• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Londyn, 72A Sandringham Rd > Salon
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
03-11-2025, 21:24

Salon
Największe pomieszczenie domu, które wita gości prosto z korytarza. Usytuowany w kształcie prostokąta ze drewnianą podłogą oraz jasnymi, żółtymi ścianami. W salonie ciągle odczuwalny jest duch babci Francesci – Ingrid. Wystrój został delikatnie zmieniony, lecz jej liczne ulubione książki nadal znajdują się na półkach, wśród nich talmud i O powstawaniu gatunków. Wygodna kanapa umieszczona jest przy ścianie, ułożone na niej są liczne poduszki i kocyk. Jest to miejsce ze licznymi roślinami, obrazami i małymi ozdobnymi elementami, które uwielbiała kolekcjonować. Przykładowo na jednej z półek można znaleźć mały posąg lwa, elegancki zegar i świecę chanukową. Zdjęcia na ścianach są nieruchome, wszystkie mugolskie przedstawiające zarówno członków rodziny, jak i uchwycone momenty życia Londynu przez Ingrid. Największa fotografia to kopia słynnego zdjęcia numer 51 przedstawiająca odbicie promieni X na oczyszczonym DNA.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
12-11-2025, 22:14
Noc z 18 na 19 marca, 1962 roku


Nie wiedziała, co powiedzieć.
Milczała, prowadząc ją cichymi alejkami Londynu. W tej części miasta, która nocami przykrywana była pierzem snu i wypełniana oazą ciszy. Artystyczna dusza miasta, lecz jej ulice skrywały rodzinne tło londyńskiego życia. Czasami na nią zerkała, jakby chcąc upewnić się, że nie postanowi kolejny raz rozpłynąć się w powietrzu, zniknąć i nie wrócić. Była jednak obok wraz z Helgą, która okazała się szczenięciem pokaźnych rozmiarów. Nie dzieckiem, lecz psem i było w tym coś pocieszającego, że przegapiła tylko właścicielstwo psa, a nie narodziny dziecka.
Salon rozświetlony był przez małą lampkę, oferując grę światłocieni na ścianach salonu. W pełni mugolskiego oblicza świata, który przecież tak ją skrzywdził. Fotografie zawieszone na ścianie stały i milczały, tkwiły w akcie, w którym zostały stworzone. Ukazywały jedną sekundę życia człowieka, a czasem potrafiły opowiedzieć całą historię. Pomieszczenie niewiele zmieniło się od jej ostatniego pobytu: seria powieści ze świata magicznego zyskała swoją półkę, jedyne ruchome zdjęcie ze szkolnych lat prezentujące ich trójkę – jedyne korzenie czarodziejskie jakie posiadała. Ten jeden obraz, wspomnienie ulotności chwili.
Przytrzymała Theseusa, który wykazywał entuzjazm na widok nowej koleżanki. Czteroletni płochacz niemiecki został odwołany na swoje posłanie, winien dać przestrzeń psiej towarzyszce, tak jak ona oferowała Leonie. Ostatnimi laty było to jej dogmatem, aby nie napierać i nie próbować, zaakceptować drogę, w którą szła ich relacja. Oddalenie, którego puchonka potrzebowała. Nie mogła jej tego zabrać, pełnej intencji samostanowienia po tragedii, którą ją spotkała. 

Po prostu to przyznaj. Nie wystarczyłoby, żebym cię poprosiła, byś czegoś nie robiła. I tak to zrobisz

Odpuściła, nieprawdaż? Czasem w momentach słabości wysłała list, podejmowała kolejną nędzną próbę skazaną na porażkę. Może chciała przypomnieć o swoim istnieniu, a może po prostu była zbyt uparta i niepotrafiąca wyobrazić sobie świata pozbawionego Leonie Figg. W tej ponurej uliczce w Cardiff pierwszy raz jawnie sprzeciwiła się jej stanowisku. Nawet ona miała swoje granice, a właściwie był to zdroworozsądkowe linia, której nigdy nie powinno się przekraczać.
– Przygotuję nam herbaty – angielska odpowiedź na wszelkie zmartwienia dnia codziennego. Kilka ruchów różdżką, jakże prosta czynność, która bezmagicznie zajmowałaby jej stratne minuty. Dwa kubki w barwach żółci i błękitu, prawie jakby cofnęła się czasem o kilka lat. Podstawowy wywar earl grey, który miał ukoić ich spieczone usta. Postawiła naczynia na stoliczku, pozwalając im zawładnąć przez moment ich uwagą.
– Jak poznałaś tego człowieka? – brzmiała delikatnie, pozbawiona wszelkiej oceny i pozostawiona tylko ze zmęczeniem. Jak ona mogła zapoznać się z pospolitym opryszkiem z walijskich ulic? Złote dziecko Hufflepuff, puchońska na wskroś dusza, która targana była bolesnością przeszłości. Wspomnienia z wieczoru do niej wracają, jej sarnie oczy pełne przerażenia i błaganie o zaprzestanie pomocy. Nigdy nie będzie mogła zapomnieć tych minut, zakaziły jej umysł i zostanie ich więźniem. Tak bardzo chciałaby jej ulżyć, zabrać wszelkie troski z jej duszy. Jej wzrok powędrował na podłogę, dostrzegając psie oblicze, które wiernie pilnowało swojej właścicielki.
