Dahlio Parkinson, czego ostatnio się nauczyłaś? pytał ojciec, reżyser spektakli teatralnych w rodzinnej Arcadii, za każdym razem, gdy stawała przed nim, nie zdarzało się to zaś zbyt często. Thaddeusa zdecydowaną większość swego czasu poświęcał teatralnej karierze, którą determinowała rodzinna tradycja i chorobliwa wręcz ambicja. Był surowy, dla siebie i dzieci, jakie zrodziły się z małżeństwa z panną Malfoy; choć gdy mógł, wolał spędzić czas z pierworodnym synem, Theseusem, to równie wiele wymagał od trzech córek. Dahlii, jako pierwszej z nich, przyszło mierzyć się z wysokimi wymaganiami rodziców. Niemalże drżała, kiedy stawała przed ojcem, by zarecytować kolejny wiersz, ponad głowy wznieść się na dziecięcej miotle jak przystało na czarownicę, gdy odpowiadała na liczne pytania, mające na celu sprawdzić, czy aby na pewno przykłada się do nauki. Wrodzony perfekcjonizm i presja ze strony rodziny, tak dbającej o nieskalaną reputację, motywowały Dahlię do starań i pracy nad sobą – niczego nie lubiła bardziej tak jak zadowolonych uśmiechów matki i ojca, ich pochwał i słów zapewniających o jej wyjątkowości. Przyszła na świat w rodzinie starej, cieszącej się czystością krwi i wielowiekową tradycją, była więc przekonana, że zajdzie równie wysoko jak wspaniali przodkowie, że ktoś tak jak ona nie może pozwolić sobie, by upaść nisko. W blasku cudzej uwagi kwitła niczym dalia późnym latem, wielobarwny kwiat o skomplikowanej strukturze płatków, któremu zawdzięczała swe imię. Jako bystra dziewczynka prędko pojęła, że taniec w rytm cudzej melodii może przynieść jej więcej korzyści, niż bunt i próby postawienia na swoim, na co ojciec wydawał się niemalże uczulony. Czarowała więc rodziców i rodzeństwo rozkosznym uśmiechem, kiwała głową i robiła to, czego od niej oczekiwali, by zaraz potem zażądać w zamian tego, czego pragnęła – dziesiątej porcelanowej lalki, kolejnej sukienki i pantofelków, nowych baletek do tańca.
Podobny urok potrafiła rzucić na nauczycieli w Akademii Magii Beauxbatons, francuskiej placówce kształcących młodych czarodziejów, gdzie z dumą nosiła symbol złotego motyla na błękitnej szacie. W szkole błyszczała, lecz blask test jaśniał z upływem czasu. Francuzi, jak mało który naród na świecie, bywali ksenofobiczni i choć panna Parkinson od najmłodszych lat uczyła się języka francuskiego, to nie posługiwała się nim na co dzień, wyczuwalny w jej słowach brytyjski akcent, na który wielu prychało i wzdychało; trochę łez wylała za zamkniętymi drzwiami łazienki, bądź schowku na miotły, lecz zawsze wychodziła z kryjówki z dumnie uniesioną brodą i silnym przekonaniem, że jeszcze im wszystkim pokaże. Miała dobry słuch, z każdym miesiącem szlifowała swój akcent, nie zrażała się i dawała innym drugie szanse; była bliska granicy poddania się, lecz z wolna kruszała pozorna niechęć południowych sąsiadów - i wreszcie zaczęli przyjęli ją do swego grona.
W przeciwieństwie do innych Dahlii wiele uchodziło na sucho – nieodrobiona praca domowa, zła ocena, małe oszustwo podczas egzaminu. Zawsze wiedziała co powiedzieć, kiedy i jak się uśmiechnąć, a kiedy spuścić pokornie wzrok i wpleść w swe tłumaczenia płaczliwą nutę i szloch, by dowieść jak głęboko żałuje, to było przypadkiem, niechcący, a nawet jeśli chcący - to naprawdę jest jej wstyd. Wybaczano Dahlii, odpuszczano, utwierdzano w przekonaniu, że wolno jej więcej, choćby ze względu na rodowe nazwisko; nigdy nie wahała się przed tym by to wykorzystać, podkreślić, że pochodzi z angielskiego, ważnego rodu, że nosi nazwisko Parkinson i chętnie przechodziła przez drzwi, które otwierało. Rówieśnicy lgnęli do niej zarówno przez nie, jak i samą osobowość – uchodziła wszak za czarującą, uśmiechniętą dziewczynę; miała dar zjednywania sobie ludzi, potrafiła wzbudzać sympatię i lubiła otaczać się wianuszkiem przyjaciółek, choć prawdziwie szczerych przyjaciół miała niewielu. Potrafiła mówić dużo, lecz nie zawsze szczerze. Mówiła innym to co chcieli usłyszeć i jedynie to, co sama chciała o sobie zdradzić. Ojciec zaś powtarzał, że prawdziwie ufać może jedynie własnej rodzinie, przyjaźnie z obcymi zaś kruche są jak szkło.
Od najmłodszych lat mawiano o niej żywe srebro, jako mała dziewczynka uwielbiała wirować w tańcu i uprzyjemniać rodzinne wieczory swymi pokazami.
drzewko


