• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Rozgrywka > Mgły czasu > Izba Pamięci > 23.02.1955 r. | Po horyzont
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Axel Devereaux
Czarodzieje
Je est un autre.
Wiek
25
Zawód
Tancerz, Złodziej, Kelner w Białej Wiwer
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
5
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
12
16
Brak karty postaci
11-11-2025, 19:06
Axel Devereaux (wtedy jeszcze Delacour) x Kenneth Fernsby Calais 1955 r.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Axel Devereaux
Czarodzieje
Je est un autre.
Wiek
25
Zawód
Tancerz, Złodziej, Kelner w Białej Wiwer
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
5
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
12
16
Brak karty postaci
11-11-2025, 22:34
Wiatr hulał, zimny, lodowaty, lutowy wiatr niosący ze soba podmuchy mroźnego powietrza. Autobus turlał się pod górę, wdrapując swoje pękate cielsko po śliskiej drodze. Pasażerów było niewielu, kilka zakonnic, jakiś starszy pan i chłopak, który siedział z tylu przy oknie. Wpatrywał się w widok za szybą jak zaklęty. A to, co widział przez cala drogę z Paryża zmieniało się, miejskie zabudowania ustępowały miejsca coraz bardziej wiejskiemu krajobrazowi, lasy, pola i malutkie miasteczka przemykały pozostawiając po sobie jedynie smugi pamięci. Kiedy ruszyli z Gare du Nord Axel nie mógł powstrzymać łez. Skulony na fotelu chował się przed ludźmi siedzącymi wokół, nie chcąc by ktokolwiek zwracał na niego uwagę. Naciągnął szalik wysoko i po prostu rozpaczał nad swoim losem w ciszy. Po kilkunastu kilometrach zasnął wtulony w fotel i obudził się dopiero pod samym Calais. Tych kilka dni wymęczyło go solidnie, niewiele spał, kiepsko jadł i bardzo szybko odkrył, że jego ubrania były za lekkie na temperatury, które panowały w środku lutego w Paryżu. Jedynie buty mial sensowne, skórzane i wyściełane ciepłą wełną.
Tydzień temu łudził się, że zostanie w Paryżu, lecz bardzo szybko zdał sobie sprawę z tego, że gdziekolwiek nie poszedł, wszędzie drzwi były dla niego zamknięte. Dowiedział się jedynie tego, że wyjechał, daleko goniąc za karierą, taką wersje przekazali rodzice wszystkim, do kogo mógł się zwrócić. Madame Petit nie chciała z nim rozmawiać, widocznie ojciec musiał ją czymś wystraszyć, że nie chciała nawet otworzyć drzwi kiedy próbował znaleźć u niej schronienie. Pieniądze kurczyły się w zastraszajacym tempie, a perspektywy topniały jak kostki lodu pozostawione na słońcu. Spontaniczna decyzja w końcu wykiełkowała w jego umyśle, postanowił jechać do Londynu. Gdzie ludzi znających go mógł policzyć na palcach jednej dłoni i tam istniał rownież poważny świat baletu.
Postanowienia wydawały się być realne i ambitne, lecz od kiedy jego serce zostało rozdarte a najwieksza zdrada uderzyła go ze strony ojca, nie potrafił się pozbierać. To był impuls, targając walizkę po prostu kupił bilet i wsiadł do autobusu, który mia go zabrać do Calais. A tam znajdzie statek, najlepiej magiczny z magiczną załogą. I tak oto właśnie dojeżdżał do portu.
Wysiadając z wehikułu dostrzegł znajomy widok statków cumujących w dokach. Bywał tutaj z ojcem, z rodziną, stad wypływali na wyspy, kiedy nie korzystali z sieci Fiuu. Wiedział, gdzie powinien iść, żeby znaleźć odpowiednie statki i załogi. Minął kilka łajb, których załoga nie zachęcała i Axel nawet nie próbował do nich zagadywać. A im dalej szedł, tym napotykał coraz większe okręty i jeden z żaglowców zwrócił jego uwagę. Kojarzył ten żaglowiec, płynął już nim kiedyś i pamiętał, że nazywał się Zefir. Skoro już kiedyś nim płynął, to znaczy, że był raczej bezpieczny.
