• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Mokradła Szeptów (Suffolk)
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
11-07-2025, 00:40

Mokradła Szeptów (Suffolk)
Położone z dala od głównych dróg, Mokradła Szeptów rozciągają się na południowych obrzeżach Suffolk. Gęste trawy, ciemne sadzawki i kołyszące się trzciny tworzą tu krajobraz, który zmienia się z każdą porą dnia. Grunt jest miękki i zdradliwy. Gdzieniegdzie wyłaniają się omszałe kępy, małe wyspy, na których rosną karłowate drzewa o powykręcanych gałęziach, leżą podłużne i zakrzywione kamulce. Mgła często spowija to miejsce o poranku i zmierzchu, snując się nisko nad wodą i wypełniając przestrzeń dziwnym niepokojem. Słychać w niej szmery, chrzęst zielska, pluski niewidocznych stworzeń. Mieszkańcy pobliskich wsi mówią, że miejsce „mówi” do tych, którzy wejdą zbyt głęboko. Słyszane głosy są czasem ciepłe i znajome, innym razem niosą ostrzeżenie lub próbują zwieść nieostrożnych. Miejsce to jest niebezpieczne i nieokrzesane. Mało kto zapuszcza się już w te tereny.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Varya Borgin
Czarodzieje
Wiek
22
Zawód
łowczyni
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
4
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
19
13
Brak karty postaci
11-11-2025, 22:29
27 kwietnia 1962r.

Te nieodgadnione tropy wyraźnie prowadził na mokradła. Nigdy wcześniej nie widziałam takich śladów, nie należały do żadnego pospolitego w tych stronach stworzenia. Przemierzałam kolejne połacie terenu, ostrożnie stąpając po coraz miększym podłożu. Mocno zadrzewiony widok zaczynał się przerzedzać, tu było coraz mniej gałęzi i coraz więcej mgły, oddychałam wilgotniejszym powietrzem. Nie zbaczałam z obranego kursu coraz bardziej zaintrygowana naprawdę sporymi wgnieceniami w ziemi. Mój cel musiał być duży, wyraźnie samotny i silny. Na szlaku napotkałam pokruszone płaty kory i zupełnie złamane kije, więc śledziłam istotę bez wątpienia ciężką i zapewne niebezpieczną. Rzadko czułam podekscytowanie, ale zazwyczaj takie emocje wdzierały się do mojej duszy w trakcie polowania. Wszystkie inne obowiązkowo gasiłam, zanim zdołały się na dobre rozpalić: tak zostałam nauczona, miałam być stonowana, skupiona, nierozproszona i taka właśnie byłam. Lecz teraz z każdym krokiem serce schowane w piersi zdawało się łomotać donośniej, niemal w zgodzie z melodią upiornych szeptów, które to coraz namolniej zaglądały do moich uszu. Nie odwiedzałam często tych krain. Ostatnią wyprawę do Suffolk odbyłam w zeszłym roku wspólnie z bratem, złapaliśmy wtedy zdziczałego dwurożca. Nim wreszcie padł, użyliśmy aż czterech strzał. Przeraźliwe wycie stworzenia towarzyszyło mi później przez kilka dni, okazał się wyjątkowo agresywny. Trofeum z rogatym łbem zostało powieszone na ścianie w naszym domu. To był jeden z nielicznych razów, kiedy ojciec objawił zadowolenie i uhonorował nas. Wtedy jednak od początku wiedzieliśmy, czego szukamy, a teraz podążałam bez tej pewności, choć jakieś przypuszczenia cały czas majaczyły w moich myślach. Nauczono mnie jednak, by polegać na konkretach, dlatego żadnej niepewnej teorii nie dopuszczałam zbyt blisko. Przemierzałam lasy wciąż czujnie i starałam się nie przeoczyć żadnego szczegółu. Narastające mleczne opary nie ułatwiały rozeznania się w okolicy, coraz mocniej musiałam więc polegać na pozostałych zmysłach. Każdy dźwięk mógł być cenną wskazówką. Wreszcie wynurzyłam się z labiryntu wiosennych drzew i wkroczyłam na ponure bagna.
