• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Londyn > Zachodni Londyn > Notting Hill
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
10-07-2025, 13:24

Notting Hill
hoć dziś Notting Hill to piękna dzielnica o kilku twarzach. Wąskie, często popękane chodniki wiją się pomiędzy rzędem wysokich wiktoriańskich kamienic – niegdyś rezydencji klasy wyższej, teraz podzielonych na małe mieszkania lub wynajmowane pokoje. Dzielnica ta nie jest jednorodna, to mieszanka języków, kolorów skóry, klas społecznych i poglądów. Karaibczycy przybyli tu na początku dekady, wypychani z samego centrum miasta. Kolorowe mury dzielone są z irlandzkimi robotnikami, starymi londyńskimi rodzinami, studentami z kontynentu i artystami, którzy odnaleźli swobodę i dobrą cenę. Za rogiem ulica już ciemniejsza, cichsza, a bruk tu bardziej popęknay. W tych zaułkach rodzą się plotki, spiski, manifesty. Po zamieszkach z końca lat 50. w powietrzu wciąż czuć napięcie, choć coraz częściej zagłuszane jest przez jazzową muzykę.  Notting Hill Carnival to nieoficjalny spontaniczny,  uliczny karnawał, który jest  manifestacją dumy i przynależności. Przebrani tancerze suną przez ulice, bębny wybrzmiewają w takt rozbawiając zabieganych przechodniów. 
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
25-10-2025, 20:15
1 kwietnia 1962 roku


Teraz, gdy był obok niej wyrazy utrwalone na pergaminie listów nadal nawiedzały jej umysł. Otrute, pieczące na otwarte rany, mające zaboleć – była tego pewna. Słodka gorzkość ich relacji zawsze odziewała ich rozmowy.
W zasadzie dlaczego nadal próbujesz dobić się do jej życia, po tym, jak zatrzasnęła Ci do niego drzwi?
Doprawdy, to o niej właśnie myślał? Może powinna spojrzeć mu w oczy zapytać, usłyszeć, gdy wybrzmiewa to jego głosem. Kłótnie i pojednania, które wyznaczały rytm ich przyjaźni z mediatorem pośrodku. Gdy jednak zobaczyła jego zbliżającą się sylwetkę, to pewna czułość wypełniła jej klatkę piersiową. Może to tęsknota, a pewien rodzaj uspokojenie, że był cały i zdrowy, sprawny wśród wszelkich niebezpieczeństw tego świata. To ona była tego dnia ich przewodniczką, zrównała się z nim krokiem i ruszyli w pokrętne uliczki mugolskiego Londynu.
Z łatwością dostosowała się do tego świata, gdzie magia nie miała swojego miejsca. Było tu znacznie więcej ludzi, cały świat skupiony w Notting Hill – od karaibskich wpływów po irlandzkich pracowników. Tłocznie, kolorowo i całkowicie anonimowo, mogła tu zniknąć niezauważona. W swym iście mugolskim przebraniu z koszulą w ceglastych barwach połączoną z brązową plisowaną spódnicą, wiosennym płaszczem w kolorze ziemi i przeciwsłonecznymi okularami na oczach. Nikt by nie oskarżył ją o magie w tym stroju, była jedną z nich, lecz nie tak naprawdę – tutaj również nie pasowała.
On i Leonie potrafili kiedyś sprawić, że ich świat był znacznie bardziej dostępny dla jej osoby, wręcz otwarty, by się w nim rozgościć. Zaprosili ją, otworzyli drzwi, które uważała, że zawsze będą zamknięte. Ona za to pokazała ich wszechświat odgrodzony od nich murem, sekretne życie niemagicznych tego kraju. Prawie nie rozmawiali w czasie spaceru, może nie musieli, a może po prostu jeszcze nie potrafili. Powiedzieli sobie dużo w listach, jakże łatwo pisane wyrazy rozbrzmiewały w ich mieszkaniach. W końcu doszli do jednego z placów z licznymi barami i pubami, o tej godzinie Londyńczycy kończyli już swoją pracę. Przystanęli przy jednym z stolików, bez krzeseł i wygody, lecz z doskonałym widokiem na cały plac i zamieszanie, które prezentował. W oddali słychać było muzykę, zespół uliczny, który próbował wyżyć z funtów, które darowali mieszkańcy.
– Czujesz się tutaj niekomfortowo? Wśród nich? – zapytała, podnosząc okulary, by móc lepiej się mu przyjrzeć. Kiedyś spędzali więcej czasu wśród mugoli, gdy byli jeszcze dziećmi gotowymi do podbijania klubów tanecznych Europy. To pytanie zawierało sobie skomplikowanie jej intencji, pewien rodzaj testu, którego nie sądziła, że będzie kiedyś potrzebować. Było wyzwaniem, egzaminem i prowokacją w jednym. Przypominał o jej korzeniach, krzyczało o pochodzeniu iście brudnym. Kelner przyniósł ich kufle piwa, podziękowała, lecz szybko wróciła do Mortiego wzrokiem.
Mortimer Dunham, w pełnej swojej krasie. Pełen dualizmów, przyciągających i odrzucających jednocześnie. Zjednywających sobie ludzi, by zaraz porzucić ich na pastwę tęsknoty. O pięknej twarzy, anielskiej urodzie, na której zbyt wiele dziewczyn się nabierało. Nim odkrywały, co się kryje w środku – go już nie było.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
26-10-2025, 16:14
Papier wciąż przyjmował wszystko, każdą zawiłość myśli, każdą nieoczywistą emocję, której nie dało się ani zdefiniować, ani zrozumieć Otrute żalem słowa, ukryte w kopertach, z uporem powracały do jego głowy jak melodia, której refren znał na pamięć, a której nie chciał już dłużej nucić; jak piosenka, którą nuciła pod nosem matka, łudząc się, że to, co utraciła, do niej powróci. Ich posmak, słodycz wymieszana z goryczą, jak herbata zaprawiona cytryną i solą, przypominał mu, że każde dobre słowo mogło stać się narzędziem, że czułość bywała groźna, a bliskość raniła jak zimna stal noża.