Otulił się szczelniej płaszczem i podszedł do młodego mężczyzny, który wyglądał na kilka lat starszego od niego.
- Excusez-moi? - Zaczął po francusku, lecz po chwili odchrząknął i przeszedł na angielski, w którym wybrzmiewały mocne nuty francuskiego akcentu. - Gdzie płynie Zefir? Jeśli to Dover, to czy znajdzie się miejsce na pokładzie? Mam czym zapłacić, ale też mogę się przydać. - Im dłużej stał na wietrze, tym bardziej czuł chłód. Drżał pod niekoniecznie ciepłym okryciem, przy czym generalnie nie wyglądał na kogoś, kto ciężko pracował w życiu przy dźwiganiu i szarpaniu lin. Ale chęci mial wymalowane na twarzy, a zimne spojrzenie tęczówek w kolorze przypominającym błękit lodu było pełne determinacji. Musiał opuścić Francję choćby nie wiadomo co.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Kenneth Fernsby
Czarodzieje
Wiek
31
Zawód
Kapitan "Złotej Łani", przemytnik
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
11
12
Brak karty postaci
16-11-2025, 13:08
Port w Calais pulsował chłodnym, słonym oddechem morza. Fernsby stał na pokładzie „Zefira”, z dłonią opartą o reling, obserwując ruch doków z uważnością człowieka, który już dawno nauczył się czytać każdy dzień w porcie. „Sophie”, jego pierwotny statek, dokował teraz w suchym doku w Southampton, tak poturbowana po ostatnim rejsie, iż nawet najbardziej zaprawieni w bojach bosmani kręcili głowami. Z tego powodu cała jej załoga została tymczasowo oddelegowana na „Zefira”. Statek był solidny, porządnie zbudowany, ale brakowało mu duszy, tej kapryśnej, roziskrzonej iskry, którą „Sophie” miała we wszystkich skrzypiących deskach i każdym westchnieniu olinowania.
Ciężkie skrzynie były unoszone nad pokładem, jedne zwyczajne, z produktami przeznaczonymi dla mugolskich portów, inne obite runicznymi plombami, których Kenneth wolał nie dotykać. W świecie, w którym na wodach potrafiły przemykać zarówno syreny, jak i magicznie modyfikowane łodzie patrolowe Ministerstwa Magii, przezorność pierwszego oficera była nie tylko zaletą, lecz obowiązkiem. Marynarze oraz pracownicy magazynów krzą­tali się po trapach, na tle ponurych nawoływań dokowych kapitanów. Rutyna nadawała wszystkiemu porządku. Każdego ranka miał odprawę z bosmanem, przeglądał listę ładunkową, wypełniał dokumenty, z których większość musiała posiadać zarówno mugolskie, jak i czarodziejskie pieczęcie. Potem doglądał prac, by na koniec zdać raport kapitanowi.
Zimowy wiatr świszczał między masztami, kołysząc banderą „Zefira”. Dzisiaj mieli wypłynąć. Dzisiaj „Zefir” miał zabrać ich na wodę, a on jako pierwszy oficer musiał mieć pewność, że łajba jest gotowa na kolejną podróż.
— Fernsby! — zawołał bosman Leclerc z dołu. — Kolejna partia jest gotowa!
