• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Suffolk, Dunwich, Przeklęta Warownia > Korytarz
Korytarz
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
04-08-2025, 20:22

Korytarz
Drzwi wejściowe znajdujące się na końcu korytarza, posiadają duże, witrażowe szyby, które przepuszczają do pomieszczenia kolorowe refleksy światła. Zielone ściany są ciemne i głębokie, a ich gładka powierzchnia jest lekko połyskująca w świetle żyrandola. Belki stropowe, wykonane z ciemnego drewna mają ozdobne i skomplikowane żłobienia. Podłoga wykonana jest z surowego, ciemnego kamienia, który jest szorstki i chropowaty pod stopami. W korytarzu znajdują się również długie, drewniane ławki. Na ścianach znajdują się obrazy przedstawiające krajobrazy hrabstwa. Kwiaty w ciemnych, metalowych wazonach, są rozmieszczone w różnych miejscach, dodając pomieszczeniu koloru.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (2): « Wstecz 1 2
Odpowiedz
Odpowiedz
#11
Mitch Macnair
Śmierciożercy
Wiek
27
Zawód
Architekt i budowniczy
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
8
10
Brak karty postaci
11-11-2025, 13:53
Wbrew wszystkiemu co myślał o sobie w przeszłości, pragnął rodziny. Żony i dzieci, nawet piątki tak jak kiedyś rozmawiali. Chciał dzielić z nimi chwile dobre i te złe, mieć wpływ na rozwój potomstwa. Lubił dzieci, dlatego kiedy miał czas z chęcią spędzał go na zajmowaniu się Waldenem. Malec był uroczy, taki niewinny i bezbronny i Mitch podskórnie wiedział, że nigdy w życiu nie dopuściłby do tego by coś mu się stało. Maluch miał niewymierne szczęście, miał w około sienie ludzi, którzy o niego dbali, którzy go kochali i byli gotowi zrobić dla niego wszystko. Po cichu mu zazdrościł, samemu nie do końca móc tego doświadczyć w dzieciństwie, ale przede wszystkim życzył mu jak najlepiej.
- No cóż, Irina z całą pewnością byłaby zachwycona z takiego obrotu spraw. - powiedział patrząc na Lucindę z lekkim rozbawieniem.
Ciotka aż zbyt wyraźnie zaznaczała za każdym razem kiedy tylko miała okazje, że „chciałaby” aby każdy z Macnairowych kawalerów znalazł sobie pannę. Na dłuższą metę było to irytujące, takie wieczne nagabywanie i nękanie. Mitch zdążył już się na szczęście na to uodpornić, wpuszczał jednym, a wypuszczał drugim uchem, bo tak naprawdę nie miał innego wyjścia. Inaczej doprowadziło by go do szału. Nie zmieniało to jednak faktu, że z każdym dniem było mu coraz ciężej utrzymać to wszystko w tajemnicy. Wiedział, że wszyscy z całą pewnością się ucieszą, ale jednocześnie chciał uniknąć tych wszystkich pytań, a przede wszystkim oceniającego spojrzenia Iriny.
- Ależ oczywiście. - przeniósł spojrzenie na Mildred i uśmiechnął się łagodnie - Jeśli tylko będzie taka potrzeba, Lucinda doskonale wie, że może liczyć na moją pomoc jeśli chodzi o opiekę nad Waldenem. - pokiwał lekko głową.
Na krótką chwilę faktycznie wyprowadziła go z równowagi tym poprawieniem zagniecenia na koszuli. Drgnął nieznacznie, a jego myśli uciekły w kierunku, o którym w tym momencie wolałby nie myśleć, nawet jeśli obrazy, które podsuwała mu wyobraźnia były niezwykle przyjemne. Całe szczęście szybko odzyskał rezon. Posłał jej lekko rozbawione spojrzenie, jednocześnie wdzięczny, że mimo wszystko nie zostawia go z tym wszystkim samego, bo przecież by mogła. Chodziło o przekazanie ważnej informacji, wyjawienie sekretu, który nosił w sobie od dwóch miesięcy. Mogła mu po prostu oddać scenę, żeby sam się tym wszystkim zajął, a mimo wszystko trwała przy nim wspierając go takimi właśnie gestami.