Choć zastałam z pozoru zwyczajny krajobraz, wiedziałam, że gdzieś tu czaił się zagadkowy stwór. Powoli przesunęłam spojrzeniem po wodnych wstęgach i oddzielających je kępach roślinności, widziałam skręcone nienormalnie gałęzie pojedynczych drzew, widziałam ostre i niezachęcające skupiska krzaków. Już przy pierwszym kroku uderzyła we mnie fala narastających szeptów. Po takim miejscu musiałam poruszać się mądrze, każdy błędny krok oznaczać mógł zgubę i zniweczenie całego przedsięwzięcia. Mnie zaś nigdy nie wolno było wracać z pustymi rękami. Od łatwych rozwiązań: jak na przykład unoszenie się na miotle ponad taflą wody, wolałam prawdziwe przedzieranie przez te mokradła, niezależnie od wysiłku i niewygody. Przy tej mgle z miotły mogłam przeoczyć kluczowe ślady.
Ruszyłam więc, zanurzając się w mule po kolana. Trzęsawisko przemierzałam cicho, unikając niepotrzebnego plusku czy szamotaniny z własnym ciałem. Rozdrabniałam wszystkie przyłapane dźwięki. Wciąż natrafiałam na tropy, które wyznaczały drogę niewiadomej bestii. Lecz w tym wszystkim było też coś jeszcze, coś zupełnie przyziemnego. Obecność człowieka. Ujrzałam go, słaby zarys, ale ruchomy. Znajdował się dwa tuziny kroków ode mnie, na jednej z niewielkich wysp. Co tutaj robił? Góra jego ciała się poruszała, ale nie zmieniał swojego położenia. Zastygłam, obserwując go przez chwilę. Dopiero potem zmusiłam ciało do kolejnych kroków, bo już wiedziałam, jaki jest powód tego dziwnego przywiązania. Nie zastanawiałam się, kim był i co tutaj robił, ale mogłam ocenić prędko, że stał się czyjąś ofiarą. Wpadł prosto we wnyki i najwyraźniej nie potrafił się uwolnić. W zupełniej ciszy podeszłam bardzo blisko, szacując, że jego stan świadczył o bezbronności - nie zagrażał mi. Podniosłam głowę, by przyjrzeć mu się lepiej, a wtedy moje oczy wyłowiły obraz, który przecież nie mógł się powtórzyć na angielskiej ziemi. Przypominał norweskiego trenera z naszej szkoły, choć nie był tak dobrze zbudowany jak on. Podobieństwo wydało mi się wręcz niespotykane, zupełnie jakby upiorne bagna postanowiły wpędzić mój umysł w pułapkę i już nigdy mnie stąd nie wypuszczać. Dlatego wcisnęłam palec w jego pierś - potrzebowałam upewnić się, że nie był magiczną iluzją, figlem moich zmysłów. Ciało jednak wydawało się zupełnie prawdziwe. Przykucnęłam tuż przed nim i popatrzyłam na wciśniętą w zatrzask stopę. Miał pecha. A jego krew wkrótce zachęci żyjące tu stworzenia. Przytknęłam różdżkę do mechanizmu. Żelazne blokady przestały wbijać się w jego nogę. Wstałam i znów spojrzałam mu w oczy.
