• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Zachodni Londyn > Pub "Pusta Baryłka"
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-07-2025, 21:51

Pub "Pusta Baryłka"
Między bocznymi uliczkami dzielnicy Shepherd’s Bush, w cieniu rozłożystego kasztanowca i za rdzewiejącym ogrodzeniem z kutego żelaza, stoi „Pusta Baryłka” - pub, którego nikt specjalnie nie reklamuje, a jednak zawsze znajdą się w nim goście. Budynek z zewnątrz wygląda, jakby nie zmienił się od stu lat: omszałą cegła, okna z wyblakłymi zasłonami,  ledwie czytelny szyld potrzebujący odnowienia.  Wnętrze jest ciemne, zadymione, wypełnione ciężkim zapachem tytoniu oraz dobrego gatunku piwa. Ściany obite są ciemnym drewnem, a z sufitu zwisają niskie lampy z bursztynowymi kloszami, które rzucają mdłe i rozproszone światło.  Masywna lada skrywa setki wypolerowanych na błysk kufli. Stoją na niej również stare, mosiężne pompy do piwa.  W rogu pubu stoi stary gramofon, grający różnorodną muzykę dopasowaną do nastroju. Przy drzwiach znajduje się specjalny stół z krzesłami, na którym zawsze gra się w karty. Właścicielem jest pan Rowlins: stary mężczyzna o przysadzistej sylwetce i zachrypniętym głosie. „Pusta Baryłka” ma też piwnicę. Schody do niej prowadzą za niskimi drzwiami pod ladą. Gwar głośnych rozmów rozbrzmiewa tu niemalże przez cały czas, gdyż Pub otwarty jest niemalże całą dobę.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Rafael Crouch
Czarodzieje
Wiek
32
Zawód
Dep. Międzynar. Współpracy Czarodziejów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
13
0
OPCM
Transmutacja
13
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
5
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
10
Brak karty postaci
10-11-2025, 21:02
25 kwietnia

Nie przepadałem za spotkaniami w publicznych miejscach, których nie mogłem kontrolować, bo każde spojrzenie wydawało się podejrzane, a chichot przy stoliku obok frustrujący – śmiali się ze mnie, do cholery? - kelner niosący butelkę i szklanki dziwnie patrzył, a barman oszukiwał przez chrzczenie piwa, więc zamawiałem tylko to co najlepsze i najdroższe, najtrudniejsze do podrobienia i zbyt święte, aby w ogóle je podrabiać. W takich miejscach trzeba było grać sztukę wedle scenariusza, który dopiero się pisał, co kłóciło się z panowaniem nad sytuacją, było esencją nieprzewidywalności i doprowadzało mnie do białej gorączki, więc spotkania z Danielem, te szybkie wymiany uprzejmości, woreczki i pieniądze wędrujące z rąk do rąk, szelest dokumentów z pieczątką i podpisem w odpowiednim miejscu, załatwiałem tam, gdzie w każdej chwili mogłem zatrzasnąć drzwi i kazać wypierdalać asystentowi, który nieopacznie je otworzył, żeby zamulać o kolejnej urzędniczej sprawie, która mnie ani trochę nie interesowała.
Tak przynajmniej było do czasu, gdy w swojej wizji awansu i świętego spokoju postanowiłem zmienić departament, a wraz z nim zmieniłem też urzędnicze wpływy, które niewiele już miały wspólnego z zainteresowaniami starego dilera i znacznie zmniejszyły częstotliwość naszych spotkań i ochłodziły temperaturę relacji. Nie zmniejszyły za to mojego zapotrzebowania na odrobinę rozrywki i przyjemności z zarzucania świadomości rozkosznymi wizjami po zażyciu Błyskotu. Niech rzuci kamieniem każdy dyplomata, który nie prowadził międzynarodowych rozmów naćpany i przesiąknięty pewnością siebie tak wielką, że nawet ego francuskich urzędasów musiało podkulić ogon i wrócić do swoich zawszonych złodziejskich nor wykopanych po wojnie stuletniej, gdy podpierdolili nam nasze tereny na kontynencie. Kto dopuścił tę babę d'Arc do wojny, niech spłonie w piekle.
Dobre wychowanie nakazywało pojawienie się wcześniej, zajęcie stolika, obrzucenie czujnym okiem otoczenia, by wyłapać znajome twarze, choć moi znajomi nie bywali raczej w takich miejscach, przekładając prywatne loże i prywatną obsługę w nudnych operach i filharmoniach; kochałem sztukę, ale wolałem oglądać ją na obrazach, słyszeć w muzyce i szukać w zapisanych słowach, a nie męczyć uszy wyciem, które ci wszyscy masochiści nazywali śpiewem. Nawet zarzynana krowa śpiewała łagodniej i bardziej zrozumiale, aż chciało się zjeść porządnego steka.
Stoliki rozmieszczone w odstępach akuratnych, by nie podsłuchiwać, świece rozpalone na pół gwizdka bardziej z oszczędności niż dla klimatu, przyjemny półmrok maskujący rumieńce panny trzy stoliki dalej, której towarzysz na pewno opowiadał jej właśnie jakiś sprośny dowcip, jakby samo zabranie jej w takie miejsce nie było wystarczającym kawałem dla jej cnoty i godności. Plebs bawił się zupełnie inaczej niż ja, ale zadawał o wiele mniej pytań i nie pachniał wcale tak tragicznie, choć zapach perfum i alkoholu unoszący się w powietrzu mógł maskować wszelkie niedoskonałości trzech tygodni bez ciepłej wody i mydła.
Nie wiem, ile czekałem, dwa drinki czy dwie butelki, kiedy w końcu się pojawił, balansując między stolikami z taką pewnością siebie, z jaką wodził mnie za nos w ministerialnych gabinetach, machając zachęcająco towarem i podstawiając dokumenty do podpisu. Kolejne szwindle, które uchodziły mu płazem, mnie kosztowały jedynie dwie sekundy poświęconego czasu, oferując w zamian noce pełne ekscytującej zabawy, czasem samemu, czasem w towarzystwie, zawsze do białego rana i narkotycznego kaca.
Uścisk dłoni, który nic nie znaczył, sztuczny uśmiech malowany farbami przyzwoitości, grzeczne słowa powitania ledwie przechodzące przez usta, bo w rzeczywistości co innego cisnęło się z głębi gardła wypchanego pieniędzmi, tymi wszystkimi dźwięczącymi galeonami i pobłyskującymi syklami – nie uznawałem innej waluty, nie pamiętałem jak nazywają się te śmieszne, brązowe monety zajmujące niepotrzebnie miejsce w sakiewce – elegancko przeszliśmy przez wszystkie te niezbędne fazy i w końcu mieliśmy początkowy teatr za sobą.
