• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Londyn, al. Śmiertelnego Nokturnu 88/8 > Salon
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
13-09-2025, 10:54

Salon
Wysokie okna z czarnymi szprosami wpuszczają skąpe światło, które zatrzymuje się na skórzanej kanapie w głębokim brązie. Na ścianach ciągną się półki wypełnione opasłymi tomami, ich grzbiety ciemnieją od kurzu i czasu, a pomiędzy nimi stoją popiersia i drobne przedmioty o charakterze niemal muzealnym. Ciężkie biurko z zieloną lampką zajmuje centralne miejsce przy ścianie, a obok niego ustawiono fotel z miękkim, aksamitnym obiciem. Pod stopami rozciąga się orientalny dywan, którego barwy zgasły od lat użytkowania, dodając wnętrzu melancholijnego uroku. W rogu stoi stary fortepian, jego politura przygasła z czasem.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
17-11-2025, 21:42

the flood that shattered the silence
siedemnasty kwietnia 1962

Bose stopy mierzyły się z chłodem wyszczerbionych miejscami próbą czasu płytek; kran zwisający wzdłuż porcelany obszernej wanny wypluwał zaś coraz to kolejne litry gorącej wody, trochę jednak niechętnie, trochę jakby na przekór woli swojego właściciela. Ten beznamiętnie ― i w analogicznej niemrawości ― śledził wzrokiem odbicie własnej twarzy, gubiące się niekiedy w parującym niepokornie, starym i wysłużonym lustrze. Brzytwa precyzyjnie przejeżdżała po nierównościach skóry, brzytwa bezkompromisowo obierała go z pozorów i narastających nań warstw zwątpienia, obrazoburczo wypisując je wszystkie w dusznym i wilgotnym powietrzu.
Bo skłamałby mówiąc, że odgłosy tej kamienicy, rzucane przez nią echo, wreszcie ― dojmujące wrażenie samotności, nie stawały się dlań przytłaczającą muzyką nowej codzienności.
Bo skłamałby twierdząc, że porzucone wygody gotyckiej warowni jakkolwiek nadrobiły mury tej ciasnej, zimnej i parszywej nory, kupionej na uboczu nokturnowskiego zakątka; tutejsze łóżko wiecznie wydawało się to za miękkie, to za twarde, tutejsza kawa ― parzona w znajomym, bądź co bądź, rytuale ― smakowała jakąś przejmującą goryczą, tutejszy kurz dusił nawet bardziej od tamtego. Pretensje te zrzucał jednak na swoją kapryśność, istniejącą nieznośnie w towarzystwie niemijającego gniewu, który u zarodka dusić należało od poniedziałku do piątku, ilekroć na jego drodze pojawiał się zdradziecki cień matki; agresja ustępowała w końcu miejscu tylko bodaj rozczarowaniu, niekiedy rozjaśnianym prozaiczną myślą albo pokrzepiającą okolicznością. Gdyby nie prezenty od losu najpewniej zwariowałby w tej klitce, dogorywając od ciszy przerywanej tylko trzaskiem rozżarzonego paleniska albo niepokojącym krzykiem okolicznego obszczymurka; gdyby nie dziwaczna duma i upartość charakteru najpewniej wróciłby ― jak ten zbity, spokorniały pies ― do nich, do rodziny, gdzie niezmiennie miał przecież swoje miejsce, gdzie niezmiennie go oczekiwano.
