• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Szkocja > Hogsmeade i okolice > Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie > Zakazany Las
Zakazany Las
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-06-2025, 20:29

Zakazany Las
Nieopodal magicznej szkoły zwanej Hogwartem znajduje się głęboki las. Stare korzenie drzew wystają z wilgotnej ziemi, stając na drodze zbłąkanym wędrowcom. Powietrze ma specyficzny chłód – ciężkie, nasycone wonią mchu i butwiejących liści. Między gałęziami przemykają smugi księżycowego światła, na moment rozświetlając fragmenty mrocznej ścieżki. Co jakiś czas dobiegają odgłosy życia – subtelne szmery, szelesty, niepokojące trzaski gałązek. Magia w Zakazanym Lesie nie jest efektowna, lecz przenika każdy cień, każdą ciszę. Jest w cichym oddechu lasu, w milczeniu jednorożców przesuwających się bezszelestnie przez mgłę, w cichym spojrzeniu istot, których nikt nie powinien widzieć. Tajemnica przykrywa tajemnicę, czyniąc to miejsce jedną z największych niewiadomych w świecie czarodziejów.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta

Strony (3): « Wstecz 1 2 3
Odpowiedz
Odpowiedz
#21
Riven Thorne
Akolici
Feel the rain on your skin. No one else can feel it for you. Only you can let it in. No one else.
Wiek
23
Zawód
Barmanka
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
panna
Uroki
Czarna Magia
12
0
OPCM
Transmutacja
10
16
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
7
11
Brak karty postaci
12-11-2025, 21:07
| Lizzy

Spojrzałam na nią unosząc brew ku górze i z pełnym przekonaniem pokiwałam głową. Szybko jednak nie wytrzymałam z powagą i wybuchnęłam śmiechem,
- Taaaa, jaasne, wcale się nie boisz - znowu próbowałam odezwać się jak najbardziej spokojnym i poważnym tonem. - Nie patrz tak na mnie, przecież ci wierzę.
Oczywiście, że nie wierzyłam. Znałam Lizzy i wiedziałam, że wcale nie jest aż tak odważna na jakąś próbuje wyglądać. Może i była kursantką, cokolwiek to znaczyło, i niedługo zostanie aurorką. Ale to nie oznaczało, że nie bała się pójść do zakazanego lasu. Nawet ja się trochę bałam, ale ja tu bywałam wcześniej więc nie było to dla mnie aż tak duże wydarzenie. Zaskoczyła mnie za to trasa, jaką moja koleżanka wybrała. Nie gdzieś bokiem, z dala od wścibskich oczu innych gości. Wręcz przeciwnie, samym środkiem przez tłum i o dziwo absolutnie nikt nie zwrócił na nas żadnej uwagi. Wzruszyłam lekko ramionami, nie specjalnie widać przejmowali się tu dwoma młodymi pannami spacerującymi w stronę lasu. Dla nas to i lepiej.
- Czyli nie byłaś nigdy w zakazanym lesie? - Zaczepiłam ją znowu. - To żadne bujdy, tu naprawdę jest strasznie i można spotkać straszne stworzenia. Widziałaś kiedyś testrale? Są absolutnie okropne. Żyją tu też jednorożce, centaury i ponoć… sklątki tylnowybuchowe.
Zerkałam na nią kątem oka sprawdzając, czy wywołało to u niej dreszcze i uczucie niepokoju. Ja się nie bałam, najgorsze co mogliśmy spotkać to właśnie testrale, ale one były absolutnie nieszkodliwe. Nie zajdziemy przecież aż tak głęboko w las, żeby faktycznie spotkać jakieś niebezpieczne stworzenia. Zresztą, myślę, że skoro szkoła jest tak blisko, to wszystkie stworzenia już dawno nauczyły się, aby omijać brzeg lasu z daleka, aby nie natknąć się na grupkę rozwrzeszczanych dzieciaków. Albo ciekawskich dorosłych panienek.
- Idziemy - powiedziałam bez zawahania i weszłyśmy w głąb.
I nic się nie stało. Las jak las. Szłyśmy we względnej ciszy, dopóki słychać było jeszcze głosy z błoni, kiedy ustały zrobiło się dziwnie głucho. Przerywane jedynie dźwiękiem łamiących się gałęzi pod wpływem ciężkości naszego ciała. Nic nadzwyczajnego. Było ciemno, to fakt, ale absolutnie nic się nie działo. W pewnym momencie Lizzy zatrzymała się i szeptem poleciła i mi, abym się zatrzymała. Zamarłam w pół kroku.
Też kucnęłam starając się wypatrzeć to, co zauważyła Lizzy. Mrużyłam oczy, jakby to miało pomóc mi dostrzec szczegóły. W końcu moje spojrzenie zlokalizowało to wgłębienie. Kiwnęłam głową.
- A mówiłam, że w lesie żyją też… olbrzymy? - Zapytałam konspiracyjnym szeptem. Tym razem w pełni poważnie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#22
Morgan Warren
Czarodzieje
Oh, honey, I ain't your savior
Wiek
30
Zawód
Właściciel pubu
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
5
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
15
5
Brak karty postaci
12-11-2025, 23:29
- Aha... - odezwał się przeciągle, z pewnym zastanowieniem. Czerwona lampka zapaliła mu się w momencie gdy Melusine wspomniała o ochronie... Bo przecież wszyscy zawsze powtarzali, że wystarczy trzymać się tej strony linii drzew, aby uniknąć nieszczęśliwych wypadków. Może już wtedy powinien zareagować, złapać Almyrę za rękę, przeprosić towarzystwo, poinformować ich o potrzebie rozmowy z siostrą, a potem oddalić się we dwoje. Postąpił jednak wbrew swojemu przeczuciu, posyłając kobiecie tylko podszyte podejrzliwością spojrzenie. Tak, całe życie był protektorem Almyry i nie zamierzał zmieniać swojej postawy tylko dlatego, że oboje byli już dorośli. Nie dbał o to, jak inni go postrzegają. Wykazywał się typową dla ludzi morza szorstkością - nawet jeśli spędził na pokładzie zaledwie kilka lat. Nie przysparzało mu to zbyt wielu przyjaciół. On jednak tak właśnie preferował. Przynajmniej miał dzięki temu mniej problemów.
Uścisnął dłoń mężczyzny ruchem machinalnym, niemal bezwiednym. Przywitać się przecież należało, Morgan nie przywiązywał jednak specjalnej uwagi do osoby Francuza. Nie spodziewał się go już nigdy zobaczyć na oczy, podejrzewając że mężczyzna lada dzień wróci do swojego kraju. Na pewno nie widział go w swojej codzienności - szczególnie biorąc pod uwagę oburzenie z jakim został przez niego podjęty temat baletu.  Jasnym wiec było że należeli do dwóch zupełnie innych światów. To Almyra prędzej mogłaby znaleźć z nieznajomym jakiś wspólny język.
