• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Essex, Chelmsford, Dworek Ollivanderów > Salon
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
24-11-2025, 19:05

Salon
Przestronne pomieszczenie pełni rolę salonu reprezentacyjnego. Wysokie okna, osnute zielonkawymi kotarami, wpuszczają blask dnia, tworząc na posadzce mozaikę płożących się plam światła. Na środku leży rozłożysty dywan o złożonym wzorze, magicznie chroniony przed zużyciem, dzięki czemu sprawia wrażenie nienaruszonego już od kilkunastu dekad. Wzdłuż ścian ustawiono starannie dobrane meble, od lekkich krzeseł po masywniejsze sofy, a każdy fragment tapicerki wygląda na pieczołowicie utrzymany. W rogu stoją harfa oraz pianino, nadając pokojowi wrażenie stałej obecności sztuki i skupienia. Kryształowy żyrandol odbija skromne światło lamp, a misternie zdobiony stolik kawowy jest miejscem, przy którym można wygodnie prowadzić rozmowy z gośćmi lub domownikami.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Odille Ollivander
Czarodzieje
And if you'd never come for me, I might've drowned in the melancholy.
Wiek
26
Zawód
projektantka różdżek, artystka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
13
16
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
10
Brak karty postaci
27-11-2025, 13:43
27 marca 1962

Salon tonął, oblewany gęstym syropem niekończących się dźwięków. Dławił się nimi, ronił łzy, jakby w głębiny jego gardła Odille bezlitośnie wpychała kolejne nuty, dociskając je opuszkami palców bębniących o monochromatyczną klawiaturę; czerwień z wolna zachodzącego słońca nadawała chwili niemal niepokojącego charakteru. Tak jak niepokojącą była symfonia, po którą sięgnęła - wymagająca poznanej na własnej skórze żałoby, żywiąca się sercem rozdartym strachem i rozpaczą, zrodzona w trzewiach bezsennych nocy, gdy ze zwierciadła spoglądała na nią ubrana we własne szaty klątwa. Przez moment istniała tylko ona i korytarz czarnych myśli, labirynt zamkniętych na klucz drzwi, ślepa uliczka, w której utknąć miała na wieki. Sonata Beethovena nie była oczywistym wyborem dla instrumentu, którym władała Odille, oryginalnie skomponowana z myślą o fortepianie, jednak nic nie stało na przeszkodzie, by jego utwory odtwarzać także na pianinie - a to w nich Ollivanderówna znajdowała pokrewną gorycz, znajomą samotność i bezkres niesprawiedliwości ciągnącej się za duszą niczym drugi cień. Zamykała więc te emocje w muzyce, w sztuce wszelkiego rodzaju, próbując powstrzymać ich potworność przed wsączeniem się do świata codziennego. Przekuła swoje ciało w ostatnią barierę, w mur przytrzymujący wszystkie nieodpowiednie uczucia w środku, zaś krewni mieszkający w dworku dawno już przywykli do drapieżnych melodii wygrywanych przez Odille. Doceniali ich kunszt, nie wiedząc, ile tak naprawdę dla niej znaczyły.
Nie zamierzała tego popołudnia siadać do instrumentu. Oczekując w salonie na wprowadzenie umówionego gościa, wręcz bezrefleksyjnie zbliżyła się do niego i musnęła opuszkami klawisze, a potem wszystko wydarzyło się tak szybko, jak gdyby była marionetką, za której sznurki właśnie ktoś szarpnął. Kiedy zatem służąca prowadziła Lorettę Krueger do salonu reprezentacyjnego, w korytarzach wiło się echo muzyki, przerwanej raptownie, gdy do Odille dotarł dźwięk pukania do drzwi. Wtedy dopiero zdała sobie sprawę ze swojego impulsywnego pragnienia i wstała od pianina, wygładzając poły sukienki o barwie głębokiej purpury, pokrytej nieco ciemniejszą koronką, tkaną w kształty konstelacji gwiazd. Odchrząknąwszy, przygładziła jeszcze kasztanowe pukle okalające twarz i zaprosiła do środka swojego gościa. Złotowłosą kobietę o ślicznie skrojonym uśmiechu i przenikliwych oczach, barwą przywodzących na myśl zieleń lasu. Poznały się niedawno, gdy Odille zdecydowała się odwiedzić aptekę Kruegerów, poszukując eliksirów, których akurat jej zabrakło. Uzupełniwszy najpilniejszy brak, zdecydowała się zamówić u alchemiczki jeszcze kilka mikstur wzmacniających, zaprosiwszy ją do dworku Ollivanderów, kiedy ta obiecała, że dostarczy je pod wskazany adres. Zapewne dzięki nazwisku. Sowia przesyłka przecież mogła zapodziać się w trakcie transportu, natomiast mało kto decydował się zaproponować, by Odille odebrała swoje zakupy samodzielnie - jakby narodziny w takiej a nie innej rodzinie pozbawić ją miały talentu do stawiania prostych kroków. Czasem tak było, ale, cóż, raczej nie przez to. 
