• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Szkocja > Hogsmeade i okolice > Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie > Dziedziniec
Dziedziniec
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
13-10-2025, 12:40

Dziedziniec
Rozległy dziedziniec Hogwartu tętni życiem od świtu do zmroku. Wysokie mury zamku rzucają na kamienne płyty długie cienie, a pośród nich rosną wiekowe lipy, których liście szeleszczą, gdy tylko powieje chłodny wiatr od jeziora. Pośrodku dziedzińca stoi stara fontanna z kamiennym dzbanem, z którego nieustannie sączy się woda – podobno zaklęta, by nigdy nie zamarzać. Tu uczniowie przemykają między lekcjami, słychać śmiech, trzask skrzydeł sów i szuranie pergaminów niesionych przez podmuch. Czasem wśród kamieni mignie duch albo szkolny skrzat, a nocą płomień pochodni oświetla ciche rozmowy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (3): « Wstecz 1 2 3 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#11
Alessio Medici
Akolici
Wiek
32
Zawód
alchemik, handlarz ingrediencjami
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
18
0
OPCM
Transmutacja
6
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
28
Siła
Wyt.
Szybkość
7
7
2
Brak karty postaci
05-11-2025, 22:26
Daniel, Sandy:

  — Anglicy mają osobliwe poczucie humoru — wyznaje, nie porzucając jednak eleganckiej maniery. Kąciki ust, wzniesione ku górze, łagodzą pobłażliwość słów, gdy pozwala blondynce rozwiązać supeł języka i posłać w jego stronę solidną salwę słów. Coś nowego. Bezpośredniość zrywa się ze smyczy jej temperamentu, jak przymilne szczenię, które prosi o uwagę. A może to tylko instynkt gaduły? Sam nie wie, ale nie potrafi ganić jej za to w myślach, gdy wypowiedzi, nadawane przez nią, zdają się trzymać w ryzach szczerości.
  — Włochy, bella signora — na dowód pochodzenia, wplata między ich języki trochę włoszczyzny, nim na horyzoncie pojawia się on. Daniel Dodge.
  Pierwszy oddech Alessio, ten liczony od dołączenia Daniela do rozmowy, osadzony parą na lustrze spotkania, przygrzewa i osadza się w cieniznach dystansu między nimi. Powinni stać co najmniej na szerokość stołu. Nie odzywać się do siebie i konsumować w ciszy... dziwne zrządzenie losu, jakieś fatum, zastygłe na girlandach teraźniejszości, wisi jednak nad nimi i nie odpuszcza. Wpierw pojedynek – przegrany, kompromitujący – teraz ponowne spotkanie, w trakcie którego ma ochotę zwrócić całą swoją dzisiejszą uprzejmość. Powoli, dyskretnie, w maskę powściągliwości wkradają się szczeliny pęknięć, wąskie jak włosy, długie jednak jak historia Daniela i Alessio, której nie da zamknąć się jedynie w kilku zdaniach.
  Omal nie wzdycha w dezaprobacie, ostatkiem silnej woli powstrzymując się przed intencjonalnym wycofaniem. Zamiast tego następuje drugi oddech. Wchłonięty przez przestrzeń dziedzińca i mikrosekundy milczenia, zdaje się ledwie naturalnym tchnięciem płuc. Chwilowym poruszeniem na klatce Alessio, wybrzuszonym pod elegancko skrojoną marynarką. Tylko baczny obserwator rzeczywistości dostrzegłby w tym geście pewną znużoną towarzystwem kontemplację ducha. Refleksję, która błyskotem myśli znika w zakątku głowy szybciej, niż się pojawia
  Jeszcze nie teraz... wytrzymasz dłużej.
  Zmęczenie Zjazdem Absolwentów sięga głowy, nie sięga jednak twarzy, gdy Medici uśmiecha się kurtuazyjnie, zupełnie tak, jak nie lubi, gdy robią inni.   Wszystko to po troszę w odpowiedzi na niewygodne mu towarzystwo Daniela, w głównej jednak mierze przez wzgląd na głód i późną godzinę, która oscyluje gdzieś w okolicach kolacji, a on nawet nie miał jeszcze okazji zadbać o własne interesy. Spotkać kogoś, kto przyniesie więcej, niż towarzyską niestrawność.
  — Czas to pieniądz, zgadza się... może więc przestaniesz marnować go na rozmowę ze mną i zajmiesz się swoją... partnerką?
  Ironia i uprzejmość splatają się jak warkocz z cierni. Uśmiech, ledwie zaznaczony w kąciku ust, błyska chłodno — jak połysk stali pod cieniem mankietu. W głosie Alessio drży nuta przekory, ale pod nią pulsuje coś jeszcze: obojętność doprowadzona do perfekcji, ta wysublimowana forma pogardy, którą ściąga na język bez obelgi i bez podniesienia tonu.
  Ja sam nie mam na to czasu. Kurtyna słów zakrywa prawdziwe znaczenia. Nie dba o jego czas, dba o własny, gdy w przeroście uprzejmości, wyrosłym między kością niezgody, a jego własnym sprytem, szuka odejścia od tego zbędnego mu dziś spotkania. Najbliżej mu dziś do ucieczki, choć duma zakorzenia go uparcie w jednym miejscu.
  Niech Cię szlag, Daniel. Zniknąłbyś już, dodaje w myślach, bo wciąż ze sobą walczą, na deskach, w słowach i nawet w spojrzeniu, którym karmi go, gdy tylko Dodge podnosi ku niemu tę czerwoną od złości facjatę.
  — Daniel... — pozwala, by cisza zaciągnęła nad nimi płaszcz napięcia — Jeśli nie odróżniasz sztywnej umowy od wstępnych rozmów, to niestety nie mam dla Ciebie ratunku...
  W spojrzeniu czasi się nie triumf i nawet nie złośliwość, raczej chłodna świadomość tego, że niektóre rozmowy są jak kurz na ramieniu: można go strząsnąć jednym gestem, co też zdecydowanie stara się teraz robić, by zamknąć temat nieudanych interesów raz na zawsze. Feralność ich rozmów nie zaprząta mu głowy na dłużej, rodzi jednak chore poczucie rywalizacji z kimś, kto sam się o to prosi, a na co Alessio dziś już nie ma specjalnej ochoty.
