• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Dorset, Corfe Castle > Gabinet Amodeusa
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
08-12-2025, 22:21

Gabinet Amodeusa
Gabinet Amodeusa pogrążony jest w miękkim półmroku. Na masywnym biurku piętrzą się księgi, runiczne notatki oraz narzędzia o niejasnym przeznaczeniu. W powietrzu unosi się zapach starego pergaminu, a wysokie regały, sięgające sufitu, uginają się pod ciężarem rękopisów i przeróżnych przedmiotów. Przytulności nadaje mosiężna lampa o ciepłym świetle, zwisająca tuż nad pulpitem.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Amodeus Nott
Czarodzieje
well fed devils behave better than famished saints
Wiek
32
Zawód
Łamacz klątw; badacz run i artefaktów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
22
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
9
8
Brak karty postaci
09-12-2025, 22:16
8 marca 1962


Popołudniowe światło bledło szybciej, niż zwykle o tej porze roku, jakby zamek próbował zamknąć dzień przedwcześnie. Wysokie okna gabinetu przepuszczały nie więcej niż nikłą, perłową smugę, która co chwilę ginęła pod naporem gwałtowniejszego powiewu wiatru uderzającego o mur. Kominek tlił się ospale, a drżenie płomienia było bardziej nerwowe niż ciepłe, jakby sam ogień wyczuwał napięcie gospodarza.
Amodeus stał przy biurku, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca, jakby surowa geometria tego pokoju stała się nagle zbyt ciasna. Na blacie, równo, niemal z przesadną starannością, leżały dwa listy od Lydii — tyle właśnie, ile zamierzała wysłać, choć treść drugiego wycierała pierwszy jak gumka atrament; niby to samo zagadnienie, a jednak ton tak odmienny, że ciężko było to uznać za zwykłą zmianę zdania.
Pierwszy — ten pełen grzeczności, rzeczowości i przyzwoitej formalności — sugerował, że Lydia potrzebowała konsultacji z artefaktem. 
Tylko konsultacji. 
Nic więcej.  A jednak, mimo spokojnego tonu, między wersami czaiło się coś nienaturalnego. Zbyt ostrożne sformułowania, zbyt dokładne tłumaczenia, zbyt częste zapewnienia, że nie jest to sprawa pilna.
Drugi natomiast… Ten był napisany w innym rytmie — krótszy, szybciej zakończony, rozdygotany. Niepewny i niekontrolowany. Bardziej ludzki, bardziej nerwowy, bardziej szczery, choć zapewne wbrew intencji autorki. Próba wycofania się z własnego kroku. Próba zaprzeczenia pierwszemu impulsowi. Próba uspokojenia kogoś... Jego? Czy siebie? Trudno było powiedzieć.
Oparł dłonie o biurko, pochylił się nad pergaminem tak, jakby drobne poruszenie włókien mogło mu podpowiedzieć coś więcej niż widniejące na nim słowa. Nie był człowiekiem podatnym na domysły, nie podejmował decyzji na podstawie mglistych sygnałów, a jednak nie mógł się pozbyć wrażenia, że w tej korespondencji nie chodziło o żaden artefakt. A jeśli nawet w części chodziło — to nie on był tu głównym powodem..
Uniósł wzrok na zegar stojący na stoliku przy regale. Minuty przesuwały się w sposób nieprzyjemnie wyraźny, jakby każda z nich podkreślała fakt, że Lydia jest w drodze do jego prywatnego gabinetu.
Nie powinna tu być.
On sam również nie powinien był jej tu zapraszać.
Mógł ją przyjąć w bibliotece, w sali dziennej, w dowolnym pomieszczeniu o mniejszej… jednoznaczności.
A jednak napisał: „Spotkajmy się w moim gabinecie.”
I wiedział, że zrobił to za szybko, niemal odruchowo, zanim do głosu doszedł rozsądek. Później próbował nadać tej decyzji zawodowy ton, tłumacząc to wygodą, neutralnością przestrzeni, brakiem zajęć po południu. Ale nie była to prawda.
Oboje to wiedzieli — choć każde z nich zapewne z innego powodu.
Amo przeszedł do okna, lecz tym razem go nie otworzył; nawet chłód, który zwykle oczyszczał mu myśli, nie pomagał dziś w niczym. Nerwowość nie była jego naturalnym stanem, ale czuł, że od momentu, gdy pergamin z jej drugim listem wylądował w jego dłoni, żołądek związał się w supeł.