Kenneth skinął głową, odrywając dłoń od relingu. Deski pod jego butami zadrżały od kolejnego opuszczanego ładunku. Zszedł niżej, aby upewnić się, że skrzynie są odpowiednio zabezpieczone. Kto wiedział ten wiedział, że statek należy do czarodziei, ale kto nie wiedział, nie miał prawa nic zobaczyć. Zabezpieczenia miały dla mugoli wyglądać jak ozdobna taśma, jak coś co nie powinno ich zaciekawić. Zimny podmuch wiatru wdarł się za podbitą futrem pazuchę marynarza. Już zapomniał, że parę godzin temu siedział przy ciepłym kominku z kubkiem grzańca w dłoni. Niespodziewany głos wyrwał go z pracy i odwrócił się, aby spojrzeć na młodego chłopaka, który właśnie go zaczepił. Zmarszczył nieznacznie brwi zaskoczony pytaniem. -Aj, płynie do Dover. - Odpowiedział lustrując nieznajomego od góry do dołu. Czarodziej czy mugol? Zabieranie ludzi na rejs nie było nie spotykaną praktyką. Regularnie ktoś potrzebował pomocy czy dostania się gdzieś, gdzie lot na miotle był skazany na porażkę, teleportacja zbyt niebezpieczna albo proszek Fiuu nie miał takiego zasięgu. Przeprawa do innego kraju była właśnie taką podróżą. -A praca zawsze się znajdzie. Kucharz zawsze narzeka, że ma za mało rąk do pomocy, a wiele gąb do wykarmienia. - Dodał jeszcze, choć wiedział, że ostateczną decyzję musi podjąć kapitan Zefira, on zaś mógł go przekonać. -Kenneth Fernsby, pierwszy na Zefirze, kapitan przyjmie prośbę, nazywasz się?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Axel Devereaux
Czarodzieje
Je est un autre.
Wiek
25
Zawód
Tancerz, Złodziej, Kelner w Białej Wiwer
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
5
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
12
16
Brak karty postaci
17-11-2025, 23:09
Nie trzeba było być marynarzem, aby się domyślić, że chłopak był w porcie raptem kilka razy w życiu. Statki rozpoznawał jedynie po wypisanych na rufach słowach, a jego ubiór jasno wskazywal na chłopaczka ze stolicy. Był zdecydowanie za lekko ubrany, a jego młoda twarz wskazywała na to, że balansuje na granicy dorosłości, wiec można było go łatwo wziąć za chłystka. Przemykał pomiędzy pracującymi w porcie ludźmi, kilka razy ktoś na niego krzyknął, by się nie plątał pod nogami, a innym razem prawie został stratowany przez konia albo przejechany przez wóz.
Dla Axela był to istny chaos. Ludzie uwijali się jak mrówki, a wielkie łupiny statków bujały się na falach. Maszty i kominy górowały nad nim, sprawiając że trudno było mu się nie zachwycać tym widokiem. Przypominało mu to raczej tło baśni lub pełnej przygód opowieści, niż rzeczywistość w której sam uczestniczył. Pozwoliło mu to trochę zapomnieć o palącym jego duszę żalu, o tęsknocie za Paryżem. Ale tylko na moment, bo kiedy dotarł do "Zefira" myśli o opuszczeniu Francji stały się znów przytłaczające.
Wszystko wskazywało na to, że statek już niedługo się załaduje i ruszy w rejs. Tylko czy jego kierunek będzie taki sam jak i cel Axela? Na to pytanie właśnie odpowiadał człowiek, który wyglądał o wiele bardziej schludnie niż robotnicy. Był odrobine niższy od samego Axela, ale zdecydowanie bardziej postawny i na pewno silniejszy.
- Merveilleusement. - Chłopak odetchnął z ulgą słysząc, że znajomy statek płynie właśnie tam, gdzie on potrzebował się dostać. Oby tylko kapitan go nie skojarzył, bo nie pamiętał, aby kiedykolwiek zamienił z nim chociaż słowo. To ojciec przesiadywał w kajucie kapitana racząc się brandy i słuchając fascynujących opowieści starego wilka morskiego. Axel raczej snuł się po pokładzie obserwując z jednej strony morze północne a z drugiej ocean.
- O... oczywiście. - Axel kiwnął gorliwie głową, chociaż przez dosłownie ułamek sekundy chciał zaprzeczyć, że nie nadaje się do kuchni, bo z niego taki kucharz, że lepiej nie mówić. Axel doskonale znal zastosowanie wszelkich sztućców, ale to, co działo się w kuchni było dla niego tajemnicą. Uśmiechnął się jedynie smutno, bo skoro mieli zawsze jakiś wakat, to znaczy że przyoszczędzi trochę galeonów.
- Milo mi. - Francuz kiwnął głową i wyciągnął w kierunku Kennetha dłoń. - Axel De... - Zawiesił się i przełknął silne, brzmienie własnego nazwiska zapiekło go w podniebienie i sprawiło, że z ledwością powstrzymał grymas. - Devereaux. - Dokończył ciesząc się, że Kenneth wykazywał jakiekolwiek przejecie prośbą chłopaka.