- Parszywa pogoda – zagaiłem, doskonale wiedząc, że ostatnia rzecz, po którą obaj tu przyszliśmy, to rozmowy o niczym, które sprawiały jedynie, że w błękitnokrwistym towarzystwie miałem ochotę się zrzygać a potem powiesić albo w odwrotnej kolejności, by oszczędzić sobie zapachu wymiocin, bo jednak byłem na nie zbyt wrażliwy i przy tym zbyt stary, abym wysłuchiwał chichotu niezamężnych panien na wydaniu opowiadających o opadach w Londynie. - Jak będzie tak lało na zjeździe, to będę potrzebował więcej tego dobra, które kryjesz w kieszeni. Bo kryjesz coś dla mnie, Dodge, nie przyszedłeś z pustymi rękami? - zapytałem konkretnie, równie konkretnie poprawiając się na krześle, by sakiewka z galeonami zabrzęczała melodią interesów.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Daniel Dodge
Czarodzieje
"lubił nogi" napisz mi na grobie
Wiek
44
Zawód
Inwestor, Złodziej, Diler, Szmugler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
11
5
Brak karty postaci
12-11-2025, 16:06
Słońce - nie świeci, ptaszki - nie śpiewają, a wstawać rano trzeba. Albo i nie, kiedy uczciwej pracy dla ludzi z moim wykształceniem brakuje, na potencjale nikt oka nie zawiesza, a pod jednym dachem mieszka ze mną panna, co ma dwie ręce, dwie nogi i nawet jest chętna do roboty. Program motywacyjny: słodkie słówka w poniedziałki, jeszcze słodsze klapsy we wtorki, środa dzień loda, wiadomo. I tak gorsza połowa tygodnia za nami, a dni mijają mi na upłynnianiu świadczeń oraz wydawania firmowych benefitów Sandy, którą względem zmiennych humorków cały czas nazywam Bonnie, żeby pamiętała, że jesteśmy partnerami, a może po prostu gramy razem w filmie, który miał być bandyckim akcyjnakiem, a okazał się rom-komem i to wcale nie takim tandetnym, choć czasami jadamy z plastikowych talerzy, żeby nie brudzić porcelany wyszperanej na car boot sale albo w śmieciach bogoli z Kensington czy tam Hampstead. To taka moja tajemnica, ona jest przekonana, że naczynia pochodzą z concept store’ów na Camden, gdzie pełno tego typu badziewia, ale co to, to nie, nie ze mną te numery. Uszczęśliwiam moją dziecinkę ekonomicznie, jestem bohaterem w swoim własnym domu, a wszystko to łączę z profesjonalną karierą obiboka. Oficjalnie: bezrobotnego, jeśli spojrzeć w smutne, poszarzałe urzędowe akta, które od dezercji Rafaela z szeregów pospolitych urzędników Ministerstwa Magii stały się odrobinę bardziej skomplikowane i odrobinę trudniejsze do podrobienia. Szkoda, bo młodzieniaszek miał wybitne poczucie rytmu i podbijał papierki jakby grał na perkusji: tu-tutu-tu-tu-tutu-tu. Ględziłem mu chyba nawet o zespole, sławie, coś o instytucji groupies, które obdarzają idoli tym, co mają najcenniejsze, tak, jakbym sam to przeżył, a nie przeinaczał opowiastki z tras koncertowych Elvisa i Chucka Berry’ego. On słuchał o cyckach, ja pilnowałem, żeby pieczątki skończyły na stronie trzeciej, siódmej i dziewiątej, a parafki wystawiono koniecznie czarnym atramentem - z jakichś powodów ten barwiony brano pod lupę wyjątkowo dokładnie, a tego nie chciał przecież nikt. 
Przekazał mnie niby w dobre ręce, lecz to już nie to samo. Skorumpowane urzędasy, bezczelni złodzieje: chłopek-roztropek pruje się, rozwija listę żądań, moja cierpliwość wisi na włosku, a bagażnik Marlenki akurat pomieści ciało mężczyzny przeciętnej budowy. Broń boże nie myślę o czarnych workach - raczej o ostrzegawczej przejażdżce, która dla wychowanego pod kloszem czarodzieja będzie idealną demonstracją możliwości metalowych mugolskich smoków. Dla zabawy zatrąbię, a co; na razie to wszystko planuję czysto hipotetycznie, nie mogąc odżałować bajlando za kadencji Croucha. Który wciąż chce się bratać, oczywiście, że tak, wyciąga mój leniwy tyłek z chaty, a ja… na zasiłku nie jestem w pozycji, żeby odmawiać. Przepłacanie za butelczyny brandy to pretekst, ale nie my jedyni, tu każdy ma jakiś motyw. W kącie siedzi detektyw bez licencji o fryzurze przypominającej żywopłot pozostawiony bez opieki i pociesza zdradzaną narzeczoną. Przy barze okularnik z wadą wzroku tak dużą, że kelnerka opowiada mu, jakie browce leją z kranów. Tuż przy drzwiach grupka czarownic w średnim wieku kończy wódeczkę, zakładowa integracja, rachunek na fakturę. Troszkę dalej, w głąb baru, przy wysokim stole i świecach siedzi on, lekko już wstawiony, przez co przychylniejszy mojemu spóźnieniu. Inaczej interpretujemy chwilę nie ma o czym gadać, nie ma się o co gniewać.
– Tego właśnie w was nie lubię, chłopcze – opadam na krzesło i rozglądam się za kieliszkiem, którego brak, chyba że ten opanowany już przez drobnoustroje Rafaela. – Tacy pewni siebie… – spokojnie zdejmuję z siebie płaszcz i zaczepiam go na haczyku pod stołem, tak że poły szorują o podłogę, lokalny urok. – Myślisz, że wszystko ci się należy? – pytam, a palce w pierścieniach uderzają niecierpliwie o blat stołu. Śpiewające galeony, śpiewające fortepiany, pit stop w gonitwie za pieniędzmi. – Było ostatnio w okolicy kilka rutynowych kontroli osobistych. Chyba mają nowego szefa w narkotykowym – krzywię się, oczywiście przyskrzynili szczawików z trójką w kieszeni. Szorstkość wyjaśniona, to nic osobistego. – Poza tym nie sprzedaję już na sztuki - małe ryzyko, mały zysk, a ja w tym morzu jestem płetwalem błękitnym. Różnica między zwykłą płotką - kolosalna, także w gatunku. To jak będzie, kapitanie Ahabie? Złap mnie, jeśli potrafisz.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Rafael Crouch
Czarodzieje
Wiek
32
Zawód
Dep. Międzynar. Współpracy Czarodziejów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
13
0
OPCM
Transmutacja
13
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
5
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
10
Brak karty postaci
15-11-2025, 17:16
Zabrakło mi w palcach papierosa, z którego dym mógłbym teatralnie wypuścić mu prosto w twarz, robiąc kółeczko czy inne serduszko godne pederasty patrząc jak rozpływa się z każdym kolejnym centymetrem, a potem rozbija na jego wścibskim nosie rozwiewane wiatrem oddechów i przekonania, że właśnie pozuję na zblazowanego magicznego arystokratę, który ma wszystko i do szczęścia brakuje mu jedynie paru buchów czegoś mocniejszego, najlepiej z górnej półki jakościowej i cenowej, błyszczącego i burzącego ostatnie zahamowania od środka.