– Odejdź. Nie jesteś tu bezpieczny – powiedziałam cicho, choć nie do końca wierzyłam, że będzie potrafił się stąd wydostać samodzielnie, skoro nie poradził sobie z pozostawionymi przez myśliwych wnykami. Chciałam go jednak ostrzec. Gdzieś tutaj znajdowało się coś, czego jeszcze nie potrafiłam nazwać, ale zanotowałam już wystarczająco wiele informacji, by spodziewać się trudnej walki.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Wulfric Fawley
Czarodzieje
Wiek
34
Zawód
pracownik MM
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
15
6
Brak karty postaci
13-11-2025, 19:14
Długie cienie nocy spowijały miasto, gdy do Departamentu dotarło zgłoszenie i wylądowało na jego biurku - zwiastun grozy i jednocześnie obietnicy, który podsycił w nim płomień ciekawości, leniwie żarzący się pod skorupą obowiązku. Ledwo świt odgonił resztki snu, a Wulfric wyruszył na mokradła i nie był w stanie zdiagnozować czy to obowiązek pchał go naprzód, czy nadal te ochłapy młodzieńczej brawery, które tak często szeptały mu cichym głosem podświadomości do ucha, że każde miejsce, w którym człowiek boi się postawić stopę, kryje prawdę wartą poznania.
Wypatrzone przez niego tropy nie były podobne do niczego, co wcześniej spotkał na swojej drodze, mógł je porównać do niezrozumiałego, kaligraficznego pisma wyrytego na bladej skórze ziemi. Grzęzawisko, po którym stąpał, poddawało się pod ciężarem jego kroków i miał niejasne przeczucie, że to tylko kwestia czasu, kiedy pogrzebie go żywcem, pochłaniając wgłęb ziemi. A atmosferę grozy podtrzymywała mgła, wijąca się wokół, tak gęsta jak pajęczyna tkana przez niewidzialne, ukryte w iluzji akromantule, a drzewa, wyłaniacie się za jej mlecznobladej kurtyny, upodobniły się do stężałych sylwetek żałobników podążających za orszakiem śmierci lub wprost w jej zimne objęcia, bowiem wszystko, na czym zatrzymywało się jego spojrzenie, wydawało się być w tej ciszy martwe, nawet ona sama, potęgująca wzbierające się nim napięcie. Gdzieś na granicy słyszalności kłębiły się szepty, słyszał je wyraźnie w szumie wiatru; jedna z legend, która oblepiła te miejsce, mówiła, że należały do niespokojnych duchów. Nie miał przecież żadnych wątpliwości ,że te bagna wchłonęły wiele ludzkich, zbyt upartych, by zawrócić istnień, które teraz kuliły się pod powierzchnią grzęzawiska; zajdzie się wśród nich, zbyt bunty, przesiąknięty trucizną ambicje, by zawrócić?
Podskórnie przeczuwał, że ta ekspedycja może okazać się jego klęską, lecz odsuwał te myśli od siebie, a one odnajdowały schronie z tyłu głowy. A mimo tej świadomość, ignorując próbujący dojść do głosu instynkt samozachowawczy, szedł dalej, krok, za krokiem.
Drzewa, które kiedyś tworzyły gęsty las, teraz ustępowały miejsca martwym konarom, przypominającym porozciągane kikuty ludzkich dłoni wyciągnięte ku niebu w geście kapitulacji. Zatrzymywał się raz zarazem, przenikając wzrokiem przez pajęczyny mgły, a jego oddech raz zwalniał, raz przyspieszał, jakby powietrze próbowało nawiązać kontakt z tężejącym gdzieś pod sercem lękiem. Instynktownie zacisnął dłoń na różdżce, dostrzegając, że w ziemi widniały głębokie, nieregularne wgniecenia. Pochylił się, aby je dokładniej przeanalizować i wybrać właściwy kierunek. Kawałek dalej znalazł pokruszone płaty kory i połamane drzewa — ślady, która zostawić mogła istota pokaźnych rozmiarów. Choć nauczony tłumić emocje, zabijać je w sobie, zanim go sięgnęły i kroczyć tylko za konkretem, sugerując się zimnym żelazem logiki, tym razem nie potrafił zignorować tego, że serce biło mu głośno, niemal w rytmie ponurych szeptów, które niczym widma krążyły wokół niego, splatając świt z ciemnością i jawę ze snem.