– Chyba się o Ciebie martwi – zauważyła, wskazując na stróża przy boku. Jej własny kompan zajęty był higieną futra, całkowicie poświęcając się temu zajęciu, jakby mścił się za oddelegowanie na posłanie. Była pewna, że jego zachowanie miało znamiona intencjonalności. A może po prostu całkowicie wierzył, że będzie mogła sobie sama poradzić z tą sytuacją. Przynajmniej jeden, ona sama powątpiewała. – Jesteś głodna? Powinnam coś przygotować?
Była to nagłe pytanie, całkowicie znienacka zajęło jej usta. Szybka analiza zasobności sugerowała, że kanapka była najlepszym z możliwych dań, co podkreślało skale jej nieprzygotowania do tego momentu. Na jej obronę, doprawdy nie sądziła, że tego wieczoru będzie gościć Leonie Figg, dopracowałaby wtedy własne preparacja do tego dnia.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Leonie Figg
Akolici
he was hanged from the gallows that he built for me.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
14-11-2025, 14:53
Stukot butów przypominał uderzenia serca przemierzanej przez nie ulicy. Głuchy, pusty dźwięk, ziarenka piasku z tąpnięciem opadające w klepsydrze, dzielące moment na przed i po. Wcześniej poddanie się tęsknocie wydawało się dobrym pomysłem, ale kiedy emocje przycichły, zabierając ze sobą mącącą rozum adrenalinę, myśli zaczynały szeptać. Poddawać się wątpliwościom. Zastanawiać, czy dobrze robiła, zerkając kątem oka na dawną przyjaciółkę, równie napiętą, przypominającą naprężoną strunę. Przeszłość nauczyła ją czytać z niej jak z otwartej księgi, więc wiedziała, jakich szczegółów szukać w jej pozie, by wydrapać sobie drogę do szczerości: delikatne napięcie w kącikach ust, sztywniejsze, wyżej uniesione ramiona, leciutko zmrużone oczy, łuk brwi opadający niżej niż zwykle zaledwie o kilka milimetrów. Żałowała zaproszenia? Mogła. A była zbyt dobra, zbyt opiekuńcza, by teraz porzucić Leonie na środku alejki, odchodząc w swoją stronę.
Właściwie dlaczego Fran tego nie zrobiła? W listach traktowała ją okropnie. Rzadko odpisywała, a gdy już to robiła, wsączała w atrament jad żalu, goryczy i krzywdy, z podświadomą nadzieją, że ugodzi Krukonkę choćby ułamkiem własnego bólu. Nie myślała trzeźwo, nie panowała nad sobą, w podpisie przyjaciółki widząc tylko błysk jego twarzy, zatęchłą pustkę tamtego miejsca, gdzie nie istniało nic, poza krzywdą. Przemierzając Londyn, dwa razy otwierała usta, by... coś z tym zrobić. Może przyznać się do niesprawiedliwości, do przerzucenia winy z winowajcy na dziewczynę, która nie mogła wiedzieć, do czego doprowadzi tamten wieczór. Ale głos nie przecisnął się przez gulę żelaza w gardle, palił skręcony żołądek, pulsujący bólem w rytmie spaceru. Nie znalazła odwagi na to, by ją przeprosić.
Leonie pamiętała to mieszkanie, jakby od ostatniej wizyty upłynął dzień, nie lata. Zatrzymawszy się w progu, poczuła, jak dreszcze niepewności szarpią skórę, sarni wzrok rozejrzał się po mugolskich urządzeniach i przedmiotach widocznych od drzwi. Nieruchome obrazy na ścianach, zwykły zegar, lampy z żarówkami (bała się ich)... A pośród tego to jedno zdjęcie, relikt utraconej przeszłości, postaci uchwycone w jednym splocie, cieszące się do obiektywu; ręka Morty'ego burząca włosy Leonie, Leonie ciągnąca za szalik Fran - zwykła, młodzieńcza swoboda w świecie, który za moment zamierzał ich połknąć i przetrawić. Czekoladowe oczy zwilgotniały, na wpół świadomie podeszła do regału, na którym stała oprawioną w ramkę fotografia, i zdjęła ją z blatu, muskając opuszkami wesołe twarze przyjaciół. Byli tam tacy niewinni, tacy beztroscy...
Głos gospodyni zdekoncentrował ją od wzruszenia, przyciągnął myśli. Spojrzała na nią lekko zaczerwienionymi oczami i kiwnęła głową, bezdźwięcznie przyjmując zapowiedź herbaty, medium, które zawsze potrafiło w mniejszym lub większym stopniu łagodzić jej nerwy. Pamiętała, że cztery lata temu załamywała ręce nad skromną kolekcją herbat przyjaciółki, kto dbał o to, kiedy były od siebie daleko? Leonie niepewnie zajęła miejsce na kanapie, a Helga ułożyła się na podłodze nieopodal regału z książkami, wpatrzona w Theseusa, który przypadł jej do gustu; chciała się z nim bawić, jednak tresura, wskazująca konieczność czuwania nad pomieszczeniem i swoją panią, przeważyła.