Mimowolnie odetchnął lekko z ulgą widząc jak uśmiech pojawia się na twarzy szwagierki. Chociaż w zasadzie tak naprawdę niczego innego się nie spodziewał. Nawet wzięta z zaskoczenia potrafiła okazać klasę, a w tym momencie jej uśmiech był naprawdę szczery. Spowodowało to, że sam uśmiechnął się do niej.
- Tak, wiem, że to jest długo wyczekiwane, a mimo wszystko kompletnie niespodziewane. - pokiwał lekko głową przenosząc na moment spojrzenie na Mildred, kładąc jednocześnie dłoń na jej, która spoczywała na jego przedramieniu - No cóż…ostatnie dwa miesiące były dość burzliwe…to nie tak, że nie chciałem wam powiedzieć…po prostu…no nie było odpowiedniego momentu nigdy. - odparł kręcąc przy tym lekko głową - W zasadzie jesteś pierwsza, która wie. Reszta też się dowie w swoim czasie. Ale nie zmienia to jednak faktu, że tak, oświadczyłem się, a Mildred się zgodziła. - uśmiech na jego twarzy poszerzył się w momencie kiedy znów spojrzał na swoją narzeczoną.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#12
Mildred Crabbe
Nieaktywni
Wiek
25
Zawód
Alchemik w św. Mungu
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
0
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
23
Siła
Wyt.
Szybkość
5
9
5
Brak karty postaci
12-11-2025, 18:34
Nie spodziewałam się, że tych kilka słów wypowiedzianych przez Mitcha zabrzmi aż tak dosadnie i donośnie, mimo że mówił zwyczajnym tonem bez podnoszenia głosu. Słowa zdawały się odbijać od ścian korytarza i rezonować dookoła, jakby koniecznie chciały się upewnić, że zostały dobrze zrozumiane i odczytane. Nawet jeśli finalne „narzeczona” wciąż pozostawało w ciszy. Może i nie w taki sposób sobie wyobrażałam przedstawienie mnie rodzinie – w zasadzie wolałam jeszcze nie sięgać do tego momentu w fantazjach – ale z drugiej strony nie zamierzałam narzekać. Mniej oficjalnie oznaczało zawsze mniej stresu, a stres był mi teraz absolutnie niepotrzebny.
– Mam tylko nadzieję, że mały Walden nie będzie zazdrosny, że wujek Mitch ma jeszcze jedną osobę, której będzie musiał poświęcać teraz więcej uwagi – powiedziałam z lekkim rozbawieniem i jednoczesną ulgą, że temat dziecka może posłużyć za punkt zaczepienia. - Postaram się z nim nie rywalizować, ale... - zawiesiłam głos i uśmiechnęłam się, obdarzając Mitcha czułym spojrzeniem. Mogłam lubić dzieci, ale chciałam się też nacieszyć narzeczonym. Nie miałam wątpliwości, że znajdzie złoty środek i sprawi, że nie będę się czuła samotna. Ani teraz, ani po ślubie, który będzie oznaczał, że wkrótce zacznę przemierzać te wszystkie korytarze już nie jako gość.