  Dlatego uwagę skupia na Sandy. Powtarza za kobietą zaskoczony:
  — Pan? — Powrót konwenansów to niesłychana forma dystansowania się, której nie spodziewa się po swobodnym początku rozmowy z Alessandrą. Nie potrafi również wyjaśnić tej sztywności niczym innym, niż obecnością Dodge'a. Czyżby blond dziewczyna starała się ujść za neutralną?
  — Tak. Zdecydowanie widzę to inaczej, dziękuję za wskazanie tego w rozmowie, panno Alessandro.
  Z łatwością podąża za formalnością jej języka i na własne życzenie zatrzymuje się w okowach sztywności, w które wrzuca ich Sandy. Jednocześnie pozostawia temat na inną okazję:
  — Chcesz przegadać to innym razem, Daniel?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#12
Daniel Dodge
Czarodzieje
"lubił nogi" napisz mi na grobie
Wiek
44
Zawód
Inwestor, Złodziej, Diler, Szmugler
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
11
5
Brak karty postaci
09-11-2025, 13:36
Brzoskwiniowy błyszczyk na wydatnych ustach Angielki o urodzie typowej dla najważniejszej wyspy imperium, nad którym nigdy nie zachodzi słońce (kiedyś) zwija się i łuszczy, kiedy ta nadaje i nadaje o pogodzie, trzymiesięcznej kolejce do specjalisty w Świętym Mungu i likwidacji papierniczego sklepu na Pokątnej, który teraz wyprzedaje cały swój asortyment za bezcen. Foczka przyskrzynia mnie między stołem a bufetem, pamięta mnie, więc niczym nieproszona rozpoczyna litanię nudniejszą nawet od tej do Serca Jezusowego. W religijnym zawodzeniu tkwi piękno, jak cierń w moim oku i belka w oku bliźniego, którą skwapliwie dostrzegam i wytykam, zaś jej wyliczanka to drętwy przegląd życia klasy średniej. Przerywam jej z uśmiechem gdzieś pomiędzy narzekaniem na ceny pomidorów (sezon trwa od czerwca, no, od maja - kto by się spodziewał, że teraz jeszcze będą drogie?) a wściekłym ujadaniem na mężczyzn, ty na pewno jesteś inny, nie, raczej nie. Samotna mamusia z czwórką berbeci i pochwą rozjechaną jako eurotunel po porodach i latach sypiania z kim popadnie (tzw. seks na pocieszenie) interesuje mnie tylko i wyłącznie jako obiekt muzealny. Jestem pewny, że kiedyś będziemy oglądać takie spreparowane baby za szybą, przechowywane jak mumie w odpowiednio niskiej temperaturze. Teraz wymykam się spomiędzy jej łapsk obleczonych w pierścienie; palce przypominają serdelki; i zakończone krwistoczerwonymi szponami, z których zdążył już odprysnąć lakier. Wesolutko pokazuję jej na Sandy, arrivederci, dzięki mnie dopadną ją wyrzuty sumienia, pójdzie do kibla wyrzygać wszystko co zjadła i przez kolejny tydzień będzie katować się dietą typu 1200 kalorii, kasza i warzywa bez grama soli. Tak, tak, moja mała powinna być wzorem dla innych kobiet: i jest, przynajmniej dopóki nie raczy spoufalać się z osobnikami, którzy powodują skoki ciśnienia niebezpieczne dla ludzi w moim wieku. O Boże, chyba mam miniwylew - tylko przymilność mojego fusilli reguluje przepływ krwi w żyłach, gdy tak ufnie opiera się o moją klatkę piersiową. – A to pech – cedzę przez zęby, coraz mocniej wczepiając palce w talię Sandy. Nie ma tam za dużo tłuszczyku do potrząśnięcia, ale i tak traktuję w tej chwili jej ciało jak piłeczkę antystresową. – Myślałem o tym imieniu dla naszego syna, ale możesz o tym zapomnieć – kolejne trzy tygodnie z baby fever, ona odstawi eliksiry, a ja będę odmawiać paciorki za strzały ślepakami, oby się opłacało. Muszę ją mieć po swojej stronie choćby kosztem nie wychodzenia z łóżka przez kolejny tydzień i planowania remontu gabinetu na pokój dziecięcy. Śmiało, niech wybiera tapety, ogląda smoczki, gondole i karuzelki, tym problemem zajmę się później.
– Sugerujesz coś, Alessandro? – jednym haustem wypijam kieliszek wina i z hukiem odkładam go na stół, a dłoń bezwiednie zaciska się w pięść. Knykcie bieleją, nosi mnie, jakby pokonanie go w pojedynku nie zaspokoiło satysfakcji. Za mało razy widziałem Włocha na kolanach: walka na punkty, też coś. – Wiesz jak to jest, szczęśliwi czasu nie liczą. Jeśli ty musisz myśleć o pieniądzach podczas schadzek, wyrazy współczucia – dodaję, znacząco spoglądając na Sandy, wciąż przyklejoną do mego boku. Zatyka mnie z tego oburzenia i liczę, że ona to podłapie, a najlepiej spoliczkuje rzekomego dżentelmena, ośmielającego się insynuwać pewne zależności między nami. Przy kwiatuszku brzydkie słowa nie wychodzą z moich ust (no… prawie), a przynajmniej nie takie, po których rozpłacze się w towarzystwie. Jak się awanturować, to tylko w domu, na zewnątrz wszystko musi grać i gwizdać. – Ostrzegam cię. Mnie mogłeś wystrychnąć na dudka, ale nikt nie będzie obrażać mojej kobiety – warczę, na przemian zaciskając i rozluźniając dłoń, by przypadkiem nie ulec silnej pokusie pochwycenia go za poły koszuli. Och, cóż to by było za widowisko. Krew z rozbitych łuków brwiowych, ząbki turlające się pod stołami, sklejone potem włosy przyklejone do czoła, rozdarte klapy marynarek, zagubione poszetki, poprzestawiane stawy i obtarte kostki. Wytrysk adrenaliny starczący na co najmniej siedem kolejnych dni, bardziej męskim już nie da się być niż najebując kasztanowi, który sadzi się do panienki, na którą posiadasz niepisany akt własności. – Umowa ustna też obowiązuje, Medici. Wydawałeś się warty ryzyka – prawie pluję mu pod nogi, gdyby, gdyby, gdyby babcia miała wąsy, to by była dziadkiem. Zamiast tego wzruszam ramionami, papier i tak wydałbym na torebunie dla Sandy, apaszki i nową pościel, wygrana na ringu odrobinę wynagradza mi tamto upokorzenie. Nawracające, kiedy makaronik, decyduje się zeznawać na korzyść Alessio. Już wiem jak czuł się Juliusz Cezar, dwadzieścia trzy razy godzony sztyletem. Aua. – Po czyjej ty jesteś stronie, co? – fuczę na Sandy. Zasługuje na opierdol od góry do dołu a potem wysłanie do kąta. – Porozmawiamy w domu – decyduję, ale nie puszczam jej, mimo jawnego nieposłuszeństwa. Przed nami długa noc, bardziej ekscytująca niż ta świętojańska, żali wysłucha więc już w znajomych czterech ścianach, siedząc na krześle przy okrągłym stole w różowym szlafroku frotte narzuconym na kusą koszulę nocną. W przeciwieństwie do niektórych, nie chcę narobić jej wstydu. – Co proponujesz? – rzucam niedbale, ponownie zwracając się do Alessiego, jedynego świadka naszej quasi-małżeńskiej sprzeczki. Chce pojedynku czy spółki? Jedno czy drugie, umywam ręce od odpowiedzialności. Nawet tej ograniczonej.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#13
Sandy Wilkes
Czarodzieje
tell me who I am – do I provoke you with my tone of innocence?