- Każdy w porcie wie, że można od niego pożyczyć - wychrypiała ze wstydem, odkładając zdjęcie obok siebie na kanapie i otulając się ramionami. Głos Fran brzmiał łagodnie, zachęcał do pokonania lęku, do próby szczerości. - I każdy wie, że to głupota - dodała cierpko. Nie musiała wyjaśniać dlaczego, aurorka widziała to na własne oczy. Opornie zerknęła ku dłoniom Krukonki, walcząc przez moment z samą sobą, zanim zapytała, - Dlaczego to zrobiłaś? Nie byłam dla ciebie... dobra.
To mało powiedziane. Przyjąwszy kubek, pozwoliła ciepłu herbaty ogrzać zziębnięte palce, ale kiedy spróbowała pochylić się i owiać napar studzącym chuchnięciem, brzuch ostrzegł falą bólu. Zamiast tego zerknęła ku Heldze, a psina natychmiast uniosła głowę i czujnie spojrzała na Leonie, oczekując komendy, która jednak nie nadeszła. W zatrutej mugolszczyzną przestrzeni nie siedziała z wrogiem. - Zawsze. Powinnam była wziąć ją ze sobą, wychodząc - przyznała. - Jest ze mną od wtedy - zdobyła się na szczerość, znów wracając wzrokiem do ruchomej fotografii. Gdyby obok siedział Jasper albo Morty, wtuliłaby się w nich, szukając pocieszenia i rozproszenia; teraz nie było tak łatwo. - Nie - odszepnęła odruchowo, niepewna, czy zdoła cokolwiek przełknąć ze względu na zbity żołądek, aż jej wzrok wyostrzył się nieco, równie nagle, jak nagłym było pytanie Franceski, ku której spojrzała. - Tak - poprawiła się. To głupie, to bezsensowne, to donikąd ich nie doprowadzi. Nie było dla nich przyszłości, one zostały już pogrzebane; tylko czy na pewno? - Ale... przygotujmy coś razem - zaoferowała, czując parzydełka rumieńca na skórze policzków. Kiedyś razem gotowały, mimo że rezultat często był ledwo zjadliwy. Może w tym szaleństwie znajdą metodę? - Opowiesz mi, co u ciebie? - zaryzykowała szeptem tak cichym, że prawie niesłyszalnym, ściśniętym niepewnością, wstydem i strachem przed odrzuceniem. Hipokryzja, Leonie jako pierwsza traktowała ją w ten sposób.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
20-11-2025, 22:28
Leonie patrzyła na zdjęcie, ona patrzyła na Leonie.
Każda wpatrywała się w pewien obraz przeszłości, wizualizacje dawnych wspomnień. Nadal nie mogła ułożyć w głowie w jej obecności w mieszkaniu. Pewien element, który wielokrotnie odwiedzał te progi. Jej mózg wiedział, że dzieje się coś niestandardowego. To spotkanie w swoim istnieniu była nadzwyczajne i niespodziewane, czasem wręcz obawiała się, że było tylko snem na jawie.
Leonie była jednak tutaj, obecna i trwała. Nie była iluzją, mrzonką tęsknoty, lecz żywym człowiekiem, który swego czasu rozumiał ją lepiej niż ktokolwiek inny. Była poruszona obrazem, który przedstawiała fotografia, Francesaca dostrzegała emocje, które się w niej tliły. Czy też tęskniła za tamtymi czasami? Gdy było prościej, bliżej i bezpieczniej, a może było to pewna nostalgiczna ułuda, którą próbowała wkraść do swego umysłu? Nie, wtedy miała Morty’ego i Leonie zaraz obok siebie, warci byli wszystkiego. Wtedy żadna uderzenie ramieniem na korytarzu, usłyszana obelga nad jeziorem czy zwielokrotnione szepty o szlamie nie potrafiły zniszczyć impresji bezpieczeństwa i bliskości, którą stworzyli w trójkę. Potem nastąpiła dorosłość, wybory i błędy, które zmusiły ją do samotnej wędrówki. Nigdy nie całkiem sama, Morty przecież był blisko, prawie zaraz obok, lecz obok Morty’ego był cień, które nigdy nie mogła zignorować. Był to mrok emocji, których nie potrafiła nazwać, lecz które wywierały stały nacisk w jej klatce piersiowej. Echo bólu, którego nie chciała świadomie racjonalizować. Odrzucała, ignorowała i nie wracała.
Boleść, którą uderzała w nią Leonie była prostsza do akceptacji, prawie jakby rozumiała swoją winę. Zarazem było w niej poczucie niesprawiedliwości, że stawała się winowajczynią zbrodni, której się nie dopuściła. Mieszkanka uczuć, która splątywała jej działania.
– Tacy jak on sprowadzają tylko jeszcze większe kłopoty, wciągają w świat, z którego nie można się uwolnić – otaczają wonią występku i brudu, łapią w swe sidła. Pieniądze, zawsze o nie chodziło. To one były koniem napędowym tego świata, kolejnych przestępstw, które niszczyły ten kraj. Miała problemy finansowe, to było teraz klarowne. Brak pracy? Długi? Była pewna, że Dunham regularnie się z nią kontaktował, spodziewała się, że wstyd tworzył klamrę milczenia, które pogłębiała jej alienacje. Westchnęła, powinna była ją przytulić? Wesprzeć? Chciałaby wiedzieć, co zrobić. – Nie byłaś – przyznała całkowicie szczerze, może zbyt brutalnie, lecz czasem kłamstwo było siewcą zniszczenia równie efektowanym, co złudzenie. – Zrobiłam to, bo to była słuszna rzecz. Ale również dlatego, że to byłaś ty, Leonie. Wskoczyłabym za Tobą w ogień.