W zasadzie dlaczego nadal próbujesz dobić się do jej życia, po tym, jak zatrzasnęła Ci do niego drzwi? – pytał, ale wcale tak o niej nie myślał. Gdyby spojrzała mu w oczy i o to zapytała, próbując wyegzekwować od niego szczerość, miał pewność, że głos cofnąłby się w głąb gardła i nie byłby w stanie wykrzesać z siebie choćby pojedynczej sylaby, dławiąc się tym całym żalem, który w nim tkwił i który ściskał go za gardło, odbierając tlen. W jego głowie kłębiły się wspomnienia z czasów, gdy wszystko wydawało się prostsze. Łatwiej było wtedy odpuści, pogodzić się z tym, co stracone, ale nie dzisiaj. Teraz wystarczyło otoczyć jej sylwetkę spojrzeniem, by poczuć ulgę i uzmysłowić sobie, że ona i ich relacja to część świata, której nie potrafił tak po prostu wykreślić z serca.
Skazał ich wędrówką przez ulice Londynu na milczenie; drzemiące w nim słowa potykały się, kulały, nie mogły opuścić ani zawiłego labiryntu umysłu, ani też ciasnego kartelu krtani, zaciskając się za każdym razem mocniej, gdy próbował, raz po raz, napocząć rozmowę. Każda próba kończyła się na bezgłośnym westchnieniu, jakby powietrze rozpraszało się między nimi i niosło ich niewypowiedziane żale gdzieś ponad dachami budynków.
Nie szukał schronienia tylko przed mocniejszymi podmuchami wiatru. Gdy podnosił kołnierz płaszcza, próbował nie tylko uchronić skrawki nagiej skóry przed chłodem, ale też odgrodzić się od świata, który go nie rozumiał. Każdy krok, który zapędzał go w aorty mugolskich dzielnic, stanowiły się wyzwaniem; betonowe chodniki, migające światła latarni, odgłosy samochodów i przypadkowe spojrzenia przechodniów – wszystko to wydawało mu się obce, nieprzyjazne, surowe. Nie protestował, idąc za nią, bo przecież w wiedział, że potrafiła poruszać się w tej rzeczywistości z lekkością, która jemu była zupełnie obca. Był częścią świata, który tutaj uchodził za fikcję – za wymysł wyobraźni ukrytej na kartach powieści, której miejsce jest na zakurzonych półkach bibliotek. Niezależnie od tego, jak mocno starał się dopasować, zawsze pozostawał kimś obcym. Dyskomfort jaki czuł, uwierał go i krępował jego ruchy, jakby założył na siebie za ciasny o dwa rozmiary sweter.
Pytanie Frankie niosło niewidzialny ciężar, który jak kamień osiadł na dnie jego żołądka. Był taki czas, kiedy był bardziej otwarty na to co mugolskie; kiedyś wierzył - głęboko i naiwnie - że oba te światy mogą się bez przeszkód przenikać, egzystować w równoległym wszechświecie, współistnieć ze sobą w zażyłym ekosystemie, lecz płomień naiwnej wiary zgasł, pozostało tylko poczucie krzywdy, jakie doświadczył, plamiąc jego poglądy większym uprzedzeniem.
- Czuję się nie na miejscu – odezwał się po chwili, podnosząc na nią wzrok. To uczucie „nie na miejscu” miało w sobie coś z chłodu poranka – przenikało przez ubranie i osiadało na skórze, sprawiając, że miał ochotę odejść stąd jak najszybciej, , a jednak nadal tkwił w miejscu, by udowodnić jej, że to, gdzie sięgają jej korzenie, nie ma i nigdy nie miało dla niego najmniejszego znaczenia.
Obejmując w obu dłoniach kufel, zogniskował na niej swoje spojrzenie. Francesca Goldsmith, w pełnej okazałości. Przepełniona poczuciem sprawiedliwości, wierząc, że może uczynić świat lepszym, goniąca za literą prawa, która nie raz podłożyła jej nogę swoją bezdusznością. Teraz, gdy ich oczy spotkały się w jednej linii, miał wrażenie, że tylko ona, jedyna na świecie, zajrzała przez membrany jego złożoności i wiedziała, z jakich sprzeczności się składał.
- Opowiedz mi co wydarzyło się w Cardiff - podjął, zanim na dobre uwikłała go w sieć swojej intrygi, bo przecież był pewny, że w swoim pytaniu skryła drugie dna i nie było bez znaczenia.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
30-10-2025, 22:47
Miała czasem moment zwątpienia.
Wyczuwał to? Gdy w pewien instynktowny sposób chciała się zdystansować. Stworzyć między nimi mur przestrzeni i chłodnego wyrachowania, czasem pozwolić sobie na niepamięć.  Niewspominanie, puste milczenie, które tkało jej usta w kajdany. Rzadziej odpisywać, nie dzielić się tego, co skrywało się w duszy i ciele. Ważyć każde słowo, jakby było one gorzką tajemnicą wszechświata. Była to bezpośrednia reakcja po tamtym dniu – ustawienie murów ochronnych.