Broczył w mule, czując jak osiada w nim wstręt, przybierający niemal fizyczną formę; ślizga się po karku i wślizguje pod ubranie, sprawiając, że mimowolnie się wzdryga, ale nie zrodziła się w nim przez to myśl, by się wycofać. Nie, gdy czuł, że znajduje się tak blisko celu.
Było w tym więcej niecierpliwego oczekiwania, niż strachu, który chociaż próbował, nie zmusił jego ciała do drżenia, nie zamknął też w paraliżu jego mięśni. Czuł jednak ,że mokradło nie wybaczą mu pomyłki. Nie było tu miejsca na potknięcia — każdy krok mógł sprawić, że upadnie i już się nie podniesie. Powrót z pustymi rękami oznaczało porażkę, a on nie mógł sobie na nią pozwolić. Instynkt tropiciela, ten niewrodzony, a nabyty podczas licznych wypraw, kazał mu polegać jedynie na faktach, więc wszelkie domysły trzymał na dystans, choć ich cień sunął za nim i nie chciał go zostawić.
Zaoferowany widokiem nowego tropu, pozostawił nieostrożnie kilka korków i wtedy, czując jak stalowe zęby zaciskają się na jego noce, skonfrontował się z boleścią rzeczywistości, tracą równowagę. W chwili, w której ostry ból przeszyło jego nogę zdławił krzyk w otworze krtani, dopiero dziesięć gwałtownych uderzeń serca później orientując się, że dotychczas palce zaciskające się na różdżce, teraz ściskały powietrze. Powiódł spojrzeniem po mokrej glebie, próbując ją namierzyć, lecz jego wzrok mimowolnie zatrzymał się na źródle jego problemów i dopiero teraz dotarło do niego, że wpadł we wnyki. W ramach odpowiedzi na to odkrycie, nadal znajdując się w sidłach adrenaliny, szarpnął nieco bezmyślnie nogą, co tylko podwoiło ból. Syknął, pozwalając, by w głowie ukształtowała się paniczna myśl, że, aby wydostać się z pułapki, musi podważyć wnyki, lecz zaraz po tym, jak się materializuje, wyczuł ruch nieopodal i podniósł głowę. Jego oczy napotkały po drodze kobiecą, zasnutą mirażem spokoju twarz. Chciał zapytać kim jesteś, lecz głos utknął mu w gardle. Chwile później, która wydała mu się wiecznością zamkniętą w minucie, wnyki przestały trzymać w imadle jego stopę, ale ból, jaki poczuł, w momencie kiedy ich zęby się rozerwały, sprawił, że z głębin jego gardła wydarł się spazmatyczny jęk. Krew, która wypływała z rany, była jak zaproszenie dla ukrywających się w półmroku istot. Nie myślał jednak o tym, skupiając się na swojej wybawicielce.
- Dlatego nie mogę stąd odejść, lecz ty powinnaś - wyrzęził, a jego słowa częściowo zakłócał przyśpieszony oddech. - Dziękuję.
Objął ją spojrzeniem; kim była? Zwabiło ją tu to samo co jego - niecodzienne tropy wymagające natychmiastowej uwagi?