- Morgan Warren - także się przedstawił, choć myślami już skupiał się ponownie na tematach związanych z Zakazanym Lasem. Zanim jednak otworzył szerzej usta, uprzedziła go Melusine. Nie był całkowicie zielony w kwestii sprzedaży dóbr z niekoniecznie legalnych źródeł. Zazwyczaj podobne tematy nie były jednak poruszane głośno. Jeśli miałby więc obstawiać, kto z ich grona miał jakąkolwiek szansę na zobaczenie jednorożca, to, zważywszy na bardzo wybredną naturę tego mistycznego stworzenia, raczej nie byłaby to panna Rookwood. - Jak raz informacje Francuzów są zbieżne z prawdą, nie zaś bzdurną plotką wyssaną z palca. I z tego co wiem to nie, mieszkańcy lasu trzymają się raczej granic kniei. Może jednak działa tu jakaś bariera, taka od wewnątrz? A może po prostu byle nieśmiałek ma więcej rozumu niż byle pierwszoklasista. - podsumował, rozważając kilka opcji. Wcale by się nie zdziwił, gdyby otwarte przestrzenie faktycznie po prostu odstraszały magiczne stworzenia. Centaury szczególnie ponoć posiadały ponadprzeciętną inteligencję, nic więc dziwnego że unikały skupisk ludzkich jak ognia. Na ich miejscu robiłby pewnie tak samo.
Natura nie obdarowała go hojnie jeśli chodzi o wyobraźnię, ale nawet on potrafił sobie zwizualizować jakie okropieństwa czekać mogły ich za linią drzew.
Nawet pomijając magiczne stworzenia, starczył byle zbłąkany wilk by zagrozić ich zdrowiu, a także życiu. Jakie z resztą mieli prawo naruszać spokój tego miejsca? Istotnie, Zakazany Las był miejscem dzikim, niebezpiecznym, mrocznym i tajemniczym. Miał swoje sekrety, a zanim ich czwórce udałoby się odkryć chociaż jeden z nich, z pewnością srogo pożałowaliby zapuszczania się na to chronione terytorium. Czy więc był sens? Ulegać tym prymitywnym pokusom, irracjonalnej potrzebie udania się ku nieznanemu? Morgan nie bał się, ale uważał wkraczanie do lasu za wybitną głupotę. W noc tak czarną jak ta absurdalnie łatwo było o przypadkowe rozdzielenie się. Światła rozpalone z okazji uroczystości momentalnie znikną im z oczu, a byle iskierka na końcu różdżki za nic nie była w stanie rozproszyć mroku, który zaległ wsród drzew.
Oczywiście w momencie gdy Melusine nagle zagłębiła się w las, ciągnąc za sobą Almyrę, Morgan nie przedstawił na głos wszystkich tych argumentów. Wyrwało mu się tylko jedno głośne "Nie!", a zaraz potem drugie, nieco bardziej stłumione "Do ciężkiej cholery...!", kiedy sam wyciągnął różdżkę, przywołał na jej końcu światło i podążył ich śladem. Bo oczywiście że to zrobił. Jego siostra nie musiała nawet patrzeć na niego tymi sarnimi oczami. Z drugiej strony, byłby zdecydowanie bardziej zadowolony, gdyby dziewczyna jednak choć w minimalnym stopniu oparła się zapędom swojej porywaczki.
- Na takie atrakcje się nie godziłem! - warknął za dwójką kobiet, próbując między krzakami wymacać dłoń siostry. Gdyby tylko wiedział jakie absurdalne myśli krążyły teraz w jej głowie! Wtedy by się dopiero nasłuchała... chociaż i tak ją to czekało.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#23
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
15-11-2025, 02:42
Odpowiedź dla Cassius Avery

Pamięć - nietrwałe tworzywo – lub może mechanizm - kotłujące się w ludzkim umyśle, lecz Cassius wiedział, za jakie struny pociągnąć, by właściwie trybiki wskoczyły na swoje miejsce. I teraz, dzielił ich dystans kilkunastu kroków, Morty zrozumiał, że przeszłość, przez którą uciekał, nie tylko deptała mu po piętach, ale też go dopadła. Nie potrafił jednak przesądzić, czy tego żałował. Po części tak, po części nie, lecz nadal nie chciał odzyskać odłamka duszy, którą wcisnął mu do rąk, w nadziei, że się o nią skaleczy. Czuł wstręt do siebie, że w tym wiszącym w powietrzu napięciu było coś z oczekiwania. Do czego Cassius jeszcze się posunie, by przypomnieć Mortiemu o swoim istnieniu? Wiedział, że stać było go na wiele. A teraz, obecnie, może na dużo więcej i kiedyś mu to nie przeszkadzało. Polubił jego zachłanność od pierwszej chwili, jaka połączyła ich te prawie dziesięć lat temu. Karmił ją swoją pozorną uległością i jeszcze bardziej obłudnym oddaniem, teraz jednak nie gwarantował ani jednego, ani drugiego. Teraz nie wiedział, czy wolałby pamiętać, czy zakryć wszystko kurtyną zapomnienia.
- Oczywiście, że wiem. Jego mechanizm jest podobny do moich przeczucia. - Niekontrolowany, nieokrzesany, mający w sobie coś zwierzęcego. Impuls pełznący pod skórą podpowiadał mu, że subtelny grymas, jaki zamarł na wargach Cassiusa, był czymś więcej niż utkaną z pozorów imitacją, był prawdziwy. Taki, jak wtedy, gdy zaprosił go do swojego łóżka. – Przypadła mi zupełnie inna rola.
Rola jego słabości. Tej, której nie mógł wypędzić ze swojego życia. Nigdy nie był bowiem zabawką w jego dłoni. Czystą rozrywką, zupełnie bezużyteczną, gdy już się nią znudził. Nigdy nią nie był, bo do takich zabawek już się nie wraca - wyrzuca się je, gdy są już popsute, a wiec niepotrzebne, jednakże Avery nigdy nie dokonał dzieła zniszczenia. Zwyczajnie nie mógł, nie zdążył. Morty już wtedy był skrzywiony. Już wtedy czuł się wybrakowany, niekompletny. Już wtedy znał kształty zła. I już wtedy wiedział, jak to jest walczyć o każdy oddech.
Znowu o krok skrócił dzielący ich dystans. Nie bał się, że przerwie jego przestrzeń. Bał się tego, co stanie się potem – co wróci, a czego już w nim dawno nie było.
- Otóż nie - zaprzeczył, niemal parsknął udawanym rozbawieniem, chociaz czuł przecież, jak kark mrowieje mu od napięcie i jak palce strachu zaciskają się na szyi. Nie bał się Cassiusa. Czuł podskórnie, że go nie skrzywdzi. Przynajmniej nie bardziej niż był już skrzywdzony. To był zupełnie inny rodzaj strachu. Ten, który osiadał na samym dnie duszy i przypominał Dunhamowi o tym dzieciaku, którym kiedyś był. – Zostawiłem cię - porzuciłem – bo byłem pewny, że - bo niczego nie byłem pewny, nawet tego, czy to, co do ciebie czuje jest prawdziwe – ścieżki naszego przeznaczenia znowu spotykają się w jednym punkcie. Nie pomyliłem się.