Wiek
21
Zawód
fryzjerka, niania, drobna złodziejka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
15
0
OPCM
Transmutacja
0
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
2
Siła
Wyt.
Szybkość
5
7
13
Brak karty postaci
09-11-2025, 20:22
Wchodzimy w cichą komitywę pomiędzy ojczystym cheddarem, a spleśniałym camembertem czy innym brie wyciągniętym spod francuskiej fantazji; od serów bardziej interesuje mnie mój rozmówca, więc świergoczę dalej i staram się nie wylać białego, nieco zbyt kwaśnego jak dla mnie wina, które balansuje w pękatym kieliszku.
— Włochy, och, wspaniale! — tam gdzie słońce świeci wysoko, pomidory są słodkie, a mężczyźni niebywale opaleni i ponadprzeciętnie przystojni; aż chce się westchnąć, więc jednak sięgam po francuskie abominacje na suto zastawionym stole — Bella Italia — być może kaleczę akcent, ale któżby się tym przejmował, kiedy noc jest tak śliczna, a Alessandro i ja dzielimy wspólne doświadczenie miana.
To takie piękne imię — okazuje się, że Daniel też tak uważa, więc w zdumieniu otwieram usta, odwracam się w jego stronę, on każe mi zapomnieć, wyginam wargi w podkówkę i bardzo, bardzo się staram, żeby mojego niezadowolenia nie zauważył Alessio. Nie psujmy sobie humorów.
— Chłopcy... — wzdycham tonem pogodynki bądź innej nosicielki złych wiadomości — w Anglii tylko wiatr, mżawka, kapuśniaczek lub inna słona zupa anomalii atmosferycznych, więc nowinki zawsze są nieprzyjemne — pomagając sobie zaraz potem krótkim cmokaniem; coś o pieniądzach, coś o czasie, coś o obrażaniu kobiet; marszczę brwi i zupełnie nie rozumiem, o czym tak żywo dyskutują.
Sięgam po kolejny kieliszek ze stołu, tym razem jest przezroczyste.
Podróż zgniło-zielonej oliwki w specyficznym, trójkątnym szkle zdaje się być nagle ciekawą obserwacją; to ta ciągota w stronę italijskich, południowych uroków, czy zdecydowanie przeszarżowana możliwość przyjęcia do organizmu konkretnych płynów; nieistotne.
Mała, drewniana szpileczka służy mi za broń, którą raz po raz atakuję zielony owoc, a kiedy w końcu miłosierdzie wygrywa melodię w moim znudzeniu, lituję się i oliwka ląduje pomiędzy białymi zębami. Zgrzyt, tryśnięcie ginu — co za paskudztwo — i po krzyku.
Koniec drinka i koniec tego dobrego.
— Mam tylko na myśli tylko to, że jesteśmy w pięknym miejscu, na stołach są same pyszności, a na parkiecie grają piękną muzykę. Alessandro jest Włochem, na pewno rozumie pojęcie piękna — wtrącam, zerkając na oskarżonego, później zerkam przez ramię na oskarżyciela, w kilku gestach, kilku spojrzeniach, wysyczanych słowach wiedząc, że prowadzę się nieświadomie na szafot, a katem pragnie być pan Dodge. Cóż za farsa.
Decyduję się zamilknąć, pomachać bioderkiem przy jego bioderkach, może odrobina szczęścia i zaraz zamiast marnego knuta, znajdę na podłodze kartę wychodzisz z więzienia?
W niedziele wieczór przejeżdżam wysłużonym pilniczkiem po wszystkich czerwonych paznokciach, wszystkie jak jeden mąż cichutko poddają się ruchowi w przód i tył, zaostrzając wygląd na podobieństwo kocich pazurków; koralowa czerwień, czysty rubin, malinowa chmurka — przegląd wszystkich opcji nazw kolorystycznych wydaje się nagle wybitnie kuszącą aktywnością, podobnie przyglądanie się ściętym krawędziom i małym, zaciągniętym nieprzyjemnie skórkom, które aż proszą o zdarcie dalej, do krwi.