- Mokradła Szeptów nie znajdują się na mapie żadnego turystycznego szlaku - w zasadzie powinni być objęte zakazem wstępu, dodał w myślach. – Co cię tu sprowadza? - jak na kogoś, kto jeszcze przed chwila kulił się z bólu - nadal go czuł, promieniował z lewej stopy, ale póki trwał bezruchu, był w stanie zdzierżyć go bez stęknięcia - głos miał twardy, pewny. Nie silił się na grzeczności i zbędne kurtuazje; nie były zarezerwowane dla takich miejsc jak te, gdzie gdzieś tam, w głębi mokradeł, czyhało cos, czego nie powinno tu być.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Varya Borgin
Czarodzieje
Wiek
22
Zawód
łowczyni
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
4
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
19
13
Brak karty postaci
16-11-2025, 12:21
Nigdy nie powinien się tu znaleźć – co dobitnie zdawała się manifestować kapiąca z rany krew. Ziemia, choć już mocno nasączona, chętnie połykała dowody jego udręki. A jednak on bez zawahania zignorował moje ostrzeżenie, informując absurdalnie o moich powinnościach. Nie był kimś, kto miał prawo decydować o obieranych przeze mnie drogach, nie był głosem, któremu mogłam się podporządkować. Gdy przełykał ból, gdy oddech zdradzał jego cierpienie, przyglądała się temu bez śladów poruszenia, bez ruchu wyrażającego zgodę na to, co właśnie zasugerował. Twarz zupełnie pusta, nieodgadniona. Nauczono mnie patrzeć i nie zdradzać własnych myśli. Choć gdzieś niedaleko czaiła się bestia, my mierzyliśmy się z wzajemną akceptacją niebezpieczeństwa tej sytuacji. Tylko że ja pojmowałam powagę sprawy i ja nie miałam łydki podłubanej przez metalowe kolce. Jego bolało, wyrażał to aż nazbyt wymownie. Znałam wagę podobnych uszkodzeń. Zdarzyło mi się znaleźć w dokładnie takiej sytuacji jak on, odczuć torturę metalu dziurawiącego skórę. Ale to było dawno temu. Gdybym ponownie wpadła we wnyki, uczucie dobitnej porażki stałoby się znacznie podlejsze od fizycznych niedogodności.
- Wiem, co robię – odpowiedziałam dość spokojnie. Choć obejmowałam go okiem, wciąż czujnie wychwytywałam znaki z otoczenia. Pojedynczy szelest mógł być cenną informacją, zapowiedzią nadejścia wielkiego zwierza. Tylko że ja umiałam z nimi walczyć. A on? Co potrafił? Mógł być zupełnie przypadkowym wędrowcem, to tłumaczyłoby utkwienie w pułapce na środku trzęsawiska. Mógł być też kimś, kto uparcie szukał czegoś, z czym nie będzie w stanie się zmierzyć. Nie wyglądał mi na łowcę. Leśnikiem też nie mogłabym go nazwać. Więc kim był?
- Nie interesują mnie turystyczne szlaki. – Moje wyprawy nigdy nie były dyktowane potrzebą podziwiania nęcących krajobrazów. A mój łowiecki uniform i obecność kuszy zdawały się dobitnie opowiadać światu, kim mogłam być. Lecz mimo to padło kolejne pytanie. Długo nie odpowiadałam, wciąż stojąc naprzeciw, ledwie metr od niego, z tym zastygłym, posztywniałym ciałem i wzniesioną nieco ku górze brodą. Czy to oznaczało, że on znał mapę tych ziem? Nieobce mu były te tereny? Dyskusja była stratą czasu. Zapach krwi prędko rozpłynie się po tym bagnie, zapraszając do nas nie tylko potwora, którego tropiłam. Tu żyło znacznie więcej stworzeń. – Ciebie sprowadziła tu śmierć – odpowiedziałam dość ponuro. W duchu zaczynałam czuć rozdrażnienie. Przez niego mój pochód za obiecującym tropem zakończy się niepowodzeniem. Bestia zawsze wybierze jego, zaś jeśli pójdę razem z nim, zastaniemy ją za swoimi plecami. Szybciej, niż mógłby sądzić.
