• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Organizacja > Akta postaci > Zaakceptowane > Czarodzieje > Earnest Borgin
Earnest Oddvar Borgin
Obrazek postaci
Dusza
Personalia rodziców
Ava zd. Rookwood i Trevor Borgin
Aspiracje
tytuł bohatera narodowego, oczyszczenie czarodziejskiego świata, zemsta
Amortencja
wilgoć, metaliczny zapach krwi, zimna stal, duszące i drażniące opium, woda różana
Różdżka
9 i 1/4 cala, sztywna, klon, wibrys kuguchara
Hobby, pasje
polowania, treningi fizyczne, przemoc, tajniki czarnej magii, kobiece piękno, karty
Bogin
martwe, okaleczone ciało bliźniaczej siostry
Umysł
Data urodzenia
31 lipca 1934 roku
Miejsce urodzenia
Londyn, Wielka Brytania
Miejsce zamieszkania
Sidła, Beamish Town, Durham
Język ojczysty
angielski
Genetyka
Czarodziej
Ukończona szkoła
Sköll, Instytut Magii Durmstrang
Zawód
Funkcjonariusz Magicznej Policji, Funkcjonariusz Straży Węziennej w Tower, Szmalcownik
Czystość krwi
Półkrwi
Status majątkowy
Stabilna sakiewka
Ciało
28
185
87
Wiek
Wzrost
Waga
zimna zieleń
czarny
Kolor oczu
Kolor włosów
Budowa ciała
Rosła, wysportowana, dobrze osadzona sylwetka. Barki są szerokie i rozbudowane. Całe ciało pokrywa wyraźna muskulatura widoczna na rękach, torsie oraz silnych nogach. Jego postawa jest pewna, wydłużona, wykazująca siłę i ponadprzeciętną pewność siebie. Chód jest szybki, energiczny, gwałtowny.
Znaki szczególne
Groźnie zmarszczone brwi; włosy ułożone przy pomocy brylantyny; naleciałości norweskiego akcentu; skórzane rękawiczki zawsze zdobiące jego dłonie; złote sygnety na palcach; żywiołowy sposób gestykulacji; leworęczność; mroczny znak na przedramieniu; brzydka, wypukła pajęcza blizna na lewym barku.
Preferowany ubiór
Preferuje wygodne, nietradycyjne, lecz dopasowane stroje, podkreślające cielesną muskulaturę. Zobaczysz go w kolorze: czerni, grafitu oraz granatu. Uważa, że do twarzy mu w złocie i purpurze. Nosi się w: koszulkach bez ramiączek, luźnych koszulach, w skórach, ciężkich butach i wyraźnych dodatkach.
Zajęty wizerunek
Finn Wittrock
Obrazek postaci

1934 - narodziny bliźniaków

Niespodziewane pogodowe anomalie zapowiadano już od ponad tygodnia. Anglia od dawien dawna nie wiedziała tak rekordowej amplitudy, w jednym z najbardziej deszczowych miesięcy. Długie promienie gorejącego słońca wnikały przez każdą szczelinę, podłużną wnękę, lekko uchyloną okiennicę dającą odrobiny oczekiwanego wytchnienia. Jasne światło mieszało się z cienistym półmrokiem ogromnej sypialni, w której leżała właśnie ona. Falowana, półkolista łuna zatrzymała się na wykrzywionej twarzy, skropionej bólem i kroplami narastającego potu. Wilgotne włosy rozpostarły się na gładkiej powierzchni mokrego, zakrwawionego prześcieradła. Kobieta nie zdążyła przedostać się do miejskiego, czarodziejskiego szpitala. Jej wątły kształt, topił się pod ogromną warstwą pierzastych poduszek w kolorze intensywnego burgundu i butelkowej zieleni. Cienka, skołtuniona narzuta okrywała część cierpiącego ciała: uwidaczniała krągłość brzemiennego brzucha, gotowego wydać na świat ów wyczekiwane pociechy. Krzyczała. Niekontrolowanie, urwanie, łapiąc ulotne, stłumione oddechy przesycone gorącą temperaturą. Okrojony personel krzątał się w niedalekim pobliżu, próbując ulżyć tej niemożliwej walce. Skomplikowany poród groził zatrzymaniem akcji serca. Zawiłe ułożenie nie dopuszczało działania natury. Mężczyzna o bladej twarzy, stojący w szerokich drzwiach o podwójnym skrzydle, przyglądał się ów bolesnej niedoli. – Trevor… – usłyszał zwiędłe, piskliwe błaganie, wyszeptane z odrętwiałych, skrzepniętych ust. Potrzebowała go, tu i teraz. Dłoń opierała się na pulsującej skroni, a on pogrążył się w intensywnym rozmyśle. Nie ruszał się. Trawiony niepokojem oraz potwornym wyrzutem sumienia, czuł, że nie wszystko szło tak jak należy. Wątpliwości zaszczuły niepewny organizm…. Wiedział, że zrobił źle. Złamał rodzinne tradycje, zabrudził status, pielęgnowany od zarania dziejów. Zawiódł ojca, nestora,  wprowadzając w ich surowe, rodowite szeregi, to kruche i zagubione stworzenie. Kochał ją. Te dzieci były jego przekleństwem. Zabobonnie wierzył, iż przychodzą na świat, aby uprzykrzyć ich życie. Chciały zabić matkę, komplikując wydłużony i mozolny proces ponad dziewięciomiesięcznej ciąży. Nie chciały wyjść na świat, opóźniając poród. - Trevor! - wydarła panicznie. Podświadomie czuł jak narasta w nim prawdziwa i żywa nienawiść. 