Przyszło to jej z taką łatwością, może nie powinna była się tym dzielić. Zbyt intensywnie, zbyt duże słowa, niepotrzebne nagromadzenie napięcia. Odwróciła wzrok, przeklinając w duchu jawne pogwałcenie reguł, które sądziła, że sobie narzuciły. Helga była dobrym odwracaczem uwagi, przyciągając jej wzrok i pozwalając na chwile oddechu. Tezeusz zaczynał się niecierpliwić, pragnął wynagrodzenia swojego dobrego zachowania. Odwołała komendę, a on od razu skierował się przywitać z nową koleżanką.

Jest ze mną od wtedy

Kilka lat, była przy niej w najtrudniejszych chwilach. Może na swój sposób została zastąpiona przez psa, mogła to zrozumieć. One nigdy nie skrzywdzą, nie zdradzą i pozostaną lojalne całe życie. Rzadko, który człowiek mógł świętować takie walory. Przystanęła na jej propozycję, kierując się w stronę kuchni. Pomieszczenia starej daty i dużych rozmiarów, w którym również odczuwalny był duch jej babci. Jeszcze więcej fotografii, tym razem ukazujących wybrzeże Wielkiej Brytanii. Kiedyś obiecali sobie, że będą wędrować i zdobywać to, co ten kraj miał do zaoferowania. Oparła się o blat biodrem, szukając wyrazów, które mogłyby oddać sens jej bytu, koleje jej losów.
– Sądzę, że można zdiagnozować u mnie pracoholizm, czasem wymyka się spod kontroli – zdradziła na początek, gdyż prawie oddychała swym mundurem, odznaką i obowiązkiem. Jej żywot poświęcony był zadaniom, które często wymykały się prostym kategoriom, trudom, które tylko człowiek człowiekowi mógł zgotować. – Prowadzę teraz dużą sprawę powiązaną z błękitnokrwistymi, która mam wrażenie, że sprawi mi dużo problemów. Czuje na sobie wzrok przełożonych, zaczynają tracić cierpliwość. Niektórzy z nich posiadają jej zaskakująco mało dla mnie.
Przyglądają się jej, oczekując jej porażki i wykorzystania momentu. Przypominała sobie wzrok Lestrange, który śledził jej ruchy. Była pewna, że nadchodził moment, gdy wymusi na niej rozmowę, taką właśnie był personą.
– Opowieść za opowieść, teraz Twoja kolej – zarządziła, wyciągając produkty na kanapkę na stół.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Leonie Figg
Akolici
he was hanged from the gallows that he built for me.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
22-11-2025, 20:45
Tęsknota czasem była zbyt kruchym określeniem na to, co czuła Leonie.
Głód przeszłości rozrastał się jak choroba zakażająca wszystkie tkanki, był prawie jak potwór z dziecięcej szafy. Obnażał swoje kły, kiedy zostawała sama, podatna na gorączkę wspomnień, w których Frankie i Mort grali pierwszoplanowe role, dzieląc scenę z rodzicami i braćmi. Tęskniła za popołudniami w Wielkiej Sali i gderliwymi spojrzeniami Goldsmith znad rolki pergaminu, rzucanymi przyjaciołom, którzy nie mogli skupić się na pracy domowej i wyrywali sobie nawzajem pióra, szczerząc zęby. Za tańcem z Morty'm i odwzorowywaniem ruchów w jednej ramie z Fran, prowadząc ją do taktów nieistniejącej melodii. Za zakładami "kto pierwszy...", w których przegrani zawsze musieli ponieść mniej lub bardziej symboliczną karę. Za śnieżkami śmigającymi przez zimowe powietrze i wspólnie lepionymi bałwanami, podpisywanymi imionami uczniów, którzy dokuczali Francesce ze względu na czystość jej krwi. Za przysypianiem z głową na ramieniu przyjaciółki, kiedy razem miały uczyć się w bibliotece do egzaminu. I tęskniła do dni, w których ich pęknięcia jeszcze nie powstały.
Nie odpowiedziała na słowa o Krzywym, Frankie miała rację: już w trakcie zaciągania długów Leonie wiedziała, że to nie skończy się dobrze, a i tak wzięła od niego te przeklęte galeony. Wolała nie zaglądać pod materiał swetra, nie sprawdzać obolałej skóry, jej zasinienia; na to przyjdzie czas później, bo nie mogła pozwolić sobie na bycie obitą przy Jasperze. Zacząłby zadawać pytania, na które nie miała odwagi odpowiedzieć. Pytania, do których Fran też miała prawo. - Wszystko ci oddam - obiecała szeptem, wciąż patrząc na ruchomą fotografię. Każdy grosz, który Goldsmith musiała za nią tej nocy zapłacić. Suma, krukonce mogąca wydać się niska, dla Leonie była trudna do zebrania bez biedowania przez jakiś czas, ale to nic, w końcu nie chciała wymieniać jednego długu na drugi, nie miała do tego prawa. Nie po tym, jak potraktowała dawną przyjaciółkę, siedzącą obok niej na kanapie. Mebel uginał się pod nimi w znajomy sposób, jakby nic się nie zmieniło, choć zmieniło się wszystko; podświadomie zajęły nawet swoje ulubione rogi.