Mokry ręcznik otarł twarz z reszty pianki, potem palce zdążyły bodaj rozpiąć skórzany pasek i kilka guzików koszuli, gdy rura po raz kolejny zahałasowała ostrzegawczo, tym razem wyraziście sygnalizując bunt; nie zdążywszy zareagować poczuł chlust gorącej wody na plecach, nie zdążywszy zareagować zaległ w mroku ― bo wszystkie świece pogasły momentalnie ― i kiepskim położeniu tonącej łazienki. Po omacku dopadł do kranu, jego intuicyjne zakręcenie nic jednak nie dało ― instalacja dopływowa miała się przecież w najlepsze, do wody należałoby odciąć dostęp całej kamienicy, więc gdy tam dalej ciekło, on bezzwłocznie zaczął rozglądać się za różdżką. Jej nie było w pobliżu, ją ― jak na złość ― zarzucił cholera wie gdzie; rozglądał się za nią stanowczo za długo, w obliczu niespodziewanej sytuacji tracąc do reszty rozwagę myślenia ― nie znalazłszy jej od razu popędził więc w końcu na klatkę, gdzieś po drodze obijając się jeszcze biodrem o kant stojącej w przedpokoju komódki.
I wtedy wreszcie zaklął głośno, brzydko, wulgarnie, nie dowierzając własnemu pechowi; i wtedy rozbiegane oczy szukały w ich wspólnej przestrzeni jakiejś enigmatycznej skrzynki na wszystkie wymyślne cuda kanalizacji i wodociągów, na których nijak się znał ― tej jednak nie znalazł przez minutę, dwie czy kolejne trzy, więc wrócił pokornie tam, skąd przyszedł, w półmroku późnej pory szukając na powrót jodłowego drewna.
Podłoga łazienki zdążyła natenczas stać się pokaźną kałużą, jej granice postanowiły zaś przemknąć również przez szparę wąskich drzwi, rozlewając się na panele korytarza. Rzucone na ostatnim wydechu Reparo powstrzymało w końcu strumień przed większymi szkodami, drażniący szum ustał, a on zaklął po raz kolejny.
Bo przecież poza jego ponurym mieszkaniem na dole znajdowało się jeszcze jedno, goszcząc w swoich kątach ładną, choć niespecjalnie gadatliwą sąsiadkę.
Bo przecież dopiero się tu wprowadził i bynajmniej nie szukał z nią zwady, zupełnie przeciwnie kłaniając się jej dotąd elegancko na nieme dzień dobry.
Natenczas mógł więc tylko pójść i przyznać otwarcie do obaw, które ogarnęły ciało; natenczas mógł tylko zapukać żwawo do jej drzwi, na wejściu ― i w pośpiechu ― przemawiając trochę może nawet żałośnie:
― Cześć, nie chcę przeszkadzać, ale... ― zawahał się jeszcze przez moment, na twarz przybierając możliwie najsympatyczniej wyglądający uśmiech. ― Pękła mi rura w mieszkaniu, zalało mi pół łazienki... Powinnaś sprawdzić, czy nie cieknie ci z sufitu...
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Antonia Borgin
Śmierciożercy
I can resist everything except temptation
Wiek
28
Zawód
zaklinacz, pracuje w Ministerstwie Magii
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
14
OPCM
Transmutacja
6
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
11
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
8
Brak karty postaci
21-11-2025, 21:20
Zwykła robić na przekór. Na przekór innym i wyłącznie zgodnie ze sobą. Świat nie lubił takich ludzi - tych, którzy nie potrafią się dopasować, zawsze wybierają boczną drogę, a w nieodpowiednim czasie idą dokładnie w przeciwną stronę niż reszta. Ale przecież nigdy nie zależało jej na świecie ani na opinii ludzi, więc trudno było to uznać za problem.
Aleja Śmiertelnego Nokturnu dla wielu była przedsionkiem piekła. Na próżno było tu szukać uroczych kamienic, połaci zieleni czy gustownych restauracji. Na próżno - spokoju. Zamiast niego słychać było donośne arie nieszczęśników, sprzeczki sąsiadów, które w normalnym świecie już dawno zakończyłyby się kilkoma interwencjami magicznej policji i pomrukiwaniem przyjemniaczków, którzy z przyjemnością nie mieli nic wspólnego, bo ich sposób życia dawno wypłukał to z ich świadomości. Większość chciała stąd uciec. Albo przynajmniej wierzyć, że kiedyś im się to uda.