W pewien sposób tamto spotkanie zburzyło pewne fundamenty jej istnienia. Obluzowało zakotwiczenie w świecie, który zbudowała dla siebie. Początkowo nie poświęciła temu pomyślunku, odnotowała i ruszyła dalej w poszukiwania Leonie. To właśnie ta misja była jej celem, gwiazdą przewodnią, która wyznaczała jej drogę. Wszystko inne było nieistotne, zabrudzało myśli niepotrzebnym chaosem wrażeń. Mijały jednak miesiące, Leonie wróciła, lecz w pewnym sensie permanentnie opuściła jej życie. Może nie była gotowa na utratę również jego, pożegnanie kolejnej z najważniejszych osób w jej życiu.
Ludzie byli skomplikowanym konceptem, Morty nawet trudniejszym do interpretacji niż większość. Zbudowany z przeciwieństw i niepasujących ze sobą elementów, zawsze wymykający się ramom stereotypu. Z ostrym słowem i ciepłym spojrzeniem, które skrywało jednak tragizm człowieczych doświadczeń. Lubił udawać, czasem nawet to rozpoznawała, gdy to forma kłamstwa, pełna fałszywa wizualizacja jego osoby była jej prezentowana.
Ludzi trzeba było akceptować jakimi byli lub o nich zapomnieć, oddalić się w metaforyczną rolę nieznajomego. Mogła go oskarżać, wątpić i oceniać, lecz jeśli chciała go mieć w swoim życiu musiała brać go takim jakim był. Pogodzenie się z tą ideą nie było proste, wręcz była to wewnętrzna bitwą argumentów i uczuć. Czasem miała wrażenie, że pokonała w niej siebie, że teraz przed nim siedzi jej przegrana wersja. Ta, która dla potrzeby pozostawienia go w swoim życiu, akceptuje własne zranienie.
Był tego wart, wierzyła w to. Musiał być, inaczej wszystko traciło sens.
– Ponieważ nie rozumiesz ich zachowania? Obawiasz się ich? Myślisz, że się wyróżniasz? – próbowała dalej, kreśląc kolejne motywy jego słów. Oparła się łokciami o stół, niwelując przestrzeń, by szept mógł zawładnąć przestrzenią. Było wiele rzeczy, które przyciągały wzrok w Mortimerze, lecz to nie magia była tego prekursorem. Spojrzenie kobiety z sąsiedniego stolika, która co pewien czas otaczała go uwagą o tym poświadczało. Koncepcja atrakcyjności była tożsama w obydwu światach, na wskroś anglosaska i poddana wpływom amerykańskiej myśli. Tutaj zdawał się jednym z wielu ambitnym Londyńczyków, którzy pragnęli zdobywać uznanie angielskiej sceny. Nic nie zdradzało jego obcości, czarodziejskiego potencjału – był bezpieczny. Miał ich twarz, ubranie i język, jakże trudno było go od nich rozróżnić. – Gdy rozpoczęłam Hogwart sądziłam, że w końcu znalazłam swoje miejsce. Jakbym po długiej podróży dotarła do domu.
Potem przez następne miesiąca to poczucie było dekonstruowane, zabierano jej przynależność wraz z każdym dyskryminującym uderzeniem. Okazało się, że świat magii był znacznie bardziej skomplikowany, niezjednany dla takich jak ona. Miała ich twarz, ubranie i język, nie można było jej rozróżnić – nadal jednak musiała walczyć o swoją obecność. Rozumiała więc jego uczucie, dyskomfort wnętrza, które pragnęło odnalezienia się wśród swoich.
Westchnęła, pozwalając sobie na dłuższe milczenie. Obserwowała życie ulicy, pośpiech końca dnia, który zawładał pieszymi. Muzyka grała w oddali, śmiech zaczął wypełniać plac, który zgromadzał kolejne istoty.
– Naprawdę moim celem nie było spotkanie jej, lecz nie musisz mi wierzyć – był to wyrzut, nieskrywana uraza, gdyż musiała dawkować własne perypetie emocjonalne względem niego. Jego nakreślone słowa zbyt dźwięcznie grały w jej głowie, by mogła o nich zapomnieć. Czasem potrafili ugryźć do krwi, przerwać tkanki i zakazić jadem. Rzadko kto umiał włączyć w niej tak silne emocje, potrzebę kontrataków, nim odnajdą ponownie pojednanie. – Pomogłam jej, gdy została zaatakowana przez napastnika, była mu winna pieniądze. Gdybyś go widział, pospolity opryszek. Ona jednak była przerażona, nie mówimy również o dużej sumie. Nie sądziłam, że tak to teraz wygląda, że ma takie problemy.
Czy wiedział? O trudach każdego dnia Leonie Figg i nigdy jej nie wspomniał? Można uznawał, że nie zasługuje na tą wiedzę. Czasem się zastanawiała czy on również jej nie obwiniał, okrutna idea na krańcach umysłu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
02-11-2025, 12:03
Znał ja tak dobrze, jak ona znała jego.
Wiedział, kiedy chciała się wycofać, kiedy chciała się zdystansować i kiedy chciała odsunąć go od swojego życia. I nie był pewny, czy próbowałby wypełnić swoim głosem pustkę milczenia, która zadominowałaby przestrzeń między nimi.
Domyślał się, co poczuł w chwili tamtego spotkanie. Poczucie krzywdy i palącyy płytko pod skórą ogień zdrady. Wtedy, dostrzegając iskry gniewu w jej spojrzeniu, myślał, że straci ją na zawsze. Jak Orianę. Jak Auggiego. Jak każdą nadzieje, która dogasała w klatce jego palców. Ale nie odeszła. Nadal była, akceptując go takim, jakim był. I miała racje. Cholernie dużo racji. Kiedyś, przed tym wszystkim, przed ich decyzjami, było dużo prościej.
Był wart jej troski, jej uwagi, jej wysiłków? Zbiegiem czasu zaczął w to coraz mocniej wątpić, a mimo to chciał podtrzymać tę iluzję, iluzję, że jej coś wart, że jest wart jej przyjaźni.
