wiedział, że jedna z piosenek zespołu dotyczyła zerwania, którego Bones doświadczył w szkole? Z nią? Poprosiła o kawę z mlekiem i zajadła irytację jajecznicą oraz tostem. Może dla Jaspera jajka były zbyt ścięte, ale Leonie nawet tego nie zauważyła. Od tak dawna nikt nie zrobił dla niej śniadania... Wzruszenie oplotło gardło i sięgnęła przez stół do jego dłoni. - Dziękuję - powiedziała znad kończonego tosta, promieniejąc. - Faktycznie jesteś w tym dobry. Od dziś możesz się zająć śniadaniami jako nadworny szef kuchni - obwieściła wesoło. Byle nie kanapkami do pracy, te chciała robić mu sama.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#32
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
22-11-2025, 00:18
Odruchowo uciekł wzrokiem na dźwięk tego słowa—żałoba, której nigdy nie potrafił przeżyć. Dwukrotnie obarczona poczuciem winy, za każdym razem dezorientująca. Po śmierci Severusa każdy kąt pracowni i domu w Manchesterze zdawał się przygnębiający, w Hogwarcie czuł się zresztą podobnie źle. Mógł wtedy skupić się na celu, na ucieczce—wymagającej i ciężkiej i wieloetapowej, a zatem doskonałej, bo pokuta nie powinna być łatwa. I niełatwe było przekonanie rodziców do Evershire, przygotowanie się do egzaminów, a nawet porzucenie rodzinnej pracowni i obserwowanie jak to Marcus ją przejmuje. Kochał tą pracownię, kiedyś, ale nie mógł kochać jej gdy zabrakło w niej pierworodnego.
Żałoba po śmierci Ingrid była inna, jeśli w ogóle była żałobą. Dezorientująca, cicha, może faktycznie gnająca go aż do Cardiff.
- Nie wiem, czy to była żałoba. - przyznał cicho, nawet jeśli mieszkanie bez niej faktycznie zdawało się bardzo puste. - Nie po tym, jak znaleźli ich razem. - może nie powinien o tym mówić, ale gdy tama już pękła... nie potrafił o tym nie mówić. Podniósł wzrok dopiero, gdy Leonie zdradziła własną prawdę. - Też straciłem brata. Na wojnie - zacisnął z goryczą usta. - ale to nie była wojna. Po prostu był w Londynie, gdy mugole użyli tego swojego spadającego z nieba sprzętu... - odruchowo spiął ramiona, ale zmusił się do wzięcia długiego wdechu zanim gniew weźmie górę. Nie umiał, nigdy się nie nauczy na nich nie złościć, na tą bezsensowną śmierć, której można było zapobiec.
Której samemu mógł zapobiec.
Przyciągnął do siebie Leonie jeszcze bliżej, by położyć brodę na jej ramieniu; ukryć twarz w kaskadzie jej włosów. Zamknął oczy, choć widok przebłysków słońca byłby bardziej uspokajający niż ciemność pod powiekami; ciemność, w której raz po raz błyskały wybuchy z tamtego snu—ale na tą ciemność zasłużył.
- To były moje pierwsze sny, wiesz? A przynajmniej pierwsze, po których się zorientowałem, ale już... gdy było za późno. - mówił bardzo cicho i powoli, nie ruszając nawet głową. Prawdę o bracie wyznał tylko Mortiemu, ale Mortie rozumiał, a Leonie... czy to nie za dużo? - O czymś spadającym z nieba, myślałem, że to gwiazdy i zrozumiałem dopiero potem... I zawsze miałem złe przeczucia ilekroć o nim myślałem, ale wtedy próbowałem je ignorować. - ze wstydem zniżył głos do szeptu, zapomniawszy nawet wspomnieć kiedy to było—jedynie wojna mogła nasunąć Leonie myśl, że musiał być bardzo młody. Pokiwał lekko głową, choć czasem nawet jemu samemu trudno było zrozumieć kiedy czuł się źle; a kiedy to jedynie jego sny i problemy innych ludzi przenikały do jego jawy.