Zostawił go bez słowa, bo bał się - bał się rodzącego się między nimi uczucia. Bał się tego "kocham cię", które wyprzedziło myśli byłego kochanka, zaraz po tym, jak ich ciała połączył wspólna rytm oddechów i pragnień. Bał się ciężaru każdego westchnienia, jakie wówczas opuściło jego wargi. I tego napięcie, które spięło jego mięsnie paraliżem. A nawet tego, jak jego dotyk parzył go w skórę. Oraz uczuć wymykający się spod kontroli.
Miał być chwilową zachcianką. Słabostką, która niknie w gęstwinie innych pragnień. Pokusa, który znika razem z iskrą, gdy ta przestaje tlić się pod skórą. Zakazanym owocem, który kusi do momentu, aż nie posmakuje się jednego kęsa, bo kolejny już nie smakuje tą samą słodyczą, co wcześniej. Lecz w pewnym momencie stał się wszystkim, co miał. I wszystkim czego mieć nie powinien.
Długo myślał, że Cassius był już tylko przeszłością, powidokiem dawnych dni, ale dopiero niedawno - dzięki klątwie, którą na niego rzucił - zrozumiał, że był też teraźniejszością, ale czy mógłby stać się także przyszłością?
- Chcesz, żebym go zamknął raz na zawsze, a może liczysz na to, że doczeka swoje kontynuacji? – Czego pragniesz, Cassiusie? O czym śnisz?
Usłyszał wyrzut w jego głosie. Jedną, zdradziecką nutę, która przesądzała o wszystkim. I która sprawiła, że tylko cud sprawiał, że nie podszedł do niego bliżej, aby się przekonać, jak Avery zareaguje na nagłą bliskość, której zapewne się nie spodziewał, chociaż to nie w interesie Mortiego leżało utrzymanie dystansu.
- Skąd wiesz, może już uległem tej woli? - prowokacja to wszystko, co mógł mu teraz zaoferować, chociaż wiedział przecież, że grunt, po którym stąpał, był grząski, a śmiech, który ugrzązł w męskim gardle zbyt czytelny, by go przeoczyć. – Może już nie ma czego ratować? Mając tą świadomość, nadal chciałbyś czule pielęgnować naszą relacje? - w kącikach ust pojawił się blady uśmiech, gdy wyrzucił z siebie te słowa, okraszając je fałszem szyderstwa. – Nadal chciałbyś być tym, kto mnie uratuje? - drążył. –Lecz jak uratować kogoś, kto nie oczekuje pomocy, ani nie chce jej przyjąć? Wiesz jak tego dokonać?
Chciał, by te słowo zagłuszyły ostatnie pytanie, jakie jeszcze przez chwile wybrzmiało w przestrzeni jego czaszki - czy nie dlatego tak bardzo cię fascynowałem?
Fascynował go z wielu powodów. Na początku to, jak na Mortiego paczył i ile uwagi mu dawał. Czuł głód jego spojrzeniu, gdy kark palił go od jego ciężaru. Pragnął jego uwagi, więc kradł ją tak często, jak często nadarzała się ku temu okazja. Pławił się nią, igrając z wynaturzeniem, który się za nią skrywało. Miał świadomość, jakie to, biorąc pod uwagę błyski obrączki na palcu i tym, kim była dla niego Elena, było nieprzyzwoite, lecz dylematy moralne ginęły w sile rodzącego się uczucia - tego, który na chwile całkowicie go obezwładnił i osłabił.
Nie chciał się już nigdy więcej czuć, jak wtedy. Nie powinien z im igrać. Nie powinien go podjudzać. Nie powinien, ale przecież rzadko robił to, co powinien. I teraz też nie zachowywał się właściwie - tak jak powinien.
Obecnie fascynowało go to, jak daleko może się posunąć, by obnażyć Cassiusa z prawdziwości intencji. Zajrzeć, co skrywa za maską wykreowaną z pozorów obojętności.
Z lekko spod przymrużonych powiek obserwował, jak jego sylwetka wnurzyła się z cienia i zaczyna wokół niego krążyć - jakby był drapieżnikiem, który najpierw zwęszył ofiarę, potem ją okrążał, a teraz, wywołując tym presje, obmyśla, gdzie ukąsić, by zadać jak najboleśniejszy cios. Morty zatem celowo, z premedytacja, wbrew instynktowi, który podpowiadał mu, żeby zachował ostrożność, odsłonił się, podchodząc o krok bliżej i tym samym pozwalając, by kurtyna srebrzystej poświaty zalała jego ciało.
- Już dawno rzuciłeś na mnie klątwę - podarował mu jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów; ten, którym uraczył go tamtego dnia, w godzinne ich pierwszego spotkania i którym wybudził głęboko ukryte emocje, jakie tliły się w Averym. – Tamtego popołudnia, kiedy się poznaliśmy. Klątwą pamieci, pamiętasz?
Gdy raz spojrzysz złu prosto w oczy, nigdy nie oderwiesz już od niego spojrzenia, lecz kto był tym złym - on czy Cassius? A może oni obaj, zanurzeni w szaleństwie, które ich połączyło, a potem też rozdzieliło, bo jeden nie mógł znieść przejmującej dominacji drugiego?
Morty kiedyś wierzył, że razem mogli spopielić cały świat. Ile pozostało z tej wiary?
- Ukrywasz się w cieniu, jakbyś się czegoś bał.
Czego się boisz, Cassiusie? Tego, co do mnie czułeś i tego, co nadal tętni pod twoją skórą?
Nie miał pojęcia, czy to prawda. Nie miał pojęcia, czy człowiek, którego znał nadal drzemał w sylwetce, którą otaczał półmrok, lecz podskórnie czuł, że nie przemawiała przez niego czysta nienawiść, ale jak nie ona, to co?
- Wyjdź do światła, podejdź. To przecież właśnie tu, gdzie stoję, skrywa się tajemnica, którą chcesz poznać. I której tak bardzo się obawiasz, że aż chowasz się za obcymi szeptami, a tymczasem jedyny szept, jaki chciałbym słyszeć, należy do ciebie.
Mów do mnie, Cassiusie. Językiem, którego znamy tylko my. Językiem, który w cudzych uszach, brzmiałby obco, lecz nie w naszych, dodał w myślach, igrając z obłędem tłoczącym się w klatce żeber.
Kiedyś przecież właśnie tak się komunikowali. Avery wypowiadał swoje życzenia na głos, Dunham ukrywał je w krętych zakątkach swojego umysłu i czekał, aż mężczyzna, zanurzając się w tych korytarzach, w końcu złapie trop i odnajdzie cel. Czy teraz równie chętnie i ochoczo zajrzałby do jego myśli, by rozebrać je na czynniki pierwsze? A może to, co powstrzymywało go, by podejść do wiolonczelisty i objąć jego skórę ciepłem swojego oddechu, sprawiało też, że nie był w stanie zajrzeć tam, gdzie kiedyś zerkał z takim zapałem i oddaniem?
Nie wiedział, czy w ciele dawnego kochanka nadal drzemały tamte namiętności, ale wiedział, że to nie las skrywał przed nim sekrety, lecz jego własna, przebita kolcami czerni dusza.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#24
Axel Devereaux
Czarodzieje
Je est un autre.