— Napiję się — zrobiłam to chwilę temu, zrobię i teraz; odsuwam się, dając im przestrzeń na kogucie kłótnie. Manewruję między dżentelmenami i wyławiam kolejny ładny kieliszek z czeluści stołowych przysmaków.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#14
Kenneth Fernsby
Czarodzieje
Wiek
31
Zawód
Kapitan "Złotej Łani", przemytnik
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
11
12
Brak karty postaci
11-11-2025, 18:38
Morgan


Nigdy nie był typem człowieka, który z własnej woli wraca w miejsca przesiąknięte wspomnieniami. Kamienne ściany zdawały się szeptać nazwiska tych, których już dawno nie było, a echo młodzieńczych wybryków brzmiało w nich donośniej niż dzwony w porcie w Southampton. Kenneth, stojąc przy jednym z okrągłych stołów uginających się pod ciężarem dań, miał wrażenie, że nawet skrzaty domowe wiedziały o nim więcej, niż by chciał. -Cholerna szkoła. - Mruknął pod nosem, obracając w palcach makaroniki, a jego wzrok uciekał do sekcji z trunkami. Zdawało mu się czy dostrzegł ognistą whisky? Nie zamierzał tu długo zabawić. Zjawił się z czystej ciekawości i może odrobiny próżności. Ostatecznie, niewielu z jego rocznika mogło pochwalić się statkiem, załogą i reputacją człowieka, który zna wszystkie porty od Inverness po Istambuł, a w niektórych nawet nie był jeszcze oficjalnie persona non grata. Ale tłum dawnych uczniów, gwar rozmów i śmiechy wydobywające się spod gotyckich sklepień działały mu na nerwy. To wszystko przypominało mu, że kiedyś też był jednym z nich. Młodym, naiwnym, przepełnionym przekonaniem, że świat czeka z otwartymi ramionami.
Zanurzył widelec w kawałku pasztetu dyniowego, bardziej z nudów niż z głodu. Cynamon uderzył go w nozdrza, a potem zaatakował znajomy głos. - A ciebie się tu jakoś nie spodziewałem. - Odpowiedział dokładnie tymi samymi słowami patrząc na Morgana. -Jak to się stało, że porzuciłeś swój cenny pub, aby spojrzeć na dawne mury szkolne? - Wiedział jakiego ten człowiek miał fioła na punkcie swojego przybytku. Jakby mógł to by nie spał tylko go pilnował. -Wrobiłeś siostrę w pilnowanie czy też z tobą przyszła?
Potoczył wzrokiem po zastawionych stołach. -Stary, nie odmówiłbym darmowego jedzenia i przyzwoitego alkoholu. - Wskazał na sekcję, na której skupił się wzrok Morgana. Następnie potoczył wzrokiem po przestrzeni w jakiej się znajdowali. W rozświetlone komnaty, w złote znicze wyglądające jak cukierki i w dym z kielichów z piołunowym winem, który unosił się jak mgła nad stołem. Hogwart pachniał dziś inaczej, już nie przygodą, a bardziej nostalgią. -Zawsze mnie ciekawiło czy Puchoni rzeczywiście na środku pokoju mieli fontannę z czekoladą. - Rzucił nagle od niechcenia sięgając po jedną z butelek na stole. Nie miał zamiaru się kryć z alkoholem, a tym bardziej jak go postawili.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#15
Loretta Krueger
Czarodzieje
I am mine before I am ever anyone else's.
Wiek
20
Zawód
alchemiczka, pracuje w aptece ojca
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
0
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
20
Siła
Wyt.
Szybkość
7
11
13
Brak karty postaci
18-11-2025, 15:53
Odpowiedź dla Freddy Krueger

Wcale nie dziwił ją fakt, że Fredowi nie w smak były jakiekolwiek niespodzianki. Właściwie sama za nimi nie przepadała. Ludziom nazbyt łatwo przychodziły zmiany - żyli w spontaniczności, niczego nie planując, nad niczym się nie głowiąc. Dla wielu brzmiało to jak wolność, jak życie, które warto prowadzić, a i jej ostatnio spontaniczność dodawała skrzydeł. Pokazywała ten fragment osobowości, którego dawniej nie znała. Jednak życie nauczyło ją czegoś zupełnie innego. Od dziecka budowała swój świat na tym, czego pragnie, a każde marzenie miało fundament w logice, planie, kontroli. Nieważne jak niepochlebne słowa cisnęły jej się na usta, nie mogła odebrać bliskim jednego: dali jej wszystko, by mogła sprawdzić, kim chce być i co chce robić. Dali jej autonomię. Wolność. Ale to również oni - a właściwie ojciec - odebrali jej radość ze spontaniczności. Był prawdopodobnie najbardziej spontanicznym człowiekiem na świecie i to w najgorszym tego słowa znaczeniu. Nigdy nie mogły przewidzieć, z czym przyjdzie im się zmierzyć. Tworzył, eksperymentował, zapożyczał się, sprzedawał i odzyskiwał ich dobra. Wybuchał w najmniej oczekiwanych momentach - tak, że rodzinny, spokojny obiad potrafił zmienić się w piekło. Może właśnie dlatego ceniła kontrolę. Upatrywała w niej bezpieczeństwa. Może dlatego, jeśli marzyła o niespodziankach, to tylko takich, które z czułością dotykały jej wnętrza, muskały policzki, zalewały ciepłem. Niespodzianki, które, choć nieprzemyślane, zabierały ją w miejsca absolutnie komfortowe. Niestety - zdążyła się już przekonać - nie mogła po prostu wybrać, jakie niespodzianki przyniesie jej życie. A jednak jakaś część niej wciąż próbowała to robić. Wciąż wierzyła, że zasługuje na wszystko, co najlepsze. Fred również na to zasługiwał.
Kiedy poprosił ją - a właściwie wymusił na niej obietnicę, że go nie zostawi podczas Zjazdu - poczuła, że czegoś się obawia. Hogwart mógł nie być dla niego miejscem pełnym pozytywnych wspomnień. Sama doskonale wiedziała, jakimi potrafili być jej rówieśnicy: naśmiewali się, krytykowali, szukali słabszych ofiar, przy których mogli poczuć się ważniejsi. Nie wiedziała, czy Fred był jednym z tych słabszych, ale jego reakcja na samą propozycję utwierdziła ją w przekonaniu, że to kolejne miejsce, w którym zwyczajnie nie chciał się znaleźć. Więc obiecała. Tak po prostu. Nie spodziewała się żadnych niespodzianek. - Lubię - odpowiedziała, choć i tak odłożyła truskawkę na bok, nawet nie próbując wyjaśniać swojego zachowania. Wzruszenie ramion było wystarczającą odpowiedzią. - A kogo nie chciałbyś widzieć? Z czym kojarzy ci się to miejsce? - zapytała ostrożnie, choć podejrzewała, że to będzie dla niego mało komfortowe. Wychodziła jednak z założenia, że nie bez powodu o tym wspomniał. Bo Fred potrafił unikać tematów jak mało kto - był w tym wręcz specjalistą. A jednak coś podpowiadało jej, że tym razem nie chciał unikać. Że może w końcu otwierał się na nią. Może w końcu zdecyduje się otworzyć na kogokolwiek. Może jemu też zaczęło to przeszkadzać. - Ty może i nie lubisz niespodzianek… - dodała jeszcze, patrząc na niego nieco dłużej - …ale mam wrażenie, że niespodzianki lubią ciebie, Freddy.
