• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Zachodni Londyn > Notting Hill
Notting Hill
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-07-2025, 13:24

Notting Hill
hoć dziś Notting Hill to piękna dzielnica o kilku twarzach. Wąskie, często popękane chodniki wiją się pomiędzy rzędem wysokich wiktoriańskich kamienic – niegdyś rezydencji klasy wyższej, teraz podzielonych na małe mieszkania lub wynajmowane pokoje. Dzielnica ta nie jest jednorodna, to mieszanka języków, kolorów skóry, klas społecznych i poglądów. Karaibczycy przybyli tu na początku dekady, wypychani z samego centrum miasta. Kolorowe mury dzielone są z irlandzkimi robotnikami, starymi londyńskimi rodzinami, studentami z kontynentu i artystami, którzy odnaleźli swobodę i dobrą cenę. Za rogiem ulica już ciemniejsza, cichsza, a bruk tu bardziej popęknay. W tych zaułkach rodzą się plotki, spiski, manifesty. Po zamieszkach z końca lat 50. w powietrzu wciąż czuć napięcie, choć coraz częściej zagłuszane jest przez jazzową muzykę.  Notting Hill Carnival to nieoficjalny spontaniczny,  uliczny karnawał, który jest  manifestacją dumy i przynależności. Przebrani tancerze suną przez ulice, bębny wybrzmiewają w takt rozbawiając zabieganych przechodniów. 
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (2): « Wstecz 1 2
Odpowiedz
Odpowiedz
#11
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
28-11-2025, 18:08
Może rzeczywiście miała rację. Czuł, że nie rozumiał wojny– nie tej fizycznej, której huk i rozpryski docierały zza murów, lecz tej drugiej: cichej, podskórnej, sączącej się powoli jak trucizna. Wojny, która rozdzierała ludzi nie tylko na liniach frontu, ale i w samym środku ich dusz, przestawiając ich w zupełnie nowe role, kształtując ich tożsamość na nowo. Patrzył na świat i widział, jak cień wojny kładzie się na wszystkim, co było mu znane – na miejscach, w których bywał, na twarzach, które wydawały się niezmienne, i nawet na tym, w co wierzył. Wojna nie znała litości. Przemieniała zasady, które wydawały się trwałe jak skała, w proch i pył, zostawiając po sobie pustkę ran, które nie chciały się zabliźnić. To, co wcześniej wydawało się najważniejsze przestawało mieć jakiekolwiek znaczenie. Liczyło się tylko jedno: przetrwanie, dzień po dniu, chwila po chwili.
Babka, choć życie zmęczyło ją dogłębnie, tuż przed śmiercią wciąż powracała do wspomnień o wojnie. Z każdym słowem otwierała przed nim drzwi do przeszłości, w której wojna nie była tylko powieścią zapisaną na karach historii, lecz ciągłą obecnością – jak korzeń, który wrośnięty w serce Franceski, trwał mimo upływu lat. I choć czas leczył rany, sączył się w jej spojrzeniu lęk, którego nie dało się zetrzeć. Pojawiał się jak błysk w oku, kiedy rozmowa dotykała tematów trudnych, kiedy wspomnienia zaciskały pętlę wokół jej żołądka, a głos, zwykle mocny, pewny nagle zniżały do szeptu– cichym, jakby bała się, że wypowiedzenie tych słów może coś w niej złamać, jakby w obawie, że w ferworze emocji straci głos lub zgubi myśli w zawiłym labiryncie własnego umysłu.
Babka mówiła narodzinach nowej filozofii istnienia, która pojawiła się wtedy, gdy wielkie, imitujące ptaki stalowe maszyny przeszywały niebo, a światła eksplozji rozjaśniały noc. Wojna, powtarzała, była piekłem, z którego nie dało się uciec – nawet jeśli ktoś przeżył, to zostawał w nim na zawsze. Zabijała nie tylko ciała, ale i dusze, Niszczyła to, co etyczne, grzebiąc pod gruzami domów całą moralność. Uwierzył jej wtedy, choć nie chciał. Słuchając jej opowieści, coraz częściej zastanawiał się, czy zło, o którym mówiła, rzeczywiście było wyborem, czy może koniecznością w świecie, gdzie każda reguła mogła zostać wgnieciona w ziemię w imię przetrwania.
Wiedział, że Francesca patrzyła na świat przez pryzmat postępu i rozwoju – widziała nadzieję tam, gdzie inni widzieli zagrożenie. Ale czy to, co kiedyś dawało ludziom nadzieję, dziś nie budziło niepokoju? Antybiotyki, szczepienia – nie do końca rozumiał, czym były, ale jej słowa wskazywały na to, że zmieniły wszystko. Pozwalały przeżyć choroby, które dawniej oznaczały śmierć, dawały ludziom więcej czasu – lecz za jaką cenę? Gdzie leży granica, której nie wolno przekroczyć nawet w imię postępu?