Wiek
25
Zawód
Tancerz, Złodziej, Kelner w Białej Wiwer
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
zakurzona
kawaler
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
5
5
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
11
12
16
Brak karty postaci
16-11-2025, 14:55
Francuskie salony opływały wręcz w strumieniami jadu, sarkazmu i ironii. Axel wychował się na tych grach słownych, bardzo szybko odróżniał tych, którzy byli obyci z etykietą fałszu od tych, którym po prostu dobrze patrzyło z oczu z powodu ich prostolinijnego i poczciwego pochodzenia. Melusine w tej grupce wybijała się ponad Almyrę i Morgana właśnie pod tym względem. Od razu przyjęła odpowiednia pozę i ton głosu, a jego wręcz uderzyło to, jak bardzo żywe były dla niego jeszcze wspomnienia z Paryża. Nie spodziewał się, że trafi w takim miejscu jak to, na gierki salonowe.
Jej przeprosiny sprawiły, że Axel uniósł odrobinę podbródek przymykając oczy, słodycz jej słów cuchnęła obłudą i widział w jej oczach jak bardzo nieszczere były to słowa. Musiał je przyjąć z godnością i cierpki uśmiech zawitał na jego ustach. Lecz kiedy dodała kolejne słowa, Axel opuścił spojrzenie wprost na pannę Rookwood i zmrużył lodowe ślepia. Zagotowało się w nim tak mocno, że ledwo powstrzymał się przed wybuchem.
- Owszem, jest to trudna i wymagająca sztuka. - Odparł lodowatym tonem, dodając w myślach wiele inwektyw na temat ignorancji panny Rookwood. Nie zdobył się na histerię, która na pewno znalazła tutaj swoje uzasadnienie. O nie, nie dal jej tej satysfakcji po prostu przyjmując jej słowa chłodno, bez emocji. Może i był Francuzem z krwi i kości, to jednak prawie dekada życia z dala od salonów zahartowała go odpowiednio, by nie brzmiał jak nadęty francuzik. Chociaż musiał się pilnować, by właśnie odgrywać rolę takiego kogoś a nie, to kim był na codzień.
Bo i na ten temat po prostu nie było sensu się tutaj rozwodzić, skoro towarzystwo raczej nie było zainteresowane tym tematem. Druga dziewczyna postanowiła załagodzić spór wkładając pomiędzy Axela i Mel rozsądne słowa. Axel przeniosł na nią spojrzenie i odrobine łagodniej się uśmiechnął.
Postanowił puścić mimo uszu jadowite słowa Mel, by nie psuć ogólnej atmosfery. A kiedy się przedstawiła, wyrył sobie w umyśle jej imię, by nie zapomnieć i kiedy odebrać swoja zemstę. Uśmiechnął się kiedy lekko ściskając jej dłoń i nawet musnął ustami. Czego nie udało mu się dokonać w przypadku drugiej kobiety, która nie zdążyła się przestawić. Mel znudzona pytaniami Axela po prostu złapała Almyre i czmychnęła w las jak lania.
„Warren” wybrzmiało w głowie Axela, kiedy Morgan uścisnął mu dłoń bez większego przejęcia. Pamięć uruchomiła się i wszystkie puzzle wpadły na swoje miejsca, a zwłaszcza te, które ukaldaly się w obraz twarzy Almyry sprzed ponad siedmiu lat. Warren, ta dziewczyna miała takie nazwisko, mówiła o tym, że ma brata, Morgana. Francuz powiódł wzrokiem po twarzach swoich towarzyszy, który mówili na temat zwierząt, jednorożców, lasu i barier, ale juz nie powiedział nic. Jednak nie musiał, bo zaraz kobiety znikły w gąszczu, a głośne „Nie!” wypowiedznae przez Morgana wyrwało Axela z zamyślenia. Czyli jednak Zakazany Las musiał być niebezpieczny.
Axel jeszcze spojrzał szybko w kierunku zamku i uznał, że przygoda to też niezłe przeżycie.
- Warren! - Krzykął za ryżym mężczyzną i zaraz do niego dołączył. Nie zapalał różdżki, by w razie potrzeby mógł szybko cisnąć zaklęcie z własnej. - Wy wyspiarze jesteście jednak szaleni. - Dodał z rozbawieniem przeciągając „r” celowo, by wybrzmiało to złowrogo i zabawnie. Bo jak na razie nie czuł w pełni zagrożenia, które na nich tutaj czyhało. Rozejrzał się uważnie wokół, dotrzymując Morganowi kroku bez problemu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#25
Melusine Rookwood
Czarodzieje
żeby był, żeby chciał być, żeby nie zniknął
Wiek
26
Zawód
urzędniczka, asystentka, pośredniczka
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
zaręczona
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
15
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
7
0
Siła
Wyt.
Szybkość
4
14
11
Brak karty postaci
21-11-2025, 10:29
Odpowiedź dla Panny Warren

Lichy blask wypływający z końca różdżki, drżący niczym urwane tchnienie rozżarzonego płomyka, dodawał im odrobinę złudnego bezpieczeństwa ― jakby to mizerne światło mogło naprawdę przebić się przez gęstą, mgławą barwę przesączającą się między drzewami. Konary chwytały o futro jak chude palce duchów, a krzewy zaczepiały, jakby chciały przemówić ostrzeżeniem w języku szelestów, który zna tylko las. Coś w oddali skrzypnęło ― przeciągle, boleśnie, jakby sama ziemia napinała kręgosłup. A wysoko nad nimi, w koronach, krnąbrne ptaszysko rozdarło ciszę, niosąc echo, które odbiło się o mokre pnie i wróciło do nich jak upomnienie. Gdzieś z tyłu Morgan krzyknął, przeciągle i w zdziwieniu, jakby nie dowierzał, że naprawdę się od niego oddalają. Francuzik, przewrażliwiony na własne bezpieczeństwo i cudze, brzmiał jak natrętne sumienie. Ach, jakże pięknie rozgrywała się przygoda! Przygoda, która miała posmak dziecięcych wypraw w zakamarki lasu, własnych tajemnic i strachów, lecz teraz była podszyta dorosłością ― tą, w której każdy krok mógł być błędem, a każdy dźwięk zapowiedzią czegoś, co oddycha zbyt blisko.
― Nie pójdziemy daleko, obiecuję... ― Pewniej chwyciła swą towarzyszkę ― delikatnie, lecz stanowczo ― nadal jednak pozostawiając ją odrobinę za sobą; jej bezpieczeństwo było niepodważalne, pierwsze na liście ich wspólnej, milczącej strategii. Pod palcami czuła ciepło i drżenie, zupełnie jakby trzymała nie dłoń, lecz przyśpieszone bicie serca. Wzrok z wolna przyzwyczajał się do mroku, kropla po kropli oswajając czerń, aż w końcu zaczęła wyłaniać kształty: poskręcane gałęzie, cień przemykający gdzieś z boku, przebłysk prawdopodobieństwa, że nie są w tej puszczy same. ― Dwójka rycerzy za nami daje poczucie bezpieczeństwa, prawda?