- Nie, wiem, jak poruszać się wśród nich, jakbym należał do tego świata -zaprzeczył, wyraźnie niechętnie, nie chcąc kontynuować tej dyskusji. Nie potrzebowali, by między nimi zakradały się kolejne zgrzyty, kolejne źródło frustracji. Nie zwracał uwagi na kierowane w jego stronę spojrzenia. Przywykł do nich, spędzając czas na scenie. Przywykł do bycia atrakcją, nie człowiekiem. - Po prostu czuję tu obco. Jak intruz, który znalazł się w obcej przestrzeni. Wiem, że do niego nie należę.
Nie sądził, że Fran to zrozumie i nie wymagał od niej zrozumienia. Mugolski świat zastawił za swoimi plecami, tamtego poranka, gdy aresztowana jego ojca, a może wcześniej? Wtedy, gdy obserwował jak jego twarz zagryza zgnilizna rozkładu?
Przez chwile chciał skulić się w sobie i uciec przed wspomnieniami. Na chwile zatem zamknął powieki, by tego nie zrobić. I wsłuchiwał się w jej głos. Miał wrażenie, że ani ona, ani on nie odnaleźli miejsca, którego mogliby nazwać swoim domem.
- A potem dotknęła cię dyskryminacja - gorzka prawda przelała się z jego ust, by nie mógł jej zatrzymać. - Przykro mi z tego powodu, Frankie, przecież wiesz. Pamiętasz moment, kiedy pierwszy raz przebudziła się w tobie magia? Co wtedy czułaś? - spróbował wykrzywić wargi w zawadiackim uśmiechu, lecz na jego ustach pojawił się jedynie groteskowa imitacji tego wyrazu.
Nie sprzeciwił się, gdy między nimi zagościła cisza, lecz osiadła się tylko wokół nich, nie w jego myślach. Oboje czuli to samo. Uczucie wyobcowania. Tak bardzo zagłębił się meandrach swojego umysłu, że z lekkim opóźnieniem zrozumiał, że Goldsmith przerwała cisze.
- Nie będę poddawać tego pod wątpliwość - wpadł jej w ostatnie słowa, ulokował swoje gdzieś pomiędzy musisz a wierzyć. Nie musiał, bo wierzył. Wierzył, że chciała dobrze. Zawsze chciała dobrze. Zawsze reanimowała to, co wydawało się już nie do odratowania. Zawsze próbowała ratować to, co on już spisał na straty. Wyobrażał ją sobie czasem jak ostatnią iskry pośród pogorzeliska, której upór nigdy nie chciał zdecydować o rezygnacji.Tam, gdzie wszyscy widzieli ruiny, ona widziała fundamenty, któremu warto nadać nowy początek. Swoją determinacją i miękkim głosem wyciągała rękę w stronę tego, co niewidoczne dla cudzego spojrzenia. Niosła światło tam, gdzie była już tylko ciemność.
Francesca, jak nikt inny na świecie, wiedziała, jak wgryźć w jego wyrzuty sumienia aż do krwi, a Morty nie robił wtedy nic, by zatamować krwawienie. Pozwalał im krwawić, bo czasem potrzebował przypomnienia, że były, że zniknęły, że wciąż mógł na nie liczyć, gdy rozstrzygał wątpliwej moralności dylematy. Czuł wtedy, jak każda rana pulsuje pod jej dotykiem, jakby jej słowa rozrywały zasklepioną powłokę i odsłaniały to, co głęboko skrywane przez światem. Nie pozwalała mu uciec od prawdy, nawet jeśli ta prawda bolała bardziej niż wszystkie ukryte głęboko pod skórą blizny.
- Ten list... - przerwał wpół zdania, potykając się o własne słowa, które z trudem przeciskały się przez wąski kartel krtani. – To, co-
To, co chciał powiedzieć, wycofało się w głąb korytarza gardła, rozpływając się w ciszy zawieszonej pomiędzy nimi. Otworzył usta tylko po to, by wylał się z nich niemy potok słów, bezgłośny, którego nie miał odwagi wyartykułować. Słowa, ciężkie jak ołów, ugrzęzły gdzieś pomiędzy myślą a ścianą przełyku, kuliły się tam, a on czuł się zdradzony przez własny głos, który odmówił mu posłuszeństwa.
Zacisnął mocno dłoń na kuflu, aż pobielały mu knykcie, by zaraz podnieść go na wysokość ust i zamoczyć w piwie spierzchnięte od chłodu kwietniowego popołudnia usta. Miał nadzieję, że gorzki, lekko cierpki smak alkoholu rozwiąże supeł, jaki związał jego wargi w podłym, niepodobnym do niego milczeniu.
- Poniosło mnie trochę - rzucił w końcu na jednym wydechu, jednocześnie wbijając heban w malachitową otchłań jej spojrzeń, łudząc się, że zrozumie niewerbalny przekaz, który zatlił się w jego niemal niewidocznych źrenicach. Łudząc się, że potraktuje to jako krótkie przepraszam, bo nie stać go było na wyartykułowanie go w mniej zawoalowany sposób.
Rzadko to robił. Rzadko przepraszał i jeszcze rzadziej przyznawał się do własnych błędów, które tkwiły w nim i raniły boleśnie, jak drzazgi wbite pod płytki paznokci, ale teraz poczuł jak ciężar winy, który nosił gdzieś głęboko, zakopany pod mostkiem, stał się odrobinę lżejszy, może tylko na moment, ale wystarczyło to, by odetchnął głębiej, lecz równowaga, jaką odzyskał szybko znikała w oparach jej kolejnych słów. Gdyby siedział, poderwałby się na równe nogi. Zmrużył oczy, a jego prawa dłoń mimowolnie powędrowała do kieszeni płaszcza.