Ponownie zgięłam kolana. Pozwoliłam im wbić się w porośniętą obficie glebę, opadłam tuż przed nim. Wyjęłam nóż z zakamarków okrycia. Był niewielki, ale odpowiednio ostry. W czasie walki nie zawsze różdżka tkwiła w mojej dłoni, nie zawsze mogłam liczyć na magię. Rozcięłam kawałek materiału jego spodni. Bez słowa. Popatrzyłam na soczystą czerwień wydobywającą się chętnie z ciepłego ciała. Ta rana w tych okolicznościach oznaczała zgubę nie tylko dla niego. Z torby wyjęłam zaczarowany bandaż. Długie i pełne również nieprzyjemnych przygód wyprawy nauczyły mnie, że warto nosić ze sobą coś więcej niż tylko zapas bełtów. Nie miałam w tym zakresie większej wiedzy, ale skoro obwiązywałam swoje kończyny, to samo mogłam zrobić i jemu. Inaczej kropla po kropli będzie głośno opowiadał lasom o dokładnej ścieżce swej wędrówki. Zrobiłam to, po prostu obwinęłam tkaninę wokół rozciętego miejsca na skórze, dość mocno. Nie odbyłam żadnych właściwych nauk w tym względzie, uczyłam się sama. Natenczas musiało wystarczyć. Krew nieznajomego poplamiła moje rękawice, ale tego nie mogłam uniknąć.
– Nie chcesz dziś umierać – zakomunikowałam, wstając powoli z kolan. – A ja muszę znaleźć bestię, nim ona znajdzie ciebie – dodałam, niejako z opóźnieniem karmiąc go informacją, po którą przecież spróbował sięgnąć już wcześniej. Właśnie po to tutaj byłam, właśnie dlatego weszłam aż na środek bagna. By znaleźć istotę, która nieodszyfrowanym kształtem odciskała w ziemi swoją drogę. Strasznie chciałam wiedzieć, z czym mam do czynienia. I wiedziałam, że nie zatrzymam swoich bełtów, gdy wreszcie spojrzę jej w oczy.
Póki co patrzyłam wyłącznie na niego. Ponad naszymi głowami pohukiwały ptaszyska, w oddali coś cicho plusnęło, ale senne mokradła wydawały się wciąż jeszcze dość niewzburzone. Poszukiwane stworzenie musiało być w znacznej odległości od nas. Albo znajdowało się pod wodą. Odeszłam kawałek od niego i postanowiłam się rozejrzeć po terenie. Gęsta mgła znacznie utrudniała możliwość złapania dobrego tropu, dlatego ponownie przykucnęłam tuż przy brzegu wodnego pasma. Przyjrzałam się mętnej toni, przyjrzałam się odciskom widocznym w mokrej ziemi. Bagna wydawały się niemożliwie wręcz senne. Wszystko stało w miejscu. Utknęliśmy w ciszy własnych oddechów, ślepi i jednocześnie osłonięci mglistym parawanem. Miałam pewne podejrzenia i wcale mi się one nie podobały. – Ty wiesz, co to jest? – spytałam wciąż skoncentrowana na analizowaniu podłoża. Nie łudziłam się, że posiadał taką wiedzę, ale może jakimś cudem wcale nie był zagubionym podróżnikiem.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Wulfric Fawley
Czarodzieje
Wiek
34
Zawód
pracownik MM
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
15
6
Brak karty postaci
26-11-2025, 20:08
Wiem, co robię, powiedziała, a on na moment zogniskował na niej swoje spojrzenie.
Jej głos, choć cichy, miał w sobie stanowczość, której nie spodziewał się po kimś tak młodym. Chciał polemizować. Przecież życie nie nauczyło jej jeszcze tylu rzeczy, a świat, który znała, był zapewne zbyt wąski, by pozwolił jej wypowiadać takie słowa z pełnią przekonania. Była przecież jeszcze taka młoda. Co mogła wiedzieć? Lecz mimo to wydawała się niezwykle pewna swoich słów, jakby nosiła na swoich barkach przeszłość cięższą niż jej wiek. I równie zdeterminowana, by nadal tu być, bez względu na wszystko, co ich tutaj sprowadziło. W jej spojrzeniu tliło się coś, co znał aż za dobrze – upór.