Powiedzieć coś na głos, a usłyszeć szczere potwierdzenie, to dwa różne spektra wstydu. Powieki opadły, była gotowa powiedzieć, że będzie lepiej, jeśli już pójdzie, nie zajmując jej czasu, nie wzniecając przykrego echa, ale wtem... Jej serce zatrzymało się jak zegar, którego wskazówki zamierają w połowie ruchu, całe ciało zacisnęło się od środka. Wskoczyłabym za tobą w ogień. Poruszone wyznaniem kończyny zadygotały, powieki wystrzeliły ku górze i odnalazła twarz krukonki, wpatrując się w nią wręcz natarczywie, jakby czekała na moment, kiedy ta przyzna, że kiedyś tak było, ale nie dziś. Tylko że rozmawiały o teraźniejszości. O tym, co stało się tej nocy. Wskoczyłabym za tobą w ogień. Była dla Fran podła, a mimo to...? Oczy Leonie zaszkliły się, wargi zadrżały. Do głosu znów dochodził szloch, który oplótł gardło, a kiedy po policzkach pociekły pierwsze łzy, powinny były zostawić po sobie zwęglone ścieżki. Ślady ognia, o którym mówiła Goldsmith. - Frankie... - zaczęła i nie skończyła. Zaczęła i pogubiła się po drodze. Zaczęła i jedyne, czego pragnęła, to schować się w ramionach przyjaciółki i przeprosić, wybaczyć, a potem znowu przeprosić. - Frankie - powtórzyła bezradnie, ten jeden dźwięk miał dla niej teraz największy sens. Niepewnie przesunęła dłoń na siedzeniu kanapy bliżej gospodyni, i szlochając cicho, zdawała się pytać, czy w ogóle może jej dotknąć.
Emocje powoli opadały, wygasały wraz z opowieścią o aurorskim życiu; sól łez gromadziła się w lekko uniesionych kącikach ust, w kwestii pracoholizmu mówiących - kto by się tego spodziewał? - Więcej powiedziałaś mi o tej sprawie, niż o sobie samej, wiesz o tym? - zauważyła, odzyskawszy władzę nad chropawym i przeszytym nicią płaczu głosem, po czym zabrała się do krojenia warzyw. Francesca musiała mieć jakieś życie prywatne, coś, co sprawiało jej przyjemność i pozwalało poczuć się prawdziwym człowiekiem, nie samopiszącym piórem, wystawiającym listy gończe za czarnoksiężnikami albo lichwiarzami z Walii. - Ja... - wzruszyła ramionami, nerwowo wyginając palce. To, do czego właśnie dochodziło w mieszkaniu, było dla nich nowym gruntem, po którym obie uczyły się stawiać pierwsze kroki z niewprawnością dzieci. - Mieszkam w Cardiff, pracuję tam w sklepie magibotaniczno-zielarskim. Próbowałam sobie radzić. Błądziłam. Mam kolekcję breloków i każdego dnia zmieniam je przy kluczach na inne - wyliczyła, umieszczając fragmenty samej siebie w foremkach wyznania, sprawdzając, czy nie kipią od nagromadzonego przez lata strachu. Od kajdan, które nadal trzymały ją w tamtej piwnicy. - Ostatnio jest... znośnie. Lepiej - ciągnęła, patrząc na Theseusa i Helgę pogrążonych w leniwej zabawie. Szybko znaleźli nić porozumienia. - Ktoś mnie polubił i ja kogoś polubiłam - mimo kolców, którymi obrosła na życzenie Colina. Mimo trudności, które pozostawił jej w testamencie. Czasem wyobrażała sobie, że uśmiechał się, kiedy się wieszał, bo wiedział, że nigdy się od niego nie uwolni. - Boję się ciemności - palnęła nieoczekiwanie. Kiedy ją karał, wyłączał wypalającą się z wolna żarówkę i trzymał ją w czerni przez całe dnie. - Powiedz mi coś o tobie - poprosiła po chwili. Nie o pracy w biurze aurorów, tylko o młodej kobiecie kryjącej się za odznaką.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
28-11-2025, 22:23
Zawsze ją doceniała.
Może było to spowodowane przytulającą ją samotnością dziecka, które odkrywało nowy świat i zastawało go nieprzyjaznego dla ludzi jej pokroju. Pierwsze miesiące w szkole nie były proste, przyjemne lub zasługujące na pamięć, ale na stałe wyryte zostały w kanonie jej wspomnień. Była taka zagubiona, a książki były jej jedynymi przewodnikami po środowisku tak niezrozumiałym dla jedenastolatki wychowanej wśród mugoli. Znała algebrę czy historie świata niemagicznego, lecz eliksiry zdawały się jej finezyjną formą gotowania. O wiele bliżej im do farmacji, lecz nie można było od niej wymagać tej wiedzy. Poruszała się korytarzami, błądząc po omacku i czując się stopniowo coraz bardziej nie na miejscu. Magia była w tym zamieszaniu najprostsza, zawsze naturalnie przyjacielska w obyciu.
To ludzie stanowili problem, zawsze oni.
Wtedy poznała Leonie, puchońską istotę z sarnimi oczyma i uśmiechem, który skradał wszystkie serca. Z dobrocią i odwagą, przebojowością, która wplątywała je w kolejne kłopoty. Tamta Leonie była jak iskra, która umiała rozpalić całe pomieszczenie. To dzięki niej otworzyła się na kolejne osoby, stawiała kroki ponad własne niepokoje i zakłopotanie. Zawdzięczała jej tak wiele, powinna była częściej jej o tym mówić.
