• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Centralny Londyn > Ministerstwo Magii > Boczny korytarz
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
24-11-2025, 19:17

Boczny korytarz
Boczny korytarz na pierwszym piętrze Ministerstwa Magii odcina się od ruchliwych części gmachu i prowadzi do szeregu cichszych biur. Jest wąski, uporządkowany, utrzymany w jasnych tonach, z mosiężnymi numerami na drzwiach i prostymi kinkietami rzucającymi miękkie światło. Pod stopami ciągnie się cienki chodnik w stonowanym kolorze, który tłumi kroki przechodzących urzędników. Zwykle panuje tu półmrok i spokojna, biurowa cisza. Drzwi rozmieszczone w równych odstępach prowadzą do niewielkich pokojów konsultacyjnych, magazynków z aktami i przestrzeni administracyjnej.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Wulfric Fawley
Czarodzieje
Wiek
34
Zawód
pracownik MM
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
15
6
Brak karty postaci
24-11-2025, 19:19
7 kwietnia 1962

Dzień się dłużył; może dlatego, że odkąd odkrył uroki pracy w terenie, nie był w stanie docenić tego, co czekało na niego w biurze? W dusznym pokoju, gdzie zza matowego szkła okien sączyło się imitacja bladego światła, a masywne biurko z ciemnego drewna obstawione było stosem papierami, monotonia narastała z każdą godziną. Rozmasował po palcami oblały kark, przez chwile nasłuchując cichy stukot maszyny do pisania dobiegający w sąsiedniego pokoju. Liczył minuty do końca dniówki, a w głowie powracały obrazy z ostatnich wyjazdów – zapach igliwia, trefl ptactwa unoszący się nad polem, swoboda i nieprzewidywalność otwartej przestrzeni. Tu, w departamencie, wszystko wydawało się z góry zaplanowane: stukot obcasów na lastrykowej posadzce, urzędowe rozmowy i szelest papierów. Krzesło, choć wyściełane, dzisiaj było dużo bardziej niewygodne niż zazwyczaj i wydawało się też o więc bardziej ograniczać ruchy niż mokradła w lesie za miastem. Marzył, by choć na chwilę znaleźć się poza murami ministerstwa, znowu poczuć wiatr na twarzy i zapomnieć o zapachu papierosowego dymu, który kłębił się pod sufitem, gdy po raz kolejny zacisnął zęby na filtrze. Obecnie nawet kawa z emaliowanego kubka smakowała tu jakoś mniej wyraziście, a czas płynął pod prąd, powoli i topornie, igrając z jego cierpliwością.
I chociaż myślami był daleko poza murami ministerstwa, obowiązek zatrzymał go w miejscu. Sięgnął po kolejną teczkę z napisem „Pilne”. Przerzucił kilka stron, aż trafił na raport dotyczący Dartmoor. Zmarszczył brwi – kolejne, coraz bardziej niepokojące wzmianki o pojawieniu się dirikraków na rozległych wrzosowiskach. W głowie już układał plan – kiedy tylko pojawi się sposobność i sytuacja się rozwinie, pojedzie na Dartmoor osobiście, by sprawdzić to na własną rękę. Choćby się paliło, nikomu nie odda tej sprawy. Rzucił w myślach obietnice takie treści, czując, jak cień dawnego entuzjazmu przebija przez zmęczenie, obiecał sobie.
Na moment, wśród tej bezkształtnej szarzyzny, Wulf przeniósł wzrok na fotografię stojącą po lewej stronie biurka. Zdjęcie przedstawiało Millicent– uśmiechniętą, rozświetloną promieniami popołudniowego słońca, z lekko rozwianymi włosami, z rumieńcami na policzkach i ciepłym spojrzeniem, które wciąż przyciągało jego uwagę. Pamiątka, ale i świadectwo życia, jakie wiódł, zanim została znaleziona martwa. W tej jednej chwili, kiedy spojrzenie zatrzymało się na jej uśmiechu, Wulf poczuł, jak serce mocniej ściska się w piersi — wspomnienie mieszało się z bólem, a jednocześnie stanowiło niemal symboliczny mur odgradzający teraźniejszość od przeszłości. Przez kilka sekund pozwolił sobie na tę słabość, zanim wrócił do codziennych obowiązków, nie mógł przecież pozwolić, by ta perspektywa wywiodła jego skupienie na manowce.
Zduszając papierosa na grubym rancie popielnicy, począł uzupełniać dokumenty – wypełniał kolejne rubryki służbowego formularza, odhaczał punkty w tabelach, dopisywał uwagi drobnym, starannym pismem. Każde słowo, każdy numer sprawy, nawet data – wszystko starannie, dokładnie,od linijki, wręcz z pedantyczną dokładnością. W końcu, z wyraźnym zdecydowaniem, sięgnął po pióro i zamaszystym ruchem postawił swój podpis na dole stron, sygnując dokumenty pewnym, wyćwiczonym gestem.
Pukanie do drzwi zastało go w chwili, kiedy sięgnął do paczki po kolejnego papierosa. Zanim wsunął go sobie do ust, rzucił krótkie „proszę”, by zaprosić natręta do środka. Otwarciu drzwi towarzyszyło skrzypienie.
– Poinformuj mnie, jak napłyną kolejne wieści z Dartmoor – rzucił, z opóźnieniem podnosząc głowę znad kolejnego raportu, a jego domysły na temat tego, kto zakłócił jego spokój, tym jednym spojrzeniem zostały rozwiały. Uniósł brwi, spodziewając ujrzeć kogoś z pracowników, a nie siostrę jednego ze swoich bliższych przyjaciół. – Odille? – wyrzucił z siebie z nutą zdziwienia, która zakradła się do tonu głosu, gdy jego wzrok spoczął na znajomej, kobiecej sylwetce. Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że przecież od dawna nie była już dzieckiem i powinien się do niej zwracać bardziej formalnie – Dzień dobry – zreflektował się zaraz, mimowolnie, niekontrolowanie krzywiąc usta w subtelnym grymasie imitującym uśmiech. – Proszę, usiądź – zaprosił ją gestem do środka. – Co cię do mnie sprowadza?
Pierwsza myśl - odnotowała w okolicy rodzinnej rezydencji obecność stworzenia, którego nie powinno tam być.
Druga – coś stało się w Essex.
I trzecia, najbardziej złowieszcza - coś złego przytrafiło się jej bratu podczas jego wyprawy i chciała go o tym powiadomić osobiście.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Odille Ollivander
Czarodzieje
And if you'd never come for me, I might've drowned in the melancholy.
Wiek
26
Zawód
projektantka różdżek, artystka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
13
16
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
10
Brak karty postaci
24-11-2025, 20:38
Kalejdoskop smug światła opływał kształty Fontanny Magicznego Braterstwa. Ocieplał wzrok czarownicy, błyskał z różdżki czarodzieja, skrzył spod kopyt centaura, ogniskował się w dłoniach skrzata i goblina; złoto prężyło się pod kopulastym sufitem, a wiązki wody przypominały istotę rozumną, szemrzącą ku uciesze zbyt rozpędzonej tłuszczy. W porównaniu do spieszących się dziesiątkami ścieżek ludzi, Odille poświęciła chwilę, by zatrzymać się przed fontanną, zapatrzeć w nią, prawdziwie ją dostrzec. Wielki pomnik ku chwale jedności nie mógłby bardziej dobitnie podkreślać różnic. Przypominało to łańcuch pokarmowy, piramidę, w której mężczyzna plasuje się na samym szczycie, pod zwężeniem zbiegu dwóch punktów, daleko w tyle zostawiając mniej wartościowe istoty; opiewało to klasyczny porządek świata, dziecko widzieć w tym mogło przyjaźń i równość, bo potrzeba było dojrzałego społecznie spojrzenia, by zrozumieć zależności wykute w złoconej materii.