Chłopcze mnie roztkliwia, młodnieję o kilka lat przez tych kilka zgłosek, bolący kręgosłup od ślęczenia nad dokumentami momentalnie przestaje mi doskwierać, znów się boję, że nie odrobiłem pracy domowej z transmutacji na jutro, a młodzieńczy wigor napływa, gotowy zrealizować się tu i teraz, może niekoniecznie z Danielem, bo nie wiem, kiedy się ostatnio kąpał, ale z tym młodym barmanem, który wygląda, jakby był tu za karę i chętnie zmienił marne napiwki na jeden porządny zastrzyk gotówki do przewalenia na czynsze, rachunki, jedzenie czy inne głupoty zwykłych ludzi. Nudne musiał mieć życie, byłem pewien, dreszczyk emocji z ciemnego zaułku mnie co prawda nie pociągał, ale Londyn pełen był dyskretnych lokali, więc czemu nie, jeśli tylko szybko uwinę się z interesami, które usadziły dupę naprzeciwko i rozglądały się łapczywie, jakby oczekiwały, że na stole wyląduje fłe ghra koniecznie z mocnym francuskim akcentem.
- Nie wszystko, lubię się czasem dzielić – rzuciłem rozbawiony brzękiem uderzeń palców o stół, zabawnego odgłosu udawanego biżuterią bogactwa w starciu z prawdziwym, które nosiłem na sobie w drogiej koszuli i wełnianym płaszczu spod ręki najlepszych krawców Anglii. Troskliwie przyciągnąłem do siebie szklankę, a jemu podsunąłem butelkę z resztkami na dnie, ledwie dwa łyki szczęścia, bo po dziesięciu pewnie też chciałby przelecieć barmana, a nie życzyłem sobie konkurencji, nawet jeśli wszystko póki co pozostawało w perspektywie czystych fantazji. Uśmiechnąłem się radośnie, krnąbrnie, chłopięco, powstrzymując okrzyk t a t a wraz z wciśnięciem mu się na kolana, bo były pewne nieprzekraczalne granice, które nawet ja respektowałem, choć z trudem – ojcem zapewne byłby świetnym nawet jak na swoje sześćdziesiąt lat, pojąc potomka alkoholem i proszkiem szczęścia zamiast butlą z mlekiem; to białe i to białe, po co drążyć temat, póki dzieciak grzecznie śpi.
- Nowy zawsze chce się wykazać, a potem poznaje swoje miejsce w szeregu. Chyba się nie cykasz, co? Podobno przyjmują coraz więcej kobiet do służby, może taka osobista kontrola wyszłaby ci na dobre. - Mało interesują mnie jego problemy z prawem i jego stróżami, bo moim problemem stałby się dopiero w chwili całkowitego odcięcia od źródełka przyjemności, nieprzyjemną komplikacją, którą musiałbym naprawić jakimś nowym Danielem z nowymi oczekiwaniami. Mało interesują mnie też ambicje szefów przekładane na ich podwładnych, sam nie miałem ambicji żadnych poza tymi, by nie dać się wykopać z roboty, choć muśnięcie niepokoju połaskotało mnie nieprzyjemnie świadomością, że przez taką głupotę mógłbym zostać faktycznie pozbawiony dostaw narkotycznego dobra. Nadal nie rozumiałem, dlaczego uważano je za przyczynę moralnego rozpadu społeczeństwa, skoro to właśnie narkotyki trzymały to całe społeczeństwo w ryzach, ratując je przed psychicznym rozpierdolem? Po dobrym zaciągnięciu nawet najnudniejszy dyplomatyczny raport wyglądał jak narodowa epopeja bez inwokacji i wielkiej improwizacji, ale za to z opowieściami o rycerzach na dinozaurach ratujących księżniczki z tonących statków na środku pustyni. Przestwór oceanu na miarę czarodziejskiej wyobraźni, bo z magią nie było nic niemożliwego, nawet podpisywanie międzynarodowych traktatów na haju, z parafką na klacie francuskiego asystenta z ichniejszego departamentu Włażenia Anglii w Rzyć vel Współpracy Czarodziejów stawało się naturalnym obowiązkiem urzędniczym, za który co miesiąc dostawałem sowite wynagrodzenie.
- Dobrze się zatem składa, bo nie interesują mnie sztuki tylko hurt, powiedzmy na trzymiesięczny zapas. Chyba się zgodzisz, że im rzadziej widujemy swoje gęby, tym przyjemniej dla nas obu. Ile dziś muszę wyłożyć, żebyś przestał gadać, a zaczął sprzedawać? - Obrzuciłem go uprzejmym spojrzeniem osoby dobrze wychowanej, człowieka z wpływami i nazwiskiem, klienta zgodnego co do zasady i niewymagającego więcej niż najlepszego towaru, słowem, spojrzeniem Croucha oczekującego, ze Dodge przestanie narzekać na pogarszające się warunki bytowe dla dilerów i szmuglerów i poda swoją stawkę, bo nie byłem świętym Mikołajem, by spełniać jego życzenia, zresztą było już po gwiazdce, a mój list od dwudziestu lat pozostawał bez odpowiedzi, więc czerwony grubas pewnie już dawno odwalił kitę i nie miało sensu wymienianie swoich dobrych uczynków, aby dostać magicznego pieska pod choinkę. Zwierzaki i tak szybko zdychały w tym ponurym świecie, w którym karmiono je paskudnymi resztkami z pańskiego stołu, jakich nie dałbym nawet mugolom. Lepsza śmierć od zatrucia po haggisie.
- Poza tym odrobina ryzyka jeszcze nikomu nie zaszkodziła, Dodge. - Przewróciłem oczami, bo moje ryzyko i jego ryzyko były trzema różnymi rzeczami, odmiennymi stanami świadomości leżącej na pięciu różnych półkulach jednej Ziemi. Nachyliłem się lekko, stukając palcem ponaglająco w brzeg stołu. - Zobacz, jak się świetnie bawią, zastawiając połowę swojego majątku, żony i cnoty córek, żeby tylko wygrać – skinąłem w kierunku grupki podchmielonych szczęściarzy drących mordy przy jednym ze stolików, bo najwyraźniej któryś z nich kantował w karty.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Daniel Dodge
Czarodzieje
"lubił nogi" napisz mi na grobie
Wiek
44
Zawód
Inwestor, Złodziej, Diler, Szmugler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
11
5
Brak karty postaci
19-11-2025, 12:40
Trafia nam się - albo za pośrednictwem czegoś złotego, dyskretnie wsuniętego w rozchylającą się niczym zapylany kwiat dłoń barowego opiekuna - stolik całkowicie zwyczajny, przeznaczony właściwie dla czwórki moczymord. Ja, on, jego ego, moje ego, mamy komplet, rezerwacja do końca, to znaczy, do ostatniego dzwonka, ża-ło-sne. Co ja jestem, pieprzony Kopciuszek, żeby spierdalać z mordowni równo o północy? O tej porze butów nie pogubię; brakuje lokali działających 24/7, no, oczywiście są mugolskie stacje benzynowe, ale  jakbym chciał chlać gdzieś pod sklepem, to przyniósłbym swoje. No i ten Rafael, siedząc vis a vis wychuchanego trzydziestolatka rozważam czy narobiłby w gacie na dźwięk klaksonu, czy urzekłby go zapach benzyny i czy dałby radę kupić gumy od pryszczatego kasjera, gdyby trafiła się okazja jedna na milion: cycata, nagrzana panienka, która zostawiła auto pod dystrybutorem numer trzy i nie ma nic przeciwko zwiedzeniu obskurnej toalety, gdzie jebie szczochem tak mocno, że aż szczypie w oczy. To pierwsza wyczuwalna nuta nad octem, którego używają do dezynfekcji. Szanse to fifty-fifty, bo goście z rodowodem, których matka i ojciec to pewnie kuzyni z drugiej linii, dziadkowie z pierwszej, a pradziadkowie to rodzeństwo, dziedziczą albo tę zajęczą wargą, albo cofnięty podbródek, albo ptasi móżdżek, albo kondycję psychiczną pokroju schizofrenii. Londyńczycy mają kaftan, szanowni państwo - wypoczynek w kurorcie, pokój z balkonem i widokiem na ocean, drinki z oliwkami i maseczki z ogórkiem. Izolacja od socjety, och, chyba serce mi pęknie: za takimi nikt szczerze nie zapłacze.