Chciał coś powiedzieć. Wyrazić swój sprzeciw, rzucić w nią kilkoma argumentami, które miałyby ją przekonać, by wracała, skąd przyszła. Wskazać, że to nie jej miejsce, nie jej czas, ale ból, nagle pulsujący, skutecznie zagłuszył jego umiejętności werbalizowania myśli. Zacisnął zęby, sekunda po sekundzie uświadamiając sobie, w jak bardzo beznadziejnym położeniu się znalazł. Każde tchnienie, każda próba wykonania ruchu bolała, przypominając mu, jaką nieostrożnością się wykazał – jakby chciał podłożyć dłoń po wrzątek, w nadziei, że na skórze nie pozostaną ślady po oparzeniu. Uświadomiła mu to boleśnie.
Ciebie sprowadziła tu śmierć, sprawiło to, że serce zabiło mu w piersi gwałtownie, boleśnie obijając się o żebra. W pakiecie pojawił się nieprzyjemny dreszcz, który zbiegł wzdłuż kręgosłupa, wdarł się pod skórę, aż do samych kości, rozlewając falę lodowatego chłodu po całym ciele, sprawiająca też, że nawet oddech wydawał się cięższy, bardziej obcy.
Jeden haust powietrza później uświadomił sobie, że być może właśnie tego tu szukał – śmierci. Bo przecież od dawna, odkąd Millicent odeszła, czuł się niekompletny, martwy. Jakby nie miał już dla kogo żyć, dryfując bez celu w pustce codzienności. A przecież była jeszcze jego córka, Eleonora. Ona, drobna jak promyk światła przedzierający się przez gęste chmury zwątpienia. I choć wiedział, że powinien dla niej starać się żyć, to cień Millicent wciąż kładł się na jego duszy, odbierając barwy temu, co pozostało.
Nie powinien tu przychodzić. Nie bez przygotowania, nie sam, bez wsparcia i planu. Sam jeden, w pojedynkę, rzucając się na łaskę i niełaskę własnych demonów. Nie powinien tu biec na złamanie karku, tylko po to, by poczuć cokolwiek – ból, strach, drżenie, by na chwilę znaleźć się blisko zagrożenia, by poczuć się bardziej żywym niż martwym. Każdy krok, każde westchnienie niosło ze sobą ryzyko, a on przyjmował to ryzyko jak zmarznięty człowiek przyjmuje ciepło ognia, nie bacząc na oparzenia. W tej samotności, w tym, jak adrenalina zagłuszała zdrowy rozsądek, szukał choćby odrobiny sensu. Wiedział, że to nie jest właściwe. Wiedział, że nie powinien wystawiać się na niebezpieczeństwo dla samego uczucia, dla ulotnej iskry, która na moment wypełniała jątrzącą się jak ropiejąca rana w sercu pustkę, ale wewnętrzny głód, potrzeba przełamania otaczającego go mroku, była silniejsza niż podpowiedzi rozumu, jakby tylko tu, w cieniu śmierci, mógł poczuć puls życia. Wnyki jednak pokrzyżowały mu te plany. Wnyki i nieznajoma.
Na początku był zbyt zamroczony bólem, by dostrzec, z kim ma do czynienia, lecz, gdy przed nim uklękła, zorientował się, kim była. Kusza stanowiła odpowiedź na wszelkie jego wątpliwości, ale także stanowiła potwierdzenie tlących się w nim przeczuć.
Mieli zborny cel. Oboje zjawili się tu, by wytropić bestie (i pozbawić jej życia). To ostatnie kolorowała się obszarze jego umysłu od czasu, kiedy zdał sobie sprawę, że zjawił się tu bez żadnego przygotowania, bowiem jej słowa - ciebie sprowadziła tu śmierć - były nadal obecne.