- Panno Krueger, Loretto - zwróciła się do niej na powitanie, obdarzając czarownicę uśmiechem. Filigranowa dłoń wskazała na sofę w zaproszeniu do rozgoszczenia się: nie zamierzała po prostu pozwolić jej czmychnąć, jeśli blondynka nie miała innych niecierpiących zwłoki spraw. Ollivanderówna doceniała jej fatygę. - Bardzo dziękuję, że przyszłaś. Tym bardziej, że termin, na który się zdecydowałyśmy, wcale nie był długi - dodała, samej zająwszy miejsce w fotelu. Pozostawało jej żywić nadzieję, że sprostanie jej oczekiwaniom nie skazało innych klientów na dłuższe oczekiwanie - wówczas na pewno miałaby do siebie pretensje. - To będzie moje pierwsze zetknięcie z eliksirem słodkiego snu - przyznała, lekko ściągając jasne brwi. Była coraz bardziej zmęczona. Coraz bardziej udręczona, przykładając głowę do poduszki. Coraz bardziej bezradna, gdy pod oczami pyszniły się smugi fioletu, a siły, które powinny wracać dzięki niedawnej diagnozie Moiry, znów ją opuszczały, tym razem jedynie z innego powodu. - Pokażesz mi, w jaki sposób powinnam go dawkować? - poprosiła, po chwili zaś na stole pojawił się imbryk z herbatą; naczynie uniosło się samoistnie ku górze i z magiczną wprawą napełniło dwie eleganckie, porcelanowe filiżanki.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Loretta Krueger
Czarodzieje
I am mine before I am ever anyone else's.
Wiek
20
Zawód
alchemiczka, pracuje w aptece ojca
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
20
Siła
Wyt.
Szybkość
7
11
13
Brak karty postaci
08-12-2025, 22:41
Może smykałkę do dbania o własne interesy rzeczywiście wyniosła z domu - w końcu od najmłodszych lat przygotowywano ją jak narzędzie, jak przyszłą strażniczkę rodzinnego biznesu, którą trzeba naoliwić, wyregulować i wypuścić dalej. Ale wolała myśleć, że była to jej zasługa. Jej ambicji, jej samozaparcia, jej nieprzeciętnych umiejętności, których nie musiała nawet kompensować, żeby zdawać sobie sprawę z ich wartości. Bo wciąż majaczyło jej przed oczami widmo tych wszystkich kobiet, których życie zaczynało się i kończyło na czystej prozie - na domu, dzieciach, na mężu i jego interesach, o których można było mówić, o których można było myśleć i którymi należało żyć. Kobiet, które bały się sięgnąć po więcej, choć w głębi duszy pragnęły właśnie tego albo i takich, którym świat łaskawie podstawiał możliwości pod nos, ale one i tak nie potrafiły ich unieść. Bo znały swoją rolę do bólu, odgrywały ją wzorowo aż po ostatni oddech, a w chwilach poprzedzających śmierć może rozpaczliwie wodząc, a może kompletnie pogodzonym spojrzeniem wspominały dokładnie to samo: dzieci, męża, jego interesy.
Zapominały o najważniejszym - o ja.
Loretta nigdy o sobie nie zapominała. O swoich emocjach, swoich chęciach, swoich możliwościach. O powinnościach, które nakładała na siebie sama - nie te, które ktoś próbował jej narzucić. Każdego dnia świat podsuwał jej okazje, a ona brała je bez większego wahania. Raz po raz. Niczym ktoś, kto doskonale wie, że jeśli nie sięgnie, to zrobi to za nią ktoś inny. A ona nie była jedną z tych kobiet, które stoją z boku i patrzą, jak życie przechodzi obok. Kobiet, których się żałuje.