Nie lubił, gdy Lydia była niespójna. Nie dlatego, że wymagał precyzji — choć faktycznie wymagał — ale dlatego, że prawie nigdy nie potrafił odczytać jej intencji w pełni. Zawsze coś wymykało mu się spod palców, drobny gest, pauza, cień myśli; była dla niego jak język, który zna wystarczająco dobrze, by mówić, ale nie na tyle, by rozumieć każde niedopowiedziane słowo.
Od tamtego zimowego wieczoru, podczas wesela jego siostry, kiedy nie powinna była znaleźć się tak blisko, wszystko między nimi miało dziwną, nieprzewidywalną wartość. Nie taką, której pragnął, nie taką, której szukał — ale taką, która budziła w nim czujność, jakby zbliżał się do czegoś, czego nie da się rozbroić ani zrozumieć w oparciu o dokumenty, runy i logikę.
Usłyszał kroki na korytarzu. Jeszcze dalekie, odbijające się od ścian, choć z tą charakterystyczną delikatnością, której nie dało się pomylić z żadną inną osobą w tym domu. Odwrócił się powoli, próbując opanować wyraz twarzy. Spojrzenie powędrowało w kierunku drzwi i zakotwiczyło się w drewnie, jakby chciał przewidzieć przebieg rozmowy, zanim ta w ogóle się zacznie.
Nie przewidział niczego.
Nie w tej relacji.
Nie w tym punkcie czasu.
A kiedy jej kroki zatrzymały się tuż za progiem, a przestrzeń w gabinecie zgęstniała tak, jakby kamienne ściany nasłuchiwały równie uważnie jak on, zrozumiał, że granica, którą oboje — świadomie lub nie — wyznaczali od miesięcy, właśnie uległa subtelnemu zachwianiu. Jakby ktoś przesunął ją o milimetr, ledwie zauważalnie, ale wystarczająco, by poczuł to w całym ciele.
I że to właśnie ten moment — zanim jeszcze zapukała — sprawił, że po raz pierwszy od dawna poczuł się… niegotowy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Lydia Travers
Czarodzieje
Możesz już wyjść albo w ciszy postójmy, bo tak mi wstyd że nie dam rady dziś zasnąć
Wiek
26
Zawód
kostiumografka, projektantka i hafciarka
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
9
30
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
5
Brak karty postaci
7 godzin(y) temu
Skup się. Skup się, proszę.
Kolejne myśli ubrane w inne słowa, o tej samej zawartości, przebiegały pośpiesznie przez głowę Lydii, zderzając się ze sobą, pączkując, sprowadzając do wartkiego strumienia hałas, w którym ciężko było jej wytrzymać.
Myśloodsiewnia przelałaby się od nadmiaru dzisiejszych wrażeń, może powinna była wziąć to pod uwagę wcześniej, zamiast targać ze sobą bagaż bodźców, które nie odstępowały jej na krok, odkąd tylko obudziła się dzisiaj.
I obudziła. I obudziła.
Za którymś razem jej pokój był w końcu bardziej znajomy, ale załamania rzeczywistości wciąż czyhały na nią, widocznie jedynie kątem oka. Znikały, ilekroć odwróciła głowę choć minimalnie, niemożliwe do uchwycenia, tylko bardziej ją tym drażniąc, chociaż powinna oddychać z ulgą, w końcu chciała, próbowała, odnaleźć stabilizację.
Myślała, że skupienie na pracy pomoże.
Nie pomogło.
Ale doprowadziło ją prosto pod drzwi gabinetu Notta.
Wcale nie uważała, że nie powinno jej tutaj być, bo uczepiona była problemów przyziemnych, ubrania się odpowiednio do pogody, spakowania paczki lawendowej herbaty i rękawiczek, o których ojciec zdaje się na kilka miesięcy zapomniał, byleby tylko nie odlecieć myślami i ciałem za daleko. Wcale nie w kierunku Amo, dziś nie on zaprzątał jej głowę, nie w takim stopniu, w jakim się to zdarzało zazwyczaj.
Dzisiaj Lydia obawiała się, że straci kontrolę nad magią, bo poczucie, że utknęła we śnie otulało ją miękko jak kokon, w którym jednocześnie nie była w stanie tchu zaczerpnąć.
Zwłaszcza, że i bez tak silnej derealizacji nie wiedziała gdzie się czasem w jego towarzystwie podziać.
Aromat suszonej lawendy dochodził do niej z papierowej torebki, którą trzymała w dłoniach, mieszając się ze znajomym zapachem tego domu, który był w tym momencie jednocześnie jej przekleństwem i kotwicą.
Wydech, jeden dłuższy, na wyciszenie, które nie nadeszło.