Chyba, że taki Daniel, finansowo uzależniony od zachcianek jaśnie pana, żyjący jak król, kiedy ten sobie daje lub ciągnący do pierwszego (wtedy listonosz przynosi kopertę z zasiłkiem), gdy przechodzi fazę moje ciało to świątynia.
– Jedynak? – pytam obojętnie, chwytając za butelkę, gdzie kręci się płyn wraz z jakimiś drzazgami z beczek. – Nie pijam resztek – wersja dla Rafaela. Cudze browary spijam zawodowo, z drinkami uciekam jak wiewiórka, takie mam długie nogie, że przypominam szczura z puchatym ogonem. Kiwam na barmana, tu, wyjątkowo cierpliwie, choć język zwraca się przeciwko mnie i głośno mlaszcze, gdy Crouch osusza swoją szklankę. Sandy marudzi, kiedy wracam wstawiony: zajmie się mną, zrobi mi kąpiel, nastawi rosół, ulula, zaśpiewa kołysankę, podstawi miednicę - tę, do rzygania i tę, która świadczy o jej płodności prosto pod nos, ale to gadanie, podśmiechujki i szum kurzu zdmuchiwanego różdżką stanowczo za wcześnie są nie do zniesienia.
– Nie cykam. Jestem ostrożny – prostuję chłoptasia. Gorący towar, gorąca głowa, kiedyś pewnie beknę za wszystko, oby już pod bramą Królestwa Niebieskiego. Wpaść mogę, ale nie za głupotę. I nie za wafla, który wali szczura na dzień dobry, a potem i na dobranoc, bo przećpał tyle, że droga mleczna buja go jak matczyna ręka kołyskę. – Za mnie żaden wujas nie wpłaci kaucji – wzdycham, przykre. Może oprócz kaucji jakiś spadek, darowizna, alimenty, polisa ubezpieczeniowa, coś, cokolwiek? – Byłeś kiedyś w pierdlu, Rafał? – patrzę na niego, dłubiąc w zębach wykałaczką. – Na wyciecze szkolnej? Praktykach? Odwiedzałeś kogoś, może? – pytam, strzelając drewnianym patyczkiem gdzieś w przestworza. Może wyląduje na podłodze, może w czyimś kuflu. Smacznego. – Mam w domu babę – dodaję tonem, jakby to wszystko wyjaśniało. Ktoś musi zarabiać na pończoszki, staniki, lakiery do paznokci i odżywki do włosów pielęgnujących naturalny skręt, ona sama przecież nie dałaby rady, ale bardzo, bardzo by się starała. Co tydzień wysyłałby mi PDW i odbierałbym podprogowe sygnały typu “proszę usłysz mój głos, ja czekam”. To o kontrolach osobistych ignoruję, choć Sandy w mundurku, hm, hm, hm. Wyrwę wszystkie kartki z kalendarza, poprzestawiam zegarki, wmówię jej, że znowu mamy Halloween i wypróbujemy coś nowego - po kostiumach Kleopatry i Juliusza Cezara.
– No – rozmowa nabiera sensu, tempa i staje się bardziej interesująca niż krążki mrożonych kalmarów w cieście smażone na głębokim tłuszczu, które trzy na raz wpycha sobie łysiejący Anglik o nalanej twarzy. – Dwa i pół patyka galeonów za kilogram – obliczam to szybko w myślach, dodaję za transport, fatygę, magazynowanie, kuriera, marżę dla mojego słodkiego makaronika i wychodzi całkiem ładna, okrąglutka kwota, prawie 10 000 procent przebitki, z czego do mojej kieszeni trafi lwia część. Będę leżeć do góry brzuchem przez kolejny kwartał, oglądać powtórki opery mydlanej i co wieczór zamawiać takeaway z ulubionego chińczyka. – Ile masz przy sobie? – oto człowiek interesów, jeśli w jego kieszeni dzwoni choćby sto monet, mam go za kapuścianego głąba. Gardła podrzynają za mniej - czasami za równowartość żelazka, innym razem za dobre imię jakiejś cipki. – Tak twierdzisz? – bierze mnie pod włos, to jasne jak słońce, lecz żyłka hazardzisty przejmuje ster. Przy stole z zielonym suknem robię się twardy jak rano w łóżku, nic nie poradzę, to ta adrenalina. Znaczone karty, kości z zaokrąglonymi kantami lub bardziej profesjonalnie, z ciężarkami w środku, puszczanie bąków, kiedy ktoś blefuje, jeden z drugim będą płacić swoje długi do końca życia. Dlaczego więc by się nie założyć? – Wobec tego załóżmy się. Ale nie o pieniądze, to byłoby nieuczciwe – proponuję ślisko jak kocur, który właśnie czai się na ofiarę i trzęsie się z podniecenia aż drgają mu wibrysy. – Przegrany na przykład… ogoli sobie brwi - unoszę własną, spoglądając na chłystka z wyraźnym rozbawieniem. – Peniasz?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Rafael Crouch
Czarodzieje
Wiek
32
Zawód
Dep. Międzynar. Współpracy Czarodziejów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
13
0
OPCM
Transmutacja
13
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
5
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
10
Brak karty postaci
21-11-2025, 16:05
Spojrzałem na niego i na jego płaszcz, który teraz smętnie wisiał przy naszych stopach; na pierścienie błyszczące pragnieniem oświetlenia tym blaskiem bankowej skrytki i na wygłodniałe spojrzenie kogoś, kto od dawna nie widział prawdziwego pieniądza, ale bardzo chce pokazać, że wciąż potrafi go chociaż poczuć, najwspanialszy zapach pod słońcem, Koko Szaleon podrabiana wersja dla biedoty w promocjach świątecznych, pachnący możliwościami i rozpustą, brakiem granic i palcem na mapie wskazującym miejsca, gdzie można pojechać i zapomnieć, że w domu czeka potrawka z przeterminowanej konserwy, popisowe danie swojej damy serca i rozporka.