Tylko nie ona.
Ona wybrała Nokturn świadomie. Wybrała zapyziałą kamienicę, która była dla niej schronieniem - przed światem, przed ludźmi, przed tym wszystkim, co miało być „właściwe”. Mogła mieszkać w ładnym domu w Durham, którego nazwa bardziej pasowała do rodzinnych wpływów niż do samego miejsca. Mogła wybrać Sidła. Mogła iść ścieżką, którą inni uważali za naturalną. Ale wybrała to, co należało do niej, nawet jeśli było to sprzeczne ze wszystkimi oczekiwaniami. Czy po to, by im coś udowodnić? Czy po to, by udowodnić coś samej sobie? Czy była to troska o siebie, czy może kara, którą niosła na rubinowych ustach - i to na tyle długo, że zaczęła smakować jak przyzwyczajenie?
Kryształowa karafka z czerwonym winem stała przy pustym kieliszku na drewnianym blacie w salonie. Nogi otulone szorstkim pledem przypominały, że wiosna przychodzi tu o wiele później - do zimnych murów, do lichych podłóg, do przestrzeni, które, choć gustownie urządzone, wciąż pozostawały chłodne. Niewidzialne palce dotykały klawiszy fortepianu, niosąc delikatną muzykę echem po niewielkim salonie. Niespodziewanie przyszła jej do głowy myśl - z rodzaju tych obcych, natrętnych i zwykle zwiastujących późniejsze nieprzyjemności - bowiem zaczęła się nudzić. Nudzić samotnością, nudzić biernością, nudzić spokojną muzyką.
I to zdarzało się w jej życiu często, ostatnio częściej, niż by sobie tego życzyła. Zwykle znajdująca pełnię przyjemności w spędzaniu czasu w pojedynkę - dziś zapragnęła towarzystwa. Nie ksiąg, manuskryptów, nie przeklętych artefaktów czy nudnych urzędników Ministerstwa. Towarzystwa ludzi znających język zabawy, frywolności, język łakomstwa i pychy.
Ruchem różdżki uciszyła fortepian i podniosła się z kanapy, przeciągając się z delikatnym uśmiechem, jakby doskonale wiedziała, co ta nagła potrzeba zwiastuje. Kroki skierowała w stronę sypialni, ale zanim zdążyła nabrać rozpędu, uporczywe kołatanie do drzwi jej mieszkania zatrzymało ją w pół kroku. Nie spodziewała się gości - właściwie nigdy się ich nie spodziewała - a na Nokturnie stukanie, pukanie i wszelkie podobne dźwięki należały do codzienności. Codzienności, na którą nie powinno się reagować. Kołatka uderzyła ponownie, więc sięgnęła po różdżkę, narzuciła porzuconą w kącie sukienkę i ruszyła w stronę drzwi. Przez wizjer dostrzegła znajomą twarz; choć mężczyzna wprowadził się do kamienicy całkiem niedawno, widywała go już wcześniej. I może niepokój jego ruchów i siła, z jaką musiał zacisnąć dłoń na kołatce, sprawiły, że postanowiła uchylić drzwi, a może fakt, że łączyło ich więcej niż wspólne ściany. - Sąsiedzkie odwiedziny? - uniosła brew, delikatnie otwierając drzwi, dłoń z różdżką kładąc na ścianie tak, by była doskonale widoczna. Nie chcę ci przeszkadzać - brzmiało jak początek najbardziej znanego ludzkości frazesu. Nie chcę, ALE to zrobię. Nie odezwała się, czekając, by usłyszeć powód jego przyjścia. Możliwe, że spodziewała się wszystkiego, ale nie tego, że właśnie zalewał jej mieszkanie. Oczy rozszerzyły się w nikłym zaskoczeniu, zbyt małym jak na samą okoliczność. - Wolałabym, żeby za tym kryło się twoje poczucie humoru, ale po twojej minie wnioskuję, że tak nie jest. Poczekaj