• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Ogród botaniczny w Beaulieu (Hampshire)
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
09-11-2025, 18:04

Ogród botaniczny w Beaulieu (Hampshire)
Ogród botaniczny przy Beaulieu Manor rozciąga się za kamiennym murem, w miejscu, gdzie dawne ścieżki zarosły paprociami, a szklarniom od dawna pękają szyby. Znane dobrze czarodziejom szklane kopuły połyskują w słońcu jak skorupy, a w środku panuje duszne, wilgotne powietrze przesycone zapachem ziemi i korzeni. Niektóre rośliny reagują na obecność człowieka — liście drgają, łodygi odchylają się lekko, jakby nasłuchiwały. W głównym pawilonie stoi kamienna fontanna, z której nieustannie sączy się woda o delikatnym, błękitnawym połysku. Wokół niej rosną egzotyczne gatunki sprowadzane tu jeszcze przed wojną: mleczne liany, półprzezroczyste orchidee, zioła, których nie ma w żadnym herbarzu. Wieczorami ogród zamyka się sam, a wewnątrz słychać miękkie szelesty, przypominające szept. .
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Odille Ollivander
Czarodzieje
And if you'd never come for me, I might've drowned in the melancholy.
Wiek
26
Zawód
projektantka różdżek, artystka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
13
16
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
10
Brak karty postaci
08-12-2025, 14:04
29 kwietnia 1962

Blask dnia przeciekał przez szklane kopuły kryształkami złota i bladej żółci, kładł się na szemrzących cicho roślinach osnową ciepłego nasycenia. Niedawna mżawka wciąż błyszczała na płatkach i zbierała się w kloszach pączków, kapała z dumnie nastroszonych gałęzi, przypominających wyrastające z ziemi pióropusze uśpionej mitycznej bestii. Odille wyobrażała sobie, że została przez nią połknięta. Kolumnada ciągnąca się aż do przezroczystego stropu przypominała jej żebra, które ona, milcząca obserwatorka, oglądała z perspektywy trzewi, połknięta, trawiona, hołdująca ogrodom botanicznym przez uwiecznianie ich tak, jak je widziała. Jako coś niejasnego. Nie do końca realnego. Coś drzemiącego w oczekiwaniu na moment, który miał dopiero nadejść, choć Ollivanderówna nie potrafiła powiedzieć, na czym moment ten będzie polegać. Co sprawi, że soki żołądkowe arboretum znów zaczną płynąć? Kiedy wyczuje niosące się echem tąpnięcie serca wracającego do życia?
Snuła swoje wizje przy płótnie, siedząca nieopodal pergoli upstrzonej kwiatostanami latawicy przetykanych bluszczem i nawarstwiającymi się u dołu niezapominajkami. Nie była to główna część ogrodów, bo gdyby tak było, Daniel Dodge nie stanąłby właściwie przed żadnym wyzwaniem - nie, Odille zaszyła się w kameralnej, niemal zapomnianej odnodze szmaragdowego królestwa, z każdej ze stron otoczona ciasnym szwadronem zbitych drzew. Wybrała miejsce, gdzie kolumna nosiła ślady otarcia, przywodzące jej na myśl pazury czegoś, co niegdyś musiało snuć się w wieczornych cieniach Beaulieu. Groza wpisana mimowolnie w zwoje jej artystycznych myśli dawno okrzepła w odbiorze rodziny, uznawano to za jej styl, za jej staropanieńske fanaberie, na które Octavius Ollivander wydał przyzwolenie, zaś bardziej niepokojących dzieł nawet nie próbowała wprowadzać na salony w Essex. Pewne zakamarki twórczości - szarpane fragmenty jej duszy, przeżarte przez czerń włókna lęków, tęsknot i złości - były intymne, zaryglowane za drzwiami prywatności Odille, do których nie dopuszczała każdego, nawet wszystkich krewnych.