Potwór pojawił się tuż po północy.
Jak to potwory mają w zwyczaju.


Gdy przyszedł, pukając do zamglonych, sennych odmętów dziecięcej podświadomości, Earnest już nie spał. Chłopcu przyśnił się koszmar. Ten sam, złowieszczy, paraliżujący obraz, który materializował się przed zamroczonymi tęczówkami w kolorze leśnego potoku i oszlifowanego akwamarynu. Ten, natchniony panicznym wrzaskiem, porywistym wiatrem, obezwładniającą ciemnością i dłonią wyślizgującą się spomiędzy ciasno zaciśniętych palców. Każdej nocy, raz za razem, o tej samej porze. Wkradał się pomiędzy ciepłe, skołtunione pielesze, okalając pulsujące skronie, wątłą szyję, rozsiadając się na wydatnej klatce piersiowej zaprogramowanej do przyspieszonego, nienaturalnego oddechu. Bał się. Pojawiał się zawsze, o tej samej porze: sześć minut po północy. Był niedościgniony. Skrywał się w najdalszych odmętach dziecięcej podświadomości, czekając na odpowiedni moment. Nie wiedział kto znajdował się po drugiej stronie, przynosząc ten nieuchronny niepokój kroczący tuż za nim. Nie wiedział jak poradzić sobie z bezdenną marą, czyhającą w każdym kącie lodowatego domostwa. Nie potrafił już spać spokojnie. Przewracając się na wąskiej przestrzeni sprężystego łóżka, nie zorientował się, że ktoś wszedł do ich pokoju. Enigmatyczna postać o wątłej posturze, zamkniętej postawie, cherlawym chodzie niesłyszalnym na podłodze wyłożonej dywanową wykładziną. Stanęła tuż nad nim, chcąc ulżyć bezsennej niedoli. Gdy dłoń wędrowała na czoło naznaczone kroplami potu, przykryte hebanowymi kosmykami, chłopiec wzdrygnął się znacząco otwierając oczy. Szczupłe palce złapały ją za nadgarstek, a krzyk, którego nie powinna zapomnieć, rozniósł się po całej posiadłości: – Zostaw, zostaw, zostaw mnie… Odejdź. Nienawidzę… – nienawidził matki, która była dla nich obca. Nienawidził ojca, który kochał ją bardziej niż swoje dzieci. Byli jego przekleństwem, z którym musiał się uporać. Na szczęście los zesłał mu jego drugą połowę, której miarowy oddech unosił wierzch kraciastej, zimowej pierzyny. 

Wychowywaliśmy się zgodnie z nordycką tradycją. Zamknięci w ciemnych, wilgotnych ścianach olbrzymiej, angielskiej posiadłości, odczuwaliśmy jedynie wybrane namiastki wyjątkowej tradycji i dawnych, zapomnianych obyczajów. Nie dostrzegaliśmy pełnej krasy chłodnej i walecznej natury dalekich przodków osiadłych na terenach Skandynawii i zmrożonej północy. Ich losy przeplatały się w dziecinnych opowieściach serwowanych przez zdystansowanego ojca, rozkochaną matkę, próbującą przebić się do twardej skorupy swych pierworodnych dzieci. Najbardziej ciekawił mnie odrębny wymiar serwowanej przemocy. Uwielbiałem skupiać się na opisach brutalnych walk, długoletnich wojen i dopracowanych potyczek. Główni bohaterowie w postaci ogromnych, silnych i potężnych mężczyzn, dzierżących śmiercionośną broń, byli mą inspiracją. Wyobrażałem sobie jak bez zastanowienia, ubrany w metalową zbroję oraz futro niedawno upolowanego zwierzęcia, walczę z najgroźniejszymi przeciwnikami, zagrażającymi rodzinie oraz plemieniu. Ja zawsze wygrywałem. Broniłem tak swą młodszą o minutę siostrę, wciągając ją w szereg trudnych i wyimaginowanych zabaw. Czy moje nocne koszmary, mogły rozpocząć się właśnie od tego? Twarda ręka ojca próbowała wymusić na nas odpowiednie zachowanie: przynależność i podporządkowanie, skupianie; surową dyscyplinę, potrzebną do zgłębiania skomplikowanej i złożonej wiedzy z różnorodnych, nie zawsze interesujących dziedzin. Nie bałem się go, czego nie mogłem powiedzieć o enigmatycznej figurze posępnego dziadka, przed którym zbuntowałem się tylko trzykrotnie: za pyskowanie, za niesubordynację, za napady niekontrolowanej agresji, która coraz częściej wydobywała się z dziecięcego organizmu. Pamiętam jak bez wahania, łapiąc mnie za rękę, sięgnął po gruby, skórzany pas, uderzając nim kilkukrotnie na oczach całej rodziny. Nie zapłakałem. Patrzyłem w oczy niewzruszonego ojca, którego obojętna postawa pokazywała nam, że nie byliśmy tu mile widziani. Spoglądałem na zbolałą twarz szlamowatej, roztrzęsionej matki, łkającej tuż obok ukochanego męża. Nienawidziłem jej uwidocznionej słabości. Wpatrywałem się w wyprostowaną jak struna, poważną i skupioną Antonię, która współdzieliła mój ból – niewerbalnie. Rozumieliśmy się bez słów. Robiłem to dla niej, robiłem to dla nas. W głębi duszy wiedziałem, że musimy to przetrwać, aby stać się niezwyciężonymi, aby odebrać to, co zostało nam wyrwane - gdy błotnisty bród zmieszał się z czystością szkarłatu.