Wciąż nie opuszczało mnie wrażenie, że cała ta scena dzieje się niejako obok mnie; że jestem widzem, który ogląda ją ze sceny i chociaż znam scenariusz i kolejne akty, to nadal wszystko mnie zaskakiwało. Od spokoju Mitcha, po wyraźną radość Lucindy okraszoną początkowym zaskoczeniem. Podejrzewałam, że moja twarz wyglądała podobnie, bo sama właśnie tak się czułam, gdy Mitch zaskoczył mnie swoim nagłym wyznaniem
- Los bywa zaskakujący, prawda? - spojrzałam na niego, a potem przeniosłam uwagę na kobietę, której należały się nieco dokładniejsze wyjaśnienia. - Znamy się ze szkoły, gdzie był tym upartym chłopakiem z wiecznie pomazanymi ołówkiem palcami, który uważał, że pozjadał wszystkie rozumy. Ktoś go musiał tonować. - Poczułam to w końcu; ciepło, które powoli zastępowało napięcie całego ciała, spływając do każdej z kończyn, napełniając każdą komórkę, pędząc z krwią nawet do opuszek palców. Poczułam spokój, który przychodził, gdy nie trzeba już było niczego ukrywać, niczego udawać, ale po prostu być sobą.
- Potem nasze drogi się rozeszły, chociaż przecież mieliśmy mnóstwo okazji do spotkań. Nie jestem sentymentalna, by wierzyć w przeznaczenie, ale niektórych znaków nie da się zignorować. - Z każdym kolejnym słowem nabierałam pewności siebie, jakby mówienie o Mitchu, o nas, otwierało tamy w mojej głowie. Nie lubiłam mówić o uczuciach, ale lubiłam mówić o nim. - Więc kiedy uklęknął i powiedział, że jestem kobietą jego życia i nie wyobraża sobie życia beze mnie – wygięłam kąciki ust w nieco ironicznym uśmiechu, bo oświadczyny wyglądały nieco inaczej – wybór był oczywisty. - Objęłam go jedną ręką, przytulając się nieskrępowana do ciepła, którym emanował. Nie miałam pojęcia, czy stoimy w tym korytarzu kilka minut czy już kilka godzin, stając się częścią tej dziwnej mieszanki nieśmiałości, zażenowania, ciepła i śmiechu, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało, póki był obok.
- Poza tym widziałam go w naprawdę różnym stanie... używalności – dodałam z przekąsem, rzucając narzeczonemu wymowne spojrzenie. - Dotargałam go nawet pijanego do jego sypialni, a macie naprawdę strome schody. Jestem zahartowana, by spędzić z nim życie. - Koronny argument nie do podważenia. Westchnęłam i na sekundę zamknęłam oczy, przywołując na usta kolejny uśmiech.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#13
Lucinda Macnair
Śmierciożercy
Hope for the best, but prepare for the worst.
Wiek
28
Zawód
łamacz klątw i uroków, poszukiwacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
pełna
zamężna
Uroki
Czarna Magia
15
1
OPCM
Transmutacja
30
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
10
Brak karty postaci
23-11-2025, 14:42
Wśród błękitnokrwistych poczęcie dziecka, a później jego przyjście na świat niosło ze sobą zupełnie inny ton. Nie cieszono się samym faktem, że pojawi się nowe życie; nikt nie zastanawiał się, jakie będzie to dziecko, do kogo będzie podobne, po kim odziedziczy uśmiech, a po kim haczykowaty nos. Nie rozważano, czy będzie miało szczęśliwe i zdrowe dzieciństwo. Liczyło się tylko to, co jego narodziny zmienią w układzie całej rodziny. Kobieta z zaokrąglonym brzuchem, niosąca pod sercem nowe istnienie, otrzymywała gratulacje nie dlatego, że przeżywała jedną z najpiękniejszych chwil w życiu damy, lecz dlatego, że właśnie wypełniała swój kluczowy obowiązek. Miała dać życie. Dać dziedzica. I w tych kategoriach traktowano dziecko - od jego pierwszego oddechu. Nikt nie rozczulał się nad słodkim guganiem dochodzącym z salonu, nikt nie zatrzymywał spojrzenia na pierwszych krokach czy pierwszych słowach. Może generalizowała. Może to jej skrzywione wspomnienia malowały surowy obraz przeszłości. Ale właśnie tak pamiętała tamten świat. Takie sceny przynosiła pamięć, takie emocje - chłodne, zdystansowane, pozbawione czułości. Dlatego skłamałaby, twierdząc, że nie zaskoczyła jej troska, z jaką ją otoczyli - i ci z nazwiska i ci z krwi matki. Skłamałaby, mówiąc, że nie zdumiał jej sposób, w jaki Walden stał się dla nich kimś ważnym. Kimś integralnym. Że cieszyli się nie tylko szczęściem ojca posiadającego dziedzica, ale też po prostu nim. Małym człowiekiem. I miała nadzieję - może życzenie, może ciche, rozgrzewające ją marzenie - że każdy z nich kiedyś doświadczy tego samego. Nie tylko cudu narodzin własnego dziecka, ale również wsparcia rodziny, która będzie gotowa dawać więcej i jeszcze więcej, właśnie w jego imieniu.