- Kto ją napadł? Jak bardzo ją-
-pobił, zostało w przełyku, a w nim przeplątał się strach i troska, obaj miażdżyły jego drogi oddechowe duchotą. Dopiero, kiedy wsunął papierosa między usta i zacisnął mocno zęby na filtrze zrozumiał ze przecież spotkał ją wczoraj. Była cała i chyba tez zdrowa. Leoni. Jego Leoni. Dlaczego przeznaczenie skazywało ją na takie okrucieństwo? Dlaczego nie miał żadnych wizji? Dlaczego nie mógł-?
Gorączka myśli nie ustała, gdy zaciągnął się papierosem, zaraz po tym, jak paczkę i zapalniczkę odłożył na blat stolika i przyciągnął do siebie popielnicę o grubym rancie.
- Wiedziałem, że gra, ale nie sądziłem, że ma długi - hazard, długi, to się, kurwa, łączy, Morty. Zawsze idzie ze sobą w parze. Twój ojciec. Danny. Kurwa, Morty. Znasz to z autopsji.
Przymykał na to oko, bo wygodnie było żyć w niewiedzy? Czemu był aż tak ślepy?
- Ona... - uciekł spojrzeniem w bok, ulokował ją w szybie, z która poruszali się przechodnie, chociaz dzień powoli zaczął tonąć w mroku. – Odkąd wróciła jest inna. Próbuje sprzedać mi najlepszą wersję siebie. Wiesz, tą z czasów przed zniknięciem. Rozumiesz? I nie potrafię się do niej dobić.
Przerwał słowotok, gdy zaciągnął się ponownie, ale nawet obecność dymu w płucach wydała się irytująca, więc szybko wypuścił go kącikiem ust, przez chwile wbijając spojrzenie w strużkę dymu.
Zamknęła drzwi swojego życia też przed nim?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
09-11-2025, 18:04
To nigdy nie była prosta relacja.
Miała wrażenie, że zawsze musieli nad nią pracować, dokładać sił i energii. Rewitalizować na nowo jej kształt, akceptować kolejne upadki, które zaliczali. Szturchnięcia, pchnięcia i boleści realizacji, które docierały do zmęczonej jaźni. Morty i Leonie zdawali się rozumieć bez słów, tak różni i zarazem zjednoczeni w swym istnieniu. Głuche rozmowy ich oczu, które wybrzmiewały wśród milczenia ścian hogwarckich korytarzy. Porozumienie, które drgało powietrzem i docierało prosto do serc. Emocje, które wkradały się czule w ich wnętrza i wypełniały całe przestrzenie. Obserwowała ich i czasem zazdrościła, ona musiała się ich nauczyć. Lustrować, wypytywać i usłyszeć, przeanalizować dane i sporządzić mentalny protokół z dochodzenia.
Miała jednak wrażenie, że dobrze pojęła sens osób, którymi byli – ze wszelkimi wadami i zaletami ich osób. Nigdy nie idealizowała Morty’ego, nie tworzyła z niego nadczłowieka odzianego w perfekcje i kunszt. Patrzyła na niego i widziała przyjaciela, kłamcę i wszelkie destrukcyjne pragnienia, które odziewały jego myśli. Upartość i determinacja, która jak maska okrywała jego twarz.
Nie podoba mi się to Morty, nie powinieneś jechać do Paryża
Pojechał, ignorując rady i argumenty, prośby i wezwania. Zawsze robił co uważał za słuszne, dawno to pojęła. Prędzej Leonie swym sarnim wzrokiem zdołała przebić się przez zbroje nieustępliwego uporu niż jej chłodna logika i argument, po które sięgała. Przyjęła wtedy lekcje, nie można było odmówić jej umiejętności przystosowania się. Krytykuje, lecz nie oczekuje, pozwala na kontynuacje cyklu życia, który toczy się swoim torem. Nawet po tamtej nocy trzy lata temu nie zmieniła nastawienia, choć swoją własną akceptacje traktowała jako przyznanie się do porażki. Tak wyglądał ich świat, egzystowała w realiach pradawnej umowy społecznej, gdzie krew znaczyło wszystko. 
– Będzie coraz gorzej, wiesz? Mam wrażenie, że świat mugoli pędzi do przodu. Rozwój technologiczny, informacyjny, naukowy – wymienia kolejne osiągnięcia, mając przed oczyma ekrany ukazujące filmy lub zdjęcia rentgenowskie. Zdawali się biec, gdy czarodzieje maszerowali. – Sto lat temu zdawali się na podobnym poziomie i nagle seria przełomów, rozwiązań, która popchnęła ich do przodu. Nie tylko innowacje, ale nawet zmiany społeczne. Rewolucja, która zdobywa kolejne tereny.
Kończąca się wojna algierska, która ostatecznie ukaże upadek imperium kolonialnego Francji. Głosy o niepodległości Ugandy, która zniknie spod korony brytyjskiej. Sama śledząc codziennie informacje zdawała się czasem gubić, świat się zmieniał. Różnice między dwoma ekosystemami będą coraz szersze, a dialog coraz trudniejszy. Już teraz przejście ze świata mugoli do czarodziejskiego zdawało się cofnięciem w czasie, a był to dopiero początek rewolucji informacji. Gdy przeszła bramę Hogwartu po raz pierwsze nie wiedziała co to mugol, obco brzmiące treści docierały do jej uszu, a potem dotknęła ją dyskryminacja. 