Obserwowała więc ― przed nimi, obok, nawet ponad nimi ― z tą samą intensywnością, z jaką las zdawał się obserwować je.
Wiadomo było od zawsze ― las rządził tu niepodważalnie, ze spokojem starego monarchy, który nie potrzebuje korony, by dowodzić. Nie dawał się tak łatwo odkrywać; raczej sam wybierał, komu objawić swoje tajemnice, a komu posłać tylko drżący cień w ramach ostrzeżenia. Kroki na moment zwolniły, gdy spojrzała przez ramię, ciekawość unosząc brew pod delikatnym, leśnym półmrokiem. Trzaski zbliżały się szybko, łamiąc gałęzie z manierą kogoś, kto nigdy nie umiał wkraczać po cichu. Ach, no proszę ― dogonili ich szybciej, niż zakładała. Czegóż się jednak spodziewać po dorosłym Gryfonie, który w swej szlachetnej brawurze byłby gotów biegnąć za nimi choćby i w sam środek paszczy akromantuli? Och, cudowni ludzie ― tak pełni determinacji, tak nieznośnie przewidywalni.
― Ma chère Morgan, byłeś kiedyś w tutejszym lesie? ― Zapytała słodko, jakby w jej głosie nie było ani cienia złośliwości ― choć oczywiście była, i to cała garść, starannie ukryta pod miękką modulacją tonu. Uniosła różdżkę odrobinę wyżej, pozwalając, by światełko na jej końcu oślepiło go niemal prosto w źrenice, niczym miniaturowe słońce zrodzone tylko po to, by zepsuć mu percepcję na kilka długich sekund. ― Jestem ciekawa przejawów waszych, per odwagi i polotu Gryfonów. Musisz mi kiedyś opowiedzieć o waszych przygodach, bo z tego można tkać najpiękniejsze historie na poczet powieści.
Ech, no to już sobie pewnie nagrabiła ― w jego papierach, w jego prywatnych notatkach o niesfornych ślizgonkach, w jego długiej liście frustracji, które później zagłuszał herbatą lub przekleństwem. Jedynie zaśmiała się lekko, cicho, jakby rozbawiona, że może jeszcze w tym wszystkim odnaleźć melodramatyczną lirykę. Łypnęła w bok, ku swej drogiej przyjaciółce ― jej obecność koiła jak łagodny balsam na rozedrgane nerwy, nawet jeśli obie doskonale wiedziały, że to, co robią, jest jedną nogą w psotliwej głupocie, a drugą w niebezpiecznym akcie odwagi.
Lecz las… ach, las nie lubił takiego echa.
Nienawidził drżenia obcych głosów odbijających się o jego pnie, rozszarpujących błogość jego naturalnej ciszy.
Dźwięk ich śmiechu, ich szeptów, ich pytań ― mknął po połaciach mroku jak jaskrawy, niepożądany ślad. Mruknęła coś pod nosem francuską zgłoską, miękką i zgryźliwą, jakby wyjętą z salonów, nie z leśnych ostępów. Elegancki but niemal wpadł w większą wyrwę ukrytą wśród liści.
― Oh… merde... ― wymamrotała, unosząc stopę z gracją, która przeczyła niebezpieczeństwu. Bo las, jakby rozbawiony ich śmiałością, zaczął ukazywać im coś jeszcze. Jakby ciekaw był, jak poradzą sobie z jego humorem. Och… cóż to za ciekawe odkrycia fatygowały się do nich same?― Monsieur Devereaux, jak myślisz... Co nas odnajdzie i jak szybko?

Co nas zastanie w lesie - rzut
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#26
Lizzy Evans
Zwolennicy Dumbledore’a
have a kind heart, fierce mind & brave spirit
Wiek
19
Zawód
Kadetka aurorska
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
10
0
OPCM
Transmutacja
12
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
6
10
Brak karty postaci
27-11-2025, 20:11
Odpowiedź dla Riven Thorne

Pierwotna reakcja Riven jeszcze bardziej poruszyła już i tak niestabilną strukturą spokoju Lizzy. Dziewczyna nabrała powietrza w usta, pozwalając mu skumulować się na moment w lewym policzku, gdy intensywnie przypatrywała się przyjaciółce, czekając — a może wręcz oczekując — na moment, w którym wybuchnie śmiechem. Ten na całe szczęście nadszedł dość szybko, pozwalając Evans wypuścić powietrze z ust i odrobinę otworzyć zamkniętą postawę, w której do tej pory zastygła. Założone na piersi ręce opadły wreszcie swobodnie wzdłuż ciała, ale było w tej swobodzie coś... Paradoksalnie niewygodnego. Jedna z rąk uniosła się więc, aby sięgnąć jednego z kosmyków ciemnych włosów dziewczyny. Palce złapały za ulokowany kosmyk, przesunęły go między opuszkami palców wskazującego i kciuka.
— Będę się patrzeć, bo widzę, że mi nie wierzysz — żachnęła się wreszcie w odpowiedzi; oddzielanie prawdy od kłamstwa było jedną z najbardziej pożądanych umiejętności przyszłego aurora, dlatego też Lizzy dość chętnie spędzała czas na zajęciach mających na celu rozpracowywanie nawet największych intryg, szukania niedopracowanych elementów kłamliwej konstrukcji. Czasami zdradzić człowieka mogły nawet mikrogesty, nad którymi nie panował, ale rozpoznanie ich u kogoś obcego było szczególnie trudne. Kłamstwa osób bliskich z kolei stanowiły coś na kształt cukierka ze słodką oprawą i gorzkim środkiem. Poznać kłamstwa osoby bliskiej było oczywiście prościej, lecz nagroda za czujność i spostrzegawczość zawsze pozostawiała po sobie gorzki posmak. Brak wiary Riven jednak nie był jakąś szczególnie poważną kwestią, Lizzy nie zamierzała trzymać jej tego nad głową, bo zapewne zapomni o tym małym incydencie gdy tylko na powrót przekroczą próg Zakazanego Lasu, tym razem znajdując się po tej dobrej stronie. Thorne była przecież jej przyjaciółką, jedną z osób najbliższych jej sercu. Mogła jej przecież ostatecznie wybaczyć ten brak wiary, prawda?