1943 - objawienie magii

Zaplanowany odgórnie, szczegółowy i wymagający harmonogram wisiał nad nami niczym najokrutniejszy kat. Seria nakazanych, codziennych zajęć pochłaniała każdą, ulotną chwilę wymarzonej, dziecinnej beztroski. Pragnąłem zabawy, podczas gdy kolejna sterta opasłych tomiszczy lądowała na sękatej powierzchni drewnianego biurka, przy którym siadaliśmy wraz z siostrą. Uczono nas podstawowej wiedzy z dziedziny Starożytnych Run oraz Historii Magii. Zmuszano nas do poszerzania horyzontów, rozkazując zbliżyć się do literatury, malarstwa oraz muzyki, ćwiczonej na dwukolorowej klawiaturze starego fortepianu. Ścieraliśmy się z podstawami przestarzałego, salonowego wychowania, traktującego kurtuazyjne zwroty i wymuszone gesty, których nienawidziłem. Tak jak kiedyś, oddając hołd wyrafinowanym przodkom. Nie potrafiłem usiedzieć w miejscu, kręcąc się na twardym, niewygodnym krześle. Skupienie uciekało w wielowymiarowe odmęty wyobraźni, w których zmieniałem się w Pana własnego losu. Nie uważałem na słowa wygłaszane przez zaangażowanego Nestora. Głowa oparta na lewym ramieniu, śledziła zamaszyste ruchy rozpędzonego ołówka, kreślącego niezrozumiałe i przerażające sceny. Rogate potwory lądowały na moim pergaminie, miały ogromne oczy, ostre zębiska i długie pazury rozdzierające zbyt delikatną, cielesną tkankę. Widziałem je w swoich koszmarach przychodzących podczas nocnej przeprawy. Wybudzały mnie w kaskadzie skrajnych emocji, krzyku rozdzierającego pokojowy mrok. Nie umiałem skupić się na jednej czynności, dłużej niż kilkanaście minut. To siostra okazała się tą pilniejszą, była tą mądrzejszą. Moje nogi rwały się do niezatrzymanego biegu, utopionego w zielonej trawie, skropionej nieustannym deszczem. Aktywność fizyczna była mi najbliższa. Bardzo szybko załapałem podstawy latania na niewielkiej miotle, wirując po niewielkim podwórku. Byłem wysoki i silny jak na swój wiek. Dobrze radziłem sobie podczas jazdy konnej – spokój majestatycznej zwierzyny wyzwalał drobiny poszukiwanego ukojenia. Nie potrafiłem tańczyć, choć nerwowo podążałem za przedstawionym układem. Wolałem biegać za piłką, kopaną z największą siłą. Doceniałam podstawy szermierki i sportów walki, zaplanowanych przy pomocy zewnętrznego nauczyciela. Stawałem się niebezpieczny. Nie lubiłem nakazów, zakazów w postaci wysublimowanych kar wyrzucanych przez dziadka, ale również przez tchórzliwego ojca. Nie mogłem znieść szyderstwa, kpiny i umyślnego wyśmiewania porażek i drobnych niepowodzeń. Sterował i zarządzał naszą psychiką. Sprzeciwiałem się w najmniej oczekiwanym momencie. Nie szczędziłem niekontrolowanej złości, ostrych słów, pięści wymierzonych w wysportowane ramię mężczyzn, którzy powinni być dla mnie wzorem. Uciekałem. Pamiętam jak pewnego razu, wybiegając na zewnątrz, zatrzymałem się przy owalnym kształcie piłki. Mając niespełna dziewięć lat, posyłałem ją przed siebie z siłą, o której nie miałem pojęcia. W pewnym momencie, przedmiot zawisnął w powietrzu, nie poruszając się w żadną stronę. Kula wykonała kilka zamaszystych zwrotów, po czym poszybowała przed siebie, wybijając szybę wprost w naszej jadalni. Szkło rozprysło się na tysiące kawałków, lądując na zewnątrz, wewnątrz, w obiadowym talerzu, nad którym pochylał się nasz wychowawca. Dziadek spojrzał na mnie beznamiętnie, surowo i bez emocjonalnego wyrazu. Pokiwał głową, chwilowo i z uznanem. Wiedziałem co to znaczyło, wiedziałem, że ten jeden raz był ze mnie dumny. 