Pokręciłem głową z rozbawieniem, nie byłem jedynakiem, nawet jeśli nie zawsze potrafiłem traktować swoją rodzinę jako coś oczywistego i realnego, byli albumem ze zdjęciami, przydatnymi fotkami w ramkach na kominku, które ożywały wtedy, gdy wpadałem w kłopoty, czasami rysami podobnymi do moich, ale wypowiadającymi nudne słowa o polityce i prawie, których nigdy bym nie wypowiedział, łamiąc sobie język na dewolutywności i adiudykacji, bo potrafiłem wyczyniać z nim różne rzeczy, ale nie aż takie, by wypowiedzieć to na trzeźwo. Kochałem, ale nie czułem się jej częścią poza chwilami radosnych rodzinnych spotkań na ślubach i pogrzebach, gdy stanie nad wykopaną dziurą w ziemi jednoczyło na myśl o zakrapianej stypie, a ślubna ceremonia przyprawiała o ciarki, bo oto ktoś oddawał swoją duszę diabłu albo żonie, na jedno wychodziło, świeć Panie nad jego nieszczęśliwą duszą.
- W pierdlu – powtórzyłem za nim, gdy rozbawił mnie do uśmiechu, wyszczerzenia zębów, błysku w oku, który w tej ponurej ciemności lokalu, w półmroku śmierdzącym przetrawionym alkoholem wyrzyganym i wżartym w deski podłogi, mógłby robić za morską latarnię. - Preferuję lokale z większą ilością gwiazdek. - Takie, gdzie karmią ośmiorniczkami i kalmarami a nie penisem współwięźnia, bo może i lubiłem przekąsić czasem coś bardziej egzotycznego od białego czarodzieja, ojca dzieciom zarzekającego się, że jest normalny i nigdy tak mu się nie zdarzyło, ale wolałem wziąć ich na ząb w innych przyprawach i na złotych talerzach, a nie brudnym klepisku więzienia, gdzie strach otworzyć usta i oderwać się od ściany.
Słuchałem jednak z uwagą całego tego mamrotania o więzieniu, kobietach, pardon – babach – wujasach i kaucjach, zastanawiając się, jakim cudem ludzie tacy jak Daniel w ogóle istnieją, nie w tym sensie biologicznym i komórkowym, bardziej egzystencjonalnym, bo na moje oko jego osobowość już dawno powinna implodować, nie eksplodować, bo to by było zbyt przewidywalne. Czy kiedy rano wstawał i patrzył w lustro, widział trzecie awizo z wezwaniem na terapię grupową czy szczęśliwego człowieka ze wszystkimi zębami, które ukazywał mi w obrazie połączonym z dłubiącą w nich wykałaczką? Z tego natłoku słów o niczym wyłowiłem w końcu to najbardziej interesujące mięsko, najdroższy kawałek cielęciny z bazarku, gdzie stara cyganka nawołuje schrypniętym głosem znużonych poszukiwaniami klientów, tak, wszystko ekologiczne i przebadane, prosto ze szkockich pól, jeszcze ciepłe, bo krowa zdycha za rogiem, mleczko też mam do sprzedania.
- Dwa i pół? - zapytałem, unosząc brwi w górę, bo w dół jeszcze nigdy mi się to nie udało, ale pracuję nad tym, tak jak nad większą życzliwością, empatią i współczuciem, chociaż gówno mi z tego przychodzi, no i nie mogę jednak spojrzeć na niego życzliwie, gdy rzuca cenę z kosmosu, w który mugole z taką desperacją pragną polecieć, jakby było tam coś do oglądania. Klata Jamesa Mastertona warta jest patrzenia a nie księżyc z wilkołaczymi zapędami, poza tym co to za stawka, wliczył w nią dożywotnie obciąganie co rano przez siebie czy tę jego babę? - W pakiecie jesteś na posyłki przez następną dekadę? - zakpiłem, stukając palcem w pustą szklankę. Czy on myśli, że nie znam realiów rynku i jestem jak wszyscy niemagiczni durnie kupujący czarodziejski pyłek zebrany prosto z londyńskiego bruku w ciemnej uliczce i wymieszany z odrobiną mąki, skłonni oddać pensję za chwilowe swędzenie w nosie i zdziwienie, że świat nie staje się nagle kolorowy? - A co, chcesz wysępić kieszonkowe? - westchnąłem, bo jakież to było bezczelne, pytać dżentelmena o jego portfel, co będzie następne, klucz do Gringotta i gacie w dół, żeby porównać wielkość? - Poznasz zasobność mojej sakiewki, jak podasz mi realną kwotę, Dodge. - Przewróciłem oczami; dobrze jednak grałem swoją rolę w tym teatralnym cyrku życia, skoro uznał mnie za idiotę wystarczająco naiwnego, by wcisnąć mu bajkę dla frajerów, nawet nie na dobranoc, choć przynajmniej ze szczęśliwym zakończeniem na haju.
Nikt nigdy nie dostrzegał, że bujając w obłokach widziałem przecież świat z góry ze wszystkimi jego tajemnicami, których nie dostrzega się z ziemi.
Wystarczyło tylko uśmiechać się i kiwać głową jak piesek na tylnej szybie samochodu, góra-dół, góra-dół, góra-dół, pisk, hamowanie, czerwone światło, zapomniana staruszka na pasach, wymuszenie i mandat na dwieście pięćdziesiąt funtów nigdy nieopłacony, bo Obliviate załatwiało sprawę. Ludzie byli przewidywalni z ich butną pewnością, że jeśli masz dobre ubrania, wykształcenie i genetyczne szczęście do znakomitego nazwiska, można cię wziąć za frajera w swoim własnym świecie, który zapłaci kilka razy więcej, bo nie chce mu się negocjować i tracić czasu na kupieckie fanaberie. Przyciągnąłem do siebie butelkę, którą pogardził, a która teraz pachniała nie whisky, ale jego pazernością.