- Jesteś kłusowniczką? – wypalił. Nie łowczynią. Nie myśliwym. K u s o w n i c z k ą. Walczył z nim długo. Poświecił na to szmat czasu. Kawałek swojej kariery, aż w końcu nie dopadło go zawodowe wypalenie. Kiedyś czuł wobec nich wstręt, lecz obecnie nie mógł wykrzesać z siebie nawet tego. - Ty zastawiłaś te wnyki?
W pierwszej chwili, gdy już miał pewność do czego dążyła, chciał zaprotestować, ale głos wycofał się w głąb korytarza krtani. Przypatrywał się jej poczynaniom, aż do momentu, gdy nie padło nie chcesz dziś umierać, które w połączeniu ze spokojem jej w głosie zabrzmiało złowieszczo.
Skąd wiesz, może właśnie tego chce?
- Łączy nas jeden cel - jego głos był rzeczowy, pozbawiony wcześniejszego tonu zwątpienia i częściowo wyprany z emocji. Musiał się od nich desperować, by zmusić się do racjonalnego myślenia. - Podejrzewam, że skoro tu jesteś, znasz się na swoim fachu i skoro już krwawię, wykorzystaj mnie, jako przynętę. Cokolwiek tutaj się zalęgło, musimy to zneutralizować.
Czując na sobie jej spojrzenie, pozwolił, by ich oczy spotkały się w jednym punkcie. Liczył, że odnajdzie tam zrozumienie, lecz, gdy bez słowa oddaliła się na odległość metra, sam rozejrzał się, tym razem w poszukiwaniu różdżki. Znalazł ja w końcu, częściowo zanurzoną w błocie. Podszedł ku niej, czując urwany ból w nodze, lecz tym razem nie zamanifestował swojej bolączki. Zniósł bólem z manierą człowieka, który się z nim oswoił. Sięgnął po magiczny artefakt i chwile później zacisnął na niej palce, upewniwszy się, że nieznajoma nadal znajduje się w zasięgu jego wzroku. Nie musiał, bo jej pytanie przecięło ciszę i odnalazło drogę do jego uszu.
Nie od razu był gotowy przedstawić jej jedyna prawdę, jaką znał. Przez chwile się zawahał, rozważał za i przeciw, obracał w głowie każdą jedną myśl, która wytworzyła się pod sklepieniem czaszki, monitorując, być może niezbyt uważnie bo nadal towarzyszyło mu rozkojarzenie, jeden z przesmyków między drzewami.
Chciał powiedzieć krótkie "coś, czego nie powinno tu być", lecz zasługiwała na szczerość. Wyciągnęła ku niemu pomocna dłoń. Uratowała go dwukrotnie. Po raz pierwszy, gdy wyswobodziła jego nogę z żelaznych zębów. I po raz drugi, gdy założyła w miejsce okaleczenia prowizoryczny bandaż. Miał wobec niej dług wdzięczności, który stale się pogłębiał i wolał go spełnić jak najszybciej. Nie lubił ich kolekcjonować. Nie lubił poczucia, że jest coś komuś winien.
Wypuścił nieco gwałtowniejsze powietrze z płuc; oddech już się unormował, nie nabierał go łapczywie, klatka piersiowa unosiła się i upadła swobodnym tempem.
- Podejrzewam, co to może być - powiedział w końcu, nawet na nią nie zerknąwszy. Jego wzrok był zainteresowany tym, co ich otaczało. W mroku bagien czaiło się zagrożenie, które mogło przesądzić o długości ich życia. Nie chciałby przeoczyć momenty, gdy się do nich zbliży. – W okolicy znaleziono kilka niedojedzonych elementów tutejszych fauny z charakterystycznym obrażeniami, które mogło pozostawić jedynie stworzenie o podobnej budowie szczeki, co wilk, lecz znacznie mocniejszych, a świadkowie słyszeli nocą wilkołacze wycie, mimo iż do pełni daleka droga. Wszystko wskazuje na to, ze to bagnowyj. Problem w tym, że zamieszkają głównie bagna w Luizjanie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-12-2025, 03:30 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.