chwilę. - zawyrokowała, zostawiając go na korytarzu, a sama skierowała się w stronę łazienki. Nie musiała pytać, czego właściwie powinna szukać - sufit był jedną, wielką, kapiącą plamą. Przeklęła bezdźwięcznie i przewróciła oczami. - Wejdź proszę - krzyknęła, stając w przejściu. Dłonie wplotła w nasadę włosów, wciąż patrząc w sufit. - Zaproponuję ci coś do picia, bo chyba trochę tu ze mną zostaniesz. - przeniosła spojrzenie na mężczyznę. W jej oczach kryło się pytanie. To może nie była jego wina, ale jej też nie, a skoro już tu był, skoro widział winę własnej rury na własne oczy, nie mógł jej zostawić z tym samej. Jeśli był choć trochę dumny, choć trochę pyszny. - Życzyłam sobie towarzystwa dzisiaj. Dziwne, że konieczna była do tego rozwalona rura. - odparła, kierując się w stronę barku. Poczuła, jak wypełnia ją złość, jak pali jej żyły, ale jedynie zaciśnięte mocno usta ją w tym zdradzały. Uważaj, czego sobie życzysz.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Igor Karkaroff
Śmierciożercy
his eyes are like angels
but his heart is cold
Wiek
24
Zawód
przedsiębiorca, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
14
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
14
15
4
Brak karty postaci
27-11-2025, 00:20
I on wybrał to miejsce zupełnie świadomie, z przyczyn co najmniej kilku oko zawieszając na skromnej klitce którejś z podrzędnych kamienic, ponuro zdobiącej mroki bocznej alei. Najsilniejszym argumentem była cena ― niewysoka, odpowiadająca metrażowi i standardowi, nie nadwyrężająca zanadto poczynionych przez niepełna dwa lata oszczędności. Gdzieś za nią majaczył rozsądek ― wszakże poza drobną, parlamentarną fuchą i chylącym się ku końcowi etatem w zakładzie pogrzebowym matki, niezmiennie zajmowały go także klątwy; w miejscach takich jak to najprościej było o potencjalnego klienta ― byle zbira albo gustowną damulkę, życzeniem których byłoby uprzykrzyć komuś życie. Wiedział o tym już od dawna, stąd też nierzadko pozwalał sobie w podobne rejony zaglądać ― nawet jeśli jego aparycja czy z pozoru spokojne usposobienie nijak pasowały do tutejszego smrodu rynsztoka. Obok tych dwóch jawiła się jeszcze jedna, niesiona potrzebą ducha wizja odpowiedniości, tak zwyczajnie skrojonej z faktu, że byle spacer zanieść mógł go teraz w samo centrum tętniącego życiem Londynu; że dom zwyczajowo milczał, nie zadając pytań, nie wymuszając odeń odpowiedzi; że w każdej chwili mógł pozbyć się go w tak banalny sposób, zrywając z nowym rozdziałem w życiu, albo na dobre zostawiając Anglię za plecami. Tego ostatniego nie miał chyba jeszcze odwagi zrobić, tego ostatniego nigdy nie rozważał w myśli zupełnie na serio, prędko orientując się, że rodzina ― którą teraz, być może, w istocie opuścił, nie wykluczając, że jeszcze do niej wkrótce na stałe wróci ― nadawała dotąd jego codzienności jakiegoś stabilnego rytmu, jakiejś bezpiecznej tonacji. Zdawało się, że na własne życzenie wyzbył się jej teraz, momentami z rozgoryczeniem znajdując głuche mury tego zimnego, wciąż obcego budynku; zdawało się też jednak, że duma nie pozwala mu się do tego przyznać ― ani w towarzystwie własnego odbicia, ani w obecności tych, za którymi po cichu tęsknił.