Potrafił powiedzieć takie rzeczy, zdawać się rozumieć i nadal brnąć do przodu ze swymi decyzjami. Ponieważ go to nie dotyczyło, nieprawdaż? To do jej domu zapukają, gdy piekło pojawi się na ziemi. Czasem wolała jakby nigdy nie rozmawiali na ten temat, nigdy nie była pewna czy szczerze wyznawał swoje niepokoje czy był to teatr dla jej osoby, aby dała mu już spokój? On wykrzywia usta w zawadiackim uśmiechu, a ona słyszy bombowce, które nadlatują za morza. Odwróciła wzrok na chwile, krótki moment złożenie ponownie swojej osoby w całość.
Odkrycie przez nią magii było zarazem końcem długoletniej wędrówki, poczuciem powrotu do domu i przerażonym krzykiem jej matki, którą pochłonęła panika. Słodko-gorzki moment – tylko jak to ubrać w słowa? Trudno było nawet wytłumaczyć, czym był samolot myśliwski.
Nie powinna go tak surowo oceniać, szukać wrogów wśród przyjaciół. Chciał dobrze, starał się i nie mogła go obwiniać za brak wiedzy. Ona też przecież nie znała każdego elementu jego jestestwa, nie kreśliła jego biografii w głowie, a miała świadomość, że ciężkość losu go nie oszczędzała.
– Tamtego dnia się bardzo bałam, a niczym nie różnił się od poprzednich. Magia dała mi pewne poczucie bezpieczeństwa i nadzieje, było to wtedy warte wszystkiego – dzieli się prawdą, gdyż jedyną drogą do poznania drugiego człowieka było pokazanie mu swojej duszy. Mogła zamilczeć, uniknąć odpowiedzi i skupić się własnym poczuciu alienacji. Dawno jednak pojęła, że w tej ścieżce była tylko krzywda i strata, trzeba zaoferować coś więcej drugiej jednostce. – Kiedy magia odezwała się w Tobie, co czułeś?
Niech przekaże jej opowieść autorstwa Morty’ego Dunhama, prozę życia wiolonczelisty. Ona też zawsze próbowała go zrozumieć, odkryć tajemnice hebanowych oczu. Coś więcej niż ładną oprawę, która mamiła innych, przy tym zabierając im szanse poznania istotniejszego. I gdy słowa zabierały mu powietrze w płucach, a zranienie dotykało jego osoby, czuła, że może naprawdę potrafili być zjednani w swym poczuciu obcości i cierpienia. Nie odpowiadał tożsamym, jakby chciał cały ból dla siebie, jakby wina zmuszała go do przyjęcia pokuty. Wolałaby chyba, gdyby się odgryz, byłoby prościej. Nie ułatwia mu jednak zadania, nie oferuje wsparcia. Obserwuje jak on radzi sobie z konsekwencjami własnych działań, choć świadoma była, że niewielka szansa istniała dla przeprosin. Potrafili się jeszcze przyjaźnić przez takie momenty, gdy zrozumienie, że przekroczyli granicę wygrywało z dumą i pychą.
Miała ochotę chwycić go za dłoń, doprawdy wyglądał jak zranione szczenię. Wytrwała jednak z posągową postawą. Gdy w końcu wydukał słowa, uśmiechnęła się łagodnie, powoli rozszerzając uśmiech,

Było tak ciężko?

Pytała wzrokiem, w tej niemym języku, którego oni z czasem również się nauczyli.
– Mnie czasem też ponosi – oznajmia, nadal walcząc z uśmiechem, jakby wygrała pewien konkurs lub pojedynek. Nie powinna wyglądać na zbytnio zadowoloną z siebie, nie wypadało. Zwłaszcza, gdy następny teraz był znacznie cięższy, prawie zabierający oddech. Tym razem to ona odnalazła zainteresowanie w swojej szklance, jakby miała wróżyć przyszłość ze żółtego płynu. Ciecz nie kryła w sobie jednak odpowiedzi, pozostała sama ze swymi historiami.
– Nic poważnego się nie stało, jest cała i zdrowa – uspokaja, przekazując najważniejsze kwestie. Fizycznie Leonie Figg była w dobrym stanie, choć dosyć wychudzona i winna zdecydować jeść więcej. To jednak jej zdrowia psychiczne niepokoiło ją najmocniej; strach, który odnalazła w jej tęczówkach. Przytaknęła słysząc o hazardzie, proste wytłumaczenie nielogicznych zjawisk. Ona również posiadała wieści, które wyjaśniłby mu sytuacje, przedstawiły całość terroru i przemocy, którego doświadczyła Leonie. Nie miała jednak prawa pisnąć słowem, podzielić się nieswoją historią. – Myślę, że na swój sposób próbuje cię chronić. Wiesz, jaka jest.
Gdyż była pewna, że akurat to nie zaszło zmianie. Leonie zawsze była opiekuńcza, puchońska w całości swej duszy. Zbyt dobra i pogodna dla tego świata, piękna w obliczu brudu okolicy. Bawiła się przez moment palcami, pozostawiając kolejne zadumę między nimi. Zastanawiała się czy słusznym było poruszać kolejny temat, zabierać ich w kolejną wędrówkę wśród znanych.
– Powiedz, słyszałeś co się dzieje u naszych znajomych ze szkoły? Jakieś wieści? – było to całkowicie intencjonalne rozpoczęcie kolejnego tematu, który równie dobrze mógł zakończyć się milczeniem.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
11-11-2025, 18:58
Ujrzała w nim tego, czego nie widzieli w nim inni. Kłamstwa, te drobne i te wielkie, które wkradały się w każde ich spotkanie, ukryte pod warstwą codziennych rozmów. Destrukcyjne pragnienia i uśmiechy, stanowiące jedynie maskę, przykrywające wszystkie lęki. I zawsze na głos mówiła, co jej się podobało, a co nie. Manifestowała to swoim niezadowoleniem.