Wojna wstrząsnęła światem czarodziejów, wydobywając na zziębniętą powierzchnię kontrowersyjne i sprzeczne wartości, których do tej pory nie wypowiadano na głos. Konserwatywne osobistości dzieliły ów świat zamaszystymi poglądami, dowodami, przyciągającymi na tą właściwą stronę. Brud przeniknął do codziennej, magicznej egzystencji, mieszając się z wybranymi, z jednostkami obdarzonymi czystą i nieskazitelną mocą. Byłem za mały, aby rozumieć tak wiele. Dyskusje wszczynane w naszej pustej i chłodnej rezydencji były podzielone, podsycone podniesionym głosem i intensywnymi kłótniami. Słyszałem donośny ton dziadka, który stał na straży tradycji, podkreślając jak wiele błędów popełnił jego niepokorny syn. Ojciec starał się oponować, próbując przemycić swe niedopasowane zdanie. Matka siedziała na górze - zamknięta w szczelnej ścianie sypialni, łkając w miękkość koronkowej poduszki. Nie próbowała przekonać nas do swej racji, nie próbowała wyjaśnić ciężkiej i napiętej sytuacji, która coraz częściej przewijała się między ciasnymi korytarzami. Bała się o swój niepewny status krwi, zakleszczony w prawdziwej, kultywowanej i pielęgnowanej czystości. Nie wierzyła w szczere zamiary partnera, który zarzekał się do prawdziwego i nieprzekraczalnego uczucia. Nie wiedzieliśmy co przyniesie kolejny dzień, śledząc gazety i emocjonalne, radiowe audycje. Wydawało mi się, że najbardziej przekonujący był dla mnie dziadek. Wierzyłem mu, nie rozumiejąc, że moja postawa została wykreowana przez strach i kontrolującą przynależność. Wiedzieliśmy to oboje, wraz z bliźniaczą siostrą. Nie mogliśmy zaakceptować utraty czegoś, co potocznie nazywano prestiżem i szacunkiem wyższej klasy. Wojna mogła mieć dla mnie tylko jedno zakończenie…


1945 - rozpoczęcie szkoły w Instytucie Magii Durmstrang

Ponura, zamkowa forteca, ulokowana w otoczeniu niebezpiecznie wysokich gór oraz zimnych, skandynawskich jezior, okazała się dla mnie przełomowa. Strzeliste wierze oraz potężne mury Instytutu Magii Durmstrang powaliły mnie swą nieprzekraczalną potęgą, przenikliwą, silną i obezwładniającą magią, wyczuwalną między mnogimi, ciemnymi kamieniami. Czułem się tu jak w domu. Surowość i chłód minimalistycznego wnętrza, pasował do kreacji angielskiej rezydencji. Niemalże widziałem tchnienie przeszłości schowane w bitewnych trofeach, gobelinach prosto z prawdziwych magicznych wojen. Tych samych, w których bez zastanowienia zagłębiałem się w dziecięcym pokoju, czytając dzieła, niedopasowane do zbyt młodego wieku: te nasycone bestialską walką, przemocą i bezwzględnością jednostki. Chciałem być tacy jak oni; chłonąłem krótkie opisy najdzielniejszych bohaterów, ulokowane pod wyrazistym obrazem. Widziałem kształt ich różdżek, zaplecze broni, którą wspomagali się, aby pokonać najgorszego przeciwnika. Czułem jak moc wnika w mój dziecięcy organizm, dziękując w duchu, że wychowankowie ulokowali nas właśnie tu. I choć wiedziałem, że nie będzie łatwo, mając na uwadze status naszej krwi, wiedziałem doskonale jak rozegrać te grę. Nie bałem się nikogo, ani niczego, a to dawało mi przewagę już od samego początku. Siostra było moim oczkiem w głowie, uzupełnieniem, które czyniło z nas niezwyciężonych. Znaliśmy dyscyplinę i srogie podporządkowanie. Rygor nie był dla nas niczym szczególnym. Potrafiliśmy wykonywać obowiązki, stojąc na baczność, bez słów sprzeciwu oraz dyskomfortu. Gdy pierwsze nieprzychylności mknęły w naszym kierunku, szybko radziliśmy sobie z zakłamanymi wrogami, którzy w niedalekiej przyszłości stali za naszymi plecami. Przebiegłość, spryt, siła i odpowiednia doza zastraszenia, udowodniła, że to, co płynie w naszej krwi, nie określa naszej osoby, poglądów oraz prawdziwej przynależności. Byliśmy inni, a ród Borginów odzyska chlubę i odpowiednią chwałę. A ja pchałem się na lidera, tworząc grupę, która mogła zatrząść i władać tą szkołą. Byłem wojownikiem. Chciałem być widoczny i rozpoznawalny. Byłem głośny i arogancki. Z każdym miesiącem coraz bardziej zakochany w sobie, w swych umiejętnościach, bezwzględności i sile, tak zapalczywie trenowanej na zajęciach fizycznych, twardej macie, w mrocznym lesie i jeziorze, na którym testowano naszą wytrzymałość, psychikę i umiejętność przetrwania. To tam po raz pierwszy poczułem, że mogę być łowcą. Nie tylko różdżka stanowiła moją broń, niewielki lecz precyzyjny nóż pasował do mojej dłoni, szybując w przestworzach, tnąc bez zastanowienia, pozostawiając krwawe i niebezpieczne ślady. Nie lubiłem ślęczeć nad książkami. Przedmioty typowo teoretyczne wprowadzały mnie w stan permanentnego znudzenia, wywoływały mój niezaopiekowany akt nadpobudliwości i braku uwagi, karany srogimi szlabanami i niewdzięcznymi karami. Miałem od tego ludzi. Zmanipulowane jednostki, lub śliczne, zapatrzone we mnie uczennice, bez większego zastanowienia, wykonywały za mnie większość żmudnej, czy papierkowej roboty. Nie musiałem ślęczeć nad mało interesującymi zadaniami domowymi, w których opisywaliśmy budowę bezmyślnej łodygi, czy kolejne eliksiru. To, że dostawali moją uwagę, było dla nich największą nagrodą. Często robiłem to, co chciałem, wyśmiewając, wytykając i wszczynając niechciane potyczki. Miałem wyjątkową umiejętność – charyzma przenikała przez moje szaleństwo, coraz trudniejsze do opanowania. Jedynie Antonia miała nade mną jakąkolwiek kontrolę, doprowadzając mnie do należytego porządku, od czasu do czasu pomagając w zajęciach, przez które groziło mi niedopuszczenie do końcowych egzaminów. Potrafiła strzelić mnie po twarzy, publicznie wylać na mnie wiadro lodowatej wody: a było to gorsze, niż nie jedna reprymenda. Ja zaczynałem rozumieć uczucie zazdrości, zaborczości i nioczekiwanego zdenerwowania, gdy nieodpowiednie, szkolne osobistości kradły jej uwagę, lub zawracały te śliczną główkę. Widziałem wszystko, a szkoła była mi poddana. Przynajmniej tak iluzoryczne wrażenie tworzyłem w swojej własnej, zaburzonej głowie. A koszmary nie przestawały nawiedzać mnie podczas nocnego odpoczynku. Dlatego nie sypiałem zbyt wiele. Nienawidziłem powrotów do domu. Okres wakacji był dla nas czasem katorgi, męczarni i całkowitego wyniszczenia. Coraz rzadziej przebywałem w rezydencji, włócząc się po okolicy, szukając znajomych i coraz bardziej niebezpiecznych wrażeń, które po szkole miały pochłonąć mnie na dobre. Był jeszcze sklep, ale o tym opowiem Wam za chwilę.