I chociaż zalana łazienka, a wraz z nią narastająca obawa o puchnące od nadmiaru wody panele korytarzyka dopadła go od razu, jednocząc się w złości, frustracji, pewnie też dziwnym poczuciu niesprawiedliwości, rzucone w ostatkach rozsądku Waddiwasi powoli przemieściło wezbraną ciecz z powrotem do wanny, pozwalając jej spłynąć bezwiednie w odpływie. Tak też w tej krótkiej chwili uderzyła go świadomość, że do poparzonych od wrzątku pleców lepi się doszczętnie mokra koszula; że uderzone o ostry kant komódki biodro najpewniej nieznośnie przypomni o sobie siniakiem; że pod podłogą pobrzmiewa właśnie cichy dźwięk fortepianowych klawiszy ― a wraz z nimi obecność znajomej sąsiadki.
Sąsiadki, której lepiej było nie podpadać, choćby i z leciwej sympatii do niej, albo choćby i z błahej racji tego, że była siostrą durnowatego Erniego, z którym czasem przychodziło mu sączyć wspólnie wódkę.
Sąsiadki, którą czasem można było spotkać w okolicznej spelunie, pośród moczymord grywających beztrosko w pokera, albo w miejscu zupełnie odmiennym ― w dostojnej wytworności ministerialnych korytarzy, gdzie sumiennie wykonywała swoje zawodowe obowiązki.
Sąsiadki, której poglądy były mu w nie najgorszym stopniu znane i pod wieloma względami zaziębiały się z tymi jego, nawet jeśli jej delikatna, bardzo kobieca uroda w żadnym stopniu nie zdradzały tejże strony jej charakteru. O tym ostatnim nie wiedział zbyt wiele, bo i okazji do rozmowy nie mieli wcale tak wiele; wiedział jednak, że w przeszłości zahartowała ją ta sama szkoła, ten sam rygor i dyscyplina. Sama ta, trochę enigmatyczna, trochę intrygująca, świadomość noszenia w sobie tak wielu różnych od siebie warstw własnej tożsamości, przypominała poniekąd jego osobistą elastyczność; kiedyś pewnie ― raz czy dwa, przy okazji prostej i niewydumanej ― zastanawiał się nawet, jak niewiele mogło ich różnić, jak wiele zaś ― wykazywać podobieństwem.
I może z tego też powodu, gdy jego własna podłoga była już co najwyżej wilgotna, narzucił w pośpiechu leżące w przejściu buty, a potem pomaszerował żwawo o jedno piętro w dół, chcąc wyjaśnić zastane nieporozumienie czy pomóc w ewentualnym ratunku nasiąkniętego już wodą sufitu; i może z tego też powodu nie zastanawiał się nad tym przesadnie długo, dostrzegając w tym zwyczajnie ludzki gest uprzejmości wymieszanej z życzliwością.