Pełną pasji przemowę Leonie o aranżowanych małżeństwach pominął zakłopotanym milczeniem, choć rzadko kiedy bywał skonsternowany. Pokiwał niepewnie głową, choć nie wyglądał na przekonanego. Przemknęło mu przez myśl, że wychowali się w zupełnie różnych światach. I że chciałby poznać jej świat i że nieco obawiałby się zabrać ją do własnego—bo miała rację, coś w jego stosunkach z rodziną było nieodwracalnie popsute, choć nie byli przecież złą rodziną. Ale to moja wina, nie małżeństwa - pomyślał, nie powiedział. Albo tego, w jaki sposób podeszli do Eileen. Czy rodzina Leonie też... potępiłaby ją, gdyby odkryli, że krzywdził ją mugol? Czy to dlatego nie utrzymywała z nimi kontaktu? Porzucił chęć poznania jej rodziny, skoro nie utrzymywała z nimi kontaktu, ale wciąż dźwięczała mu w uszach czułość i tęsknota z jaką mówiła o ojcu. I matce. - Tęsknisz za ich smakiem? - zmienił temat. - Jabłek, z tych jabłoni. - czasami, gdy ślęczał nad kociołkiem ustawionym w dawnej sypialni Ingrid, tęsknił za przestronną pracownią, do której Marcus pewnie by go wpuścił—ale ambicja nie pozwalała mu spytać.
Zerknął na Leonie trochę podejrzliwie gdy jej życzenia szczęścia zaręczonych okazały się westchnięciem—czy ona też wiedziała, ile razy Oriana i Atticus już się rozstali? Co mówiła jej Włoszka? Korciło go spytać, ale nie zrobił tego, kierowany lojalnością wobec przyjaciela; bo przecież za informacje musiałby się odpłacić własnymi informacjami.
Z entuzjazmem zabrał się do robienia śniadania w skoczny rytm znanej melodii, aż…
…? Nie zrozumiał zupełnie o co chodziło Leonie—jego własne słowa sprzed dwóch tygodni nie były aż tak chwytliwe jak teksty o dziewczynach bez serca—ale i tak odwrócił się w jej stronę i uniósł brwi, widząc jak szkarłatne były jej policzki i roziskrzone oczy. I uniósł brwi wyżej, gdy krytykowała jego gust muzyczny.
- Nie lubisz Żabiego Chórku? Wpada w ucho. - zwłaszcza siedmioletnim dziewczynkom. Ale Audelia już dawno z tego wyrosła, a Marcus nie grał muzyki przy nim, a to mieszkanie było posepnie ciche. - Twój... kto? - wybałuszył oczy, kolejnych słów Leonie zupełnie się nie spodziewał. Wydawały się tak absurdalne, że teraz rozmowa powinna potoczyć się naturalnie: powinien roześmiać się szczerze, a potem uparcie dociekać z którym z chłopaków się spotykała i czy któraś piosenka jest o niej. Ale właściwie—jakie to było idiotyczne, była przecież śliczna i wesoła i—właściwie nigdy nie wyobrażał sobie w jej przeszłości nikogo, kto nie był tamtym Colinem, a tym bardziej nikogo kto był młodym i wspierającym Grindelwalda celebrytą. Przed oczyma stanął mu ten blond wokalista, ten, który jawnie cytował baśnie Barda Beedle'a i który z niewiadomych powodów wzbudzał instynktowną i bezpodstawną niechęć (zupełnie jak pewien magipolicjant w kostnicy, ale tamta niechęć była uzasadniona). Próbował przypomnieć sobie resztę twarzy z zespołu i z wrażenia zapomniał o perkusiście. - Czułaś...albo czujesz... - przybrał bardzo pokerową twarz i z udawaną obojętnością odwrócił się do jajecznicy, którą właśnie w tym momencie za mocno ściął i prawie przypalił. - coś do... - och Merlinie, nie, nie spyta o to (chociaż już spytał) - mam tego nie gwizdać? - spytał w zamian, bardzo uważnie i powoli nalewając kawę. Onieśmielenie opadło dopiero gdy Leonie się rozpromieniła, pewnie celebryci nie robią tak dobrych jajecznic. - Z przyjemnością, tylko musimy budzić się wcześniej... choć może nie na wschody słońca. - roześmiał się, bo zwykle to rano napadała ich ochota na czułości. Wiedział jednak doskonale, że to nie była jego najlepsza jajecznica, więc następnego poranka ambicja zapewne zwycięży nad pożądaniem.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#33
Leonie Figg
Akolici
he was hanged from the gallows that he built for me.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
22-11-2025, 12:03
Wyznanie o Severusie skurczyło serce w jej piersi, boleśnie dźgnęło je ostrą szpilką współczucia i zrozumienia. Czasem w spojrzeniu Jaspera pojawiał się cień, którego genezy wtedy jeszcze jej nie wyjawił. Mówił o mugolach z niechęcią, pojmował i szanował spektrum jej krzywdy, uzasadniał nienawiść, wspominał o katastrofie pracowni i był przy tym surowy, jak gdyby przeżarty przez własny ból. Przeczuwała, że musiało kryć się za tym coś więcej, ale nie napierała na niego, wymuszając prawdę, która równie dobrze mogła nie istnieć. A istniała. Wychynęła z cichych słów i skrystalizowała się pomiędzy nimi, ziębiąc ramiona Leonie dreszczem. Kolejne podobieństwo. Kolejna empatia, kolejny zryw uczuć mknący w jego stronę w nadziei, że będzie mogła złagodzić ranę powstałą po utracie brata. Po własnym przykładzie wiedziała, jak było to trudne. Mimo że miała przy sobie przyjaciół, nigdy tak naprawdę nie zdołała otworzyć klatki swoich żeber i pokazać im, jak cierpiał pokryty zgnilizną żałoby organ. Wyczuwszy spięcie jego mięśni, przesunęła tam dłonie, masując twardniejące gruzła strachu i rozgoryczenia.