Sięgnęła po podany jej kieliszek i ledwie zmoczyła usta w owocowym płynie. Wino na szczęście nie było słodkie; delikatnie szczypało w język, choć i tak nie uważała się za żadną specjalistkę od takich trunków. Kącik ust drgnął jej w uśmiechu, gdy po raz kolejny próbował uniknąć tematu, zbyć go, udawać, że nic ważnego się nie wydarzyło. - To trzeba było wziąć nowy papier, Fred. Nie mów mi, że na barce nie masz choć jednego czystego pergaminu. - wywróciła lekko oczami. Przecież sam wystawił się na to, by przeczytała te nierówno skreślone linijki. Linijki, które zdradzały o wiele więcej, niż pewnie chciał. Jego obawy, jego oczekiwania, jego cały niepokój ukryty między słowami. Była osobą szczerą. Nie znosiła zamiatania spraw pod dywan - chyba że sama miała ku temu powód. Jeśli czuła się winna, wtedy najlepiej, by temat rozpłynął się jak dym. - Dlaczego nieistotne? - zapytała, naprawdę zaskoczona. Kącik ust znów jej drgnął, tym razem w czymś pomiędzy zachętą a cichym rozbawieniem. - Napisałeś to, bo nie lubisz niespodzianek?
Była zaskoczona, jak płynnie przeszli od obcych ludzi do roli brata i siostry. Jakby żadne stracone lata nie miały znaczenia. Jakby odnalezienie się teraz dawało im prawo do nadrobienia wszystkiego. Już był jej bliższy niż większość ludzi, których znała. Może dlatego, że poza sobą właściwie nikogo nie mieli. A może dlatego, że w tym dziwnym chaosie jednak byli do siebie choć trochę podobni. Uśmiechnęła się szerzej, rozbawiona jego zaskoczeniem. - Lubię truskawki. - powtórzyła, znów wzruszając ramionami. - Widzisz? Trzeba było otworzyć jakiś ekskluzywny lokal zamiast łowić ryby. - skwitowała z lekką uszczypliwością.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#16
Morgan Warren
Czarodzieje
Oh, honey, I ain't your savior
Wiek
30
Zawód
Właściciel pubu
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
15
5
Brak karty postaci
20-11-2025, 00:38
Odpowiedź dla Kenneth Fernsby

Jasnoruda brew powędrowała do góry, gdy Morgan usłyszał odpowiedź swojego rozmówcy. Parsknął nawet cicho śmiechem, autentycznie rozbawiony, co nie zdarzało się wcale często.
- Od kiedy kapitan robi też za papugę? - odpowiedział pytaniem na pytanie, w pierwszej chwili samemu uchylając się od odpowiedzi. Nie mógł sobie odmówić lekkiego wbicia szpilki, skoro Kenneth sam tak się podłożył. - Podobna okazja mogła się już więcej nie nadarzyć. Chociaż nie ukrywam, to Almyra mnie namówiła. Nie utrzymałbym jej na miejscu, więc wolałem iść z nią. - odpowiedział, finalnie decydując się na zgarnięcie szklanki ognistej. Jego troska o siostrę była już nie raz i nie dwa wyśmiewana, i w przeszłości i teraz. Że niby przesadzał. Ale chyba wolał trochę przesadzać, niż potem pluć sobie w brodę, że zawiódł.
Spojrzenie bystrych oczu Morgana omiotło pobieżnie całą sylwetkę Kennetha - może tylko mu się wydawało, ale Fernsby wyglądał mu w tym tłumie wybitnie nie na miejscu. I nie chodziło o jego ubiór czy postawę. Na zlot zjechała się w końcu taka ilość ludzi, że okolica roiła się od przeróżnej maści cudaków i osobistości, poubieranych albo z klasą i gustem, albo tak, że na ich widok człowiek drapał się ze konsternacją po głowie. Gdyby Warren miał się doszukać jakiegoś powodu, prawdopodobnie chodziło o fakt, że zawód oraz reputacja Kennetha były mu doskonale znane. Stanowiło to dość rażący kontrast z murami szkolnymi, które w teorii powinny przywoływać pozytywne i raczej niewinne wspomnienia z lat szczenięcych.
- I naprawdę chodziło tylko o zachcianki podniebienia? - zapytał znów z wyraźnie powątpiewającą miną. Nie był do końca pewny czy w to wierzył. Nawet jeśli był doskonale świadom tego, jak bardzo uboga i monotonna potrafiła być dieta dostępna podczas podróży morskich, osobiście nie uznawał tego za powód, by łapać się każdej okazji na darmowy, nieco bardziej urozmaicony posiłek. Gdyby Morgan miał zgadywać, obstawiłby raczej że jego rozmówca pojawił się tu w interesach. Nie zamierzał go co prawda za wszelką cenę cisnąć o tą informację... ale naprawdę Fernsby mógłby się postarać o jakąś wiarygodniejszą wymówkę. - Przyzwoity alkohol dostaniesz też gdzie indziej. - niestety w Soli i Mgle trzeba było za niego zapłacić.
Gdy poruszony został temat Domu Borsuka, spojrzenie Morgana odruchowo przeczesało tłum w poszukiwaniu tego samego Puchona, którego przyuważył wcześniej. Najłatwiej byłoby po prostu spytać, niestety ten konkretny osobnik już gdzieś się oddalił. Stracili swoje potencjalne źródło informacji.