- Brwi, Dodge? Ile ty masz, dwanaście lat? - Zawieszone w powietrzu retoryczne pytanie rozmywa się w hałasie lokalu, w wybuchach śmiechu obok, pijackim bełkocie za naszymi plecami, rezonuje od szkła za barem i tego pękającego, uderzającego o podłogę. Spoglądałem na Daniela może zbyt długo, może zbyt intensywnie jak na zwyczajne spojrzenie, jak na ironiczne wyzwanie; jakbym próbował przeniknąć przez jego twarz i dostrzec coś więcej niż podstęp, ale widziałem tylko tę jego przebiegłą iskierkę, ten koci błysk, jakby już wiedział, że rozbudził we mnie instynkt hazardzisty. Duszy mu nie zaprzedam, brwi nie oddam, córki na wydaniu nie mam. - Przysługa wystarczy. - Przesunąłem nakrętkę od butelki przed sobą i pstryknąłem w nią palcami; poleciała prosto na mężczyznę. - A może ty peniasz? - Uśmiechnąłem się powoli, jakbym wypożyczał tę dawno zapomnianą umiejętność z przeszłości, z minionych czasów, kiedy miałem w sobie więcej adrenaliny niż rozsądku.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Daniel Dodge
Czarodzieje
"lubił nogi" napisz mi na grobie
Wiek
44
Zawód
Inwestor, Złodziej, Diler, Szmugler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
11
5
Brak karty postaci
24-11-2025, 21:51
Awangarda naszych czasów: pisarz, poeta i lekarz, który wierzy, że jest nieodkrytym Picasso, choć na jego bohomazach najlepiej poznają się przedszkolaki, biorąc go za swego. Wystawy w galeriach z każdego zrobią idiotę. Duchamp postawił w muzeum pisuar, ktoś inny zaraz postawi złoty kibel - czy jeśli ja postawię tam kloca, uznają to za dzieło sztuki, czy może za akt performatywny? O rajuśku: będą okładki, owacje i owulacje. Wszystko przed pięćdziesiątką. Krążą mi po głowie te szanowane profesje, bo tłum się zagęszcza, coraz więcej par butów szura po skrzypiącej podłodze, a ktoś raz po raz zahacza o palto, huśtające się na wytartym haczyku. Cztery sezony, podszewka zaczyna się pruć, wrzucajac coś do lewej kieszeni liczę się z tym, że będę musiał nurkować palcami w dziurze, grzebać w niej do skutku, macać i trącać, aż znajdę to, czego szukam - w tym wypadku klucze do samochodu, zapalniczkę, połamane pióro, no tego typu starszyznę. Grunt, że Sandy co porę roku pokazuje się w nowym wdzianku, robi furorę w pracy, na ulicy się za nią oglądają, a psiapsiółki obgadują, że futro ją pogrubia; nic tak nie świadczy o zazdrości i dobrze wydanym pieniądzu, jak brzydkie plotki. Jesteśmy w tym jednak razem: pisarz, poeta, lekarz, Crouch i ja też. Zupa z Anglików, rzekłbym, gdybyśmy byli w pływalni, a tak - warstwowa zapiekanka. On to mięsko. Ja to ziemniaczki. Cała reszta, warzywna papa, najmniej satysfakcjonująca część.
Mało mnie interesuje, ile fabryka dała: szlachetnie urodzone damy posiadały posag, ale i termin przydatności do spożycia oraz prikaz płynący zapewne od nestora skrzętnie dybiącego na prawo pierwszej nocy. Tylko gratulować, jeśli matka Rafaela okazała się przodowniczką pracy, a jej portret zawisł w końcu tuż obok obrazu ojca ze względu na nienaganną służbę, zasługi, frekwencję i obywatelską postawę. I za to, że nauczyła synalka dzielenia się: ja preferuję torty mieć dla siebie, choćbym miał potem rzygać czekoladowym kremem i nie móc już spojrzeć na cokolwiek z dodatkiem kakao - nie oddam nikomu. Z jednym małym, malusieńkim wyjątkiem, metr pięćdziesiąt dwa.
– W pierdlu – w pierdlu, w pierdlu, w pierdlu, pieprzona katarynka, czy może jego szlachetne uszy właśnie obumarły? – Tak myślałem – retoryczne pytanie, arystokrata pewnie sądzi, że szczury wymyślił Mark Twain, kiedy pisał “Księcia i żebraka”, bo przecież w życiu żadnego nie widział. – Ja byłem - nie powinno go to dziwić - i nie chcę tam wracać – wykładam kawę na ławę, acz niefrasobliwie, jakbym opowiadał o ostatnich wakacjach: on jakiś Marakesz, my wczasy pod gruszą, dosłownie, zapierdalając owoce z państwowych lasów. – Z większą liczbą gwiazdek jak już – poprawiam go od niechcenia, zaraz każę mu przepisywać zdania. Moja nieodżałowana żona, świeć Panie nad jej duszą, w kilka lat zdołała poprawić moją gramatykę, jej zdaniem wówczas na żałosnym poziomie trzynastolatka. I tak nieźle, skoro edukacji językowej zaprzestałem dwa lata wcześniej. Dzięki niej mówię wziąć, nie wziąść, z rzędu, nie pod rząd, a bynajmniej nie używam jako wyrazu bliskoznacznego do przynajmniej. Spiłowałem jedynki na jej korepetycjach, zgrzytając zębami aż do nabawienia się bruksizmu - z zamiłowaniem upominała mnie w towarzystwie, tylko czekając na moją reakcję. Lubiła, jak biłem ją po twarzy, upokorzenie za upokorzenie, ona była masochistką, a ja byłem dziwką - z nią tylko dla pieniędzy. – Za mało dostawałeś w skórę, co? – kpię, nie uczył się z guwernantką, tylko uczył się guwernantki, pierwsze razy wyższych sfer w dziewięćdziesięciu procentach są ze służbą, co uważam za zupełnie normalne, ot, pięcie się po drabinie społecznej w przypadku w przypadku jednych, w innych zaakceptowanie swojego losu.
– A ty głuchy jakiś jesteś? – drażni mnie jego ton i maniery, a nawet kilka równoległych zmarszczek, które znikąd pojawiają się na młodym, gładkim czole, tak o dobrą połowę mniejszym od mojego. Tu wielkościowo wygrywam bezkonkurencyjnie; rekord Guinnessa za najdłuższy pas startowy wylądował u mnie i prędko mi go nie odbiorą. Rafael - banan. Najgorszy z owoców, szlachetny kształt nie nobilituje go ani trochę. – Jak ci się nie podoba, to zapierdalaj do Kolumbii, synku – nie szczędzę ojcowskiej rady, cierpkiej jak babciowe powidła. Nigdy takich nie jadłem, ale się domyślam – tam kupisz za pięćdziesiąt, może nawet za czterdzieści – obojętnie zdradzam tajemnic handlowe, pruję, sypię, o śniegu może sobie pomarzyć. Na sanki won do Aspen. – Jeszcze raz odezwiesz się do mnie w taki sposób, to inaczej sobie porozmawiamy – strzelam kostkami, a może to moje stawy? Na jego nieszczęście dziadyga wie, jaki użytek robić ze swoich pięści, latające zęby oglądam często, płacą za nie nawet całkiem przyzwoicie. Łowcy pamiątek; ci szczególnie pożądają czempionów a nie wafli z nieskazitelnej dwudziestki ósemki, ale może, w odpowiednim opakowaniu…
– Chcę zadatek – poddaję dokładnym oględzinom własne paznokcie. Ja, po przejściach, keratynowa płytka jak z żurnala. Mogę być modelem w salonie kosmetycznym, bingo, na to leci Sandy w świecie, w którym nawet bogate chłoptasie za paznokciami mają żałobę, jakby przed chwilą kopali grób i opierdalali dewolaja. – Mam nowy towar, prima sort. Dam ci spróbować – decyduję łaskawie, odpalając peta od romantycznej świecy, którą biuściasta kelnereczka podpala, udając, że wcale nie nadstawia uszu. Plotki, ploteczki, im pikantniejsze tym lepiej, osłoda życia pędzonego przy kieliszkach bimbru. – Jak ci posmakuje i weźmiesz więcej, może spuszczę parę stów – bo żre się to jak cukier-puder, naprawdę. Krew nie idzie z noska, głowa nie łupie, zwała nie doświadcza: no, chyba że ktoś fura od rana do wieczora przez cały boży tydzień, a szczury zaczynają wyglądać jak te z Nowego Jorku, to znaczy jakby były na sterydach.