― Byle coś mocnego ― zawyrokował cicho na jej propozycję, oczyma wędrując ku górze; tam też niechybnie odnalazł parszywą konsekwencję tego wypadku, tam też osiadło chyba jego głośne westchnienie, przesycone irytacją i zmęczeniem, a poniekąd może też i ulgą, bo przyniesione przezeń rewelacje przyjęła całkiem dogodnie, bez zbędnych emocji. ― Ostrożnie ― jeszcze uwierzę, że miałem tu trafić z zupełnie innego powodu ― rzucił zaczepnie, z nutą zadziornej ironii, choć w istocie dość przecież łagodnej na swoich krawędziach; nieśmiało rozejrzał się po kątach jej mieszkania, by wreszcie spytać bezpośrednio: ― Masz jakiś taboret? Postaram się to osuszyć... ― Padła wreszcie stosowna deklaracja, a wraz z nią objawiło się zrozumienie, że pasek od spodni wciąż wisiał nań rozpięty, część guzików koszuli niesfornie ujawniały zaś fragmenty jasnej skóry. Sytuację tę naprawił od razu, zanim zdążyłaby omieść go wzrokiem po raz kolejny; na poczekaniu ― na krzesełko i obiecanego drinka ― dodał jeszcze:
― Jeśli zacieki cię martwią, to w maju wpadnę to odmalować.... Chyba że uznasz, że powinienem przyjść wcześniej. ― I może z innego powodu niż zalany sufit?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Antonia Borgin
Śmierciożercy
I can resist everything except temptation
Wiek
28
Zawód
zaklinacz, pracuje w Ministerstwie Magii
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
14
OPCM
Transmutacja
6
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
11
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
8
Brak karty postaci
09-12-2025, 23:36
Takie rzeczy zdarzały się tu niemal codziennie. Pęknięte rury, zalane sufity, przepalone kinkiety, obłupywane schody i tynk sypiący się na głowę od zbyt częstego trzaskania drzwiami sąsiadów pogrążonych w odmętach alkoholu. Powiedzieć, że kamienica miała już swoje lata, to jakby nie powiedzieć nic, bo w normalnym świecie te mury dawno by runęły albo zostały rozebrane z obawy przed tragicznym skutkiem zawalenia się - ale nie tutaj, nie w tym świecie.
Znała tu niemal każdego mieszkańca, bo w tym chaosie, w tym pozornym bezładzie, odnajdywała poczucie bezpieczeństwa, jakie dawała kontrola. Nie dało się też po prostu ich nie znać, bo w każdej chwili przypominali o sobie w sposób dobitny, przeszywający, czasem wręcz przesiąknięty brutalną przemocą. Ten kto spróbowałby naruszyć ich granice, ryzykowałby nie tylko awanturę, lecz z dużym prawdopodobieństwem prawdziwe, krwawe konsekwencje, bo choć z pozoru wydawali się spokojni i niegroźni, w środku tliła się gotowość do wszystkiego, byle tylko obronić swoje. Może właśnie to ją tu przyciągało - ten otwarty instynkt przetrwania, adrenalina pulsująca ciągle w żyłach. Lęk, który zamiast nakazywać ucieczkę, zmuszał do walki. Wszyscy pozabijaliby się tu nawzajem, gdyby tylko dać im odpowiednią motywację - wszyscy, nawet staruszka, od lat unikająca rozmów i konfliktów.
Jej szaleństwo karmiło się tymi możliwościami, choć nigdy nie miała zamiaru ich testować. Od rozczarowania zdecydowanie wolała stan wyczekiwania. Pragmatyzm mieszał się w niej z mrzonką i marzeniem, z potrzebą i spełnieniem.
Wątpiła, by jego motywacje zmierzały w tym samym kierunku co jej własne. Może właśnie fakt, że przestała udawać, iż wie o ludziach wszystko, pozwalał jej poznawać ich głębiej. Obserwowała, oceniała, analizowała.
Nie pasował do obrazka, który sam wysuwał się na piedestał. Przypominał człowieka, który nie działa bez celu, który tak jak ona dostrzegał rysy świata, - jego przywary i brzydkie nawyki - i który w zależności od kaprysu ratował go lub pogrążał w brudzie. Może przez wychowanie, a może przez temperament bardziej pasowałby do zdobnych salonów, przesiąkniętych dymem eleganckich pubów niż do brudnych ulic i jeszcze brudniejszych korytarzy Nokturnu. Nie lubiła domysłów i nie ulegała im. Zagadki mogła rozwiązywać w rodzinnym sklepie, gdzie raz za razem w jej dłonie wpadały artefakty z historią wywołującą dreszcz na plecach i gdy do jej progów trafiali ludzie o jasnych intencjach, w potrzebie równie jasnego rozwiązania. Nie miała zamiaru domyślać się niczego więcej. Może był tu tylko na chwilę, by zasmakować nizin i poznać ich życie. A może zamierzał zostać na dłużej, z majaczącym w głowie celem lub planem, który powoli, skrupulatnie się formował. Zamierzała poczekać. Na rozmowę na klatce schodowej, na przypadkowe spotkanie w spelunie, na to umówione z kieliszkiem wina… albo na pękniętą rurę.