Nie wychowano jej do tego, by balans ten zmieniać. Nie marzyła o wywróceniu świata do góry nogami, nie nadstawiała uszu, kiedy w szkole koleżanki z dormitorium wytrząsały się nad niesprawiedliwością wpisaną w ich płeć. Odille wyszła z założenia, że tak zawsze już będzie. Że ona winna była okazać rodzinie posłuszeństwo poprzez postępowanie z Ollivanderowskimi zasadami i zgodzenie się na każdego kandydata do zamążpójścia (gdyby nie tamten przeklęty koń i jego nieuwaga, być może dziś nosiłaby pod sercem dziecko Flaviusa; myślała o tym czasem, rozdrapując blizny na własnym sercu) - i tak też czyniła. 
Jak długo stała w bezruchu? Nie liczyła sekund, nie liczyła minut, wpatrzona w posąg widziany przez delikatną siateczkę przysłaniającą twarz. Pajęczy Welon przytwierdzony do cienkiej, dyskretnej opaski wyobrażającej dwa łabędzie pióra, rozmywał rysy jej twarzy, rozmydlał tożsamość w oczach mijających ją interesantów Ministerstwa. Sukienka w kolorze głębokiego, opalizującego indygo, u podstawy szyi zwieńczona była dwoma skrzyżowanymi wstęgami jedwabiu, zarzuconymi na plecy; ściągany w pasie krój łagodnie opływał biodra, a rękawy przylegały do ramion, osiadając na nadgarstkach. Kasztanowe włosy opadały prawie do pasa, wyjątkowo niespięte. Odille uważała naturalną fryzurę za swój atut, a dziś... Dziś nie chciała wyglądać byle jak.
Prawdę mówiąc dziś w ogóle nie powinno się wydarzyć. Do gabinetu Wulfrika nie prowadziła jej żadna konkretna myśl, nie miała sprawy niecierpiącej zwłoki, po którą musiałaby udać się akurat do niego; tego ranka zbudziła się ze snu i po prostu zapragnęła. Wbrew rozsądkowi, wbrew upomnieniu, że był zaledwie przyjacielem jej brata i z pewnością patrzył na nią w odpowiedni temu sposób. Ale jak miała postawić sobie granicę, odmówić krótkiej wizyty w Ministerstwie, skoro uczucie w jej piersi było tak natarczywe? Przez moment zdawało jej się, że nie może nabrać tchu. Jej organizm skwierczał i syczał, aż powiedziała sobie "dobrze, pójdę" i wszystko natychmiast minęło. Czy naprawdę miała być swoim najgorszym doradcą? Jeszcze nie było za późno, Odille spojrzała ku kominkom, ale nogi nie pozwoliły jej zawrócić - zamiast tego poprosiła mijającą ją pracownicę Ministerstwa o wskazanie drogi do gabinetu Fawleya, a gdy ta zaczęła grymasić, formułującą się na ustach odmowę zatrzymało uniesienie Pajęczego Welonu, odrzucenie go za siebie i przedstawienie się kobiecie.
Nazwisko nierzadko okazywało się największym atutem, z jakim czarodziej mógł przyjść na świat.
Miarowe staccato trzewików stawianych na drewnie było co najmniej trzykrotnie wolniejsze od straceńczego tempa serca. Ale kiedy dotarła do odpowiednich drzwi, zapukała do nich szybko, na zasadzie zrywania plastra od zaparzonej skóry; a te słowa powitania? Odille zamrugała i zwalczyła ochotę spojrzenia przez ramię i upewnienia się, czy nie stał za nią pracownik Ministerstwa, do którego Wulf mógł się zwracać, wiedziała jednak, że nikogo tam nie było. Widocznie wziął ją za swojego współpracownika, zapewne podwładnego albo stażystę, który miał doglądać jakiejś ważnej sprawy, ważniejszej od parzenia kawy. Skrojone w kształt serca wargi wygięły się w rozbawionym uśmiechu, zaś radość z tego, że go widzi, bezzwłocznie wypełniła jej ciało ciepłem.
- Wulfriku - skinęła mu głową, niespiesznie przechodząc przez próg gabinetu, do którego zamknęła za sobą drzwi. Przebywanie z nim sam na sam w tak niewielkiej przestrzeni wydawało się... dziwne, surrealistyczne, znalazła tym zalążek niemal zdrożnej przyjemności. - Nie przeszkadzam? - zagadnęła, nim przyjęła zaproszenie i zajęła miejsce, karcąc się w duchu, że nie przygotowała sobie dopracowanej wymówki. Bo co ją do niego sprowadzało? Poza impulsem, przeczuciem, poranną melancholią? Co przyczyniło się do tego, że tak szybko dostrzegła blade smugi fioletu pod jego oczami, zdradzające zmęczenie? Równie dobrze mogły uwypuklać się na tle szarości gabinetu, pejzaż pomieszczenia wysączał z niego kolory. - Czy to nie oczywiste? Przyszłam przekazać ci nowe wieści z Dartmoor - pozwoliła sobie na zaczepność, składając dłonie na podołku, nieświadoma, w jakim kierunku skręciły jego zatrute czarnowidztwem przewidywania. Do diabła, a powinna to przewidzieć! Niedawno stracił żonę, pewnie nadal czuł na ramionach odcisk zimnych szponów śmierci, spoglądającej ku jego rodzinie z głodem w pustych oczodołach. - Co zresztą brzmiało intrygująco. Zdradzisz, co dzieje się w Dartmoor? - zapytała, choćby tylko po to, by kupić sobie więcej czasu. Nie dało się jednak unikać odpowiedzi w nieskończoność, więc Odille powiodła wzrokiem po wyposażeniu gabinetu, wręcz rozpaczliwie szukając tam swojego wybawienia. - Widzisz... Zastanawiałam się ostatnio, czy istnieją międzypaństwowe regulacje, zabraniające nam wykorzystania łusek japońskich wodników oraz piór hoo-hoo jako rdzeni, i miałam nadzieję, że będziesz mógł rzucić na to nieco światła - odparła, lecz zaraz miała ochotę uderzyć się w czoło. Zapewne regulacje były dokładnie takie same, jak przy piórach amerykańskich gromoptaków, pazurach chińskich zouwu i innych mniej lub bardziej egzotycznych magicznych bestiach, a o tym mogła porozmawiać z rzeszą krewnych. Ale może jeśli będzie wyglądać na dostatecznie pewną siebie, to Fawley nie dostrzeże jej blefu? Merlinie, oby.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Wulfric Fawley
Czarodzieje
Wiek
34
Zawód
pracownik MM
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
15
6
Brak karty postaci
27-11-2025, 19:44
Wycofał dłoń, którą wcześniej sięgnął po paczkę papierosów, druga zamarła w połowie drogi do filiżanki, chociaż towarzyszyło mu przeczucie graniczące z pewnością, że niedopita kawa już wystygła, nie doczekawszy się jego atencji. Gdy tylko z ust Odille padło jego imię, otulone miękkim tembrem głosu, otoczył ją uwagą swojego spojrzenia. Nie spodziewał się – ani dzisiaj, ani w zasadzie żadnego innego dnia – że to właśnie ona zjawi się na progu jego gabinetu. Nigdy wcześniej nie składała mu wizyt w pracy, chociaż, sięgając pamięcią trochę dalej niż kilka tygodni wstecz, nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek do tej pory mieli okazję porozmawiać w cztery oczy. Chyba nie, aż do teraz. Obecnie, wypełniając swoją obecnością ministerialny gabinet o niewielkim metrażu, chwilowo zapomniał nawet o papierosie, którego trzymał między palcami, chociaż jeszcze chwilę wcześniej organizm cierpiał na niedobór nikotyny.