1952 - zakończenie szkoły



1953 - rok przerwy

Nie potrafiłem poradzić sobie ze stałym powrotem do domu. Nienawidziłem go. Dusiłem się wśród starych, zakurzonych frontów, które ściskały moją klatkę piersiową. Nie mogłem patrzeć na twarze zblazowanych rodziców, których sprawność fizyczna zmieniła się i podupadła na przestrzeni lat. Wszystko to, co wypracowałem w potężnych i niebezpiecznych murach lodowatej szkoły, nie miało teraz najmniejszego znaczenia: pozycja, popularność, zajęcia, które dawały mi satysfakcję. Nie miałem na siebie pomysłu. A może po prostu, nie chciałem go mieć? Początkowo próbowałem swych sił w rodzinnym biznesie, który dawał tak wiele możliwości. Odnajdywałem się w praktycznej obsłudze klienta mając wrodzony czar, dar negocjacji i gorliwego dyskutowania. Ludzie mnie fascynowali. Ich postawy, zachowanie, sposób mówienia, czy wybór, którego dokonywali ostatecznie. Lubiłem się im przyglądać. Obsesyjnie, z fascynacją, z przerażeniem malowanym na ich bladym licu. Musiałem być w ruchu. Widywałem przedmioty, o których większość czarodziejskiego świata nie powinna nawet wiedzieć. Pośredniczyłem w  szeptanych transakcjach, przerzucając kwoty, o których nawet mi się nie śniło. Miałem styczność z nielegalnym towarem, który mógł być warty fortunę. I świetnie zdawałem sobie z tego sprawę. Mimo codziennych, zmiennych wrażeń oraz odrobiny odpowiedzialności, poczułem znudzenie, znużenie i coraz większą niechęć. Jako młody i atrakcyjny kawaler, który poszukiwał swojego miejsca w świecie, zapragnąłem zabawy. Nieograniczonej, rozpustnej, zakropionej dużą ilością mocnego alkoholu, wciąganym towarem, ciepłym i miękkim, kobiecym ciałem które lądowało między moimi dłońmi oraz nogami. Byłem od tego uzależniony. Nie mogłem oprzeć się kolejnej okazji, bezkresnemu oddaniu, o różnym imieniu, zapachu i innym kolorze włosów. Znów byłem panem swojego losu. Trafiałem do miejsc na granicy legalności. Zarabiałem dobre pieniądze piorąc po twarzy jakiegoś nikczemnego opryszka, w jednym z podziemnych turniejów. Handlowałem wybiórczym towarem, o który błagano z piskliwym uniżeniem. Byłem silny i ponadprzeciętnie sprawny. Szkoła ukształtowała moje mięśnie i hart ducha. Byłem szalony. Nie bałem się konsekwencji, ani cielesnego skaleczenia. Byłem rozczarowaniem, o którym ojciec wołał coraz głośniej. Niewiele mnie to obchodziło. Wkurzałem się, gdy z premedytacją zamykał przede mną drzwi, nie chcąc wpuścić mnie do domu. Pamiętam, że groziłem mu wtedy śmiercią, kopiąc w liche i bezwartościowe drewno. Z każdym dniem bywało coraz gorzej. Wdawałem się w dziwne porachunki, z których nie zawsze udawało mi się wyjść siłą, czy podstawami bojowej magii. Miałem kilka długów. Antonia wyciągała mnie z dobowej odsiadki w miastowym areszcie, gdzie pokiereszowany i zakrwawiony, odpowiadałem za pobicie i domniemaną kradzież. Psy potrafiły wmówić mi wszystko. Ale ja nie dawałem za wygraną. Zdobyłem się nawet na niegodziwy i odważny ruch, który odkryto w bardzo szybkim czasie. Pewnego dnia, wykorzystując nieobecność wychowanków oraz siostry, zakradłem się do rodzinnego sklepu, w celu odnalezienia wartościowego, lecz niewielkiego przedmiotu. Brosza w kształcie pradawnego zwierzęcia, leżała w bocznych alejkach, zakurzona i porzucona przez właścicieli. Czy naprawdę mogła być, aż tak ważna? Grozili mi. Coraz więcej, coraz częściej, a ja nie miałem możliwości spłacić długów za niedopięte transakcje i niewielkie pożyczki. Wykradłem ów broszę i sprzedałem ją w innej części Nokturnu. Plik banknotów był potężny. Zdołałem oddać długi, dostać po twarzy, zabawić się z należytą intensywnością, kończąc na zagraconym i zakurzonym zapleczu, w objęciach kobiety o bujnych kształtach i odrobinę starszej aparycji. Było mi tak dobrze. Kradzież wyszła na jaw w ekspresowym tempie. Dziadek wraz z ojcem rozpętali piekło. Nie będę wracał do tej historii, lecz moja przyszłość oraz życie wisiało na włosku. Musiałem choć trochę wziąć się w garść i spłacić niegodziwości, których się dopuściłem. Antonia uratowała mnie po raz kolejny. Nie byłem zdzwiony jej zrezygnowanym, lecz gwałtownym podejściem. Od zawsze miała na mnie największy wpływ. Byłem o krok, aby całkowicie zniszczyć swoje życie, zmarnować potencjał, który we mnie drzemał. Ten nieodkryty i niezagospodarowany. Pewnego popołudnia, wracając ze stażu w Ministerstwie Magii przyniosła mi pewną ulotkę. Drwina jaką zafundował mi los wybrzmiała z moich ust, gdy paniczny i cyniczny śmiech wydobył się na wiosenną powierzchnię. Czy ona kompletnie zwariowała? Trzy miesiące później stałem już w kolejne co zapisu, chcąc uciec i zrezygnować, już kilkanaście razy. Wolałem umrzeć niż służyć w jednostce, w imię rozpadłej struktury. A może powinienem wyjechać? Mój chybotliwy podpis spoczął pod dokumentami, a ja stałem się pełnoprawnym stażystą. Na Merlina, czy ktoś może mnie zabić? 