Miał wrażenie, że każdy wynalazek, każde odkrycie, o którym Francesca opowiadała z iskrą płonących na talerzu jej spojrzenia, miało swoją ciemną stronę. Za każdym skokiem cywilizacyjnym kryło się czyjeś cierpienie, stracone niewinności, rozbite marzenia. Świat nie był czarno-biały, rozwój niósł ze sobą zarówno ratunek, jak i zagładę. W chwilach zwątpienia wracał myślami do słów babki, które niczym echo przebrzmiewały w jego głowie: „Wojna zabija w ludziach to, co najważniejsze – wiarę w człowieka.”
To wszystko było takie obce, jak niewyraźny krajobraz widziany przez zaparowaną szybę pociągu sunącego do Hogwartu. Znał ją na tyle, by dostrzec pulsującą w niej nadzieję, by wyczuć delikatne drżenie oczekiwania, gdy czekała, aż zapyta, wyciągnie rękę po prawdę, którą mu oferowała, lecz nie potrafił przebić się przez tą niewidzialną barierę. Nie potrafił sięgnąć po wiedzę, jaką skrywała w swoich słowach, nie wierząc, że w tym ukryte jest coś, co mogłoby go dotyczyć, coś, co mógłby przyjąć bez poczucia, że odbiera sobie bezpieczeństwo własnej tożsamości.
Przemawiała przez niego nie tylko niechęć do niemagicznej części świata, lecz również coś jeszcze bardziej przytłaczającego, duszącego – strach, który snuł się wokół niego jak mgła. Lek przed własnym odbiciem w kimś innym, w kimś, kto istniał poza tym magicznym kręgiem, którego tak kurczowo się trzymał, jakby był ostatnią deską ratunku w rozszalałym morzu niepewności. Bał się, że odkrywając siebie w tym lustrze, ujrzy prawdy, których nie chciałby nazwać, wspomnienia, których nie chciałby wskrzesić, fragmenty siebie, które lepiej pozostawić uśpione. A jednak bliskość ich dłoni – ciepło rozlewające się od opuszków palców, milczące porozumienie wyrażane dotykiem – przyniosło ukojenie większe niż tysiące słów, które mogłyby paść, a nigdy nie padły. W spojrzeniu jej oczu dostrzegł cień rozczarowania, subtelny, ledwo zauważalny, a mimo to przeszywający go na wskroś. Naraz poczuł, jak ogarnia go smutek, gęsty i lepki, wypływający z głębi serca.
Już dawno zrozumiał, że nigdy nie pojmie w pełni tego, co ją ukształtowało – jej dzieciństwa, rodzinnych opowieści, dróg, którymi podążała, ścieżek wydeptanych pod wspólnym sztandarem rodzinnych tradycji. Ale czy musiał? Czy pełne zrozumienie było konieczne, by dzielić się tym, co każde z nich nosiło w sobie?
Wydawało mu się, że Goldsmith przyjęła podobne stanowisko. Chociaż wiedziała, co stanowiło źródło jego bolączek, nie pytała o życie, jakie prowadził we Francji, chociaż próbowała przecież zrozumieć, czego tam doświadczył, próbowała odnaleźć drogą do tej części jego, którą zabrała mu Francja i której już nie oddała. A jednak milczała, a jej milczenie było gestem łaski, luksusem ciszy, w której pozwalała mu trwać, nie zmuszając do wyznawania sekretów, które odbierały mu spokój, wymazywały błysk z oczu, napinały mięśnie niczym struny zbyt mocno naciągnięte na pudło rezonansowe wiolonczeli. I była jej za to wdzięczny.
Bał się, że gdyby pozwolił sobie na szczerość, jedynym, co mógłby jej wtedy zaoferować, byłby półcień kłamstw, bo prawda była nieoswojona, niewygodna i drażniąca, skąpana w lęku przed tym, co mogłaby odkryć, gdyby dotarła głębiej, gdyby przekroczyła granicę wiedzy, która obecnie znajdowała się poza horyzontem jej poznania.
Milczał przez dłuższą chwilę, pozwalając, by jej słowa wybrzmiały w ciszy, która czasem, właśnie w takich chwilach, była czymś więcej niż jedynie brakiem dźwięku; kryło się w niej wszystko, czego nie potrafił zlepić słowami, bo chyba żadne, jakie znał, nie oddałyby ciężaru i sensu tamtych chwil, które zmieniły go tak, jak życie zmienia każdego, kto zostaje na pastwę swoich demonów. Często zastanawiał się, czy byłbym inną osobą, gdyby nie wyjechał. Czy byłbym mniej zagubiony, mniej rozdarty. Jej żart o wygranej na loterii był jak plaster, który przykrywał rany. Czuł wyrzuty sumienia, że nie zawsze był tym, kogo potrzebowała. Że czasem wybierał dystans, milczenie, ucieczkę zamiast rozmowy.