– Nie przejmuj się tym teraz, gdy przyjdzie czas o tym porozmawiamy – stwierdziła, choć początkowo chciała w ogóle zaprzeczyć potrzeby zwrotu, lecz nauczona była, że ludzie nie lubili czuć się potrzebującymi. Pragnęli godności, potraktowania podmiotowego i szacunku. Nie była to duża suma, mogła ze spokojem o niej o zapomnieć. Jednak dla Leonie była istotna, była tego pewna. Gdy Figg stanie na nogi, wyprostuje się i zrobi kilka kroków – wtedy będzie mogła spłacić dług.
Pomyślała, że powiedziała za dużo, choć to prawda przemawiała słowami. Może za wiele, za intensywnie, lecz Leonie zdawała się bardziej poruszona niż skrzywdzona. Obserwowała jak oczy puchonki się zeszkliły, dolna warga zadrżała. Sama przez chwile nie mogła oddychać, nie wiedziała jak ująć we wyrazy kłębiące się w niej emocje.
Nie płacz, proszę.
Gromadzące się w niej uczucia zdawały się wyrywać z jej klatki piersiowej, nie mogła ich powstrzymać. Wszystkiego zdawało się za dużo, tego bólu i tej tęsknoty. Przecież oczywiście, że skoczyłaby za nią w ogień, bez wahania zasłoniła swoim ciałem. Nie musiałaby się nawet zastanawiać, to było tak oczywiste.
Podobno Morty dawał najlepsze przytulenia, tak prawiła Leonie. Byłby idealny do tego zadania, wiedziałby jak to wszystko rozwiązać. Musiały jednak radzić sobie w dwójkę, odnaleźć ponownie wspólny język gestów i słów. Poddała się pewnemu ruchowi, który zdawał się właściwy, mięśnie zadziałały same. Przesunęła się obok Leonie, obejmując ją ramionami i powodując, że obydwie opadły na oparcie kanapy wśród poduszek i kocyka. Była taka drobna, naprawdę powinna więcej jeść.
– Twoje słowa naprawdę mnie wtedy zabolały – przyznała cicho, prawie szepcąc i nie pozwalając sobie na spojrzenie na nią. Musiała to jednak wypowiedzieć, pozostać sprawiedliwa względem samej siebie. Figg potrafiła być okrutna w swym zgubieniu, atakować tak, by współdzielić nowy ból. – Ale.. Rozumiem czemu to powiedziałaś, naprawdę.
Leonie szukała winnego, kogoś kogo mogła obarczyć współwinną za krzywdy, które ją spotkały. Francesca zdawała się odpowiednim winowajcą, przecież była tak blisko samego zdarzenia. Wzięłaby całą tą odpowiedzialność na siebie, gdyby tylko pomogłoby to dziewczynie. Nie sądziła jednak, że to była droga, przynajmniej obecnie nie wykazywała skuteczności. Ciężkość chwili odczuwalna była w całym jej ciele, przygotowanie posiłku było w tym momencie pewnym zbawieniem.
Więcej powiedziałaś mi o tej sprawie, niż o sobie samej, wiesz o tym?
Westchnęła przeciągle, posyłając jej przepraszający uśmiech. To nie było takie proste, chciała aby zrozumiała.
– Moja praca to nie tylko metoda zarobku, ale też służba. Każdego dnia wstaje i widzę tragedie, które spotykają ludzi lub próbuje usłyszeć, co mówią martwi. Mam wrażenie, że zasługują na moje oddania, sama bym chciałaby ktoś w ten sposób pomógł mi przy problemach – było to jej życiem, nawet jeśli doprowadzi do upadku żywota lub wypalenia. Gdyby wiedziała jakie godziny zajmują jej sprawy, notatki lub przesłuchania. Obecnie mogłaby prowadzić wstęp wiedzy o hipogryfach, gdyż fascynacja Thomasa Botta tymi stworzeniami przekraczała granice rozsądku. Walczyła z ułomnym system, przeklętym układem, który podcinał wszelkie skrzydła sprawiedliwości.
– Lubisz swoją pracę? Zawsze miałaś talent do roślin, tak Ci wtedy zazdrościłam na zielarstwie – głównie uwagi profesora, który zdawał się rozpromieniać przy kolejnych sukcesach Figg. Reszta klasy była jak tło przy jej arcydziele. Skinęła głową, zachęcając ją do kontynuacji, cierpliwie obierając rolę słuchacza. Tak bardzo chciała się dowiedzieć o niej więcej, o jej życiu i dziejach.
– Czy ten ktoś ma imię? – nie mogła się powstrzymać, nie upilnowała swojej ciekawości. Wymsknęła się jej jak dzikie zwierzę, które nie zna ogłady. Było już za późno, pozostała z osądem Leonie. Była jednak zaoferować jej coś w zamian, dać kolejną cząstkę siebie. Jakże trudnym było to procesem, ta spowiedź dusz, która przecież była dla nich kiedyś naturalna. Teraz obawiała się, że powie za dużo lub za mało, nie idealnie i zakończy wiec spotkania.