- Przykro mi. Naprawdę, bardzo. Ale to nie twoja wina, tylko ich - od początku do końca - szepnęła, a mimo łagodności jej głos zdradzał przekonanie. Wyrzucał sobie, że nie zdołał obronić brata, że spóźnił się ze zrozumieniem sennych mamideł, poukładaniem ich w spójny scenariusz, co doprowadziło do tragedii. Ona także swego czasu popadła w tę spiralę. Dopiero Arlo wytłumaczył jej, jak bardzo Basil wierzył Dumbledore'owi i jak bardzo oddawał się budowaniu lepszego świata, nieświadomie pokazując jej, że winnym za śmierć bliźniaka był właśnie wychwalany pod niebiosa dyrektor Hogwartu. - Nie mogłeś wiedzieć, że sny są prawdziwe. Wpadnięcie na to, że jest się jasnowidzem, nie jest pierwszym ludzkim instynktem, kiedy w nocy pojawiają się koszmary. Nawet bardzo prawdopodobne, o bliskich - tłumaczyła, jak gdyby próbowała pokryć jego bliznę świeżą tkanką, tym razem zdrowszą. Skoro wspominał o wojnie i mugolskich bombach (Colin opowiadał jej o tym z dumą, pamiętała jego zapał), musiał być wtedy bardzo młody, niedoświadczony, nie miał nikogo, kto pokierowałby nim w meandrach jasnowidzenia. Prędzej mógłby zajrzeć do sennika i zinterpretować znaczenie snów, niż wpaść na to, że potrafi przepowiadać przyszłość.
Zamilkła, w wyobraźni przechadzając się przez połać rodzinnych sadów. Pachniało w nich słodyczą owoców, co kilka, kilkanaście metrów stały drewniane skrzynki, czekające na zbiory. Czasem odbywało się to za pomocą magii, a czasem razem z rodzeństwem wspinała się na drabinkę albo schodki i samodzielnie ściągała jabłka z gałęzi, jedno po drugim, z szacunkiem dla drzew i ich twórczości. Czuła wtedy, jakby była częścią cyklu przyrody, a potem zawsze porównywała swoją skrzynkę ze skrzynkami braci i liczyli, które z nich osiągnęło lepszy wynik. Leonie bezwiednie uśmiechnęła się do przeszłości, ale kąciki ust szybko opadły w dół. Od dawna jej tam nie było. Oglądała dom rodzinny spod drzew nieopodal lasu, nie zachodziła przez płot do ich sadowniczych włości, nie chcąc ryzykować przypadkowego spotkania. Po prostu siadała i spoglądała z oddali przez okna, mając nadzieję, że dostrzeże któregoś z domowników krzątającego się w kuchni albo odpoczywającego w salonie. - Bardzo - przyznała cicho. - Kiedy wróciłam do domu... Nic nie było jak dawniej - przymknęła powieki, opierając głowę na ramieniu Jaspera. - Opiekowali się mną i patrzyli z taką troską, jakby jeden ich oddech mógł mnie zranić. Przeze mnie nie mogli być sobą. Zabrałam im normalność - nigdy o tym nie mówiła. Co prawda Moira dowiedziała się części tej historii, ale nie pozwoliła sobie na pełną szczerość z ciocią. Nie dlatego, że jej nie ufała, a dlatego, że wstydziła się i obawiała jej oceny. Leonie nie chciała stracić w jej oczach bardziej, niż już to zrobiła. - Nie zasłużyli na to, by chodzić po własnym domu na paluszkach. Ani na to, by widzieć... mnie taką - westchnęła. Dlatego odeszła, dlatego wywołała awanturę, powiedziała im tyle przykrych słów i trzasnęła drzwiami, robiąc wszystko, aby rodzina nie musiała za nią tęsknić. Aby poczuli, że bez niej jest im lepiej. Jasper powinien wiedzieć, że za urwany kontakt odpowiadała ona, nie nic, co zrobili rodzice albo Arlo; to w całości było jej winą. Uciekła, bo uważała, że na tym skorzystają. Thaddeus i Isadora nie mieli nic wspólnego z rodzicami Jaspera, nigdy nie próbowali jej zmieniać, nie przekształcili jej w biznesową wartość... Zerknęła na niego niepewnie, jakby chciała sprawdzić, czy na pewno ich nie obwiniał za to, co sama zrobiła.