Apteka nie należała do niej, ale już od dawna traktowała ją tak, jakby była jej własnością - ojca spychając w pamięci do głębokich, zasypanych kurzem dołów, z których najlepiej, żeby nigdy nie wychodził. Dbała o interes z zaangażowaniem graniczącym z obsesją, a kiedy trzeba było, sypała głowę popiołem i przygryzała zęby mocniej, aż czuła je w dziąsłach, tylko po to, by nie powiedzieć o dwa słowa za dużo i nie pozbawić się kilku klientów. Bo każdy wydawał się wiedzieć lepiej. Każdy znał się na alchemii lepiej od alchemika. Bo zamiast trzech kropel - wzięłam dwie, bojąc się, że będzie gorzej. Bo zamiast rozcieńczyć - wypiłam w stężeniu, które mogłoby powalić hipogryfa, a teraz nie wiem, czemu czuję się jak trup. Bo to na pewno twoja wina.Czasami zaciskała zęby tak mocno, że czuła na języku metaliczny posmak krwi, czasami chciało jej się zwyczajnie krzyczeć, ale odkładała to na później - na noc, na poranek, na nigdy.
Nie wiedziała, czy to wyłącznie chęć dbania o własny interes przywiodła ją pod posiadłość Ollivanderów, czy po prostu miała nastrój do kapryśnego altruizmu, a klientka zrobiła na niej na tyle dobre wrażenie, że postanowiła pofatygować się osobiście. Może chciała na własne oczy zobaczyć te strojne wnętrza, te polerowane panele i obrazy, które wisiały tu pewnie dłużej, niż żyli członkowie tej rodziny. Zobaczyć, jak mieszkają ci, którzy od pokoleń rodzą się z błękitną krwią - bogatsi, lepsi, spokojniejsi o wszystko. Może chciała sama poczuć to na skórze, dać się temu przepychowi uwieść. Może nawet - choć nie przyznałaby tego głośno - zachwycić się.
Prowadzona przez zawiłe korytarze przypatrywała się wszystkiemu uważnie, choć nie zdradzała po sobie żadnych emocji. Dźwięki muzyki docierały do niej falami, jakby palce uderzające w klawisze przebijały się przez mury zachęcającym gestem. Potrafiła to docenić. Miała w sobie ten pierwiastek artystycznej duszy - ten fragment siebie, który, gdyby los nie popchnął jej ku alchemii, odnalazłby dom w malarstwie. Oddałaby mu się wtedy w pełni, bez reszty. Los jednak postanowił inaczej. I wcale tego nie żałowała.
Drzwi do przestronnego salonu otworzyły się, a blondynka od razu dostrzegła znajomą już sylwetkę. Uśmiechnęła się z uprzejmością. - Panno Ollivander - przywitała się podchodząc do wskazanej sofy. Gdy usiadła jej dłoń mimowolnie pomknęła do torby z eliksirami. - Wiem, jak trudno znaleźć natchnienie, gdy ktoś przeszkodzi - z wyczuciem nawiązała do muzyki, która jeszcze przed momentem wypełniała dom. - Dlatego postaram się nie zabierać zbyt wiele czasu. - dodała wykładając fiolki na drewnianym blacie przed sobą.
Ostatni czas wielu osobom zabierał sen z powiek. Może przez sposób życia, może przez ten ciągły pęd i codzienne zmartwienia, a może przez tę społeczną intrygę, która powoli zdawała się wykraczać poza ramy tych najważniejszych osobistości i zaczynała dotykać wszystkich. Nie wiedziała tego. A jednak z tym eliksirem spotykała się ostatnio nad wyraz często. - Fiolka zawiera dość wysokie stężenie eliksiru, dlatego na początek zalecałabym dwie krople do wieczornej herbaty lub gorącej wody - zaczęła spokojnie tłumacząc. - Tak naprawdę na każdego może on działać inaczej i z czasem organizm może się przyzwyczaić do dawki. Wtedy będziemy ją zwiększać albo zmieniać stężenie. Nie jest pani uczulona na lawendę lub mak? - zapytała, unosząc brew lekko ku górze, szukając jedynie potwierdzenia. Była po prostu czujna - przecież wszyscy na alchemii znali się lepiej od samego alchemika.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-12-2025, 03:29 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.