Nie powinieneś jechać do Paryża, mówiła, patrząc na niego tym swoim przenikliwym spojrzeniem, które nie znosiło sprzeciwu. Argumentowała rzeczowo, wyłuszczała racje, a chłód jej logiki przeszywał go na wskroś, sprawiając, że czuł się nagi wobec jej słów. Podskórnie wiedział, że miała rację, że jej obawy są uzasadnione. Ale mimo to pojechał, bo pragnienie, by mieć chociaż jednego rodzica, przeważyło nad wszystkim innym. Pragnienie, które ona, wychowując się pod dachem kompletnego, szczęśliwego domu, nigdy nie była w stanie pojąć. Ile jeszcze wytrzyma, zanim zda sobie sprawę, że powinna wpuścić tą znajomość z dłoni?
- Być może rzeczywiście pędzą, goniąc za nowinkami, za kolejnymi osiągnięciami, za złudnym poczuciem bezpieczeństwa, które daje im technologia, lecz czy w tym ślepym biegu nie zatracają tego, co najważniejsze? Czy w pogoni za postępem nie gubią istoty człowieczeństwa, nie roztrwaniają swojego świata, tkwiąc w niekończących się wojnach, wynajdując coraz to nowe rodzaje broni, które nieuchronnie przybliżają ich do zagłady?
Marginalne miał pojęcia o postępie mugolskiej technologii, lecz przecież doskonale wiedział, do czego zdolna jest broń, gdy wpadnie w niepowołane ręce. Widział szkody, które przyniosła wojna, gdy przebywał poza granicami kraju. Tam, gdzie dymiły ruiny, gdzie ślady po pociskach szpeciły ściany, a ludzie patrzyli na siebie podejrzliwie, jakby każdy mógł być wrogiem. Podróżował przecież wtedy z trupą cyrkową ojca, wydłuż europejskiego kontynentu, kontynent od miasta do miasta, od wioski do wioski. Widział dzieci bawiące się w ruinach, matki, które przez łzy próbowały ukryć strach przed kolejnym dniem i starców, w których spojrzeniach nie było już niczego.
W ojcowskich rękach także pojawiła się broń – niewielka, czarna, zimna, zwana chyba pistoletem. Ojciec mówił, że to na wszelki wypadek, że trzeba się bronić, kiedy świat jest tak niepewny. Marginalne nie umiał wtedy pojąć, jak kawałek metalu może dawać poczucie bezpieczeństwa i jednocześnie napełniać serce trwogą, przynajmniej do czasu aż ogłuszający dźwięk wystrzału nie rozszedł się echem po ciasnym pomieszczeniu. Przez długie miesiące brzęczał mu w uszach, wślizgiwał się do snów, przywołując tamten paraliżujący strach. Nadal go czuł, gdy wracał wspomnieniami do tamtych dni, chociaż nie chciał ich pamiętać, jednakże czasem miał wrażenie, że im bardziej o czymś chciał zapomnieć, tym mocniej to mieszkało w jego pamięci.
Czasem miał wrażenie, że w ich świecie zrozumienie było luksusem, na który nie każdy mógł sobie pozwolić. Większość bała się nie tego, co widzi, ale tego, czego nie rozumieje — tego, co kryje się pod powierzchnią, ukryte poza zasięgiem spojrzeniem. Jednak teraz, kiedy patrzył na nią, wiedział, że największy lęk rodzi się tam, gdzie niewiedza zasnuwa wszystko mgłą. Bać się niewiedzy to jak bać się ciemności — nie wiadomo co czai się w kątach, nie wiadomo, czy kolejny krok prowadzi ku upadkowi, czy ku ocaleniu.
Nie raz tak czuł się w ich relacji, niepewny, bo Francesca dostrzegała więcej niż inni, jak mogła przejrzeć wszystkie maski, które zamierały na jej twarzy, a wrodzoną wnikliwość używała jako broni.
- Czego bałaś się bardziej - braku zrozumienia czy niewiedzy, która się za tym kryła? - zapytał cicho, nadając jej myślom bardziej zrozumiałą formę, jakby chciał dogłębnie pojąć emocje, które wtedy w niej tkwił. Jego pytanie zawisło w powietrzu, ciężkie i nieco duszne, jakby dotykało samej istoty magii w świecie, gdzie wszystkie ścieżki poznania zostały przed nimi zamknięte.
Jej pytanie zamknęło go w chwilowej zadumie. Zerknął na szybę, z której spoglądały na niego otoczonemu mrokiem nocy ulice. Zamknął na chwile oczy, wracając do tamtej chwili. Dnia, kiedy, kierowany przez melodią instrumentu, udał się na strych. Dnia, kiedy całe jego dotychczasowe życie - śmierć matki, brak ojca - nabrało większego sensu.
- Ulgę - odpowiedział po chwili, pozwalając, by to jedno słowo rozeszło się między nimi. – Czułem ulgę. Magia przebudziła się we mnie dość późno. Miałem sześć lat. Pamiętam, że w oczach mojej babki, zanim to się stało, był jakiś lęk. Po latach zrozumiałem, że chyba bała się, że będę taki jak... - głos mu zadrżał, nie mogąc wypowiedzieć tego jednego prostego słowa, które nadal kotłowo się ni to niechęcią, ni to strachem w otworze przełyku... jak ojciec. – Wiesz, taki jak on.