1953 - rozpoczęcie szkolenia policyjnego

Nie potrafiłem od razu przekonać się do nowych zobowiązań, bazując na całkowitym uprzedzeniu. Intensywny i wymagający harmonogram tygodniowych zajęć, zajmował mnie niemalże w całości, drenując z resztek sił, które mogłem spożytkować na o wiele przyjemniejsze czynności. I próbowałem, choć początkowo, fizyczne i psychiczne wyczerpanie nie generowało mocy, która dawała mi ów nakręcający i pobudzający napęd. Codziennie zjawiałem się w obrębie Ministerstwa, zmierzając na salę wykładową, słuchając o policyjnej teorii. Nienawidziłem ślęczeć na niepotrzebnych lekcjach z podstarzałym profesorem, który okazał się jednym z byłych, odznaczonych komendantów. Zawsze siadałem z tyłu. Moja głowa opierała się o drewniany blat, a ja odsypiałem zarwane nocy, podpuszczałem nowo poznanych kolegów, zaczepiałem piękne, przyszłe policjantki, których skupione i surowe miny kręciły mnie najbardziej. Ciekawe jak zjawisko i atrakcyjnie będę wyglądał w tym dopasowanym, granatowym mundurze? Najlepiej radziłem sobie na testach sprawnościowych i wszelakich zajęciach fizycznych. Moje zaangażowanie wzrastało z czasem, gdy materiał stawał się coraz trudniejszy, gdy zajęcia praktyczne, tratujące technikę przesłuchań oraz mentalnego opanowania, testowały nasze umiejętności, powściągliwość i dopasowanie. Byłem zafascynowany techniką negocjacji i świadomej perswazji. Obserwowałem jak doświadczeni policjanci oraz wywiadowcy, wwiercają się w umysł potencjalnego skazanego, nie robiąc mu krzywdy, lecz osiągając upragniony cel. Czułem, że w tym czasie mógłbym pójść na całość używając szerokiej gamy umiejętności, połączonej z agresją, adrenaliną i niebezpieczeństwem płynących w moich żyłach. I właśnie ta niepokorność wypływała na zajęciach próbnych, na których karcono mnie za nadpobudliwość i posunięcie odrobinę za daleko. Wiedziałem, że muszę nad sobą panować, do momentu egzaminów, przepustki do prawdziwego, policyjnego świata, który w niedalekiej przyszłości nie okazał się, aż tak kolorowy. Niespełna dwa miesiące przed moim zaprzysiężeniem, okrutna tragedia dotknęła naszą rodzinę. Podczas jednej z wypraw do Rumunii, w poszukiwaniu nowych, niebezpiecznych artefaktów, nasi rodzice trafili na powojenny, bombowy niewypał. Zginęli na miejscu. To wydarzenie przechyliło czarę goryczy, którą nosiliśmy w sobie od lat. Zbrodnia dokonana przez parszywość i bezmyślność mugoli, których trzeba było zlikwidować. Nie miałem już żadnych skrupułów. Pragnąłem czystej, powolnej i bolesnej zemsty dla każdego z nich. Byliśmy zhańbieni, a ja nie mogłem na to pozwolić. Długo odreagowywałem to wydarzenie. Przez ponad tydzień nie pojawiałem się na wymaganych zajęciach, ślęcząc w podziemnych barach. Dopuszczałem się najgorszego, a zwieńczeniem ów aktów był jeden incydent, który na dobre odblokował mą furię, niestabilność i niepokonanie. Od tamtej pory byłem zdolny do wszystkiego. Pewien mężczyzna, mugol, od dłuższego czasu nagabywał moją siostrę. Kręcił się w jej przestrzeni, próbował zaprosić na spotkania, przynosić prezenty i świeże kwiaty. Kręcił się w okolicy jej drogi powrotnej, proponował odprowadzenie i inne działania, których kategorycznie odmawiała. Przyznając się do ów incydentu, wiedziałem, że muszę zrobić z nim porządek. Początkowo miałem go jedynie nastraszyć, aby na dobre odczepił się od mojej bliźniaczki. Jednakże drobiny alkoholu, krew rozgorączkowana prawdziwą nienawiścią, nie wytrzymała: podniesiony ton głosu i ciało przyciśnięte do brudnych, magazynowych drzwi. Cios, za ciosem, uderzenie za uderzeniem, które uzależniało, które wnikało w każdy mikroelement mojego ciała, powodując coraz cięższe obrażenia. Widziałem jak resztki sił i życiodajnego ducha odpływają w zamgloną nicość, a ja kontynuowałem, karząc go za wszelkie niegodziwości, które przyszło mi przeżywać. Rozpadłem się, przepadłem, zabiłem. Oszalałem. Nie miałem żadnych wyrzutów sumienia. Czułem się jak Pan, który przyczynił się do uczynku, wyczyścił jeden z elementów. To była moja nowa siła, która manifestowała się w zieleni oczu i cynicznym uśmiechu. Ukryłem ciało, zatuszowałem ślady. Niepewnie z drżącymi rękami.  Trzy dni później stałem na ośnieżonym placu, w mundurze, przyjmując odznaczenie. Skórzane rękawiczki przykrywały pozdzierane knykcie. Siniak ulokowany na szyi, zakryłem wyższą koszulą, dobraną przez Antonię, która patrzyła na mnie z tłumu - z dumą. Zrobiłem to dla niej. Po raz pierwszy to ja byłem jej ratunkiem. 