Choć w środku buzowała od emocji - bo sytuacje nieprzemyślane, wymykające się spod jej kontroli, zwykle działały na nią w ten sposób - szybka kalkulacja zysków i strat zmusiła ją do zaciśnięcia warg i przełknięcia rodzącej się irytacji. Bo gdyby tylko podniosła głos w rozzłoszczeniu, gdyby tylko spojrzała na niego karzącym spojrzeniem, gdyby w przypływie impulsu zamknęła mu drzwi przed nosem… zostałałaby z tym sama. A ostatnią rzeczą, na jaką miała dziś ochotę, było suszenie sufitu albo wzywanie kogoś, komu przy okazji musiałaby jeszcze zapłacić.
Skinęła więc głową, gdy poprosił o coś mocnego, wcisnęła na usta uśmiech - raczej biedny, mizerny. Minęła fotel, na którym stroszył się groźnie Gustav, warknęła do niego donośne gå bort i dotarła do drewnianej komody. Skorzystała z okazji i nalała bursztynowego płynu do dwóch szklanek. Odetchnęła, a zanim podała jedną sąsiadowi, upiła prawie całą zawartość swojej szklanki, zabijając w sobie emocje, zanim znalazłyby ujście w przemoczonym gościu. – A chciałeś tu trafić z innego powodu? - odbiła w zadziornym tonie, podając mu szklankę. Oparła się ramieniem o framugę drzwi, ruchem różdżki przesuwając taboret. W innych miejscach wzajemne wizyty, rozmowy o wszystkim i o niczym, powitania w sąsiedztwie byłyby czymś naturalnym. Tu nawet przez myśl jej nie przeszło, by tworzyć relacje z mieszkańcami obok. Nawet kilkukrotne sprawdzanie drzwi nie budowało wystarczającego poczucia bezpieczeństwa.
Choć jego ruch - zapinanie guzików koszuli, poprawianie paska - prawdopodobnie miał ją nie krępować, miał nie wyglądać na nazbyt przekraczający, dla niej nie robiło to wielkiej różnicy. Niewiele rzeczy potrafiło naprawdę wprowadzić ją w konsternację, a nagość zdecydowanie do nich nie należała. Dopiero gdy się obrócił, dostrzegła przyklejony do skóry materiał i przebijające spod niego zaczerwienienie. Poparzenie, które jeśli jeszcze nie dawało o sobie znać, to wkrótce zacznie. – Lepiej plecy niż twarz - mruknęła, podchodząc o krok bliżej, żeby przyjrzeć się ranie. – Mogę to uleczyć teraz albo kiedy skończysz, ale koszula nie jest najlepszym pomysłem. Przebierz się albo ją zdejmij. - zawyrokowała rzeczowym tonem, pozostawiając mu wybór. Odklejanie zaschniętego materiału od poparzonej skóry bywało bardziej bolesne niż samo gojenie. Mogła go od tego uratować, nie wiedziała tylko czy stała za tym dobroć serca czy coś innego.
Wracając spojrzeniem do plam na suficie, westchnęła, gdy wspomniał o malowaniu. – Martwią mnie, ale nie wiem, czy powinnam aż tak wykorzystywać twoją sąsiedzką pomoc - dodała unosząc kącik ust w uśmiechu - doskonale wiedząc, że ten raczej nie miałby nic przeciwko temu. – Choć to nie moja wina, że tak się stało więc może powinnam. - i nie twoja, a jednak ktoś musiał za to zapłacić.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-12-2025, 03:29 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.