W kuchni oboje mieli już lepsze nastroje, a Leonie ani myślała zdejmować z siebie ten stanowczo za duży sweter. Spodobał się jej i pachniał Jasperem, dawał zatem poczucie bezpieczeństwa, które towarzyszyło jej u jego boku. Gdyby tylko nie nucił tej durnej piosenki... Zacisnęła usta w wąską kreskę z niedowierzaniem, kiedy stwierdził, że Kumciaki wpadają w ucho, i pokręciła pobłażliwie głową. Ten dojrzały, mądry uzdrowiciel - i Żabi Chórek, co za połączenie. A Nocne Nuciaki? Jeszcze gorzej, nie zamierzała wypalić o Eddiem, po prostu tak wyszło.
- O co mnie pytasz? - podjęła podejrzliwie, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. - Czy nadal wzdycham do szkolnej sympatii i po prostu dobrze się z tym ukrywam, kiedy jesteśmy razem? Proszę cię... - podeszła do niego i objęła go w pasie od tyłu, przylegając do pleców przygotowującego śniadanie Jaspera. Już samo to, że w ogóle tak pomyślał, wydało się jej niedorzeczne. Czy to dlatego, że nie odpowiedziała mu na wyznanie o zakochaniu? Ale to nie tak, nie zrobiła tego, bo Bones nadal mieszkał w jej myślach. Westchnęła pod nosem i bez ostrzeżenia wsunęła zziębnięte dłonie pod jego sweter, dotykając brzucha partnera w figlarnej, lodowatej karze za takie domysły. - Nie - sprostowała, tym razem z odrobiną rozbawienia, której nie zdążyła zamaskować. Podobała się jej jego zazdrość. Rozgrzewała ją od środka, zbudzała motyle w żołądku do fikuśnego tańca. Było to czymś zupełnie innym od chorej zaborczości Colina, podsycanej przez manię; przy Jasperze czuła się chciana i to sprawiło jej przyjemność. - To po prostu... dziwne. Jeszcze u Oriany podałeś mu rękę przez moją głowę i prosiłeś o autograf, jakbyś go uwielbiał... Myślałam, że cię ugryzę - wyznała i tym razem nie powstrzymała parsknięcia. Nadal irytowało ją tamto wspomnienie. Nieświadomie rozwiała przy tym jego rozważania, o którego członka zespołu mogło chodzić.
Później ochoczo zjadła jajecznicę, ściętą przez rewelacje na temat Nocnych Nuciaków, i popiła ją kawą. Mieli jeszcze trochę czasu do wyjścia do pracy - i to dobrze, mogli spędzić ze sobą kolejne chwile, przygotować się do kilku albo kilkunastu godzin bez siebie na horyzoncie, co dziś wcale nie wydawało się jej łatwe. Wolałaby z nim zostać. Wtulać się w niego przez cały dzień, kochać się z nim i prosić, by bez końca powtarzał te słowa. Zakochałem się w tobie. - Wieczorem u mnie? - spytała, po czym rozejrzała się po kuchni. - Albo u ciebie? - dodała powoli, ufnie; byle tylko nie osobno. Ich wspólne życie nabierało coraz szybszego tempa i odkryła, że było jej z tym dobrze.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#34
Jasper Prince
Akolici
Wiek
38
Zawód
Uzdrowiciel, toksykolog
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
25
15
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
6
Brak karty postaci
22-11-2025, 22:04
Może było trochę lżej podzielić się ciężarem leżącym na sercu, było zdecydowanie lżej słyszeć, że Leonie nie myśli o tym tak samo jak on; ale nawet najszczersze słowa nie mogły zmyć lat wyrzutów sumienia—kropla musiała co najwyżej drążyć skałę, gdy Jasper uśmiechnął się lekko, z wdzięcznością, ale bez przekonania. Nie był pewien, czy jego rodzina podeszłaby do tej kwestii równie wyrozumiale, ale nawet to było drugorzędne. Samemu nie potrafił wybaczyć sobie. Tego, że nie ostrzegł brata ani tego, że nie odpisał na jego ostatni list, przedkładając własny komfort i kompleksy nad odwagę. Wplótł dłoń we włosy Leonie, gdy to ona wyznała, co leży jej na sercu.