Tego nazwiska używał już w Paryżu, kiedy potrzebował schronić się u czarodziejów o wiele niższymi statusie społecznym niż jego dotychczasowy. Delacour mogło odstraszyć, na pewno pojawiłyby się niewygodne pytania i Axel wolał uniknąć powracania do wydarzeń sprzed kilkunastu dni. Zaczynał nowy rozdział, był kimś innym i tak powinno już pozostać. Poprawił chwyt na walizce i z wyczekiwaniem spojrzał na pierwszego oficera, chciał jak najszybciej dostać się na pokład. Jakby francuska ziemia zaczęła go parzyć, jakby strach go obleciał, że jeśli nie pospieszy się, to nie odważy się ruszyć dalej.
- Dziękuję, nie będę sprawiał kłopotów. Kiedy tylko statek dobije do Dover, pójdę w swoją drogę. - Przekonywał bardziej siebie niż Kennetha, ale wypowiedziany plan na pewno szybciej i łatwiej się realizowało niż taki dumany. Teraz mając świadka, wiedział, że tak się właśnie stanie. Dover będzie jego następnym przystankiem.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Kenneth Fernsby
Czarodzieje
Wiek
31
Zawód
Kapitan "Złotej Łani", przemytnik
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
11
12
Brak karty postaci
05-12-2025, 23:01
Kenneth zmrużył nieznacznie oczy. Na odległość kilku mil był w stanie wyczuć desperata, który próbuje się ukryć lub uciec. Połowa tej załogi tak właśnie zaczynała swoją służbę. Nie jemu oceniać ludzi i ich pobudki życiowe. Póki on miał święty spokój to każda para rąk na pokładzie się przyda. Chociaż chłopak stojący przed nim - wysoki jak tyczka - nie wyglądał na takiego, co to się różnych zajęć imał. Raczej pochodził z dobrego domu. Czy uciekał na wielką przygodę, bo jego szlachetnie urodzony rodzic chciał, aby realizował jego wielki plan? Cóż, nie sprawa Kennetha. On ojca nigdy nie poznał, wiedział jedynie, że był z tych o czystej, idealnej krwi, a on był owocem przygodnego romansu. Historia stara jak świat, gdzie za uniesieniem szła szara rzeczywistość samotnej matki i jej syna bękarta.
Uścisnął podaną mu dłoń, a potem wskazał na pokład. -Pójdzie pan ze mną, panie Devereaux.- Skierował się na wejście na trap i poczekał, aż potencjalny pasażer do niego dołączy. -Ma pan jakieś papiery? - Wolał wiedzieć wcześniej czy realnie ma do czynienia z uciekinierem i jak przedstawić to kapitanowi. Jeśli chłopak będzie chciał ukryć swoją tożsamość, to wtedy na pewno zapłaci ekstra. Należało się jeszcze upewnić, że ma do czynienia z czarodziejem. -Proszę uważać na gumochłony, przyklejają się czasem do mokrych desek pokładu.- Po reakcji mógł określić czy w ogóle warto zawracać kapitanowi głowę, czy jedynie wziąć chłopaka na przetrzymanie i oznajmić, że żadna suma nie załatwi mu miejsca. Nie chciał mugola na pokładzie. Nie na tym rejsie. Ostatecznie udał się do kapitana, a Alex został na chwilę sam na sam ze swoimi myślami. Deski pomostu drżały lekko przy każdym uderzeniu fali, a po jego powierzchni przemykali marynarze, jakby poruszali się według jakiegoś tajemnego, morskiego kodu. Ktoś zwijał sznur, ktoś inny rozwijał go w tym samym czasie; jedni ciągnęli za liny, inni je luzowali, a wszystko to odbywa się bez zbędnych słów. Wystarczyło spojrzenie, krótki gest, mruknięcie, by praca posuwała się naprzód. Słony wiatr targał ubrania, skrzypienie want, stukanie bloków i głuche pomruki kadłuba tworzyły orkiestrę, której dyrygentem było morze. Marynarze zdawali się nie zwracać uwagi na nowego członka załogi, ale był bacznie obserwowany, a żaden z ludzi nie zdradzał się niczym, że są czarodziejami na magicznym statku.