W smudze światła przedzierającej się przez palisadę liści uwieczniała coś, co nie istniało: kobietę na wpół żywą, przytrzymywaną w arboretum za sprawą pnączy owijających się wokół jej nóg; każdy cal w kierunku kolan przeistaczał florę w półtransparentne wici, jakby zimna śmierć wtulająca się w kształty niewiasty przelewała swoje szpony w chlorofil. Pędzel sunął po płótnie, podczas gdy jasność dnia igrała z kasztanowymi włosami zaplecionymi w warkocz rozdzielany dyskretnymi wstążkami. Dziś miała na sobie stosunkowo prostą - jak na siebie - kreację: długą, lejącą się spódnicę w barwie pastelowego błękitu, oraz grubszy kaftan opływający biodra, które miał za zadanie podkreślić. Wyszywany nieco jaśniejszą nicą, morską, lekko opalizującą, ornament ciągnął się od stójkowego kołnierza i budował na jej ciele misterną, kwiecistą kompozycję, widoczną dopiero w wyrazistym świetle. Niestety nie wystroiła się dla czarodzieja, którego miała tu spotkać - gdyby próbowała zaimponować mu doborem ubrań, zapewne zjawiłaby się w Beaulieu w szacie imitującej płatki kwiatów, albo lubianej ostatnimi czasy plisowanej sukni z ozdobnym, głębokim kapturem.
Dźwięk dobiegający zza pleców zwiastował czyjeś nadejście, a biorąc pod uwagę, że od kilku godzin nie spotkała w arboretum innej żywej duszy, zakładała, do kogo miały należeć te kroki. Siedząca plecami do źródła odgłosu Odille przechyliła głowę do ramienia, nie poruszyła się jednak w inny sposób. Palce wolnej dłoni spoczywały na perłowej rękojeści różdżki leżącej na kolanach, na wszelki wypadek - ponieważ w świecie, w którym Dumbledore i Grindelwald znów pojawili się na jednej arenie, nie można było cieszyć się ślepym poczuciem bezpieczeństwa. - A więc mnie pan odnalazł, panie Dodge? - głos wybrzmiał w ciszy ogrodów, w kącikach ust zatańczył niewidoczny dla niego uśmiech. - Ciao.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Daniel Dodge
Czarodzieje
"lubił nogi" napisz mi na grobie
Wiek
44
Zawód
Inwestor, Złodziej, Diler, Szmugler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
11
5
Brak karty postaci
09-12-2025, 17:50
Warzyła sroczka kaszkę, warzyła, temu dała na łyżeczce, temu dała na miseczce: ja też sobie nawarzyłem i ze skutkami bujać się muszę. Tyle dobrego, że moje niecnoty nie ewoluowały w płód, który po czasie zmieniłby się w - apropos - kaszojada - a później w nieroba, łapserdaka i darmozjada uczepionego nogawki do siedemnastego roku życia. Baba z wozu, koniom lżej, co?
Ekhm-ekhm, prawda, w pubie udaję napad kaszlu, podsłyszawszy to zdanko od wymoczka z drewnianym okiem. Od dwóch dni śpię na kanapie i żywię się fasolą w puszkach. Sterta naczyń w zlewie zaczyna przypominać Wieżę Eiffela, brzydką i chybotliwą, pojutrze skończą mi się czyste gacie i będę musiał improwizować, na przykład wywracając je na drugą stronę, a jakby tego było mało, Sandy nie daje mi się nawet dotknąć. Nawet najmniejszego paluszka u stopy, co zazwyczaj lubi, bo kiedy się za nie zabieram, czuje się jak najprawdzisza królewna co mieszka za siódmą górą i za siódmą rzeką. Walę do jej zdjęć, co znowu nie jest takie oczywiste, bo ona prawdziwa i ona na wywołanych polaroidach, trzymają ze sobą sztamę. Raz wyściubi nos zza ramki, żeby pokazać mi środkowy palec, tyle. Zero apetycznych półkul, zero krzywizn, zero miękkiego, kubistycznego kunsztu, który nadaje się do muzeum. Tak czasem sobie myślę, że na którąś rocznicę zrobię włam do Galerii Portretów i powieszę jej zdjęcie pomiędzy królową Wiktorią i miłościwie panującą nam królową Elżbietą, a potem zaproszę ją na randkę, udając zaskoczenie. To ja - twój chłop dalej zapomina kupić ci kwiaty?