I właśnie teraz znajdowali się w miejscu, w którym dla jednego z nich ten fakt stawał się boleśnie, niemal namacalnie realny. Atmosfera, ciężka od napięcia i wyczekiwania, zdawała się pochylać nad nimi jak żywy byt, przypominając, że to Mitch będzie tym, który jako kolejny stanie na ślubnym kobiercu. Wiadomość ta ucieszyłaby nie tylko ciotkę - tę, której słowa momentami pachniały bardziej nagonką niż troską - ale całą rodzinę. Bo po tym wszystkim, co przeszedł, po ilości nieszczęść, które w ostatnim czasie spłynęły na jego barki, Mitch miał pełne prawo odetchnąć. Miał prawo pragnąć. Zachłannie, prawdziwie, bez wstydu - kobiety u swojego boku. Nie tylko towarzyszki, ale drugiej połówki, z którą dzieliłby szczęście i stratę, zdrowie i chorobę. Kobiety, która stałaby się ozdobą jego życia i wizytówką domu, jaki postanowią razem tworzyć. Uśmiechnęła się. Uśmiechała się właściwie bez przerwy - do niej, do niego, do wspomnienia Waldena, do myśli o Irinie. Ten dzień od samego początku niósł w sobie lekkość, oddech, obietnicę czegoś dobrego. Był wolny od trosk, jakby świat na chwilę zapomniał o obowiązkach, ciężarach, powinnościach. I wypełniał się dobrym słowem.
- Oczywiście, że wiem - odpowiedziała Mitchowi z ciepłym uśmiechem, po czym przeniosła spojrzenie na kobietę i otaczające ją zmartwienie. - Nie musisz się tym martwić, moja droga. Ja sama z trudem oddaję syna komukolwiek, nawet tak wybornym wujkom i nawet jeśli czasem twierdzę inaczej. - dodała z rozbawieniem, chcąc dać jej do zrozumienia, że Walden jest jeszcze zbyt mały, by naprawdę odczuwać tęsknotę - no, może poza tą skierowaną do własnej matki, wobec której miał wyraźnie mniej cierpliwości, ale to wynikało wyłącznie z jego potrzeb. Najprostszych. Jak głód. - Ale musisz wiedzieć jedno - ciągnęła łagodniej, kąciki ust unosząc w zaczepnym uśmiechu. - My jesteśmy bardzo rodzinni. Więc jeśli już o jakąkolwiek rywalizację miałabyś się martwić, to tylko o tę z nami. - jej ton był jednak wyraźnie żartobliwy, wystarczająco lekki, by nikt ani przez moment nie pomyślał o prawdziwej konkurencji. Bo tu nikt nie chciał wchodzić jej w drogę, rywalizować czy stawać w szranki. Nie to było najważniejsze. Najważniejszy był stojący obok niej mężczyzna - i szacunek, jaki wszyscy do niego żywili.