— No nie byłam, miałam lepsze rzeczy do roboty w tamtym czasie — słowa wychodzące z jej ust zabrzmiały zbyt pompatycznie. Tamten czas nie był przecież oddzielony od teraźniejszości dekadami, była w tych murach jeszcze w zeszłym roku. Riven mogła się chociaż cieszyć większym okresem buforowym, ale czy to oznaczało, że pamiętała dokładnie to, co działo się na leśnej połaci? Ścieżki, które mogły być relatywnie bezpieczne? Czas ponownie działał na ich niekorzyść. Przełknęła nieco ślinę, słysząc o tym, że Riven widziała testrale. Czasami zapominała o tym, jak bardzo potrafiło różnić się ich dzieciństwo, chociaż rozpoczęło się w podobnych warunkach. Jedno spojrzenie, które posłała przyjaciółce, musiało wystarczyć za wszystkie niezgrabne wyrazy współczucia i kondolencji. Zresztą, młoda kobieta i tak dość szybko zmieniła temat na inne magiczne stworzenia, z czego akurat ostatnie przykuło jej największą uwagę. — Przepraszam bardzo, co tylnowybuchowe? — nie potrafiła zachować pokerowej twarzy. Początkowo uniesione, następnie zmarszczone w konsternacji brwi oraz lekko rozchylone, najwyraźniej w niedowierzaniu usta malowały obraz kogoś, kto nie do końca wierzył nie tyle w słowa przyjaciółki, co w istnienie owych stworzeń, które — jeżeli nazwa oddawała stan faktyczny — miały wybuchający odwłok. Brzmiało to na tyle nieprzyjemnie, że Lizzy nie powstrzymała dominującego nad ciałem dreszczu obrzydzenia. Jedno było pewne, nie chciała stawać na drodze tego czegoś. — Żartujesz sobie ze mnie teraz — burknęła wreszcie, po chwili milczenia; bo to stwierdzenie było chyba jedynym, co mogło przynieść jej jakiś spokój ducha, nawet w pewnym sensie poprawić morale. W końcu przekroczyły próg lasu, cisza zjadała je coraz bardziej, aż wreszcie w bezbrzeżnej gęstwinie lasu pozostały tylko one — i dźwięki martwej przyrody, ślady po czymś, co mogło przynieść im tylko kłopoty.
— Nic dziwnego, że to Zakazany Las — syknęła szeptem. Chyba robiła się stara, skoro wystarczyło jej zobaczyć ślad po olbrzymie, aby stwierdzić, że zakazy miały jednak jakąś swoją wartość i nie powstały tylko po to, aby uprzykrzać życie młodym ludziom pragnącym dostępu do przygody. Albo nasłuchała się zbyt wielu kazań na temat zachowywania swojego bezpieczeństwa i nienarażania się w trakcie przyszłych akcji na ryzyko przewyższające wagę potencjalnego sukcesu. Niezależnie od przyczyny, coś temperowało jej naturalną brawurę i Lizzy nie mogła się jeszcze zdecydować, czy było jej to na rękę, czy nie. — Nie wiem, czy nie wolałabym, żebyśmy wpadły na centaury. Z nimi można przynajmniej porozmawiać, jak będziesz grzeczna, to może cię postraszą strzałą, ale puszczą do domu, zależy im na swoim spokoju. A olbrzymy? Jak wytłumaczysz takiemu, że nie jesteś jego przekąską, tylko wpadłaś mu pod nogi przypadkiem? — dziewczyna zaczęła uderzać opuszkami palców o knykcie drugiej ręki w wyraźnym nerwowym tiku. Potrzebowała jeszcze chwili, aby po raz kolejny spojrzeć w stronę profilu przyjaciółki. — Ślady są świeże. Więc musi być gdzieś niedaleko. A olbrzymie niedaleko to ludzkie nawet daleko — nie chciała jeszcze używać innych słów i dojść do jedynej słusznej konkluzji, że mogły być i zapewne były w dużym niebezpieczeństwie. Riven musiała o tym doskonale wiedzieć. Lizzy postanowiła w milczeniu oddać jej decyzję co do tego, czy powinny ruszać dalej, czy może lepiej było zawrócić. Rozum nawet nie podpowiadał — on domagał się powrotu. Ale powrót oznaczał tchórzostwo i porażkę. A na to Lizzy Evans nie mogła sobie pozwolić.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#27
Cassius Avery
Śmierciożercy
Haunted spirits in my head, the thoughts themselves are the thinkers
Wiek
32
Zawód
badacz umysłów, pracownik MM, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
5
Brak karty postaci
02-12-2025, 20:41
Odpowiedź dla Morty Dunham

Kiedyś, pośród pierwotnego mroku wyścielającego serce, Cassius szukał światła, dawnej kruchości dziecięcej duszy, nie tyle uśpionej, ale wyrwanej z niej z korzeniami. Jego jaźń wydawała się mglistą nocą, pełną nieprzyjemnej mżawki rozlewającej się na najbardziej oddalone, parszywe przedmieścia świadomości. Świadomości w stanie permanentnej fermentacji. Wydawało się, że żył w kranie, w której ludzie umierali, zanim jeszcze zaznali prawdziwej miłości, bo na nią nie było przecież miejsca. Żywił się własnym zepsuciem, cudzym strachem, przyzwyczaił się do ciemności obecnej nie tylko wokół, ale i wewnątrz swojej pokaleczonej osobowości.
Gdy przestał szukać światła, natrafił na nie zupełnym przypadkiem. Chociaż i ono nie było wolne, było przełamane mrokiem. Skrzywiony. Niekompletny. Wybrakowany. Współdzielili te cechy, wciąż jednak istniał między nimi istotny dysonans, dychotomia zła i dobra. Dobra. które Cassius zdawał się już dawno w sobie zatracić.
Pamiętał - mimo że niektóre detale wydawały się przerysowane, za bardzo przesiąknięte ich emocjonalną wagą - że chaos, który dzielili, był czymś zupełnie innym niż ten, którego do tej pory doznał. Miał wrażenie, że przy Mortym jego od lat budowany i z pietyzmem pielęgnowany wizerunek zaczyna rozchodzić się w szwach, jak rozbebeszona szmaciana lalka, tracąc na dotychczasowej ostrości. Oblicze, dotąd zupełnie puste, to, które przylgnęło do niego przez te wszystkie lata, zaczęło się rozpadać. Na nowo poczuł strach - jednak zupełnie inny od tego znanego w dzieciństwie, bo w trzewiach pojawił się nadmiar dotąd nieznanych mu emocji. Z biegiem czasu stał się na nie rzeczywiście zachłanny. Pozwolił się więc karmić iluzjami, oddaniem i rodzącym się między nimi przywiązaniem, nie zdając sobie sprawy, że łaknienie w ten sposób wcale nie zgaśnie. Wręcz przeciwnie jeszcze przyjmie na sile. Może Elena i jej absurdalna tyrada była jedynie pretekstem. Okazją. którą musiał chwycić. Czas był w końcu bezlitosny, tak łatwo mógł rozminąć się o sekundę z odpowiednią chwilą, aby wycofać się z relacji, której tak naprawdę nawet nie potrafił nazwać.
Kto tak naprawdę ratował się ucieczką? On czy Morty?
- Twoje przeczucia bywają zdradliwe. Przekonałem się tego na własnej skórze - odparł uśmiechając się złośliwie. - Nie możemy powiedzieć tego samego o moim instynkcie. - Czy na pewno? Czy instynkt nie powinien podpowiedzieć mu raczej, że ten paroletni unik, w którym tkwili, był tak naprawdę najlepszym, co mogło im się przydarzyć? Gdyby kierował się rozsądkiem, Dunham stałby się synonimem zagrożenia, czyhającego za rogiem niebezpieczeństwa. Nie powinien dążyć do tego, aby się z nim zmierzyć. Działał jednak wbrew wszelkiej logice, pozwalał, aby krótki przebłysk wspomnień, drganie zatęchłej duszy sprawiły, że zapragnął jego powrotu.
Nie przypadkiem pozostawił za sobą uchylone drzwi.