- Czy to nie byłaby pewna przesada? I tak mieli przecież kuchnię tuż pod nosem - skomentował cicho, biorąc łyk. Przesada to mało powiedziane, byłoby to wybitnie nie w porządku wobec uczniów innych domów. Nie dość że on, jako Gryfon, musiał wspinać się po milionach schodów na wieżę, to jeszcze ich pokój wspólny nie posiadał żadnych takich ekstrawagancji. Ot, parę kanap i kominek. Chociaż to mogłoby tłumaczyć, dlaczego w jego wspomnieniach Puchoni zawsze wydawali się jacyś tacy pulchniutcy i ciamajdowaci...
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#17
Kenneth Fernsby
Czarodzieje
Wiek
31
Zawód
Kapitan "Złotej Łani", przemytnik
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
11
12
Brak karty postaci
20-11-2025, 18:57
|Dla Morgana


Zaśmiał się pod nosem. Dzisiaj dopisywał mu dobry humor. Spojrzał na Morgana i wzruszył ramionami. -Papugę to akurat chciałbym mieć. Taką co obraża moich rozmówców. - Typowy obraz pirata do niego pasował, choć nie chciałby się pozbawiać nogi albo dłoni i nosić protezy w postaci kołka lub metalowego haka, ale cała reszta - zupełnie mu nie przeszkadzała. Skosztował pasztecika i pokiwał głową. -Co jak co, ale w Hogwarcie zawsze dobrze karmili. - Uniósł głowę w poszukiwaniu siostry Morgana, ale ta przechera już gdzieś się zaszyła więc wrócił spojrzeniem do kumpla. Dostrzegł to spojrzenie, które mówiło, że nie kupuje zupełnie wyjaśnień Kennetha. Spojrzał na swój strój - wyglądał jak wyjęty marynarz z bajki dla dzieci. Zupełnie się tym nie przejmował, chociaż lubił też krótką kurtę marynarską i wysoki golf, ale te nosił głównie zimą, kiedy lodowaty wiatr smagał go w trakcie rejsów i mroził do szpiku kości. Teraz kiedy nastała wiosna wrócił do innych ubrań, w których czuł się bardzo swobodnie. Nawet jak mugole na niego dziwnie patrzyli to zawsze mógł wytłumaczyć, że jest aktorem albo jakimś innym artystom. Anglicy jednak nie mieli w zwyczaju nikogo zaczepiać na ulicy, a jedynie posyłali za nim spojrzenia. -Jak powiem, że sentyment i sprawdzenie jak bardzo moje wspomnienia zniekształciły to miejsce, to uwierzysz? - Zapytał unosząc jedną brew w górę, a potem pociągnął solidy łyk ze swojej szklanki, którą wcześniej uzupełnił. Rozejrzał się po terenie, widział grupki dorosłych ludzi, którzy kiedyś biegali po korytarzach jako uczniowie. Część z nich kojarzył, inni byli całkowitą enigmą. Nie to, że miał zaraz szukać dawnych kolegów ze szkolnej ławki. Przyszedł wiedziony ciekawością i trochę nostalgią do tego miejsca. Choć nie należał do kujonów, to lubił Hogwart. -I mam zamiar się po niego zjawić. - Odpowiedział zupełnie nie zrażony tonem Warrena. Dawno nie był w Soli i Mgle, ale miał zamiar nadrobić to niedociągnięcie.
Mieli właśnie okazję sprawdzić czy te wszystkie pogłoski miały w sobie ziarno prawdy. Kiedy za dzieciaka wejście do innego pokoju wspólnego było zakazane, a wszelkie próby kończyły się sromotną porażką, tak dzisiaj, tego jednego dnia mogli zajrzeć tam, gdzie nigdy im nie wolno było. Wskazał wejście w głąb zamku. -To co? Chcesz sprawdzić? - On miał zamiar zweryfikować wszystkie plotki i pogłoski. Sam będąc Ślizgonem siedział gapiąc się w wodę przez okno, obserwując Trytony i spędzając godziny w całkowitej city. Gadułą wielkim nie był za dzieciaka, choć potrafił pyskować. Im był starszy, tym więcej słów używał, ale nadal daleko mu było do wylewnych osób, które wyrzucają z siebie milion słów na minutę. Zagryzł kolejnym pasztecikiem. -Dawaj - Tracił Morgana łokciem i ruszył w stronę wnętrza zamku, żeby skręcić tam gdzie miał się mieścić dom Hufflepuffu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#18
Violet Macnair
Czarodzieje
Feelings are just visitors. Let them come and go.
Wiek
21
Zawód
wróżbitka
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
5
OPCM
Transmutacja
0
10
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
19
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
10
Brak karty postaci
24-11-2025, 23:50
Odpowiedź dla Loretty oraz Freda

Nie spodziewała się, że jeszcze raz w życiu będzie dane jej ujrzeć zamek Hogwart.
Większość absolwentów Szkoły Magii i Czarodziejstwa widziało ją w dniu opuszczenia szkoły po siódmym roku nauki po raz ostatni. A przynajmniej tak było do tej pory. Nigdy przedtem nie zorganizowano Międzynarodowego Zjazdu Absolwentów. Na pewno nie w Hogwarcie. A przynajmniej Violet nigdy o nim czymś podobnym ani nie czytała, ani nie słyszała. Naiwnie więc sądziła, że podzieli los większości i szkockiego zamku pewnie nigdy już nie ujrzy, a przynajmniej nie prędko. Ani w szklanej kuli, ani w swoich fusach, ani w kartach nie widziała nic, co mogłoby nasunąć symbol szkoły. Mówiły coś o nauce, interpretowała to jednak jako rozwój. A on dotyczył przyszłości, Hogwart tkwił w przeszłości.
Właściwie nie planowała się na nim pojawiać. Nie miała ze szkołą związanych aż tak dobrych wspomnień, za większością szkolnych znajomych nawet nie przepadała. Na okres szkolny przypadał zazwyczaj etap głupich wygłupów w życiu chłopców. Aż wreszcie coś ją tchnęło, jeszcze długo po zakupach z Sandy Wilkes; kiedy wzrok Violet spoczął na kolejnym nagłówku Proroka Codziennego krzyczącego do niej o zjeździe, nawiedziło ją dziwne przeczucie, że powinna tam pójść. Nie wiedziała, czy dla siebie, czy dla kogoś - lecz niezmiennie pozostawała to okazja do tego, aby usprawiedliwiało spędzenie przed lustrem kilku godzin. Dała sobie jednak dyspensę na rytualną kąpiel i radość z długiego wyboru biżuterii, które będą pasować do ciemnofioletowej, satynowej koszuli z ciemnym żabotem i rękawami związanymi w nadgarstkach wstążką z runicznymi symbolami, wciągniętej w powłóczystą, czarną spódnicę z grubszego, sztywniejszego materiału. Na sam koniec jedynie rozczesała palcami naturalne loki.