-Przysługa – parskam, a to dobre, łezka kręci mi się w oku, ubaw po pachy. Jedną ręką całkiem widowiskowo łapię nakrętkę, którą szybuje w moją stronę. W zwolnionym tempie zobaczyłbym, jak się obraca, a z jej krańców kapią resztki brunatnego napoju; nie widzę jednak nic, za to moja dłoń od wnętrza przesiąka aromatem byle jakiej whisky. – Przegrana ma zaboleć, Crouch – tym razem nie zakładam się, żeby wygrać, tylko żeby ten drugi przegrał. Spora różnica. – Ciebie przysługa nie zaboli – wzruszam ramionami i odchylam się na krześle, kiwając się na nim irytująco w przód i w tył. Podróż w czasie do Hogwartu i ostatnich, uprzywilejowanych ławek. – Brak brwi zaboli i ciebie, i mnie. Ale jeśli masz coś lepszego… - wydymam usta, wypuszczam dym, zgniatam dubeltówkę przypadkiem na stole, przypadkiem między jego palcami.  – Zamieniam się w słuch.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Rafael Crouch
Czarodzieje
Wiek
32
Zawód
Dep. Międzynar. Współpracy Czarodziejów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
13
0
OPCM
Transmutacja
13
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
5
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
10
Brak karty postaci
29-11-2025, 20:30
Nawet nie próbowałem sobie tłumaczyć, czemu ciągnęło mnie do takich miejsc, wulgarnych spelun z nastrojowymi świecami, gdzie równie nieprawdopodobne było otrzymanie porządnego posiłku, jak i wyjście z nich będąc niepozbawionym godności; do miejsc śmierdzących ludzką rozpaczą i ostatnią kroplą nadziei rozpuszczonej w łyżce dziegciu, łyk syropku za mamusię, która zmuszała do nauki tabliczki mnożenia i rachunku różniczkowego, bo na pewno przydadzą się w życiu.
Może dlatego, że jestem w nich najmniej samotny, najmniej zepsuty, choć ściągnięty ze swojej deszczowej chmury, z której łatwiej było oglądać tęczę i ciepłym moczem olewać obowiązki; bujanie w obłokach miało swoją cenę, dostałeś piorunem i kończyłeś rozgrywkę na zawsze, ale gra warta była ryzyka, nawet jeśli oznaczało to siedzenie naprzeciwko kogoś, kto właśnie bardziej przypominał podrażnionego łysawego oposa niż faceta od interesów.
- Jesteś cholernie nerwowy... Może to tobie kolumbijski klimat dobrze by zrobił – westchnąłem przeciągle, mierząc go spojrzeniem wytrawnego bywalca barów, gościa nieczułego na ludzkie emocje i uniesienia i łagodzenie obruszeń i urażonej dumy, na których analizę i roztrząsanie nie miałem czasu. Nie byliśmy w arystokratycznym salonie i nie podawano nam herbaty w porcelanie, służąca nie kręciła zachęcająco tyłkiem, jakby rytm jej kroków miał osłodzić gorzki napar angielskiego napoju, a ja nie miałem na sobie wykrochmalonej koszuli, której kołnierz oplatał jak boa, bynajmniej nie w roli gustownego szalika na zimę. Ergo – nie musiałem wchodzić mu w dupę, ani tolerować narzucanych mi warunków transakcji. Daniel był przydatnym źródłem narkotycznej przyjemności, ale nie jedynym w tym zgnuśniałym, przeżartym zgnilizną Londynie, w którym dostać działkę było równie łatwo jak wyrok w zawiasach za nieobyczajne prowadzenie się. Źródłem pożytecznym, łatwo dostępnym i niewymagającym latania po ciemnych zaułkach, gdzie śmierdziało moczem i niespełnionymi marzeniami. Sam właściwie wszedł mi w łapy, pakując się do mojego gabinetu, roztaczając wokół siebie swąd oszustwa, kantowania i trzymając w ręku plik lewych dokumentów, w których zgadzała się jedynie gramatura papieru. Podstawił srebrną tacę z białym proszkiem pod nos, znacznie ułatwiając sięganie po jedyną ciekawą rozrywkę w moim życiu.
- Nie musimy wcale rozmawiać, Dodge. - Odpowiedziałem zirytowany jego groźbą. - A ja chyba właśnie poczułem, że potrzebuję odwyku i odechciało mi się interesów – dodałem, czując rodzący się w tyle głowy gniew. Nie przywykłem do takiego traktowania, choć umiałem wiele tolerować i na wiele rzeczy przymknąć oko; łatwiej żyło się w świecie, w którym mieli cię za naiwnego idiotę. Daniel może i robił wszystko, absolutnie wszystko, by udowodnić, że ma nade mną przewagę - chociażby przez stosowanie poprawiania gramatyki jako dziwnej gry wstępnej albo głupie przekonanie, że nie wstanę od stolika i nie pożegnam go czule w dwunastu językach z najwymowniejszym przesłaniem środkowego palca - ale to nie oznaczało, że mógł mnie kantować i narzucać stawki, których nie miały nawet najlepsze męskie dziwki w całej Anglii. No i jestem kapryśny, a kaprys nakazywał mi unikanie kontaktu z ludźmi, którzy się stawiali, zamiast grzecznie jeść mi z ręki i poddawać się moim oczekiwaniom.
– Powinno ci to być na rękę, skoro byłeś w pierdlu – wróciłem do jego wcześniejszych słów nie dlatego, że mnie to interesowało, ale dlatego, że sposób, w jaki o tym mówił, był tak nieprzyzwoicie swobodny, jakby opowiadał o obozie letnim dla trudnej młodzieży. W jego narracji więzienie brzmiało jak sanatorium z opcją darmowej przemocy, tylko że akurat on sam trafił na niewłaściwy turnus; zamiast przyjemnej rehabilitacji na korzonki dostał all inclusive w więziennej piwnicy przy zgaszonym świetle i z wytłumionymi ścianami. - Jeden klient mniej to mniejsze ryzyko, że trafisz tam z powrotem. Nie dziękuj. Dla przyjaciela mogę się poświęcić. - Zadrwiłem i przechyliłem lekko głowę, chcąc dojrzeć jego twarz pod innym kątem, w półcieniu rzucanym przez świece, w którym kryła się frustracja, agresja i ta smutna tęsknota za byciem kimś ważnym, choć w rzeczywistości było się jedynie gościem, który musiał kantować, by pływać na powierzchni w gównianym szambie życia.
Wyglądało na to, że dziś będę jak on i zamiast działki czeka mnie ponura rzeczywistość, którą ubarwię w jakiś inny sposób. Zerknąłem jeszcze raz na barmana; nie wyglądał na takiego, który odbywał częste podróże do Kolumbii, ale mógł zapewnić mi inny rodzaj rozrywki. Dłoń mi nie drgnęła, choć spojrzałem z obrzydzeniem na przygaszonego peta, którego Dodge chwilę wcześniej wymemłał swoimi ustami.