Cisza między nimi stawała się gęsta jak mgła o świcie, w której trudno odróżnić to, co realne, od tego, co tylko majaczy w wyobraźni. Słowa, których nie wypowiadał, osiadały na jego sercu jak kurz, niby ledwie dostrzegalny, ale niezmiennie obecny. Powracały myśli o tym, jak wiele stracili przez niedomówienia, jakby każde przemilczenie było dodawaniem cegły do budującego między nimi muru dystansu. Zastanawiał się, czy gdyby wtedy znalazł w sobie odwagę, wszystko potoczyłoby się inaczej. Może byłby bardziej obecny, mniej schowany za własnymi lękami i winami. Może potrafiłby wtedy być dla niej oparciem, którego tak bardzo potrzebowała, kimś, kto zwyczajnie rozumie. Jedno było pewne potrzebował jej w swoim życiu. Nie wyobrażał sobie świata, w którym mogłoby jej zabrnąć, lecz nie potrafił zakomunikować jej tego wprost.
Odetchnął z ulgą, gdy zmiana trajektorii rozmowy się powiodła, a cień Oriany Medici, chociaż zaplątał się w ich słowa i przemknął przez ich myśli, zniknął równie szybko, co się pojawił, zduszając w zarodku konflikt zawieszony w dzielącej ich od siebie przestrzeni. Nie chciał tego roztrząsać, nie chciał do tego wracać. Rozpamiętywać czegoś, co dawno powinno zostać przykryte gruzami niepamięci.
Czując, jak łapie go pewnie i mocno za dłoń, odwdzięczył ten gest, lecz na początku, kierowany instynktem narzucony przez mechanizm obronny, chciał wydostać się spod klatki jej palców. Nie zrobił tego, powstrzymany przez bijącą do niej determinacje i zwykłą, ludzką potrzebę bliskości. Wiedział przecież, że jedyny akt wsparcia, na jaki mogła się zdobyć. I jedyne, który akceptował.
- Oklumencja - powtórzył za nią, czując jak echo jej słow rozbija się od ścian jego czaszki i lokuje się pod przestrzenią umysłu. Słyszał chyba już gdzieś to pojęcia i nadal narodziła się w nim potrzeba, by zgłębić arkany tej sztuki. – Jak myślisz, kiedy moglibyśmy zacząć? - wypalił, zawczasu uświadamiając sobie, że jej determinacja przeszła również na niego, chociaż wiedział, ze to nie rozwiąże wszystkich jego problemów, ale-
Głos zatrzymał się w otworze przełyku, a wraz z nim wszystko w nim zamarło, serce na moment zwolniło, by zgubić jedno uderzenia, a potem zabiło mocniej, jakby chciało rozedrzeć jego pierś na strzępy i przypomnieć mu o tym, że zupełnie nie zasłużył na jej troskę.
- Jesteś pewna, że tego chcesz, pobudki tuz przed świtem? - zapytał ją, zmuszając wargi, by wygięły się w paraboli uśmiechu, lecz był jej za to wdzięczny. Mocniej splótł ze sobą ich palce, bezdźwięcznie dziękując za to, że miał dokąd pójść. – I też sądzę, że to klątwa - dodał, zniżając głos niemal do szeptu, w obawie, że może zatrzymać się w krtani.Nawet mam podejrzenia, kto ją rzucił, dodał w myślach, lecz w porę ugryzł się w język, jakby w obawie, że gdy tylko sięganie po imię tego, który tego dokonał, zmaterializuje się przed nim i zażąda tego, czego Morty mu odmówił, wyjeżdżając bez słowa pożegnania z Francji. – Masz w gronie znajomych jakiegoś łamacza klątw?
W jego oczach - może pierwszy raz od pewnego czasu - zapłonęły iskry nadziei, jednak czy powinien ją tym obarczać? Zrzucać na jej barki kolejny ciężar odpowiedzialności?
Wątpliwości niemal przestały istnieć, gdy heban skrzyżował się z malachitem i przebudziły się w raz z jej pytaniem, który przeszył go chłodem, jakby ktoś przycisnął do jego skóry lodowate odłamki lodu.
Wiedział o czym szeptały, chociaż czasem głosy zlewały się ze sobą i nie mógł odróżni jednego od drugiego. Szeptały o wszystkim, o czym chciał zapomnieć. O tym, czego nie mógł znieść. I o tym, od czego odwracał wzrok.
- Na początku myślałem, że to głosy ze zaświatów. Słyszałem głos babki i nawet mamy, chociaż przecież nawet nie pamiętam barwy jej głosy, ale jestem pewny, że należał do niej. Swoimi słowami rozdrapują stare rany. Chyba próbują doprowadzić mnie do obłędu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): « Wstecz 1 2


Skocz do:

Aktualny czas: 12-12-2025, 15:07 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.