Patrzył na Odille z nieskrywanym zainteresowaniem, próbując połączyć jej obecność z konkretnym powodem tej niespodziewanej wizyty. Zauważył, że jej dłonie, splecione lekko na wysokości talii, drżały niemal niedostrzegalnie, a spojrzenie, choć pewne, zdradzało coś, czego nie potrafił zdefiniować, a ona skutecznie ukryć. Sukienka, którą miała na sobie – co to za kolor? – podkreślała nienachalnie jej kobiece kształty, pogrążając jego myśli w nagłym, zupełnie niekontrolowanym chaosie. Z trudem oderwał wzrok od krągłości jej bioder, linii jej szyi, od delikatnych ramion, które jeszcze w jego pamięci należały do nieśmiałej dziewczyny chowającej się w cieniu starszego brata. I dopiero trzy uderzenia serca później, nie uniknąwszy subtelnego zmieszania zakrytego imitacją uśmiechu, zrozumiał, że po raz pierwszy odkąd ją poznał, spojrzał na nią nie jak na siostrę swojego przyjaciela, a jak na kobietę, którą musiała się przecież stać już dawno.
Wydawała mu się zaskakująco dorosła, choć jeszcze przed chwilą, w jego wspomnieniach, była tą samą dziewczyną, która zawsze przyglądała mu się z dystansu, z cieniem dziecięcej nieśmiałości w oczach. Lecz teraz jej obecność wypełniała cały gabinet – była wyrazista i wydawała się ociekać pewnością siebie. Złapał się na tym, że chciałby poznać historię każdego dnia, który oddzielił tę dziewczynę sprzed lat od kobiety, stojącej teraz przed nim. Czy to cień dawnych tragedii, które ją dotknęły, tak ją zmieniły? Najpierw śmierć jednego, potem drugiego narzeczonego musiały mieć na to ogromny wpływ. Po tym, jak przyszło mu opłakiwać swoją własną stratę, rozumiał to dużo bardziej niż wtedy, kiedy składał jej kolejne kondolencje, z trudem odnajdując odpowiednie słowa. Trwając w tym refleksyjnym zamroczeniu, chwile później odkrył że poruszyła ustami, a z jej gardło dobyły się dźwięki, stąd też sens jej pytania dotarł do niego z kilkusekundowym opóźnieniem.
- Nie, ależ skąd. To miła niespodzianka.
Mówił szczerze. Nie przeszkadzała, właściwie wybawiła go z opresji; był przekonany, że niewiele minut oddzielała go snu i nawet papieros nie uratowałby tego popołudnia. Nie mógł oprzeć się wrażeniu stos piętrzących się na biurku dokumentów domagających się jego uwagi nie malał, mimo iż od trzech godzin prowadził z nim walkę; widocznie nierówną i od początku skazaną na porażkę, do której nie był skłonny się przyznać.
– Dartmoor? - potworzył za nią, uświadomiwszy sobie, że błądząc tymczasowo po labiryncie swojego umysłu, zgubił napoczęty wątek, który nie był tak zajmujący jak jej obecność. – No tak - westchnął mimowolnie, obracając papierosa między palcami. - Na wrzosowiskach zaobserwowano obecność dirikraków. To spory obszar, pewnie mają tam legowisko. Na wiosnę zwykle składają jaja. I wygląda na to, że będzie trzeba otoczyć ten teren rytuałami ochronnymi, by zapewnić im odrobinę prywatności - objaśnił pokrótce, przybierając nieco urzędowy ton. Chciał dodać jeszcze, że ich widok mógłby wprawić mugoli w osłupienie, bo przypominały ptaki który według ich zoologów wyginęły dawno temu, lecz w ostatniej chwili ugryzł się w język. Sądził bowiem, że za pytaniem Odille kryła się zwyczajowo uprzejmość, a nie faktyczne zainteresowanie wydarzeniami w Dartmoor. Sam był bardziej zaintrygowany powodem jej wizyty i gdy w końcu go poznał, taflę jego czoła przecięła dodatkowa zmarszczka, która jeszcze bardziej uwydatniła zmęczenie, jakie nosił na twarzy od wielu tygodni sprowokowane przez zdarzające mu się bezsenne noce. – Mój wydział nie odpowiada za regulacje, ale zdaje się, że tydzień temu wysłałem Romulusowi listę wyłączonych z użytku komponentów i nie uplasowały się na niej ani łuski wodników, ani pióra hoo-hoo - zamyślił się na chwile, jakby to właśnie ta kwestia spędzała mu sen z powiek. – Skąd te zainteresowanie? Pracujesz nad nowym projektem? – zapytał, przejmując na moment inicjatywę rozmowy, a do tonu jego głosu zakradło się nagłe ożywienie. Mimo iż najbardziej przemawiała do niego prostota, od dawna był pod wrażeniem jej talentu. I skrycie liczył na to, że gdy Eleonora przekroczy próg sklepu Ollivanderów, to wybierze ją na swoją właścicielka różdżka stworzona ręką Odille.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Odille Ollivander
Czarodzieje
And if you'd never come for me, I might've drowned in the melancholy.
Wiek
26
Zawód
projektantka różdżek, artystka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
13
16
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
10
Brak karty postaci
27-11-2025, 23:25
Poczuła na sobie jego wzrok, jakby fizycznie jej dotknął. Jakby skrył dłoń pod materiałem sukienki, ułożył palce na jej talii i przesunął je w dół, badając opuszkami subtelną krzywiznę ciała, przechodzącą w łuk bioder, gdzie jego spojrzenie zatrzymało się na dłużej. Płomień ekstazy momentalnie liznął podbrzusze Odille, zacisnął się wokół wypełnionego ćmami żołądka; widziała w oczach Wulfa spełnienie wszystkich swych niedorzecznych pragnień, pogrzebywanych w glebie duszy, ilekroć on nie zwracał na nią uwagi. Nigdy dotąd naprawdę na nią nie spojrzał. Nigdy nie dostrzegł istnienia kobiecości drzemiącej pod dziecięcą maską, dłuższych kończyn, pełniejszych kształtów, gęstszych włosów i smuklejszych palców, a przede wszystkim pary ciemnobrązowych oczu, które od lat wodziły za nim nieśmiało, kiedy odwiedzał dworek Ollivanderów. Romulus lubił zapraszać do siebie przyjaciela, bywało, że podczas cieplejszych letnich dni przesiadywali w ogrodach z podwiniętymi rękawami koszul, dzięki którym z okna swojego pokoju mogła spoglądać na więcej odsłoniętej skóry, przypominającej, że Fawley to człowiek z krwi i kości, nie tylko młodzieńczych fascynacji i snów. Człowiek, który nigdy nie będzie należeć do niej.
Jak dziwnie było dziś czuć się przez niego widzianą. Zasłona adolescencji opadła, reflektory posłały blask ku scenie, na której zamiast nieopierzonego kaczęcia stanął łabędź o czarnych piórach. Przypadła mu do gustu? Chyba tak, wzrok czarodzieja pozostawiał bardzo mało miejsca wątpliwościom. Podobnie delikatny róż rumieńca, nadający jego twarzy więcej koloru w tym wyjątkowo bezbarwnym gabinecie, nareszcie wydobywający z niego życie, którego szukała. Oddech zatrzepotał w jej piersi i Odille musiała zwalczyć nieśmiałą potrzebę splecenia dłoni, a choć nie było to łatwe, zniosła lustrowanie przez piwne tęczówki z aksamitną godnością. Tak długo czekała na ten dzień, że gdy wreszcie nadszedł, poczuła, jak gdyby zadygotał cały fundament jej świata. Patrz na mnie, Wulfriku. Choćby ten jeden, jedyny raz.