Nie pojawiła się na ceremonii otwarcia, spóźniła również na zapisy na olimpiadę naukową "Gumochłonek", czego żałowała, bo uważała, że całkiem sporo pamiętała ze szkoły - zwłaszcza w dziedzinie zielarstwa, a sto galeonów bardzo by się jej przydało, lecz zaintrygował ją bal maskowy. Zanim jednak absolwenci kilku szkół mieli zasłonić twarze maskami, VIolet zapragnęła odnaleźć w tłumach jakąś znajomą. Krążyła znajomym korytarzami, którymi kroczyła zaledwie 3, czy 4 lata wcześniej, wciąż doskonale je znała; porwała z jednej z tac kieliszek szampana i sączyła go nieśpiesznie, wkraczając na teren szkolnego dziedzińca.
Znajomą twarz okalaną przez złociste pukle wyłowiła wzrokiem całkiem szybko, a gdy już upewniła się, że to ona, z uśmiechem na ustach i bez zawahania ruszyła przed siebie, przepraszając kilka Francuzek (zerknęły na nią z odrazą, prychając: oef...), po czym pokonała ostatnie metry machając do niej dyskretnie; zauważyła obok niej jakiegoś młodzieńca, nie chciała zbyt gwałtownie przerwać rozmowy, to byłoby nieuprzejme.
- Loretto! A jednak się tu spotykamy - zwróciła się do niej, spoglądając na twarz Loretty z ciepłym uśmiechem na wargach. Obie chyba w którymś momencie nie były pewne tej obecności. Spojrzała na Freda, a później na szkolną koleżankę, pytająco, mając nadzieję, że ich sobie przedstawi, choć zaczynała mieć przypuszczenia kim był, im dłużej na niego patrzyła, to... - Ty chyba jesteś Freddie, prawda? - spytała z pewnym wahaniem. - Nie przeszkadzam wam, mam nadzieję? - upewniła się.
I have three eyes. Two to look, one to see.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#19
Morgan Warren
Czarodzieje
Oh, honey, I ain't your savior
Wiek
30
Zawód
Właściciel pubu
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
15
5
Brak karty postaci
02-12-2025, 23:00
Kenneth

- Myślę że dałoby się załatwić - odpowiedział, zamyślony. Nie był co prawda specjalistą od zwierząt, ani tych "zwykłych", ani tym bardziej magicznych, ale skoro nawet mugole potrafili nauczyć swoje ptaki powtarzania zasłyszanych słów, czarodzieje na pewno potrafiliby zrobić więcej. A co do ogólnego wizerunku Kennetha jako pirata, zawsze mógł sobie chociaż sprawić opaskę na oko. I nawet nie musiał się pozbawiać gałki naprawdę! Chociaż noszenie takiej ozdoby było nieco niepraktyczne, ale hej, dla wizerunku czasami trzeba się było poświęcić.
Po słowach Kennetha, Morgan jeszcze przez chwilę przyglądał się kumplowi, rozważając odpowiedź. Nie, takie rozpamiętywanie i nostalgia też niespecjalnie mu pasowały, ale chyba tym razem mówił prawdę. Przynajmniej brzmiało to trochę bardziej wiarygodnie niż "darmowe żarcie i picie". Nawet jeśli Hogwart istotnie posiadał jedno z najlepszych zapleczy kuchennych.
- Niech będzie, uwierzę. - odparł, dopijając swój kubek - I jak, poczułeś się znów jak smarkacz z zaległym esejem na eliksiry? - ogrom zamku sprawiał, że łatwo było poczuć się małym, ale nie było to coś złego. Hogwart był jednocześnie szkołą, poniekąd także placem zabaw, labiryntem. Łatwo było się w nim zagubić, ale to oznaczało tylko kolejną przygodę. Im dłużej Warren spoglądał na zamczysko, z tym większą nostalgią wspominał czasy szkolne.
- Hę? Ale jak?- zapytał nieco zaskoczony propozycją przyjaciela. Czyżby pokoje byly dziś dostępne do zwiedzania? Nie słyszał nigdzie takiej informacji, a przecież gdyby była taka możliwość, chętnie zobaczyłby inne pokoje wspólne. Nie tylko ten Hufflepuffu. Nie wiedział, czym mogłaby się wyróżniać wieża Ravenclawu (poza tym, że wchodzenie do niej musiało być absurdalnie irytujące z tymi wszystkimi zagadkami), ale chętnie zobaczyłby przez okno głębiny jeziora widoczne z pokoju Ślizgonów. Gdy się teraz nad tym zastanawiał, chyba to właśnie dom orła miał najlepszą ochronę zapobiegającą przed wpuszczaniem niepowołanych gości w swoje progi. Hufflepuff wypadał za to komicznie, a nawet dość żałośnie - o ile wciąż, przez te wszystkie lata, stosowali pukanie w beczkę. - Można je zwiedzać? Czy ty może proponujesz włam do cudzego pokoju wspólnego? - wolał się upewnić. I w pierwszej chwili chciał się oburzyć. Mieli po trzydzieści lat, czy naprawdę powinni odstawiać taką błazenadę? Przesiedzieli w przeszłości razem kilka szlabanów - ale teraz im to raczej nie groziło. Niemniej, jeśli pokoje pozostawały zamknięte, a oni zostaliby przyłapani, najprawdopodobniej zmuszono by ich do ukrócenia swojego świętowania na zlotu absolwentów.  Z drugiej strony... słowem kluczem było tutaj "jeśli". A impreza póki co wydawała się nieco drętwa. Niemniej Morgan wahał się jeszcze przez chwilę. Uważał się za poważnego człowieka, ale to przecież zamierzali tylko zerknąć, prawda?