Kenneth nie kazał na siebie zbyt długo czekać. Po chwili powrócił i kiwnął głową. -Macie miejsce na statku. - Następnie wyjrzał zza ramienia chłopaka. -Panie Leclerc! - Bosman zjawił się w dwóch susach. -Mamy dodatkowego załoganta. Pan Devereaux wspomoże naszego kucharza.
Bosman na te słowa zagwizdał jedynie cicho, a następnie kiwnął głową zapewniając przy tym, że zaraz przygotuje hamak dla dodatkowego załoganta. Padła komenda, że statek odbija za dwie szklanki i pokład ma być cały sklarowany. -Proszę na razie zostać na górnym pokładzie. Jak hamak będzie gotowy, bosman wskaże miejsce na czas podróży. Odbijamy za godzinę. Później poza pan kucharza. - Z tymi słowami zostawił chłopaka samego.
Gdy portowe dzwony oznajmiły porę odejścia, na pokładzie statku ruch zagęścił się niczym fala, która zbiera siłę przed uderzeniem. Marynarze zaczęli uwijać się szybciej, luzując ostatnie cumy oplatające nabrzeże jak grube, mokre węże. Liny, ciężkie od zimowego deszczu, opadały na deski z tępym plaśnięciem, a powietrze przesiąknięte było zapachem soli, oleju i wilgotnej mgły unoszącej się nad portem Calais. Nad głowami wisiało ołowiane niebo, jednolita, zimowa pokrywa chmur, które zdawały się ocierać o maszty. Światło było blade, rozproszone, bez cienia barwy, jakby dzień zawisł w zawieszeniu, nie mogąc zdecydować, czy naprawdę chce się rozpocząć. Powoli, niemal uroczyście, statek zaczął odsuwać się od brzegu. Woda przy dziobie spieniła się niespokojnie, a portowe światła, rozmazane przez wilgoć, zaczęły oddalać się w mlecznej mgle. Na pokładzie trwała nieustanna krzątanina: jedni zabezpieczali sprzęt, inni walczyli z porywistym wiatrem, jeszcze inni na moment przystawali, by rzucić ostatnie spojrzenie ku znikającemu miastu. Kenneth, z twarzą nieco zarumienioną od chłodnego wiatru, ruszył przez pokład pewnym, sprężystym krokiem. Odnalazł pasażera stojącego przy relingu i przez chwilę obserwował go z życzliwą cierpliwością bo wiedział, że dla kogoś spoza morskiego świata ten chaos i zimowe niebo mogły być przytłaczające. Gdy statek ustabilizował kurs, Kenneth zbliżył się i położył dłoń na poręczy obok niego. -Proszę za mną - powiedział tonem uprzejmym, lecz stanowczym. -Czas przedstawić pana naszemu mistrzowi rondli i chochli.
Poprowadził pasażera w dół wąskimi, nieco skrzypiącymi schodkami, gdzie powietrze było cieplejsze i pachniało czymś, co mogło być zupą albo przypalonym mięsem. Gdy dotarli do drzwi kambuzu, z wnętrza dobiegł gromki śmiech, jakby ktoś opowiadał historię większą od samego statku. Kiedy weszli, kucharz odwrócił się energicznie, trzymając w dłoni drewnianą łyżkę niczym sceptre. Był krępy, pulchny i obdarzony uśmiechem tak szerokim, że zdawał się rozjaśniać pół pomieszczenia. -A to nasz pomocnik! - zawołał, zanim Kenneth zdążył go przedstawić. -Chodźże, człowieku, nie gryziemy! No, chyba że ja coś przypalę, a wtedy gryzą wszyscy! - Jego śmiech wypełnił kambuz jak ciepła para znad garnka, a atmosfera natychmiast stała się lżejsza.
-Powodzenia. - Zaśmiał się sam Kenneth, a kucharz zmierzył go wzrokiem. -Wiem, wiem. Inaczej nie będzie grogu. - Podniósł dłonie w obronnym geście.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 10-12-2025, 14:52 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.