– Nadal mieszkam w Londynie w mieszkaniu odziedziczonym po babci, niewiele w nim zmieniłam. Chyba lubię to, że odnajduję tu jej ślady, jakby była zaraz gdzieś obok – książki, płyty, obrazy czy zdjęcia. Ingrid Ginsberg zdawała się znajdywać nawet w tym pomieszczeniu. Na wskroś mugolska i żydowska, bezkompromisowo wielka lekarka. Gdzieś nawet w salonie można było odnaleźć jej ordery za zasługi za rozwój krwiodawstwa w kraju. Robiła wszystko, by pomagać innym, również chorowała na pracoholizm.
– Wtedy w uliczce powiedziałaś, że zaraz sobie pójdę i zostawię Cię z tym problemem. Nigdy tego nie chciałam, mam nawet pomysł co możemy zrobić.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Leonie Figg
Akolici
he was hanged from the gallows that he built for me.
Wiek
25
Zawód
magibotaniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
8
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
13
Brak karty postaci
29-11-2025, 20:40
Kiwnęła głową, przyjmując odroczony w czasie wyrok. Fran nie pomyliła się w swoim podejściu: dla Leonie naprawdę było ważne to, by mogła stanąć na nogi o własnych siłach, udowodnić zarówno światu, jak i sobie, że może spłacić dług, mimo że na co dzień żyła od pensji do pożyczki, od przegranej do wygranej, w błędnym kole bez początku i końca. Goldsmith pozwoliła jej zachować namiastkę godności. Coś, czego nie sposób przeliczyć na galeony. Wiele je poróżniło, ale na głęboko zakorzenionym poziomie podświadomości Francesca nadal czytała z Leonie jak z otwartej księgi, nadal wiedziała też, który drobny detal postawy za moment zrosi policzki łzami. Ale czy można było się temu dziwić? Słowa wypowiedziane dziś w napiętej aurze salonu, ciche i szczere, przekłuły bańkę otaczającą zielarkę i sforsowały mur, klejony zaprawą pobraną z soli kilku lat szlochu. Nadeszły niespodziewane, nielogiczne, bo wedle rozsądku Fran powinna była nawet jej do siebie nie zapraszać, co najwyżej uratować dawną przyjaciółkę od zbira z zaułków Cardiff i na tym zakończyć rolę, bo tak byłoby dla niej lepiej - po tym, ile surowości wypełniało atrament listów i ile jadu wylała z siebie w alejce, kiedy już zostały same. Dlatego siedząc na kanapie w miejscu, do którego nigdy nie przewidziała powrotu, obok kobiety, którą uważała za pogrzebaną w glebie przeszłości, nie była pewna, czy cokolwiek z tego jest prawdziwe. Może nigdy naprawdę nie opuściła tamtej uliczki, gdzie zdybał ją Wilkes. Może wykrwawiała się na popękanym bruku, pokryta pierzyną mgły, i w ostatnich sekundach życia wyobrażała sobie nierealne pojednanie.
Rzeczy wykrzyczanych tam Fran nie zamierzała powiedzieć, to stało się samo, jednak Leonie nie czuła się przez to mniej winna. Sprawiła jej przykrość, w chwili afektu próbowała wbić się w serce swojej wybawicielki zatrutym ostrzem. Przez siedem lat Hogwartu ludzie byli dla Goldsmith okrutni, oceniali ją przez pryzmat jej urodzenia i zamknięcia w akademickim świecie. Obrażali ją, wyśmiewali się z niej, dopisywali pod jej imieniem obrzydliwe epitety, nie zważając na to, że przecież nie wybrała krwi płynącej w swoich żyłach, a nawet jeśli, to krew ta w niczym nie była gorsza od błękitnej. Dziś Leonie postąpiła jak tamte dzieci. Jak zgraja wilków, węsząca za krwawiącą ofiarą i chcąca ucztować na niewinnym ciele. Dawna otwartość na mugolszczyznę zdążyła obrócić się w niwecz, ale w przypadku Fran zawsze było to dla niej kwestią drugoplanową. Była po prostu Franceską. Jej Franceską. Czarownicą o dobrym i ciepłym sercu, która zdołała przełknąć gorycz obraźliwych zarzutów Leonie i mimo to ją objęła.
Nagle nic już się nie liczyło. Nic, ponad to, że znów czuje wokół siebie ramiona przyjaciółki, że znów czuje jej zapach, że ciepło, które ją otacza, pochodzi od kogoś, kto dobrze jej życzy, choć na to nie zasłużyła. Leonie rozszlochała się cicho, zamykając dłonie na materiale bluzki krukonki, z twarzą wtuloną w zagłębienie jej szyi. Oparcie kanapy było przyjemnie miękkie, ale w ogóle nie zauważyła, że osunęły się w głąb mebla, jak gdyby świat zewnętrzny na chwilę przestał istnieć. Potem przesunęła ręce na jej plecy i wtuliła się jeszcze szczelniej, płacząc nad klinem, który on w nie wbił. Nie przez Franceskę, ale przez Colina Fairchilda odeszły od siebie. Jego duch odebrał Leonie tamtą przyjaźń, tak jak odebrał jej wszystko inne. - Przepraszam - szeptała chrypliwie, nasączając tkaninę na ramieniu gospodyni wilgocią łez. Powtórzyła to kilka razy, po jednym za każdy przykry list, próbowała zmazać krzywdę z jej duszy, złagodzić rany, pozostawione na niej przez ośli opór zielarki. Żadna z nich nie zapomni o tym, co się stało, a ich relacja już na zawsze pozostanie inna niż kiedyś, tyle że w tym przypadku "inne" może nie będzie znaczyć "złe". Potrafiłyby? Znów spróbować być sobie bliskie? Nie wiedziała, tak jak nie wiedziała, ile czasu spędziły na kanapie, pogrążone w wypełnionej płaczem i objęciem chwili, aż łzy spowolniły kreślenie nowych ścieżek, pozostawiając w ciele niemal błogie ukojenie. - Ja... Wiem, że to nie była twoja wina - przyznanie się do tego - szeptem jeszcze cichszym - wcześniej zdawało się niemożliwe, dlatego Leonie pozwoliła słowom wybrzmieć, zanim znów zaczęłaby się nad tym zastanawiać. Myślenie nie było jej najmocniejszą stroną, przez jej myśli bowiem często przemawiał Colin.