- Nie ty im coś zabrałaś. - przypomniał jej cicho, z naciskiem, ale nie naciskał dalej—choć mógłby mówić, że pewnie chcieliby się nią opiekować, że zmartwienie to naturalna kolej miłości. Mógłby, ale nie znał ich jeszcze; wiedział za to jak niezręcznie samemu czuł się we własnej rodzinie odkąd wrócił do domu—nie skrzywdzony, ale inny; obarczony ciężarem wizji i najpierw ogniem, a potem popiołem politycznego zaangażowania. Czy byłby hipokrytą zachęcając Leonie do kontaktu z rodziną, skoro też nie umiał wtedy przyjąć czułości Eileen? Czy sama Eileen odeszła od nich z podobnych powodów jak Leonie? Postanowił, że musi poruszyć ten temat z brunetką, że może pozwoli mu to zrozumieć—ale nie teraz, dzisiejsza chwila była ich. Poza tym, nie był pewien jak delikatnie zacząć temat ucieczki z mugolem i czy w ogóle to robić, bez podrażniania ran samej Figg.
- Ja... - bąknął nad patelnią, gdy tak wprost i logicznie skwitowała jego spontaniczne (i mniej logiczne pytania). Zrobiło mu się głupio. - nie. Albo może. Ty pytałaś czy o martwą żonę. - wypalił na własną obronę, oczywiście zbyt pochopnie, bo dopiero gdy powiedział to na głos dotarło do niego, że porównuje żonę do jakiegoś wokalisty. Normalni ludzie kochali swoje żony, a wtedy Leonie nie znała jeszcze o nich prawdy. - A! - roześmiał się i wzdrygnał, gdy bez ostrzeżenia wsunęła mu ręce pod sweter, a potem odetchnął, gdy i w jej głosie usłyszał rozbawienie. - Bardzo śmieszne. Pytam po prostu, czy mogę to nucić czy to drażliwy temat. - dodał odważniej, zaczepnie, ledwo utrzymując koncentrację nad palnikiem gdy ciało pragnęło obrócić się w stronę Leonie. Talerze zadrżały w jego dłoniach, gdy je podawał, a dziewczyna uściśliła o co chodzi. - To był perkusista? - położył jajecznicę na stole, przygryzając wargi aby nie parsknąć niedżentelmeńskim śmiechem. Nie chciał śmiać się z Eddiego, był... - ale wydaje się taki... normalny. - skwitował z mieszaniną rozbawienia i ulgi. - Wyobraziłem sobie jak wzdychasz do tego najbardziej blond. - przewrócił oczami. - Audelia ich lubi. I zdaniem Atticusa też perkusistę, a nie wokalistę, albo powiedział tak, bo wokalista nie przyszedł do salonu Oriany. Ma dobry gust. - wyjaśnił, uśmiechając się coraz szerzej. - Jak ponad twoją głową? Oriana ma ciasny stół, po prostu. - właściwie jej jadalnia była bardzo szykowna, ale potrzebował kozła ofiarnego. - Ugr... możesz, jeśli pójdziesz ze mną na koncert i pocałujemy się na jego oczach. - wypalił, biorąc teatralnie łyk czarnej kawy zanim zdążył się zastanowić nad tym, że zachowuje się jak szczeniak. Edward Bones, nawet jeśli był perkusistą, miał już z pewnością więcej fanek i kochanek niż Jasper, Leonie i Mortie (Jasper musiał dodać kogoś bardziej odważnego dla zbalansowania rankinu) razem wzięci; zazdrość była niepotrzebna—choć może potrzebna, jeśli Leonie ma się poczuć dowartościowana i się uśmiechnie.
- Gdzie wolisz. - samemu uśmiechnął się z zaskoczeniem, gdy zaproponowała jego miejsce. - Accio drugie klucze. - mruknął, a zapasowa para wylądowała na stole. Przesunął je w stronę Leonie, zaproszenie i obietnicę.

zt x 2
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4


Skocz do:

Aktualny czas: 11-12-2025, 03:30 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.