Mimo iż na biurku piętrzyły się stosy schludnie poukładanych papierzysk, miała poczucie, że powiedział jej prawdę - a niespodzianka faktycznie okazała się miła. Czyżby miało to wielowymiarowe znaczenie? Ollivanderówna nie chciała dopowiadać sobie więcej, afekt, który czuła, należało przecież ostudzić, jeśli nie miała pozwolić po sobie poznać, jak wiele znaczył dla niej dzisiejszy rozwój wydarzeń. Było to wszak preludium, rozmowa mogła poprowadzić ich przeróżnymi ścieżkami, aczkolwiek Odille liczyła się z ewentualnością, że równie dobrze doprowadzi ich donikąd. Nie była na tyle nieroztropna, by oczekiwać od losu więcej, niż ten miał do zaoferowania - choć pohamowanie apetytu w trakcie jedzenia nie należało do najłatwiejszych zadań. Wulfric nadal pozostawał w żałobie. Ramka obrócona ku niemu przedstawiała coś, czego ona nie chciała widzieć, ale czego natury niestety mogła się domyślić. Prawdopodobieństwo, że trzymał tu portret rodziców było przecież niewielkie. Ale ona... Odejście tamtej kobiety - której Odille nie chciała nawet nazywać w intymności swoich myśli, jakby bała się, że operowanie jej imieniem może w jakiś sposób przywołać ją do żywych - odcisnęło na nim ślad, głęboką szramę, przez którą Romulus mówił o przyjacielu z troską. Zagryzła tę myśl między zębami i przełknęła jej gorycz, postanawiając nie psuć sobie nastroju zazdrością o jego zmarłą żonę. Nie dzisiaj. Nie teraz.
- Rozumiem, że nie powinno ich tam być? - podjęła, wyraźnie zaintrygowana. Zogniskowane na Mauritiusie występowanie dirikraków pozostawało dla niej mgliste, ale Fawley mówił o tym, jakby dostrzeżenie gatunku było informacją zarówno cenną, jak i bardzo delikatną, a jej ciekawość zawsze przypominała otchłań, którą ciężko zapełnić do końca. Poza tym pragnęła po prostu słuchać o jego pracy. O rzeczach, które dla niego były istotne, o tym, co chwytało jego uwagę, na co dzień napędzało go do działania i dawało siłę do zwleczenia się z łóżka, kiedy żałoba zbyt mocno przyciskała ciało do materaca. Na świecie nie istniało nic piękniejszego, niż mężczyzna mówiący o czymś z pasją. - Niepokojenie ich w czasie gniazdowania i lęgu miałoby szansę sprowokować dorosłe osobniki do porzucenia jaj? Chciałabym wierzyć w instynkt silniejszy od strachu, ale przetrwanie u każdego gatunku wydaje mi się dominującą motywacją - zastanowiła się, jeszcze przez moment podtrzymując wstęgę łączącą ich spojrzenia, nim zwróciła uwagę na papierosa obracanego między jego palcami. Eleganckimi, zadbanymi, niemal proszącymi o to, by uwiecznić je na płótnie albo odwzorować w rzeźbie. - Sam się tym zajmiesz? - zgłębiała dalej, przechylając głowę do ramienia. Siateczka Pajęczego Welonu osunęła się delikatnie na tyle włosów, gładzona ciepłym światłem gabinetu. Nigdy dotąd nie widziała Fawleya przy pracy, nie miała pojęcia, czy jego posada zakładała pracę czysto umysłową, czy pozwalała także na wyprawy w teren. A jeśli tak, to który element swojego zawodu lubił bardziej? Co dodawało wiatru jego żaglom? Intrygowało ją to, wstrzymała się jednak z zadaniem kolejnego pytania, zanim usłyszałaby jego odpowiedź.
Romulus. Lista. Romulus, lista, Romulus. Dlaczego brat jej to zrobił? Jak śmiał? Po co w ogóle wściubiał nos w jej sprawy? Odille oczywiście wiedziała, że wiedza miała okazać się bratu niezbędna przy wykonywaniu obranego zawodu, ale w tej chwili poczuła się, jakby najstarszy z piątki wycelował różdżką w jej twarz i bez cienia skrupułów rzucił bombardę. Czy to naprawdę było tak istotne, że akurat ostatnio musiał zwrócić się do Wulfrika z taką sprawą? Grunt osuwał się spod jej stóp w tętnieniach upływających sekund, a w twarzy zagrał mięsień, który - choć bardzo próbowała zachować zimną krew - zdradził więcej, niżby chciała. Prawda wylewała się z Odille poprzez sztorm pełnego osłupienia, urazy i zażenowania wzroku, mieszkała w naprężonej linii ramion, w sercowatych wargach teraz lekko zaciśniętych. Nie mogłeś poczekać chociaż dnia, Romulusie?
- Niestety jak widać zapomniał podzielić się tą wiedzą z młodszą siostrą. To domena wielu starszych braci - utrudniać nam życie - uśmiechnęła się z napięciem, nadal nie mając pojęcia, w jaki sposób wybrnąć z koziego rogu, w który sama się zapędziła. Jak wiele zaczynał rozumieć Wulfric? Czy w ogóle zwrócił uwagę na jej nieścisłości, czy przejrzał już złudną grę światła i cienia? Merlinie, miała nadzieję, że zaprzątnięty problemem dirikraków umysł nie koncentrował się teraz właśnie na niej, w innym wypadku była gotowa spalić na stosie najpierw Romulusa, potem Wulfrika, a na końcu samą siebie. - Och, to, cóż... Czysto teoretyczne rozważanie. Swego rodzaju poszukiwanie fundamentu. Sztuka orientu jest wyjątkowo bogata i inspirująca, chciałam oddać jej hołd nowym projektem, dla którego, jak miałam nadzieję, ojciec dobrałby równie egzotyczny rdzeń - odchrząknęła. Wymówka dość wiarygodna, jeśli nie liczyć niespodziewanej wizyty, dobranej na tę okazję sukienki i oczekiwań, które tak, jak wcześniej urosły w jej sercu, tak teraz obróciły się w niwecz. Nie potrafiła kłamać. A już z pewnością nie potrafiła kłamać przed kimś, kto mieszkał w jej myślach, owijał się wokół nich jak bluszcz; przed kimś, kto pojawiał się w jej snach niemal równie często, jak zmarły Flavius, jedynie z innych powodów. - Niepotrzebnie zabrałam ci czas. Obwiń za to jednak, proszę, Romulusa - dodała miękko, z pojedynczą nutą goryczy zbłąkaną na pięciolinii głosu, świadoma, że powinna podziękować za jego pomoc, wstać i wyjść, pozwalając Wulfrikowi wrócić do pracy... Lecz nadal tu była.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Wulfric Fawley
Czarodzieje
Wiek
34
Zawód
pracownik MM
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
15
6
Brak karty postaci
02-12-2025, 21:22
Opierając swoje spojrzenie o jej sylwetkę, nie zdawał sobie sprawy z jego ciężaru i z tego, jaki był intensywny. Jego wzrok, zahaczający o każdy detal jej postury, sprawiał, że nie dotykał jej tylko spojrzeniem, lecz również myślą – myślą niespokojną, łaknącą, niepozbawioną cielesnego napięcia. Pozbawione niewinności wyobrażenie, że przesuwa dłoń pod tkaniną jej sukni, delikatnie badając linię jej talii, aż po łuk bioder, wywołało w nim coś pierwotnego – uczucie, którego długo nie chciał do siebie dopuścić, które ukrywał głęboko w klatce żeber, tłumił w sobie jak każdą inną niepożądaną emocję, jaka choćby na moment nie powinna nawiedzać jego serca. Ciepło tej świadomości rozlało się po nim, jak iskra wśród popiołów żałoby, z którą zmagał się od miesięcy, lecz teraz wydała się czymś mniej istotnym, bowiem nadal na nią patrzył. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Nie chciał, nie potrafił – nie teraz, gdy Odille stała przed nim zupełnie odmieniona, a jednocześnie wciąż była przecież tą samą osobą, którą znał od lat. Czy to światło na jej skórze, czy może coś w nim sprawiło, że dostrzegał ją nagle tak wyraźnie? Pragnął wierzyć, że to zwyczajny przypadek, że serce zaczęło tłuc się w piersi mocniej, kiedy przekroczyła próg tego pokoju, bo akurat chwile wcześniej spoglądał na zdjęcie swojej żony, lecz podskórnie czuł, że to kłamstwo, pozbawione jakiekolwiek znamion prawdy.