W kuchni otarła policzki chusteczką, musnąwszy palcem mokrą plamę odciśniętą na bluzce Fran. Kąciki ust Leonie drgnęły przy tym przepraszająco, ale zanim sięgnęłaby po różdżkę, żeby osuszyć materiał zaklęciem, instynktownie dopasowała się do rytmu Goldsmith i zajęła robieniem kanapki, nadal nieco oszołomiona intensywnością przelanych łez. Tym, że w ogóle do tego doszło. Że one potrafiły być tu razem.
- Rozumiem. Jesteś głosem tych, którzy nie mogą już przemówić, i to szlachetne, ale to nie jesteś cała ty - westchnęła. Fran była ostatnim filarem, który pozostał ofiarom, ich szansą na sprawiedliwość, a to naprawdę było godne podziwu. Gdyby ufała, że ktoś stałby się dla niej taką osobą, może powiedziałaby funkcjonariuszom o tym, co przeżyła. - Pod mundurem i odznaką kryje się też dziewczyna z krwi i kości, która o czymś śni, o czymś marzy. Czegoś się boi. Która, mam nadzieję, nie jest... sama - ciemne oczy wypełniły się troską, znajomą jeszcze z hogwarckich zakamarków. Zażegnanie samotności mogło zaś obrać dowolny wydźwięk, mogło nawiązywać do koleżeństw i przyjaźni, ale też partnera, chociaż póki co Leonie nie dostrzegła w mieszkaniu żadnej męskiej rzeczy.
- To jedyne, co pozwoliło mi nie stracić rozumu, kiedy odeszłam z domu i przeniosłam się do Cardiff - wyjawiła na temat zielarstwa, opuszczając wzrok na warzywa. Fran mogła nawet nie wiedzieć o tym, że Leonie nie utrzymywała już kontaktu z rodziną, chyba że próbowała szukać jej wcześniej w Dolinie Godryka. - Rośliny są... w pewnym sensie bezpieczne. Nawet jeśli są agresywne, działają na zasadzie instynktu, swojej natury. Nie robią tego z premedytacją, nie kierują się okrucieństwem, nie krzywdzą w imię swojej przyjemności. Jadowita tentakula atakuje, bo taka jest. I wiesz, że ona to zrobi. A człowiek atakuje, bo ma wybór - mówiła cicho, w pewnym momencie prawie bezdźwięcznie, zaczerwieniona przez wstyd i strach mieszkający w pamięci. Fran na pewno coś o tym wiedziała, na co dzień tropiąc czarnoksiężników miotających klątwami, morderców i obłąkańców żerujących na bezbronnych. Wszyscy oni mieli wybór i decydowali się na podążenie za pieśnią najgorszych ludzkich pokus. Po chwili jej rumieniec nabrał za to innego wyrazu, kąciki ust drgnęły w niezbyt dobrze tłumionym uśmiechu. - Mhm, Jasper - odpowiedziała odważniej. - Jaspisowy Książę - zaśmiała się cicho. Takie miano nadała mu ze względu na kombinację jego imienia i nazwiska, było to jego dosłownym tłumaczeniem, na podstawie którego pewnej nocy domagała się bajki.
Kiedy wszystkie warzywa zostały już posiekane, Leonie ułożyła je na talerzyku, który podsunęła na blacie w kierunku Fran, i bez pytania nastawiła wodę na herbatę, jednak zanim zaczęłaby myszkować po szafce, szukając herbaty w tym samym miejscu, co kiedyś, zatrzymała na niej pytające spojrzenie. Proszące o pozwolenie. Ta przestrzeń nie była już dla niej tak otwarta jak kiedyś, nie miała prawa czuć się tu jak u siebie. - I mieszkasz sama? - zapytała więc w mało dyskretny sposób, rozejrzawszy się przy tym. Nadal żadnego męskiego śladu. Nadal żadnego symbolu innej częstej obecności. Kiedyś Leonie trzymała tu jeden ze swoich ulubionych kubków z namalowanym jamnikiem, ciągnącym się przez cały obwód, nie wiedziała jednak, czy ktoś odcisnął na mieszkaniu podobny ślad - poza babcią krukonki. - Co to za pomysł? - spytała niepewnie, przełknąwszy gulę wstydu na wspomnienie wszystkich tych okropieństw wykrzyczanych w Cardiff. - Nie myślę tak - dodała cicho. Tyle że wtedy tak myślała.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-12-2025, 03:33 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.