1955 - tragiczna śmierć rodziców



1955 - rozpoczęcie czynnej służby w Magicznej Policji - Brygada Uderzeniowa

Lata mijały, a ja coraz lepiej odnajdywałem się na cieplej posadzce magicznego gliniarza. Mimo czynnego uczestnictwa w Brygadzie Uderzeniowej, mieliśmy typowe, sztampowe i nudne dyżury na komisariacie: ślęcząc w olbrzymich stosach nieuporządkowanych papierów i kartotek. Uzupełniając reporty, przyjmując niewygodne, dwudziestoczterogodzinne akcje, rozkręcone przez miastowych awanturników, drobnych pijaczków, czy zapchlonych bezdomnych, których twarze widziałem niemalże codziennie. A ja nie miałem cierpliwości, szukając wrażeń, które mogły umilić mi tą szarą i ponurą codzienność. Komendant był wymagający, patrzył nam na ręce, czytał raporty, wzywał na dywanik, gdy coś nie poszło po jego myśli. Nie byłem jego ulubieńcem. Zdążyłem podpaść wielokrotnie karany za swą niesubordynację, zbyt agresywne metody przesłuchań, czy wykonywanych patroli, na których nie szczędziłem gromkiego słowa i zamaszystych uderzeń policyjnej pałki. Miarka przebrała się w momencie, gdy mężczyzna dowiedział się o moim domniemanym występku: miał długie, blond włosy o zakręconych końcach. Był młody, głupiutki i słodki jak cukierek przekręcany w uwydatnionych wargach. Jocelyn była naszą sekretarką i siostrzenicą komendanta, który zatrudnił ją na własnych warunkach. Policyjne kobiety były dla mnie wyzwaniem, lecz ona… Bardzo szybko uległa mojemu czarowi, będąc na każde zawołanie. Ilekroć przechodziłem obok jej biurka, kusiła mnie nieplanowanym pochyleniem, nieśmiałym dotykiem, pożądliwym wzorkiem i karminowymi wargami, które oblizywała tak zalotnie. Nasz romans nie był jawny, do momentu, gdy jeden ze współpracowników, który nie lubił mnie tak jak reszta, przyłapał nas na gorącym uczynku - podczas pracy, podczas dyżuru, na tyłach komisariatu, wciśniętych między półki z bieżącymi aktami. Przekablował, a ja wiedziałem, że zniszczę mu życie. Komendant był wściekły. Dostałem karę, zostałem zawieszony do odwołania. Ograniczył moje obowiązki, zabrał główną odznakę. Postanowił za karę zesłać mnie do Tower, gdzie objąłem stanowisko Funkcjonariusza więziennego. Stałem się Klawiszem w tym zawszonym i zaszczanym dołku, do którego codziennie trafiali jacyś obrzydliwi i niemoralni złodzieje. Jak miałem to przetrwać? Jak miałem funkcjonować bez miękkiego ciała Jocelyn? Świat ponownie wywrócił się do góry nogami, a ja musiałem odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Egzystencji, którą zacząłem układać i kreować pod siebie niemalże od razu. Czy wszyscy zapomnieli już, że to ja byłem Panem swego losu?

