Uniósł wzrok znad gazety, koncentrując go na idącej w jego stronę kobiecie. Jej delikatny uśmiech mógł zwiastować wszystko, przygodę albo kłopoty, nie dało się łatwo tego rozczytać. Najczęściej zyskiwało się tę pewność, kiedy było już za późno na ucieczkę.
Edmund zbystrzał, na wszelki wypadek zbliżając dłoń do kabury z różdżką. Niebo zaszło czerwienią, a ministerialne sztandary przybrały dobrze znany mu symbol. Wtedy zrozumiał. Dosłownie na chwilę przed tym jak na scenie pojawił się Gellert Grindelwald. Zamarł, uważnie przyglądając się starszemu mężczyźnie. W końcu idea, którą niedawno postanowił poprzeć, ożyła.