Chociaż nie rozumiał, co działo się między nimi, nie potrafił udawać, że nie czuł tego ciepła, które pojawiło się, gdy Odille zamknęła za sobą drzwi i podeszła tak blisko, że do jego nosa, przy kolejnym wdechu, zakradła się subtelna woń jej perfum. To uczucie – niezręczne, nieznane, a jednak upajająco prawdziwe – wywoływało w nim zamęt, jakiego nie doświadczył od niezwykle długiego czasu. Gdy patrzył na nią teraz, widział nie dziewczynę z dziecięcych wspomnień, lecz kobietę. Kobietę, której obecność przypominała mu, że choć żałoba bywa głęboka, życie nie zastygło w bezruchu, a uczucia z niego nie wyparowały, lecz nadal nosił w sobie ślady przeszłości, których nie potrafił wymazać. Cień tamtych dni, echo tamtego życia.
Długo żył wspomnieniami. Nadal nimi żył. Tkwił w ich imadle, które coraz mocniej zaciskało się na jego ciele i czasem przez to zapominał, jak to jest oddychać pełną piersią. Dryfowały po brzegach jego świadomości jak rozbitek na tratwie, łapiący się naiwnej nadziei, że w końcu natrafi na skrawek lądu. Prześladowały go, jak natarczywe myśli; sen, który nie chce odejść. Miały jedno imię i jedną twarz. Nazywały się Millicent. Czasem, gdy odwiedzał mieszkanie, w którym wiedli wspólne życie, wdychając do nozdrzy zapach jej perfum, który osiadł na jej ulubionym swetrze w butelkowozielonym kolorze, wydawało mu się, że stała tuż obok, lecz gdy sięgał dłonią po miraże stworzone dłutem wyobraźni, palce natrafiały na pustkę – tę samą, która jątrzyła się pod jego sercem. Nieustannie zastanawiał się, czy kiedykolwiek będzie w stanie uwolnić się od wspomnień Millicent, od jej głosu, który czasem rozbrzmiewał w ciszy mieszkania, od śmiechu, który zdawał się odbijać echem od pustych ścian.
Teraz było inaczej. Teraz coś się zmieniło, lecz nie mógł zrozumieć co. Przeniósł wzrok na ramkę ze zdjęciem, by odzyskać kontrolę, której obecnie rozpaczliwie pragnął.
Obawiał się, że gdy z gardła popłynęło pierwsze słowo, połknie je, nie będąc w stanie panować nad własnym głosem, lecz jednak pytanie Odille przywróciło jego myśli na odpowiedniejsze, stabilniejsze tory.
– Nie powinno - przytaknął, uśmiechając się przy tym lekko. – Naturalnie żył na wyspie Mauritius, ale z biegiem czasu coraz chętniej pojawiał się w innych regionach świata. Na początku tego wieku dotarł też do Europy i mniej więcej w tym czasie osiedlił się w naszej ojczyźnie, ale dopiero w tym roku zjawił się w Dartmoor.
Nie przypuszczał, że w jego głosie pojawił się zalążek fascynacji; co prawda odkąd odbył swoją kilkumiesięczną podróż do USA, przełknął gorzki smak porażki i pogodził się z tym, że nie zrobi kariery w Departamencie Przestrzegania Prawa, minęło wiele lat i dawno pogodził się ze swoim losem, nawet załapał do swojego obecnego stanowiska, jak i miejsca w świecie odrobinę sympatii, lecz to nie sprawiło, że zapomniał o prawdziwych ambicjach, jakie w nim żyły ukryte głęboko pod zwojami skóry, w mięśniach, ścięgnach, kościach. Wiedział, że tam były - były i domagały się uwagi. Nathaniel przebudził je z długomiesięcznym śnie, a on jeszcze nie był do końca pewny, czy znowu chciał je zaprosić do swojego życia. Nosił w sobie natomiast pewność, że chciał w nim Odille, chociaż ta niepewnie przebijała się przez obłoki wątpliwości i skraplała się w nim zupełnie, jak jej unoszące się w powietrzu słowa.
- Obawiam się, że tak, a instynkt w każdej żywej istocie wykształcił się właśnie dlatego, aby uchronić gatunek przed wyginięciem -to, że niektórzy, zwłaszcza ludzie, go nie posiadali, to kwestia drugorzędna. On też czasem, badając kolejne fragmenty lasów, gubił nie tylko czas, ale też samego siebie. Nie był przekonany o własnej nieśmiertelności, jak kiedyś, po prostu potrzebował adrenaliny, by poczuć na skórze oddech życia, który wyciekał spomiędzy jego palców. Teraz, patrząc na Odille, czuł, jak wspomnienia dawnych lat i niespełnionych marzeń przybierają na sile, niczym wiosenny wiatr niosący zapachy dalekich krajów, w których bywał lub do których chciał się udać. Miał wrażenie, że każdy wymieniony z nią dialog odsłaniał przed nim nowe warstwy pragnień, które dotąd pozostały uśpione, zakopane w głębi duszy. Był jak człowiek na rozdrożu, niepewny, czy wybrać ścieżkę bezpieczną i znaną, czy sięgnąć po to, co nieznane, ryzykowne, ale też coś, co trąciło obietnicą.
- Oczywiście. To jedyna forma rozrywki, jaka spotyka mnie w pracy. Jak mógłby jej sobie odmawiać?- powiedział, jednocześnie czując, że adrenalina, której tak bardzo potrzebował, nie kryje się już wyłącznie w głębi leśnych ostępów; zaczynała pulsować także w obecności Odille, w nieuchwytnych niuansach ich relacji. Poczuł lekki dreszcz, nie ze strachu, lecz dziwnej, niepojętej ekscytacji, która niepostrzeżenie wyrosła na gruncie jego dawno zapomnianych ambicji. I karmił się teraz złudzeniem, nawiną iluzją, że może to właśnie ona stanie się dla niego nowym początkiem, impulsem do poszukiwania siebie na nowo, do zaakceptowania własnych tęsknot, który tak długo się wyrzekał. I myślałby o tym chwile dłużej, gdyby nie jej słowa, jakie pozostawiły na jego ustach nieco głębszy grymas uśmiechu.
- Wybacz mu - rzucił żartobliwie, bo i nie doszukiwał się żadnej innej nuty w tembrze kobiecego głosu. – Ma ostatnio wiele na głowie. Pewnie zapomniał - nie dostrzegł, jak mięśnie jej twarzy drżą lekką z napięcia; nie zauważył, jak jej wzrok błądzi, szukając podpowiedzi; zignorował to, że być może powód jej wizyty w jego gabinecie był zbyt lichy, by mógł pełnić jakiekolwiek usprawiedliwienie. Nie obchodziło go to. Był jej wdzięczny, że przyszła. Egoistycznie, samolubnie, a to, ze zjawiła się pod błahym pretekstem nie miało absolutnie żadnego znaczenia. – Dlaczego sama nie dobierzesz do niej rdzenia i nie osądzisz go w różdżce? - zapytał z jawnym zainteresowaniem; wiedziała, jaka była zaangażowana w sprawy rodzinnej marki; wiedział, ile czasu poświęcała różdżkarstwu, dlaczego zatem nie chciała pójść krok dalej i stać się jednym z filarów sklepu Ollivanderów. Nie wątpił w jej potencjał. Widział kilka jej projektów. Parę innych obracał między palcami. Miała olbrzymi talent i równie ogromny potencjał. Zasługiwała, by rozwijać jedno i drugie w najlepszy możliwy sposób. – To nie ty, tylko one - omiótł wymownym spojrzeniem stos czekających na jego uwagę dokumentów – zabierają mi czas, ale dobrze się składa, bo za kilka minut kończę pracę i pomyślałem, że moglibyśmy zjeść wspólnie obiad, o ile nie masz innych planów - zaryzykował, podejrzewając jednak, że Ministerstwie Magii nie było dzisiaj jedynym miejscem na planie Londynu, które chciała zwiedzić.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Odille Ollivander
Czarodzieje
And if you'd never come for me, I might've drowned in the melancholy.