No - ja też jestem z tych, dobra, trafiony-zatopiony. Ale tylko dlatego, że Sandy wymyśla: najchętniej każdej dacie w kalendarzu przyporządkowałaby jej własne święto. 14 sierpnia - Dzień Pierwszego “Kocham cię”. 29 listopada - Dzień, W Którym Powiedziałem Jej, Że Nie Odwiedzimy Moich Rodziców, Bo Nie Żyją. 17 grudnia - Dzień, W Którym Usłyszała Od Wróżka, Że Jesteśmy Dla Siebie Stworzeni. Obchodzimy też miesięcznice. Tygodnice. Klik-klak, kostki z logicznej układanki łączą się w całość, oczywiście, że tak. Kwiecień, przeprowadzka, przerobienie mojego gabinetu na jej garderobę. Jej ciuchy dalej się nie mieszczą, a moje graty leżą smętnie w piwnicy zapakowane w pudła. Podpisała je wszystkie swoim słodkim charakterem pisma pełnym zawijasów, spirali i serduszek nad każdym“i” i “j”. No i jak tu się gniewać?
Nie da się, ale mój przebłagalny repertuar zdążył się wyczerpać przez dwa lata. Róże, czekoladki, misie, baloniki, minetki, pończoszki, kolczyki, perfumy, wstążki: no prrrrroszę. Nie po to raz się rozwodziłem, nie po to chowałem żonę, żeby na starość wymyślać i być kreatywnym. Kiedyś było prościej. Kiedyś wystarczyło nie bić i nie pić, to znaczy, nie być uchlanym dwadzieścia cztery godziny na siedem. Albo i być - jeśli w praniu wychodziło, że panna woli cię zawianego, bo jesteś wtedy miły i czuły. Teraz - skaranie boskie. Robię fikołki, staję na głowie, a i tak będzie źle. Tyle z młodej dupy, ale oczywiście, nie zamienię jej na żadną inną. Za żadne skarby.
Zabiłaby mnie, gdyby się dowiedziała, że biegnę, pędzę na spotkanie z inną. Zabiłaby mnie, zanim zdążyłbym wytłumaczyć, że robię to dla nas, że robię to dla niej. Zabiłaby mnie, ale o mojej intrydze dowie się po fakcie: o tym, że Odille Ollivander ma węższą kibić od niej i o tym, że przedzieram się dla niej przez krzaki, że szukam, błądzę i że od czterdziestu minut próbując pozbyć się natrętnej osy irytująco bzyczącej nad uchem. Uwielbiam naturę.
– Testujesz moją cierpliwość, paniusiu – odpowiadam, wparowując na polankę jak terminator. Zatrzymuję się na środku wydeptanego kółka, ręce opieram na kolanach i ciężko dyszę, poczyniając pobieżne rozeznanie w sytuacji. Drzewa sztywno jak żołnierze tworzą zacienioną kolumnadę, pośrodku której rozsiadła się swobodnie gówniara ze sztalugą. Interesy, taa?
– Może jeszcze usłyszę zagadkę? Ostatnio jak byłem u Ollivanderów wystarczyło zapłacić. Co to za nowe porządki? – mrużę oczy, bo jakimś cudem słońce przedziera się przez liściaste przepierzenie, a mój kapelusz gdzieś przepadł, pewnie kiedy uciekałem przed osą. – Psiakość - przeklinam cicho, no nic, wrócę po śladach. – To ile za takie coś? – pytam, kiwając na jej własną różdżkę, która świeci się jak psu jajca.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-12-2025, 03:33 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.