Lydia uniosła dłoń pukając krótko do drzwi, nasłuchując pozwolenia, które chociaż przytłumione, przedarło się sprawnie przez natłok jej chwilomyśli.
Dłoń wylądowała na klamce, którą nacisnęła, wchodząc do gabinetu, w pierwszej chwili z głową spuszczoną, spoglądając na próg, na rysujący się przed nią wzór dywanu, na rąbek swojej długiej sukni.
W marcu nosiła błękity.
– Dzień dobry. – Dzień dobry? Nie chciałam cię niepokoić. Jego? Czy siebie? Jeszcze bardziej, niż i tak to zrobiła.
Lydia wzrok wbiła w Amodeusa, nie odrywając go nawet, kiedy drzwi zamyka za sobą miękko, chociaż pojawiła się w jej głowie nieznośna chęć, by nimi trzasnąć.
Jakby nagły, niespodziewany przed domowników dźwięk mógłby jej samej pomóc dzisiaj zejść na ziemię.
Jakby mogła za tymi drzwiami zostawić wszystko to, co ją dręczyło.
Ledwie ruszyła w jego kierunku, a już poczuła, jak pęka jej misternie utrzymywana pewność, że poradzi sobie z tym spotkaniem bez zbędnych napięć. Jedno spojrzenie po krótkim powitaniu wystarczyło, żeby wypłynęły na powierzchnię myśli, które usilnie spychała po rozmowie z ojcem.
A mimo to podeszła bliżej, stając przy biurku, starając się nie pokazać w najmniejszym stopniu, jak bardzo dzisiaj doskwierała jej niestabilność. I przez moment, miała wrażenie, nawet jej się to udawało, jej ruchy były takie, jak zawsze, oszczędne, ale swobodne. Jej mimika niezachwiana – cecha, którą nieświadomie i zdecydowanie wbrew własnej woli odziedziczyła po matce.
Amo nie padło z jej ust, chociaż miało, ale ledwo powietrze delikatnie wciągnęła, żeby wraz z oddechem wypuścić dwie sylaby, kiedy jej wzrok skierował się na blat biurka, przy którym stała.
Równo ułożone listy nie były trudne do identyfikacji.
Głowa Lydii drgnęła lekko na nieznośność widoku tej papeterii, leżącej przed nią jak dowód winy, w tym układzie idealnie precyzyjnym, sprawiającym, że miała poczucie, że powinna się wytłumaczyć.
Jak zawsze.
Poczucie winy, nawet – a w zasadzie głównie – wywołane sytuacjami, którymi nie powinna nawet się obarczać, było w Lydii głęboko zakorzenione, wyhodowane przez Constance i pieczołowicie przez nią pielęgnowane latami.
– Nie chciałam cię zaniepokoić. – Powtórzyła swoje słowa, podnosząc ponownie wzrok na mężczyznę, czując przy tym znajome napięcie pod skórą, które towarzyszyło jej ilekroć przebywała w jego towarzystwie.
Skup się. Proszę.
Skupiła się więc. Na opakowaniu lawendowej herbaty, którą ze sobą przyniosła, odkładając ją niezręcznie na biurko i poprawiając czubkiem palca, by stała równo względem brzegów blatu.
Aż krytyk w jej głowie wybudził się jak na zawołanie, żeby skarcić ją za śmieszność tego gestu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Amodeus Nott
Czarodzieje
well fed devils behave better than famished saints
Wiek
32
Zawód
Łamacz klątw; badacz run i artefaktów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
22
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
9
8
Brak karty postaci
4 godzin(y) temu
Dzień dobry.
Te słowa zabrzmiały w jego gabinecie jak obcy element wsunięty w dobrze znany pejzaż; sformułowanie tak zdyscyplinowane, tak oficjalne, że Amo przez ułamek sekundy naprawdę zastanawiał się, czy usłyszał je właściwie. Brew uniosła mu się odruchowo, zanim zdążył zapanować nad mimiką — był zdumiony, że Lydia uznała za stosowne powitać go w sposób, który brzmiał jak zwrot kierowany do dyrektora departamentu, nie do człowieka, z którym leżała kiedyś na podłodze w półmroku, zaplątana w śmiech, smutek i pocałunek, którego oboje nie mieli odwagi nazwać.
Odpowiedział dopiero po chwili, powoli, jakby oceniał wagę własnych słów.
— Dzień dobry — powtórzył, ale jego ton był daleki od formalności; brzmiał jak echo jej frazy, starannie wygładzone, a mimo to ostre jak dotknięcie metalu. Nie od razu na nią spojrzał, pozwolił, by w powietrzu wybrzmiała niekompatybilność ich światów.