Wiek
26
Zawód
projektantka różdżek, artystka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
13
16
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
10
Brak karty postaci
03-12-2025, 16:07
Czas zamarł, uwięził ich w chwili jednego spojrzenia, jednego uderzenia serca. Oddech igrający na rozchylonych wargach nagle zdawał się parzyć, muśnięcie rumieńca kwitnące na policzkach mrowiło skórę, wzrok zaś ani na moment nie opuścił poruszonego bursztynu jego oczu. Wręcz przeciwnie, Odille czuła, jak gdyby piwne włókna otoczyły ją na podobieństwo pajęczyny, w którą wpadła, drżąc w jedwabnej pułapce - tyle że jako spętana ofiara nie była pewna, czy dygotała w próbie ucieczki, czy po to, by szybciej zwabić ku sobie drapieżnika. Upajała się jego uwagą. Precyzją jego obserwacji, tym pięknym wrażeniem, jakby na jej oczach budził się z długiego snu, Wulfric wyglądał bowiem jak człowiek, który przypomniał sobie, w jaki sposób wypełnić płuca tlenem. Od dawna nie widziała go pochłoniętego przez tyle emocji, nie widziała, by zachłysnął się intensywnością, by żył. Śmierć Millicent wyssała z niego kolory, które dopiero dziś zaczęły wracać. Zakradały się do niego impresjonistycznymi plamami, najpierw do oczu, potem do policzków, na końcu do dłoni, na których Odille zawiesiła spojrzenie. Smukłe, zadbane, o elegancko wyrzeźbionych palcach, czasem wracające do niej w snach. Ile by dała, aby pewnego dnia poczuć je na sobie inaczej, niż podczas uprzejmego powitania? Patrz na mnie, Wulfriku. Skąpane w bezsennych nocach pragnienia szeptały do niej teraz i podsuwały niemal malarską ideę, by otworzyła swoje żyły, wpuściła do ich rozdarcia płomień jego wzroku i pozwoliła, by w niej zamieszkał - choćby w taki sposób, jeśli nie był pisany im inny.
Jeśli ceną za na nowo naprężoną cięciwę jego życia miała być jej przemiana w rzeźbę, jeśli miało to oznaczać, że nigdy więcej nie mogłaby drgnąć z ministerialnego przejścia, ciesząc jego oczy w bezruchu, zrobiłaby to. Bez wahania. Po pogrzebie jego żony Odille obawiała się, że Wulfric nigdy nie podniesie się z marazmu, który przygniótł go jak kajdany odlane z żelaza; sprawiał wrażenie zjawy, która niesprawiedliwością losu pozostała w świecie żywych, nie mogąc podążyć za ukochaną. Wtedy znienawidziła Millicent jeszcze bardziej. Uważała śmierć kobiety za samolubną, za ostatnią igłę okrucieństwa wymierzoną w serce męża, podłość zdającą się mówić "od teraz nigdy o mnie nie zapomnisz". Romulus opowiadał jej czasem o swoim przyjacielu, wzdychał i martwił się jego przybiciem, a zarazem dawał mu czas na to, by odnalazł się w rzeczywistości, w której Millicent już nie ma - tyle że każdy dzień cierpienia Wulfrika Odille odbierała jak własne katusze. Pamiętała, że w pierwszych miesiącach jego żałoby zaszywała się w pracowni i wyżywała na płótnach, których nigdy nie pokazałaby najbliższym.
Dręczyły go demony. Rozrywała tęsknota. A ona nic nie mogła na to poradzić.
Czuła go w uderzeniach swojego serca, w szumie krwi gnającej pożogą przez żyły. Czuła go, zaplątanego w membranę każdej myśli, a chociaż nie sądziła, by kiedykolwiek nadszedł dzień, kiedy z dziecka stanie się w jego oczach kobietą, jak wreszcie do tego doszło była gotowa złożyć się w ofierze na ołtarzu z jego pajęczyny. Przynajmniej miało to oznaczać, że poczuje na sobie jego usta ten jeden, jedyny raz, szarpana wygłodniałymi kłami.
- Zastanawiające. Badasz też czynniki, które mogły go do tego nakłonić? - kontynuowała, mając wrażenie, że przemawia przez korytarz wyschniętego na wiór gardła, jakby nadal płonęła wewnętrznie od elektryzującego prologu ich spotkania. Wulfric zdawał się oprzytomnieć, podobnie sama Odille, jednak strząśnięcie z siebie jego wzroku prześlizgującego się po ciele niczym jedwabny szal graniczyło z cudem. Nie mogła ostygnąć, nie, kiedy siedzieli tak blisko, oddzieleni tylko tamą biurka i wyścielających je papierzysk. - Chyba nigdy nie widziałam dirikraka, wiesz? Uczyliśmy się o nich z podręcznika i wykładów, oczywiście, ale nie przypominam sobie, by nauczyciel sprowadził żywe stworzenie na zajęcia - Odille uniosła dłoń, by palcem postukać w dolną wargę, delikatnie, jak gdyby naciskała klawisz pianina tylko po to, by wykrzesać najlżejszy i najcichszy dźwięk. Nie był to gest przypadkowy; intrygowało ją, jak po narkotycznym upojeniu pierwszych minut Fawley zareaguje na coś tak błahego, niemal nonszalanckiego. Intrygowało, czy będzie mogła znów rozbudzić w nim iskry tamtego spojrzenia, choć zarazem miała poczucie, że igra z czymś, czego nie do końca pojmuje. Z długo uśpionym głodem, ostrzącym pazury o jej ciało, równie podatne na jego bliskość, żarzące się własnym głodem, jedynie lepiej zamaskowanym. 
Chciała zamieszkać w jego snach. Rozpruć je paznokciem, zajrzeć do środka, umościć w czarno-białych piórach, w łabędzim gnieździe na spowitym klątwą jeziorze, wabiąc go melodią syreniego śpiewu. Teraz, gdy pozwolił jej odczuć swoje zainteresowanie, pragnęła tego po dwakroć. Rozciągnąć to niczym wieczną torturę i drażnić jego zmysły, sprawiać, by budził się otępiały i poszukujący, spętany goryczą wiedzy, że to tylko sen - jak ona przez lata. Głupiutkie młodzieńcze zauroczenie z jakiegoś powodu nie przeminęło. Tłumione, zamknięte głęboko w szkatułce serca, było jej tajemnicą, nieujawnioną nikomu. Dlaczego akurat on? Wielokrotnie zadawała sobie to pytanie, sfrustrowana, siedząca przy pianinie i dająca upust emocjom przez melodię. Podobno tego kwiatu jest pół światu, a w jej interesie nie leżało wzdychanie do starszego i żonatego przyjaciela swojego brata. Labirynt, w który wpadła przez Wulfrika, nie miał żadnej drogi wyjścia, błądziła po nim, z dnia na dzień coraz bardziej godząc się z myślą, że utknęła tam na zawsze. Flavius nie pociągał jej w sposób podobny jemu, nie robił tego też Ambrose, czym więc tak ją usidlił? Chyba ciepłem bijącym z jego spojrzenia. Wiedzą, że Wulfric Fawley był dobrym mężczyzną, a zarazem przeczuciem, że pod codzienną osnową ułożenia, uśmiechu i stateczności mieszka coś jeszcze nieujrzanego. Nieposkromionego. Nowy gatunek, wykluty w intymnej ciemności duszy.