- Stawiam pięć galeonów, że nie ma tam tej fontanny - odwzajemnił trącenie łokciem, ruszając za Fernsbym. - Ale to ty pukasz w beczkę - uśmiech, który pojawił sie na jego ustach, był szerszy niż zwykle. Chyba było coś w tym miejscu, w tej magicznej szkole, że takiego sztywniaka skłaniała znów do psot, nawet jeśli nieszkodliwych.  Podążyli więc razem, a każdy krok wewnątrz zamku przywoływał kolejną falę wspomnień. Chociaż droga, którą obrali, prędko przestała być znajoma - Morgan nawykł w końcu wdrapywać się po stopniach do wieży, nie schodzić do piwnicy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#20
Alessio Medici
Akolici
Wiek
32
Zawód
alchemik, handlarz ingrediencjami
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczony
Uroki
Czarna Magia
18
0
OPCM
Transmutacja
6
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
28
Siła
Wyt.
Szybkość
7
7
2
Brak karty postaci
06-12-2025, 10:08
Sandy, Daniel::

Alessio prześlizguje wzrokiem po Danielu w sposób uprzejmie niechętny wobec jego słów, z pewną dozą ostrej niefrasobliwości, która wyślizguje mu się na ten moment z obręczy oczu. Nie jest pewien, która część rozmowy budzi w nim największe napięcie. Daniel w całości wydaje się bodźcem. Każdy jego bluzg i rozruch ciała jest komplementarny i niezastąpiony w swoim natężeniu złości. Jakby już od wejścia starał się rozsypać w pył resztki pozostałej im sympatii.
To nie tak, że go nie lubi – wbrew pozorom nie ma zupełnie powodu, by dywagować nad jego osobą – nie zna go zbyt dobrze (prawie wcale go nie zna). Chodzi o sposób, w jaki Dodge do niego mówi. To, jak głoski układają się w agresję brzmień i jak taranem idą wprost na niego, jak na arcywroga.
Nie drga przy tym w gniewie jednak jego własny uśmiech. Alessio pozostawia ciało i ducha w niezmiennej sobie pobłażliwości, choć złość Dodge’a w tym samym czasie bije od niego falą gorąca, która w mniej korzystnych okolicznościach mogłaby stopić wosk świec na stole.
Tutaj, w towarzystwie pięknej blondynki i ponad dumnym ramieniem Alessio, pozostawia jedynie cienką warstwę znużenia. Jak stary obraz, który dawno już przestał porywać serce.
— Och, daj spokój, Daniel — mówi tonem, który zwykle rezerwuje się dla bardzo małych dzieci lub bardzo dużych nieporozumień, przy tym improwizuje „zaangażowanie” w rozmowę, która de facto nie należy nawet do niego. Skoro jednak stoi już między kobietą Daniela, a nim samym, postanawia zagrać w tę grę. Oddać mu namiastkę tej czepliwości, z którą traktuje go mężczyzna— Przynajmniej jeden Alessandro, który będzie słuchał — dodaje.
Po raz pierwszy od początku tej rozmowy pozwala sobie strącić z języka z premedytacją cierń uszczypliwości. W tym momencie to cenniejszy dla niego skarb, niż cała wyuczona włoska ogłada, którą zwykł oplatać każde słowo, jak jedwabny kokon.
Mieli więc własną uwagę na języku z zadziwiającą lekkością, uśmiecha się przy tym swobodnie, pozostawiając w przestrzeni miękkość tego gestu na osłodę. Prawda jest taka, że im wyżej wspina się irytacja Daniela, tym niżej opada jego własna, jakby z każdą nutą złości, którą tamten w sobie podbija, Alessio oddawał mu cicho i po kawałku ciężar własnych emocji. To wygodna dla niego sytuacja, bo pozwala zachować równowagę, gdy owe niesnaski ich dwojga, zatrzymane najpierw pod skórą, ostatecznie uchodzą z ciała wąską strugą, by wślizgnąć się niepostrzeżenie między niezmiennie od początku bluzgające, danielowe usta.
— Że masz piękną żonę, narzeczoną lub kobietę, kimkolwiek dla siebie jesteście — decyduje się wyjaśnić kwestię, głównie kierowany gwałtem odrzuconego na stół kieliszka z winem. Sam również dopija własny trunek, i w równowadze do impulsu mężczyzny, on odkłada go z czczą precyzją.
— Myślisz, że to właśnie tu robimy? Mamy własną „schadzkę”? — wyciąga z jego wypowiedzi jedno ze słów i podnosi brwi ze zdziwieniem — Ja i Ty? Czy Alessandra i ja? — dopytuje, szukając w tym jakiekogolwiek sensu. Ostatecznie jednak rezygnuje z próby zrozumienia go. Ręka wznosi się w zbywczym geście, jakby odganiał muchę — Zresztą nieważne. W obu przypadkach założenie jest błędne. Alessandra jest bardzo miłą kobietą, bardzo promienną i piękną... — zerka w jej kierunku, trochę dlatego, że nie chce jej pominąć w tej rozmowie, a trochę po to, by potwierdzić własne słowa. Przekonać się o tym, że powidok tego, co nadsyła mu pamięć, go nie myli. I owszem, nie myli. Sandy to wyjątkowo atrakcyjna dziewczyna. Młoda, z rześką urodą i ładnymi rumieńcami, oblekającymi lico.
— Tylko, że ja już mam swoją narzeczoną. I też niczego jej nie brakuje — dodaje, nim Daniel wysunie kolejny, błędny wniosek.
Do wszelkich umów już nie wraca w rozmowie, absolutnie przekonany o tym, że zakończyli ten temat i nie warto otwierać furtki, która raz już została zamknięta. Zamiast tego odpowiada jednocześnie na jej i jego słowa:
— Proponuję, żebyśmy najpierw napili się wspólnie i porozmawiali o otaczającym nas pięknie. A jeśli potem wciąż będziesz chciał mi dać po mordzie, to może... zrobimy to na zewnątrz, po ceremonii, bez świadków. Nie widzi mi się wychodzić na parkiet do narzeczonej z limem pod okiem.
W jego głosie pojawia się miękki cień rozbawienia, jakby spór, który przed chwilą groził rozbłyskiem, nagle skurczył się do bezpiecznej iskry. Sięga po nowy kieliszek i unosi go na znak pokoju.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (3): « Wstecz 1 2 3 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 11-12-2025, 03:56 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.