Przez chwilę panowała cisza, lecz nie była ona pusta — miała gęstość kurzu unoszącego się w smudze światła, która wpadała do gabinetu pod nierównym kątem. W powietrzu unosił się zapach kadzidła z jałowca, wciąż tlącego się w miseczce przy regale; płomienie kominka rzucały na jej twarz refleksy, które zdawały się drgać zgodnie z jego własnym oddechem.
Kiedy wreszcie uniósł wzrok, zobaczył ją nie jako intruza w jego przestrzeni, ale jak część tego pokoju — nadmiernie ostrożną, nadmiernie wyprostowaną, jakby kamienne ściany mogły ją oceniać równie surowo jak on.
Zauważył, jak jej spojrzenie przeskakuje na pergaminy, jak napina się linia ramion, jak dłonie próbują opanować drżenie, choć każdy ruch miał pozorną miękkość kogoś, kto całe życie uczył się prezentować nienagannie. Irytująco nienagannie.
— Ach, tak — żachnął się wymuszenie, choć nie było w tym faktycznego zakłopotania. Raczej echo czegoś, czego nie potrafił nazwać. — Zastanawiałem się nad różnicą w tonie. — Jego głos był spokojny, niemal chłodny, jakby komentował pogodę lub stan pergaminu. — Przez chwilę pomyślałem, że chodziło o coś innego, ale… — przerwał, wbijając spojrzenie w jej błękitne tęczówki, tak intensywnie, że na moment mogła odnieść wrażenie, iż czas w tym gabinecie zatrzymał się na jego oddechu.
W tej krótkiej przerwie między słowami, zanim odsunął spojrzenie, było coś jeszcze — cień rozczarowania, cień ciekawości, cień napięcia, które nosił w sobie od momentu, gdy przeczytał jej list. Pojawiło się to na ułamek sekundy, zbyt szybko, by mogło zostać nazwane, i zbyt subtelnie, by kiedykolwiek pozwolił temu wypłynąć ponad powierzchnię. Pewne rzeczy w jego świecie nie miały prawa być widoczne. Nie przy niej. Nie w tym domu.
— …musiałem coś opacznie zrozumieć.
Uciął nagle, jak gdyby nigdy nic, jakby dopuszczenie jej obecności do granicy intymności wymagało natychmiastowego domknięcia przestrzeni. Usiadł w fotelu, ruchem płynnym, kontrolowanym, lekko nonszalanckim, jakby sam mebel podporządkował się jego obecności. Gestem dłoni, oszczędnym, niemal nieobecnym, nakazał jej, by i ona usiadła — to, czy wykona ten gest, było sprawą drugorzędną.
Ważne było to, że ją zaprosił.
Gdy czekał na jej reakcję, kącik jego ust poruszył się ledwie zauważalnie, nie w uśmiechu, lecz w tym charakterystycznym napięciu, które zdradzało, że stara się utrzymać emocje w granicach rozsądku. Ogień odbijał się w jego źrenicach, nadając im głębi, której nie miał prawa pokazywać komukolwiek. A jednak teraz błyskała tam — niechciana, niezamierzona.
— A więc? — jego ton był teraz bardziej rzeczowy, chociaż pod tą warstwą słychać było metaliczny podskórny rezonans, który zdradzał, że nie jest tak obojętny, jak chciałby być. — Co to za artefakt, który potrzebuje mojej oceny?
Sięgnął po jedno z piór, nie zamierzał jednak nic zapisywać, po prostu potrzebował mieć coś w dłoni, cokolwiek,  zanim dodał — Zakładam, że nie chodzi o klątwę. Gdyby tak było, wówczas byśmy już nie rozmawiali.
Pochylił się lekko w jej stronę, nieznacznie, jakby badał jej reakcję.
W kominku coś huknęło, płomień drgnął mocniej, a cień jego sylwetki przesunął się po ścianie tak, jakby gabinet odetchnął razem z nim — powoli, uważnie, nie wypuszczając jej z pola gry ani na moment. W tym oddechu, w tym półmroku, w tym drżeniu ognia było coś jeszcze — coś, co mówiło jasno, że nie interesuje go wyłącznie artefakt.
Interesowała go odpowiedź.
Jej odpowiedź.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Lydia Travers
Czarodzieje
Możesz już wyjść albo w ciszy postójmy, bo tak mi wstyd że nie dam rady dziś zasnąć
Wiek
26
Zawód
kostiumografka, projektantka i hafciarka
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
0
OPCM
Transmutacja
9
30
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
5
Brak karty postaci
2 godzin(y) temu
Za dzień dobry nie kryło się nic poza powitaniem, mającym oddzielić ich spotkanie od wymiany listów.