- Hm, to rodzaj rozrywki, którego nie znam - przyznała, pochylając się nieznacznie w jego stronę, jak zaciekawiony kot. Wiedza o magicznych bestiach przydawała się jej jedynie w formie charakterystyk, Odille nigdy nie pałała do zajęć o nich przesadną sympatią, ale było tak głównie dlatego, że głos nauczyciela ją usypiał. Dopiero przy Wulfie zaczynała rozumieć, że za podręcznikowym przedstawieniem fauny może kryć się coś głębszego i dającego poczucie celu, swego rodzaju opieka nad światem magicznym, wymagająca wrażliwości i uważności. - Opowiesz mi, jak to przebiegnie? Zaczniesz od obserwacji czy od razu przejdziesz do zabezpieczania ich łąk? - mów do mnie, mów do mnie, mów do mnie, ściśnięty w supeł żołądek wypełniały bijące skrzydełka ciem, wyobraźnia zaś już brała rozbieg, by rozrysować widok Fawleya przy pracy. Wiele by dała, by móc go wtedy namalować. Okolony mgłą poranka, spoglądający na zajęte wiciem gniazda ptaki o kolorowym pierzu, cichy, obserwujący. Człowiek sam na sam z naturą, nienękany przez cywilizację. Niemal atawistyczny. Nie był to jedyny obraz, na którym chciałaby go uwiecznić, ale o innych wolała teraz nie myśleć... Tak było bezpieczniej.
- Przemawia przez ciebie samcza solidarność - wytknęła rozbawiona, przyjmując z ulgą to, że nie zauważył, lub po prostu nie nawiązał do jej zakłopotania i kruszejącej fasady wymówki. To pozwoliło na nowo pozbierać nerwy, odetchnąć i nie uciec, choć jeszcze przed momentem rozważała wymówienie się nagłym bólem głowy i prędkie pożegnanie. Jeśli był to dowód jego litości, przyjęła go z ochotą. Szczególnie, że poruszył kwestię, przy której rysy jej twarzy jeszcze bardziej się rozpromieniły; najwyraźniej uważał, że byłaby zdolna posiąść wprawę swojego ojca, budować tak, jak on, a to nie lada komplement. - I stać się półbogiem? Tytanem? - wargi Ollivanderówny ułożyły się w zagadkowym uśmiechu. - Obiecasz dotrzymać sekretu? Nie sądzę, żeby to było sztuką, którą powinien móc posiąść każdy Ollivander. Widziałam, jaką cenę płaci się za tego rodzaju wielkość, Wulfriku. Widziałam człowieczeństwo odchodzące płatami od zwojów geniuszu, widziałam, jak czarodziej z każdą wykonaną różdżką przerasta formę własnego ciała. Szczerze mówiąc nie jestem pewna, czy chciałabym - i byłabym gotowa - podążyć taką drogą - wyznała. Ojciec był gościem we własnym domu, zaczął się nią interesować, dopiero kiedy pokazała mu swoją fantazję i udowodniła, że może być przydatna. Na przestrzeni lat obserwowała tę samą manierę u innych krewnych, zajmujących się powoływaniem do życia magicznego oręża od podstaw. - Ich projektowanie mi wystarcza - znów odchyliła się delikatnie na krześle, splatając dłonie na podołku, zaintrygowana jego reakcją. Uzna to za odrzucające, szaleńcze? Różdżki były dla magów czymś oczywistym i codziennym, obecnym na każdym etapie życia, mało kto jednak zdawał sobie sprawę z tego, co kryło się za kulisami, w naszpikowanych ambicją kuluarach.
Zaproszenie wybrzmiało echem w każdym zakamarku jej duszy i zacisnęło jeszcze ciaśniejszy węzeł wokół jej i tak napiętego żołądka; tego na pewno się nie spodziewała. Fantazjując niegdyś o ich wyjściach do restauracji, zrozumiała, że nigdy nie przygotowała się na ziszczenie tych wizji, a to dodało całej perspektywie świeżości, będzie mogła smakować tę chwilę kawałek po kawałku - bo to będzie najbardziej wykwintnym daniem. - Bardzo chętnie -zgodziła się i choć usiłowała wypaść nonszalancko, jej głos zabrzmiał jak przyjemny dla ucha świergot ptaka. - A jeśli pozwolisz mi zerknąć na jakieś tajne dokumenty Ministerstwa, obiecuję nawet pozwolić ci w spokoju dokończyć, żebyś nie urywał w połowie zdania - uśmiechnięta miękko, wskazała na pergamin, którym wcześniej się zajmował, teraz zapomniany. W istocie nie oczekiwała, że Wulfric przekaże jej osobisty plan dnia Ministra Magii albo depeszę od Albusa Dumbledore'a, wystarczyłoby jej cokolwiek trywialnego, może o dirikrakach. I tak miała zamiar rzucać mu sekretne spojrzenia znad lektury, zamiast naprawdę ją czytać.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Wulfric Fawley
Czarodzieje
Wiek
34
Zawód
pracownik MM
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
15
6
Brak karty postaci
6 godzin(y) temu
Dawno nie towarzyszyło mu takie wrażenie. Chwili zawieszonej w wieczności, bo tym właśnie było to jedno spojrzenie, gdzie – jak mu się wydawało – ich serca synchronizowały się na jedno uderzenie. Ta myśl, gdy zaczął obracać ją w głowie, wydała mu się niebotycznie niedorzeczna, lecz też pierwszy raz od długiego czasu poczuł, że żyje naprawdę. Zachłysnąwszy się powietrzem, poczuł jak jego płuca nie wypełnił tylko tlen, ale też irracjonalna nadzieja, że może w końcu marazm, jaki go pochłonął, zaniknie, a on na powrót stanie się dawnym sobą. Wiedział jednak, że to złuda. Czar chwili, który pryśnie jak bańka mydlana.
Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że świat wokół zamarł, zatrzymał się w bezruchu. Zgiełk codzienności, odległe głosy – tomwszystko ucichło, jakby ktoś wyciszył je jednym skinieniem dłoni, odcięło go od rzeczywistości, pozwalając na moment zapomnieć o ciężarze żałoby. Mimo że gdzieś na dnie duszy czuł, iż to tylko złudzenie – efemeryczny ułamek szczęścia, którym życie czasem obdarza człowieka, by zaraz potem wszystko odebrać – nie mógł się oprzeć chęci zatrzymania tej chwili. Pragnął zamknąć ją w dłoni niczym najcenniejszy klejnot, chronić ją przed rozpadem, jaki nieuchronnie niesie czas. Rownie bolesna była świadomość, że nie powinien przywiązywać się do tej ulotnej nadziei. Że zaraz wróci zwykłość, powtarzalność, chłód codzienności i wijące się w jego trzewiach głodne tęsknot demony. A jednak pozwolił sobie na chwilę zapomnienia – nie tyle po to, by uwierzyć w zmianę, ile by przypomnieć sobie, jak to jest naprawdę czuć, oddychać, być. I tym trudniej przychodziło skupienia na jej słowach.
- Czasem nadzoruje te badanie, lecz zdecydowanie wolę powierzyć je w ręce naukowców - odpowiedział, dbając o to, by głos mu nie drżał, lecz tego samego nie mógł powiedzieć o palcach, w których nadal, w nieco nerwowym tiku, obracał papierosa. Czuł, że coś pali go w przełyk, potem spływa drogami oddechowymi, aż do trzewi. I nie mógł tego nazwać, określić, zdefiniować, a ta niewiedza sprawiała, że jego koncentracja wyła w agonii nie zrozumienia. – A chciałabyś zobaczyć? - zaciekawił się, nie przypominając sobie, aby kiedykolwiek wykazywała podobne zainteresowanie stworzeniami, które dla większości czarodziejów były niczym innym, jak w najlepszym wypadku ciekawostką, w najgorszym atrakcją. – Czasem trudno je wypatrzeć. Mają tendencje do znikania wśród kłębowiska piór i pojawiania się w zupełnie innym miejscu.