Wciągnął głębiej powietrze, gdy Morty po raz kolejny skrócił dzielący ich dystans. Był już na tyle blisko, że niemal mógł poczuć w nozdrzach jego zapach. Wciąż obecny, gdzieś w zakamarkach pamięci, na programach teatralnych z tamtych lat, wciąż plątających się na dnie szuflady biurka. Wmawiał sobie, że nie pozbywał się ich z prostego lenistwa, a nie z absurdalnego poczucia sentymentu. Sentymentalizm. W jego umyśle miało nie być dla niego miejsca. Tęsknota wcale jednak nie znikała. Czuł do siebie wstręt, gdy trafiła na te przypadkowe reminiscencje przeszłości - te działały jak przeźrocza wrzucane do czytnika pamięci. Tworzyły w głowie powidoki, których wcale nie miał ochoty - o, jakże miał! - oglądać.
- Chyba w końcu nabrałem ochoty na ciąg dalszy - odparł przekornie. - Długo kazałem ci czekać. - Czy spodziewał się, że powróci do niego właśnie w ten sposób? W postaci szeptów, cieni wyciągających swoje macki z ciemności? Zamiast bezceremonialnie pojawić się któregoś wieczoru w jego garderobie, wolał zastawić pułapkę. Czekać, aby ujrzeć w jak głęboką otchłań szaleństwa udało mu się go wtrącić. - Może po prostu nie będziesz miał wyjścia? Czy zwykłem pytać cię o zdanie? Gotów jestem cię zmusić do przyjęcia wyciągniętej w swoją stronę pomocnej dłoni. - Zaśmiał się szyderczo, zęby błysnęły w ciemności. - Czy nie na to właśnie czekasz? Musiałeś czuć, że szepty, które słyszysz nie były normalne... Dlaczego nie szukałeś pomocy i jakiegoś specjalisty? W głębi duszy, przyznaj Morty, liczyłeś na to, że jakimś cudem to właśnie ja okażę się twoim wybawieniem. - To było j e g o pragnienie. Chciał być tym, który wybawi go z opałów, przywróci pozorny i chwilowy spokój jego skrzywionej duszy. Tylko po to, aby po jakimś czasie znowu wprowadzić w niej zamęt. Zupełnie jakby bawiła go gra w kotka i myszkę, prześciganie się we wzajemnych zniewagach, nieczystych zagrywkach - Morty pozwolił mu w końcu wierzyć w iluzję ubraną w maskę prawdy. Cassius dawał mu prawdę utkaną z iluzji, gdy zagłębiał się w zakamarkach jego umysłu, pozostawiając w jego duszy trwałe ślady swojej obecności. Po to, aby pamiętał. Aby nie mógł zapomnieć.
Zatrzymał się w miejscu na jego kolejne słowa. Przestał krążyć.
- Sam ją na siebie rzuciłeś. Morty. Niekiedy sam nie pozwalasz sobie zapomnieć. - Nie pozwalasz zapomnieć o sobie. - Właśnie tym dla ciebie jestem? Przekleństwem? - Zjeżył się na skierowane w swoją stronę oskarżenie. Strach. Wykonał gwałtowny krok wprzód, w końcu i on stanął w całej okazałości w łunie księżycowego światła. Wyciągnął przed siebie dłoń, jakby chciał go odepchnąć, wepchnąć w objęcia ciemności. Twoja kolej, Morty. Jedynie zamarkował ten ruch, opierając wnętrze dłoni na wysokości serca Morty'ego. Poczuł nagłą ochotę, aby wbić paznokcie głęboko pod materiał, przebić się przez klatkę żeber i dosłownie poczuć w dłoni dotyk pulsującego organu, przejąć nad nim kontrolę. Zamiast tego przesunął rękę wyżej, aż do szyi mężczyzny. Objął ją przesuwając się ku linii włosów, kciukiem muskając grdykę. Pochylił się, równocześnie przyciągając do siebie jego twarz, na tyle blisko, aby Morty poczuł za uchem ciepły powiew oddechu. Wyszeptał. - Teraz lepiej? Podoba ci się, to co widzisz? To, co słyszysz?
Adrenalina nie opuszczała jego ciała. Miał wyczulone zmysły. Wciągnął w nozdrza tak upragniony zapach dawnego kochanka, przymknął na chwilę oczy. Otworzył je jednak gwałtownie w chwili, w której usłyszał za sobą jakiś szelest.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#28
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
07-12-2025, 13:25
Odpowiedź dla Cassius Avery

Nie powiedział instynkt cię zawodzi. Nie, tym razem ugryzł się w język, zbywając jego komentarz ociekającym kpiną uśmiechem. Chociaż niektóre elementy porozrzucanej, wcześniej niezrozumiałej układanki właśnie wskoczyły na swoje miejsce, układając się w obraz tragedii, do jakiej musiało dojść przed laty w letniej posiadłości państwa Avery'ch w samym sercu Francji.
– Więc tego chcesz? – powtórzył, unosząc brew w prowokacyjnym geście, który wywoływał dreszcz pod skórą. Cień chciwości od zawsze kierował ludźmi jego pokroju; wielokrotnie widział, jak przebiegł po jego twarzy. Mężczyźni tacy jak Cassius nigdy nie potrafili pogodzić się z odmową, zawsze szli za tym, czego pragnęli, nawet jeśli prowadziło ich to na skraj przepaści. Chciwość była ich motorem, żądzą, która tliła się w sercu i podsycała każdą decyzję. Pycha rosła z każdym sukcesem, karmiła się spojrzeniami innych, ich podziwem i zazdrością, aż stawała się wręcz chorobliwa. Pokusy oplatały ich niczym winorośl, zaciskały się wokół ich rozsądku i odbierały im zdolność trzeźwej oceny sytuacji. Tym właśnie był dla niego – pokusą, której nie potrafił się oprzeć? Pragnieniem, które, zamiast słabnąć, drażniło go bardziej z każdą chwilą? – Chcesz dopisać kilka rozdziałów naszej historii? Schlebiasz mi – dodał z lekkim uśmiechem. – Ale naprawdę uważasz, że ta decyzja jest uzależniona wyłącznie od twojego widzimisię? Los, mój drogi, to nie tylko suma naszych pragnień, to także często dotkliwe konsekwencje. Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. Czasem to, czego najbardziej pragniemy, jest tym, co najbardziej nam szkodzi, a nie tym, czego potrzebujemy.
Przekora w jego głosie mieszała się z ciekawością; od ścian czaszki wiolonczelisty wciąż odbijało się jedno pytanie – dokąd ich to doprowadzi? Na krawędzi urwiska obłędu? Już raz się tam znalazł, zaraz po aresztowaniu ojca, gdy pożerał go marazm i nie chciał tego powtórzyć. Nigdy więcej. (Na pewno?)
- W głębi duszy, Cassiusie, byłem ciekawy, jak daleko się posuniesz, by zawładnąć moim lękiem - i kiedy ponownie pojawisz się w moim życiu, dodał w myślach, obawiając się, że przyjęcie od niego pomocy, będzie równoznaczne z zaproszeniem go do niego ponownie i nie był pewny, czy w ogóle powinien to rozważać. - Powiedz, gdy przyjmę od ciebie pomoc, jaką cenę za to zapłacę?