Cieszyła się jego szczęściem - naprawdę się cieszyła - i miała szczerą nadzieję, że on sam również je odczuwa. To, że wcześniej im o tym nie wspomniał, podsuwało jej myśl, że może nie chciał… albo może nie czuł się wystarczająco pewny. Siebie. Jej. A może właśnie ich. - Szczerze mówiąc, raduje mnie, że dowiaduję się o tym pierwsza - odezwała się w końcu, unosząc lekko ramiona, co omal nie przelało trzymanej w dłoniach herbaty. - Naprawdę się tym cieszę. A kiedy tylko poczujesz gotowość, by powiedzieć o tym reszcie, jestem pewna, że oni również podzielą moją radość. - dodała, patrząc mu prosto w oczy, jakby w tym spojrzeniu chciała odnaleźć potwierdzenie. Potwierdzenie jego decyzji. Jego szczęścia. I może właśnie tam, je odnalazła.
Wsłuchała się w całą opowieść o tym, jak się poznali, jak ich drogi rozeszły się na chwilę, by później zejść ponownie - już z uczuciem, które objęło ich oboje. Wsłuchała się w moment, kiedy Mitch uklęknął przed nią z pierścionkiem i nazwał ją kobietą swojego życia. Wszystko to wskazywało, że nie była przypadkową osobą napotkaną gdzieś po drodze, a jego w pełni świadomym wyborem. Ta świadomość napełniała ją cichym optymizmem. - Czasami tak jest lepiej, gdy na chwilę drogi się rozchodzą -odparła na słowa kobiety. Sama przecież znała to z własnego doświadczenia; jej i Drew ścieżki również rozchodziły się kilkukrotnie, by ostatecznie znów się skrzyżować. - Najczęściej po to, by nabrać dojrzałości, zrozumieć pewne kwestie… i spotkać się ponownie z innym spojrzeniem na świat.
Ostatnia uwaga kobiety lekko ją zbiła z pantałyku. Owszem, widywała Mitcha w bardzo różnym stanie - tak jak i innych członków rodziny - ale sama nie opowiadałaby z taką lekkością o tym, że musiała wlec Drew po schodach, gdy ten zbyt beztrosko dopijał kolejnego drinka. Uśmiechnęła się łagodnie, życzliwie, ale w jej głosie brzmiała ostrożna, siostrzana rada. - Wiem, że mówisz to z rozbawieniem - zaczęła ciepło, z troską. - Ale pamiętaj, że reputacja w małżeństwie działa trochę jak wspólna szata. To, co mówisz o swoim mężu, zawsze odbija się też na tobie. I odwrotnie. - nachyliła się odrobinę, jakby zwierzała się jej z czegoś poufnego. - Nie mówię tego, żeby cię poprawiać, tylko żebyś miała świadomość, że ludzie potrafią takie rzeczy podchwycić. Zwłaszcza gdy chodzi o kogoś, kogo się kocha… i z kim chce się budować wspólną przyszłość. – odparła wracając do dawnej pozycji. - A poza tym… pijany czy trzeźwy i tak jest twój. I to już o wiele ważniejsze niż te strome schody.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#14
Mitch Macnair
Śmierciożercy
Wiek
27
Zawód
Architekt i budowniczy
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
8
10
Brak karty postaci
01-12-2025, 17:57
Nie sądził aby ktokolwiek w domu był zazdrosny, a już na pewno nigdy by z nią nie konkurował. Walden był zdecydowanie za mały by w ogóle rozumieć czym jest tęsknota czy zazdrość, minie jeszcze dużo czasu zanim zacznie to wszystko odczuwać. Reszta członków rodziny był również raczej za bardzo zajęta swoimi sprawami aby odczuwać podobne rzeczy. Dopóki nie będzie zaniedbywał swoich obowiązków, a nie miał takiego zamiaru, to mało kto raczej zwróci uwagę na jego ewentualną absencję. Każdy z nich był dorosły, miał swoje zajęcia, pracę, której się oddawał, więc nie raz nie dwa po prostu tylko mijali się na korytarzu, czasami zdarzało się, że spotkali się w salonie na dłuższą lub krótszą chwilkę aby porozmawiać, wymienić się wrażeniami dnia codziennego. Mimo wszystko, nawet jeśli nie koniecznie mieli ostatnio czas by spędzać wspólnie czas to każdy z nich wiedział, że w razie potrzeby mogli na siebie liczyć. I to było w tym wszystkim pokrzepiające.