1961 - zawieszenie w Magicznej Policji


1961 - rozpoczęcie nowej pracy jako Funkcjonariusz więzienny



1961 - dołączenie do Śmierciożerców

Szept Nokturnu, szmer nielegalnego podziemia dopadł także mnie. Nie wiedziałem dokładnie kim był ów osobnik, którego postać zamanifestowała się między rozgrzanymi i spoconymi ciałami. A ja nie wyglądałem lepiej. Tajemniczy i nieosiągalny, nadmienił coś o pewnym Czarnoksiężniku i jego rewolucyjnej idei. Chciał tak jak ja oczyścić ten świat z panoszącego się brudu. Pragnął usunąć plugawych mieszańców, zbrodniarzy i przede wszystkim zatruwające powietrze szlamy. Moje zielone oczy zaświeciły się niemą fascynacją. Wiedziałem, że muszę go odnaleźć. Wiedziałem, że muszę stanąć w jego szeregach u boku siostry, która była moim uzupełnieniem. A ona zdążyła już usłyszeć to samo. Miał być mentorem, prawdziwym wodzem, którego poszukiwałem od zawsze. Miał moc, która mogła oczyścić ów świat, mogła przeniknąć przez wątłe struktury naszego organizmu, dając nam najwyższą potęgę. A ja chciałem być jego fanatykiem i ślepym wyznawcą. Nie miałem żadnych wątpliwości, że będę cennym nabytkiem. Rodzeństwo Borgin miało nareszcie sięgnąć po wydartą potęgę, po sprawiedliwość, po równouprawnienie, które zbezcześciło naszą krew. Miałem wszystko, mogłem wspiąć się wysoko. Nie musiałem zmieniać swej osoby, wiedziałem, że to, czym dysponuję dopasuje się do jego wymogów. I zrobiliśmy to. Staliśmy się zadeklarowanymi poplecznikami. Mroczny wąż ozdobił nasze przedramiona, już nie mieliśmy wyjścia. Wiedziałem, że miałem pozycję. Razem z Antonią zajmowaliśmy atrakcyjne miejsca w całej, politycznej strukturze. A on działał powolnie, aby na końcu wybudzić się w gorejącej rewolucji. Czekałem na sygnał, lecz nie spoczywałem na laurach. W mojej głowie kiełkował pewien pomysł. Chciałem utworzyć ochotniczą formację tropicieli, bezkresnych, bestialskich i bezczelnych łowców, którzy tropiliby pewne jednostki. Mugoli. Wymierzali sprawiedliwość, przepytywali, dostarczali do źródła, aby sam wykonał własną robotę. Działali pod przykrywką. Szmalcownicy, będący jak cień. Jak koszmar powracający każdej, nocy, o tej samej porze.

1962 - kreacja nowej formacji


Potwór już nigdy nie pojawił się tuż po północy.
To JA stałem się potworem.

0
Pozostało PP
mixed
0
Pozostało PM
10
0
11
OPCM
Uroki
Czarna magia
0
0
0
Transmutacja
Magia lecznicza
Eliksiry
20
15
5
Siła
Wytrzymałość
Szybkość
Ścieżka V — Starożytne runy
Wiedza o runach północnoeuropejskich
Ścieżka X — Polityka i prawo
Śledztwa i dochodzenia
Taktyka przesłuchań
Ścieżka XII — Przestępczość
Włamywanie się i otwieranie zamków
Fałszerstwo i manipulacja dowodami
Ścieżka XIII — Szpiegostwo
Kamuflaż i maskowanie tożsamości
Sztuka infiltracji
Unikanie pułapek i zabezpieczeń
Skradanie się
Ścieżka XV — Przetrwanie
Tropienie i śledzenie
Łowiectwo i polowanie
Przetrwanie w ekstremalnych warunkach
Ścieżka XVI — Społeczeństwo i wpływy
czujność i rozpoznawanie emocji
sztuka kłamstwa i oszustwa
urok osobisty
zastraszanie i manipulacja
Ścieżka XVIII — Sport
walka wręcz
taniec współczesny
ćwiczenia siłowe
Ścieżka XX — Poliglotyzm
język norweski

drzewko

Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
06-08-2025, 22:37

Witamy na forum Serpens!

Mistrz Gry utworzył dla Ciebie osobisty dział, w którym została umieszczona Twoja skrytka bankowa. Udaj się do niego i opublikuj temat z sowią pocztą oraz umieść tam swój prywatny kuferek. Na start otrzymujesz też od nas skromny prezent – znajdziesz go w swoim ekwipunku.

Możesz już rozpocząć zabawę na forum! Zachęcamy, abyś sprawdził, co Ci się przyśniło, rozeznał się w aktualnych wydarzeniach oraz spytał, kto zaczyna.

Odtąd Twoje słowa, decyzje i sojusze mają znaczenie. Uważaj, komu zaufasz — wężowe języki są zdradliwe. Dobrej zabawy!

Karta zaakceptowana przez: Lucinda Macnair

    Odpowiedz
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
24-11-2025, 11:47

Earnest Borgin

Ekwipunek

pozostałe przedmioty spoza automatycznego ekwipunku

darmowa sowa pocztowa

Historia rozwoju

[24.11.2025] zatwierdzenie karty postaci, +1 cm
    Odpowiedz
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-12-2025, 04:59 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.