Może dlatego że tym właśnie dla niej było nie odczytała w tonie jego odpowiedzi niczego, co mogłoby niepotrzebnie szarpnąć jej i tak już rozedrgane nerwy.
Tylko kilka głębszych i dłuższych oddechów dzieliło ją od unormowania tempa, w jakim te nerwy pulsowały.
Na razie, niestety, nie miała na ćwiczenia oddechowe przestrzeni w ogóle, bo Amo jednak postanowił jeszcze bardziej zachwiać jej równowagę.
– O coś innego? – Zapytała natychmiast, nie zamierzając zignorować jego słów z kurtuazji.
O co innego? O spotkanie? O wymówkę do spotkania?
A może…?
A co jeśli? A co jeśli wiedział? Mógłby. Nie. Na pewno wiedział. Jak mogła naiwnie sądzić, że jej ojciec nie rozmawiał jeszcze ze starym Nottem? Pewnie zrobił to niedługo po rozmowie, którą podsłuchała. A to by znaczyło, że…
Tyle czasu już od niej minęło.
Lydia zastygła w kolejnym natłoku myśli, przyglądając się Amodeusowi uważnie, czując, jak z sekundy na sekundę ciężej robi jej się na klatce piersiowej od wysnuwanych pośpiesznie wniosków, które musiała jak najszybciej zatrzymać, inaczej zabrną za daleko, a ona razem z nimi, w panice teleportując się w nieznane.
Zatrzymała się więc na tej jednej konkluzji, która ciążyła jej najbardziej.
Jeśli wiedział o planach ich zaręczyn i do tej pory niczego jeszcze na ten temat nie usłyszała, to znaczy, że odmówił.
Oczywiście.
Wzrok Lydii na chwilę powrócił do kopert, odrywając się od żywych refleksów w oczach Amo i drobna zmarszczka pojawiła się na jej czole.
Nie, to niedorzeczne. Zabrnęła w swoich paranojach za daleko. Pewnie o niczym nie wiedział, pewnie ojciec po prostu zrobił wtedy to, co zawsze – wypłynął na wyprawę pozostawiając sprawy rodzinne we Freshwater.
Przymknęła na chwilę oczy zrezygnowana, unosząc dłoń do twarzy, aby potrzeć dłonią powieki, choć to w niczym nie pomagało. Nie obudzi się dzięki temu bardziej.
To wszystko przez ten sen. Gdyby nie on byłaby dziś bardziej skupiona i nie galopowała myślami w absurdalne rejony.
Jeden wdech, jedno Amo o niczym nie wie, jedno, kolejne, skup się już bez próśb, bo nie miała dziś do tego cierpliwości.
Nie miała czasu na tego typu rozważania.
– Tak. – Artefakt. Temat, z którym tutaj dzisiaj przyszła.
Zignorowała zaproszenie do zajęcia miejsca naprzeciw, okrążając biurko i przystając obok fotela Amo.
Nachyliła się, odkładając w końcu na blat biurka drugi pakunek, nie zwracając uwagi na tiulowe rękawy jej sukni, które opadały miękko i przy każdym drobnym ruchu delikatnie zaczepiały właściciela gabinetu.
– W zasadzie ojciec przywiózł je już kilka miesięcy temu… – Krótkim dotknięciem różdżki rozplątała supeł białego materiału, którego rogi opadły płynnie na biurko, ukazując parę rękawiczek, które w czasach swojej świetności musiały być wiele warte. Bordowe, z delikatnym haftem przetartym w kilku miejscach, ozdobione drobnymi, delikatnymi kamieniami naturalnymi, których kiedyś z pewnością było więcej wszytych we wzór.
– Są… – Przez bardzo krótką chwilę wszystko w jej głowie była na miejscu. Ale ledwo zaczęła tłumaczyć powiodła wzrokiem do brzegu blatu, gdzie jeszcze kilka chwil temu odłożyła paczkę z herbatą.
A której teraz tam nie było.
W normalnych warunkach nie zwróciłaby na to przecież uwagi, przyzwyczajona do cichej obecności skrzatów w ich życiu, ale dzisiaj wszystko było dla niej zdradliwe i nierealne.
Zastygła więc, z jedną dłonią nad parą rękawiczek, drugą opierając się o blat, przez chwilę spoglądając na pustkę po paczce suszonej lawendy, w końcu powoli się prostując, a jej rękaw po raz kolejny drgnął pozostawiając po sobie niewidoczny ślad jej bliskości.
– Przyniosłam herbatę, prawda?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-12-2025, 03:30 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.