Mimowolnie zaśmiał się cicho na słowa Lucindy.
- O tak, będą walczyć jak lwy z całą pewnością. - pokręcił głową z rozbawieniem patrząc najpierw na narzeczoną, a potem na szwagierkę.
Na powiedzenie reszcie członków rodziny musiał się przygotować. Ktoś mógłby powiedzieć, że przekazanie takich wieści nie jest niczym trudnym. Teoretycznie tak było, wystarczyło powiedzieć i tyle, ale on mimo wszystko zbierał się do tego jak sójka za morze, samemu nie do końca wiedząc co jest tego powodem. Był pewny swojej decyzji, nie miał zamiaru jej zmieniać, był pewny Mildred i wiedział, że rodzina będzie go wspierać. Tak jak powiedziała Lucinda, wszyscy się ucieszą, a potem zaczną się pytania i snucie planów ślubnych i tak dalej. No może do tego ostatniego się nie śpieszył, bo jednak chciał zaplanować to wszystko ze swoją przyszłą żoną. Mimo wszystko jednak czekał na odpowiedni moment aby przekazać im te informacje.
Słuchał z uśmiechem jak Mildred opowiadała ich losy.
- Bo byłem wtedy mądrzejszy od wszystkich. - wzruszył ramionami kręcąc głową z uśmiechem - Każdy piętnasto/szesnastolatek jest przekonany o swojej nieomylności. - dodał z rozbawieniem - Ale tak, spotkaliśmy się po latach, totalnie przez przypadek, a reszta to już historią. - uśmiechnął się szeroko, delikatnie zaciskając palce na dłoni Mildred, wewnętrznie rozbawiony kiedy lekko zagięła rzeczywistość wspominając o samym momencie zaręczyn, nie miał jednak zamiaru jej poprawiać - No teraz jednak oboje jesteśmy dorośli, swoje przeżyliśmy, każdy ma swój bagaż doświadczeń i w tym momencie to wszystko ma po prostu większy sens. - odparł spokojnie zgadzając się ze słowami Lucindy.
Z wędrówki po schodach mało pamiętał, więc musiał wierzyć jej na słowo. Był wtedy naprawdę pijany i ledwo trzymał się na nogach, ale panna Crabbe wtedy dzielnie doprowadziła go do sypialni i nawet chyba przykryła kocem nawet jeśli zasnął kompletnie w opakowaniu. Teraz przyglądał się wymianie zdań dwóch kobiet. Uniósł lekko brew ku górze na słowa Lucindy, z ich trójki to ona miała jednak największe doświadczenie jeśli chodziło o małżeństwo. Wychodził więc z założenia, że dobrze będzie wziąć sobie jej rady do serca. Wiedział, że szwagierka chciała dla nich jak najlepiej.
- Otóż to, nie ważny stan, ważne, że razem. - pokiwał głową z uśmiechem zerkając na Mildred - No dobrze, my tu pitu pitu, a my mamy jeszcze robotę. Szanowana pani Macnair wybaczy, ale na nas już pora, z resztą te zwoje również z całą pewnością nie mogą się doczekać kiedy w nie zanurzysz. - spojrzał na Lucindę, po czym złapał już narzeczoną za dłoń - Widzimy się później. - puścił szwagierce oczko, by po chwili lekko pociągnąć za sobą Mildred.
Projekt w jego pracowni zdecydowanie mógł zaczekać, nie miał zamiaru nigdzie iść. Teraz miał zdecydowanie inne plany, a wszystko przez poprawienie tego kołnierzyka.

zt Mitch
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): « Wstecz 1 2


Skocz do:

Aktualny czas: 12-12-2025, 11:01 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.