W chwili, w której Odille zetknął palce ze swoją dolną wargę, jego wzrok mimowolnie, bezwiednie wręcz spoczął na kobiecych ustach wykrzywionych w uśmiechu. Przez chwile, bardziej od treści tego grymasu, zainteresował się ich kształtem. I tym, jak smakują. Naraz zapragnął się o tym przekonać.
DOŚĆ.
Naprawdę aż tak bardzo tęsknił za kobiecym towarzystwem, że zrodziła się w nim nieuzasadnione drapiącego, w ściany gardła pragnienie, by w końcu - niemal po roku żałoby - zapełnić tę pustkę?
Odwrócił gwałtownie głowę, przypominając sobie nagle o tym, że nadal trzyma papierosa między palcami.
- Pozwolisz, że zapalę? - zapytał, a jego głos wydał się nagle dziwnie ochrypły, jakby chciał zniknąć w otworze gardła i już nigdy do niego nie wrócić i może powinien pozwolić mu to uczynić, jeśli to uratuje go przed kompromitacją?
Nie czekał aż spłynie na niego pozwolenie. Chwile później zaciągnął się pierwszym kłębem dymu, pozwalając mu, by na moment dłużej zabawił w jego płucach, zanim wypuścił go kącikiem warg. Jednocześnie, karmiąc organizm nikotyną, wsłuchiwał się w ciepłe tony kobiecego głosu, dostrzegając- gdy już odważył sie jej zerknąć w oczy - jak chłodny błękit jej spojrzenia zostaje przełamany przez iskry. Wiedział, czym były. Pasją, chociaż sam dawno niej nie czuł. Zamknął jej drzwi przed nosem, przestał zapraszać ją do swojego życia.
Gdy nachyliła się głębiej nad biurka, on, by utrzymać obłudne wrażenie kontroli, odchylił się lekko na krześle, aby znaleźć się poza zasięgiem zapachu jej perfum. Jakby w obawie, że mógł otumanić jego zmysłu, uzależnić.
- Najpierw obserwacja Bywa żmudna, ciągnie się godzinami, dniami, tygodniami. To zależy od tego, jak rozległy jest teren, na którym pomieszkuje dany gatunek- wyjaśnił. – Zbiegiem jej trwania przeniosę ich terytorium na mapę, żeby wiedział, gdzie założy lęgowiska. Zwieńczeniem tych wysiłków będzie zabezpieczenie terenu. I upewnienie się,że żaden mugol tam nie trafi.
Jedna z niewielu świętości w życiu Fawleya - kodeks tajności. Jak inaczej utrzymać to wszystko w ryzach? Jak inaczej żyć obok mugoli i zatrzymać ich świadomość o istnieniu magii wyłącznie na kartach powieści? Nie znał innego, skuteczniejszego sposobu,jak właśnie ten.
-Zobligowała mnie do tego wieloletnia przyjaźń - i ta sama przyjaźń sprawia, ze patrzysz na nią, jak na potencjalne trofeum, które chcesz zdobyć, Wulf?
Wraz z tą refleksją przyszedł nieprzyjemny uścisk żołądku, jakby na jego dno opadł kamień, o którym zapomniał, bo jej twarz rozpromieniła się, zupełnie jak niebo zaraz po gwałtownej burzy
Półbóg. Tytan. Czy właśnie tak czuł się człowiek, który zdobył w posiadanie wiedzą, jak tworzyć najpotężniejsze magicznego oręża - różdżki? Zerknął na swoją, leżącą między zapełnionym jego pismem pergaminami. Trzynaście i ćwierć cala. Włos z ogona trestrala. Jaśmin. Pamiętał jak z wypiekami na jeszcze dość pucowatych policzkach zerknął do sklepu Ollivanderów,nie kryjąc ani ekscytacji, ani zachwytu. Matka w ramach dyscypliny zacisnęła mocniej palce na jego dłoń, upominając go niewerbalnie, aby powściągnął emocji. Zerknął wtedy na Ophelię i uśmiechnął się do niej z błyskiem w oku. Jeżeli wierzyć w dewizę Ollivanderów różdżki wiele mówią o człowieku, a on nie miał powodu - ani wtedy, ani teraz - jej nie wierzyć.
- Obnażyłaś właśnie rażące brak mojej wiedzy - przyznał, żywo zainteresowany poruszonym przez kobiece usta (juz nie tylko samymi nimi) tematem, co odbijało się na talerzu jego spojrzeniu i wybrzmiewało z tonu głosu.
Jak wiele poświecił Octavius, by ujarzmić tę sztukę? Rzadko widywał jej ojca. Zwykle był zajęty, pochłonięty pracą, zupełnie nawet niej zafiksowany. Jakby była tym, czym oddychał. Jakby była sensem jego istnienia, a cała reszta - żona, dzieci, miejsca, które mógł nazywać swoim domem - tłem do drzemiących w nim potwornych ambicji. Wulfric wiedział dużo ambicjach. Tych chorobliwych, które pożerają człowieka od środka. Konsumują jego sumienie kawałek po kawałku, pragnąc więcej, coraz więcej. Były jak nienasycony potwór wynurzający się z głębin mroku jego duszy.
- Nie sądziłem, że sztuka różdżkarstwa kosztuje tyle wysiłku i wymaga takiego poświecenia - lecz czy to nie domena każdego geniuszu? Czyż poeci nie twierdzili, że to właśnie w nim skrywa się kropla szaleństwa?
Zaciągnął się papierosem po raz kolejny, mierząc się z własnymi, chaotycznymi, snującymi się po sklepieniu czaszki myślami. Rzucił nieco bezradne spojrzenia na kałamarz, a potem tyle samo uwagi poświecił swoim dłonią. Na palcu wskazującym dostrzegł plamę atramentu.
- Pokażesz mi ten projekt, gdy będzie już gotowy? - sztuka nigdy nie była jezykiem, który do niego przemawiał, za bardzo cenił sobie pragmatyzm. Rzadko bywał w teatrze - bywał tam głównie z inicjatywy Millicent lub wówczas, gdy domagało się tego od niego savoir vivre - i równie rzadko odwiedzał tutejszą galerię sztuki, lecz być może to dobry moment na zmianę, przeredagowanie swoich wartości.
Ten sam impuls, który sprawił, że zaczął się nad tym zastanawiać, sprawił też, że jego usta poruszyły się, zanim zdołał ugryźć się w język. Nie dlatego, że krępowała go jej obecność, a dlatego ,że spodziewał się odmowy i nie wiedział, czy był na nią gotowy, lecz nie musiał być. W kobiecym głosie, zgadzającym się na ten spontanicznym pomysł, usłyszał entuzjazmem.
- Wspaniale, dawno nie miałem okazji zjeść obiadu w tak miłym towarzystwie - przyznał zupełnie szczerze, bo większość obiadów, jakie ostatnim czasy jadał, miały podłoże zawodowe, bardzo rzadko pojawiał się w restauracjach dla czystej przyjemności, by po prostu z kim pobyć i rozkoszować podniebienie znakomitymi potrawami. - Tylko jeden podpis dzielił mnie od opuszczenia tego gabinetu, ale skoro nalegasz i jesteś tak bardzo spragniona tajemnic, jakie skrywają te pergaminy, to polecam lekturę tego - podsunął jej jeden z raportów, a sam przesunął wzrokiem po treści dokumentu, który domagał się jego podpisu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-12-2025, 04:59 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.