- Ale gdybym jednak nie pojechał do Kolumbii, jak sugerujesz albo nie zapragnął podleczyć swojego wątłego zdrowia na odwyku – zawiesiłem głos dla teatralnego efektu, który i tak nic nie znaczył w tej obskurnej melinie bez srebrnych sztućców i foie gras w karcie menu – w przypadku mojej wygranej dałbyś mi przetestować swoją ofertę bez zaliczki, a w przypadku twojej – spojrzałem na niego tak, jakbym w ogóle nie brał tego scenariusza pod uwagę – możliwe, że miałbym do zaoferowania cynk o pewnej kontroli finansowej. - Odchyliłem się na krześle i spapugowałem jego gest oglądania paznokci, choć moje niewątpliwie prezentowały się o niebo lepiej.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Daniel Dodge
Czarodzieje
"lubił nogi" napisz mi na grobie
Wiek
44
Zawód
Inwestor, Złodziej, Diler, Szmugler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
11
5
Brak karty postaci
05-12-2025, 18:10
Lewy kącik ust ciągnie w górę, wysoko i nienaturalnie, jakby podnoszony przez dźwig z nietrzeźwym operatorem w środku. – Nie sądzę. Teraz jest tam pora deszczowa – znowu się wymądrzam, choć pewności nie mam - za to pięćdziesiąt procent szans, że przewidywania okażą się faktem, owszem. Słodkie ryzyko, utrę mu nosa albo stracę twarz: tak pełną bruzd, że faktycznie wygląda jak plac budowy i może lepiej, jakbym załatwił sobie jakąś nową, ładniejszą i gładszą. Złość piękności szkodzi, mawiają matki córkom i babki matkom: chłopcom nie mówił tak nikt, no i masz babo placek. Krytykują już nie tylko moje zakola i temperament, jedno wpływa na drugie jak fazy księżyca na bolesność miesiączki (podobno), lekarstwem są wakacje, SPA, wsadzanie stóp do basenu z rybami, które obgryzają z nich martwy, zrogowaciały naskórek. Relaks nie przesunie cofniętej linii włosów, to nie odpływ-przypływ, ale trzy tygodnie popijania wody prosto z kokosa i tańczenie tańca hula, kto wie, kto wie. Gorzej, że jeśli z Rafaelem nie podamy sobie nawzajem oplutej graby, kurort z basenem w kształcie ludzkiej nerki i podgrzewaną wodą zobaczę co najwyżej na wypłowiałych zdjęciach w witrynach biur podróży. – Nie musimy, absolutnie – już się z nim zgadzam, już robię dobrą minę do złej gry, już nie szarżuję jak konie na westernach. Zamiast tego polubownie sięgam po butelczynę, w której plątają się jakieś ostatnie krople i wytrząsam je do szklanki, że niby na zgodę. Fajka pokoju, ale to rosyjska ruletka z szansą jeden na osiem, że tutejszy bimberek kopnie nie tak jak powinien i okażę się, że faktycznie nie panuję nad emocjami. – Pewnie, jasne, czasami trzeźwość dobrze człowiekowi robi – zmiana w komunikacji to nie fikołek, to kąt półpełny. I tu mnie ma: on, gołąb na dachu, ja wróbel w garści. Wygląda na takiego, co dusił ptaszki dla zabawy albo po prostu kazał robić to innym, bo choć ekscytowało go doświadczenie trzepoczących w panice skrzydełek i serudeszk bijących w pierzastych klatkach, to nie lubił pośmiertnej woni, która ściśle przylegała do opuszek palców wykonujących wyrok. – Ale zostaw sobie może jednak mój adres, co, tak na wszelki wypadek. Ciężko, jak się nagle okazuje, że wszyscy twoi przyjaciele akurat są czyści, a ty już po detoksie – wzdycham, ponieważ koledzy arystokraci lubią wymieniać się turnusami w ośrodku terapii uzależnień. Wymieniają się też pokojami i łóżkami, bo przecież jest tylko jeden apartament prezydencki - Hank, który jest tam woźnym, napomykał, że rzucają o niego monetą, prawdziwym galeonem, a jak im spadnie, to nawet go nie podnoszą. Oburzające, a tak, popijanie szumowin z wyszczerbionego kubka przynajmniej łagodzi dreszcz chyłkiem wspinający się wzdłuż kręgosłupie. Dzieje się tak przy każdej wzmiance o ciupie, która nie płynie z moich własnych ust, a kontekstowość zakłada powrót za kratki. Usunięcie ze słownika grypsery, czasochłonne przedsięwzięcie. A nie chodzi tylko o to, ale też o zimną deskę i szczanie w tym samym miejscu, w którym się je. Wspaniałomyślnie postanawiam więc zignorować Croucha, poświęcenie dla przyjaciela, też mi coś.
– Rafael, mój drogi – wrócił wuja - myśmy się chyba nie zrozumieli – pod blatem wyłamuję sobie palce, nad stołem uśmiecham się zachęcająco. Akwizytor z zestawem nierdzewnych garnków, duchowny korespondent zbierający na remont szkoły w Mali, aktywista oszukujący metodą na pandę, świadek Jehowy w koszuli zapiętej pod sam kołnierz jak pizda. – jesteś stałym klientem, a stali klienci zawsze mogą liczyć na coś więcej – nawet nie kłamię, choć ton mam lepki niczym klonowy syrop oblepiający mordę po obfitym śniadaniu drwala z Kanady. – Masz ochotę na degustację, doskonale – ciągnę, podnosząc wzrok na jego twarz, nie nudną, a znudzoną. O włos jestem od współczucia za ten dekadentyzm, który przewierca mu kości i odpowiada za rachityczne ruchy twarzoczaszką, ale szybko mi się przypomina, że Crocuh mało ma wspólnego z wiktoriańskim dzieckiem umierającym na suchoty. Te istotki być może zasługiwały na zapalenie świeczki. On - nie. – Zaproponowałem ci gatunek premium, bo sądziłem, że nic innego cię nie interesuje, ale w końcu klient nasz pan – przechodzę do rzeczy, tu trochę posmaruję, niech ego ma śliskie, gotowe do wślizgnięcia się w każdy nadstawiony otwór. Dałbym mu się zrobić bez wazeliny, paznokcie Sandy tanie nie są, a ja zupełnie nie potrafię jej odmawiać. – Mam trzy rodzaje. Poczęstunek jest gratis. Akurat pora na herbatkę – klaszczę w dłonie, być może to sygnał, by zbierać się do wyjścia, jako że coraz więcej przemoczonych Anglików ociera się o nasze plecy, taka to kultura barowa, że wszyscy chcą chlać poza domem, a miejsc przy stolikach wiecznie brakuje. – Co za kontrola? – udaję niezainteresowanego, ale czujnie nadstawiam uszu, on to wie i ja to wiem. Ładnie pokazałem, że wbrew zapewnieniom, zadowalają mnie jego ochłapy. Dżentelmen by to przemilczał, podobnie jak racjonalnie myślący, okazjonalny użytkownik i entuzjasta sportów zimowych, akuratnie w potrzebie gadżetów najnowszej generacji.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 12-12-2025, 08:22 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.