Wszystko ma swoją cenę. Obaj wiedzieli, jak uwodzić słowami i jak zdobywać nimi zainteresowanie, jak grać na emocjach drugiego, jak poruszać się po cienkiej granicy ryzyka i się o nią nie potknąć. Morty darzył go kiedyś czymś na wzór miłości. I te uczucia nie zniknęły zupełnie. Chociaż zmienione w pył, nadal się w nim tliły, lecz czy chciał je wskrzeszać? Pozwolić im odżyć, odrodzić się jak feniks z popiołu?
- Wiesz - zaczął po chwili – podobno im bardziej chcemy o czymś zapomnieć, tym częściej to rozpamiętujemy. Może to dotyczy również nas?
Może rozsądniej byłoby, gdybyśmy pozwoli temu odejść?, zaryzykował pytaniem, lecz tylko w obrębie własnego umysłu.
Strach.
Nadal wiedział, jak go sprowokować; zmusić do tymczasowej uległości; sprawić, by się odsłonił tak jak teraz, gdy wyjrzał z półmroku i pozwolił sobie na kąpiel w świetle księżyca.
Nawet się nie wzdrygnął, gdy Avery w końcu się ku niemu zbliżył, a w nozdrzach poczuł jego zapach. Po tym, jak Cassius oparł ciężar swojej dłoni o jego klatkę piersiową, zachował spokój. Pozornie niedbałym gestem owinął wokół jego nadgarstka swoje szczupła palce, dociskając jego dłoń do swojej lewej piersi -tam, gdzie pod zwojami skóry, w klatce żeber, ukryte było serce. I zajrzał mu prosto w oczy - w zimny błękit, który jak sople lodu potrafiły przeszyć człowieka zimnym ostrzem na wskroś, budząc w nim chłód zimy, lecz tym razem miał wrażenie, że kolor jego oczu pociemniał znaczenie, odsłaniając tylko czający się na dnie jego duszy mrok, lecz coś zupełnie innego - głód i pragnienie. Były jak ostre przedmioty, które wnikały głęboko w skórę, drażniąc swoją obecności.
Czego pragniesz, Cassiusie?, pytały nie usta, a głęboka otchłań jego spojrzenia. Wydrzeć mi go z piersi? Zacisnąć na nim palce? Schować go w dłoni? I na już na zawsze uczynić go swoją własnością?
Wypuścił jego nadgarstek spomiędzy więzienia swoich palców trzy spokojne uderzenia serca później, tym samym pozwalając, aby dłoń Cassiusa wspięła się wyżej. Zastygł na moment bez ruchu, gdy Avery sięgnął palcami odsłoniętych skrawków nagiej szyi, wziął ją w swoje objęcia, przesunął opuszki po linii włosów, a następnie zahaczył kciukiem o wystającą spod skóry grdykę. Z trudem stłumił ciche westchnienie, które cisnęło mu się na usta, a które miało postać bezgłośnej prośby, ledwo słyszalnej nawet dla niego samego, a jednak rozbrzmiewającej błagalnym echem w duszy. Ciepła mgiełka oddechu Cassiusa, skraplająca się tuż za uchem, przypomniała mu o wszystkich tamtych nocach, które kiedyś wydawały się wieczne, a później ustąpiły miejsca pustce i milczeniu. Mimo że od ich ostatniego spotkania minęło tyle lat ciszy, a pojawiające się na płótnie pamięci wspomnienie zdążyło się w niektórych miejscach zatrzeć, a w innych wyblaknąć, ciało pamiętało o jego dotyku i wciąż reagowało instynktownie, jakby nigdy nie zapomniało, do kogo wtedy należało.
Zachłysnął się łapczywie powietrzem; chociaż rozsądek szeptał, by pozwolić przeszłości pozostać zamkniętą za drzwiami czasu, serce drżało pod ciężarem dawnych uczuć, jakby każdy impuls nerwowy powracał do tych samych, dawno zapomnianych ścieżek, utorowanych drogą zaprzeszłych namiętności. Każda sekunda wywoływała kolejne obrazy: rozproszone światło tańczące po ich splecionych dłoniach, drżące słowa, które nigdy nie znalazły drogi do ust, a także zapach późnych godzin, kiedy cała rzeczywistość sprowadzała się do jednej chwili – plątaniny gestów,, zaborczego dotyku, cichego, tonącego w mroku szeptu i dwóch pragnących swojej bliskości rozgorączkowanych ciał. W powietrzu czuło się słodko-gorzki posmak wspomnień - tych, które rozjaśniają wnętrze, i tych, które bolały jak odłamek szkła wetknięte prosto w sercu. Tkwiła w nim jednocześnie tęsknota i rezygnacja, a świadomość, że ciało nosi w sobie ślady dawnego pragnienia, napawały go jednocześnie pocieszeniem, jak i udręką. Skupił się zatem nie na tym, co kłębiło się pod żebrami, a na tym co zawisło w powietrzu – znajome brzmiące słowa przesiąknięte ciężarem oczekiwania.
- Znacznie lepiej - przytaknął, starannie artykułując każde słowo, jakby w obawie, że się o nie potknie, lub zostaną dławione w krtani, przez to, co rodziło się w jego trzewiach – lecz wolałbym patrzeć ci prosto w oczy- wyznał, z tą samą przekorą w tonie glosu i nutą niefrasobliwości ukrytą między zgłoskami. – A tobie, Cassiusie, podobało się to co usłyszałeś?
Rytmiczna pracę mojego serca? Świadomość, że nie zabiło dla ciebie szybciej?, rzucił w przestrzeń umysłu, łudząc się, że będzie jak kiedyś - rozpozna kształt jego myśli.
Gdyby teraz przyłożył dłoń do jego klatki piersiowej, wyczułby jego gwałtownie bicie. Raz czy dwa, w tym szaleńczym rytmie, zgubił kilku uderzeń, co niemal kosztowało Dunhama bezdech, jednak szelest dobiegający za pleców skutecznie wybudził go z tego transu, powiódł spojrzeniem w tamtym kierunku, by zlokalizować sprawcę tego hałasu, lecz wtem poczuł, jak coś mocno zacisnęło się na jego kostce i szarpnęło za nią. Gdyby nie to, że podparł się na ramieniu Cassiusa, by nie stracić równowagi, zapewne nie uratowałby się przed upadkiem. Odzyskawszy ją jednak, odsunął się od niego na tyle, na ile pozwalały pnącza rośliny.
- Wyglądała na to, że diabelskie sidła też wyszyły z ukrycia, aby uczcić nasze spotkanie - rzucił lekko, zapominając o tym, co jeszcze chwile temu chciało zacisnąć się na jego gardle, a na krawędzi źrenic zatańczyły postne iskry rozbawienia. Mimowolnie sięgnął po różdżkę. Wydobył je z szaty i w pewnym chwycie zacisnął dłoń na jej rękojeści.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (3): « Wstecz 1 2 3


Skocz do:

Aktualny czas: 11-12-2025, 04:00 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.