Że będę charłakiem, zawisło między nimi, w cichym westchnięciu, które uszło z jego gardło. Podejrzewał, że wtedy, zmęczona życiem, kolejną stratą, bez oporu zostawiłaby go na progu jednego z angielskich sierocińców. Bez korzeni, bez nazwiska, bez celu. Pomyślał o tym, jak cienka była granica między lękiem a nadzieją - ilekroć babka patrzyła na niego z niepokojem, tylekroć sama stawała się cieniem przeszłości - tej, która zabrała mu najpierw męża, potem córkę. Magia, która przyszła, była nagłym olśnieniem, momentem, w którym świat, choć na chwilę, przestał być wrogi. Chyba dopiero wtedy w pełni zaakceptowała jego istnienia – nie jako element choroby, który zabrał jej dziecko, a jako kogoś, komu mogła oferować miłość i troskę.
Ciężar jednych słów został zastąpiony ciężarem drugich; obracał w głowie własne myśli, uciekał od niej spojrzeniem, czuł, jak niewidzialna pięść zaciska się na jego żołądku. Czemu przyznanie się do błędu kosztowało go tak wiele? Czemu nie potrafił przyjąć na siebie konsekwencji za zdanie, jakie nakreślił w liście? Czemu teraz, chociaż odnalazł właściwie słowa, te cofały się w głąb korytarza krtani, a on obawiał się, że głos ugrzęźnie mu w gardle?
Czuł na sobie jej spojrzenie, wymowne, pytające bez slowo. Było tak ciężko?, a on wypuścił z ust kolejne przeciągłe westchnienie , dostrzegając jak na jej twarzy rozlewa się uśmiech - ten, po którym zwykle przychodzi satysfakcja, a potem, by ją przykryć, odnalazła zainteresowanie w kuflu, jakby na dnie napoju chciała odnaleźć kucz na wciąż frapujące ją kwestie.
- Postawić ci tarota? Pomaga w rozstrzygania wewnętrznych dylematów- odezwał się, żeby przegonić czarne chmury własnych myśli i rozładować napięcie, które zazwyczaj zwiastuje burze.
Lecz przecenił swoje umiejętność, gdyż to nic nie zmieniało; temat Leoni budzi wszystkie lęki i troski, jakie dotychczas w nim tkwiły i jakie teraz zerknęły do jego oczu.
- Spróbowałem się czegoś dowiedzieć na własną rękę i napisałem do niej list, ale nie poświęciła temu ani jednego słowa - powiedział cicho, zawieszając głos w pół zdania.
Nie musiał wyjaśniać więcej, bo wszystko, co ważne, wisiało już w powietrzu. Wiedział, jak jest. Wiedział też, że nie musi chronić się przed żalem, który go ogarnia, bo nikt nie uchroni go przed nim samym oraz przed decyzjami, które, jakby na przekór logice, zawsze wyprzedzały jego myśli. Żałował, że w ich relacji zabrakło miejsca na szczerość, taką prawdziwą, jaką mieli kiedyś, gdy żadne z nich nie miało przed drugim sekretów, lecz był boleśnie świadomy, że to on stał się tym, który zaczął je mieć.
O Manon, podejrzewam, nie pytasz, mruknął w myślach, sięgając po kufel, by nawilżyć przełyk kolejnym łykiem.
- Nie bardzo - przyznał po chwili. - Eddiemu dobrze się powodzi. Śledzę czasem doniesienia prasowe. Raz czy dwa byłem na jego koncercie. Nie wierzyłaś, że osiągnie sukces, prawda? - zerknął na nią z błyskiem rozbawienia ukrytym w spojrzeniu. - I z Lysandrem utrzymuje stały kontakt. Wciągną się w protetykę. Pracuje na Pokątnej. Wiesz coś więcej? Ty i – zawahał się przez chwile – Oriana nadal się przyjaźnicie?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
15-11-2025, 19:22
Rozumiała jego kłamstwa.
Ułatwiały czasem życie, nieprawdaż? Pogodny uśmiech, który fałszował wewnętrzne rozterki. Neutralna maska powagi, która tuszowała mentalną niechęć do świata stworzonego przed błękitnokrwiste elity. Obraz profesjonalizmu, który ukrywał wszelkie ludzkie odruchy współczucia. Czasem sądziła, że i on wiedział, gdy zaczynała odgrywać swój teatr pokorności. Miała wrażenie, że tak naprawdę nigdy nie dostosowała się w pełni do ekosystemu magicznego, w którym żyła – dobrze jednak odgrywała swoją tożsamość. Nie dano jej szansy, zawsze widziano w niej obcą tkankę, która próbuje zatruć resztę organizmu. Trwała ze swoimi maskami i uśmiechami, ignorowała słyszane słowa. Wykonywała swoją pracę, walczyła w ramach prawa i zawsze szukała rozwiązań.
Jego kłamstwo zdawało się jednak inne, częściej wychodzące z pobudek wewnętrznych niż przymusu świata. Było w nim coś, co chciał skryć przed wzrokiem innych, poudawać, że nie istniało. Wielu zawierzało jego imitacji, nie kwestionowało jego prawdomówności. Wielokrotnie była świadkiem, czasem może nawet odbiorcą.
Przysłuchiwała się jego wypowiedzi, zgadzając się z częścią stwierdzeń i całkowicie podważając główną tezę. Nie znał historii mugolskiej, ale potrafił rzeczowo ocenić naturę ludzką i jej słabości. Nie miał pojęcia o całym złu i całym dobru, które skrywane było obok niego. Tak blisko, mugole byli naprawdę podobni. Wypuściła głośno powietrze, wypowiedział to z taką łatwością.

Zagłada

Nie może o tym teraz myśleć, nawet nie miał pojęcia jakiego tematu dotyka swymi słowami. Lekko, całkowicie nieintencjonalnie i niezrozumiale. Nie może przez chwile oddychać, moment chwilowego unicestwienia człowieka. Chwyciła się za krawędź stołu, krótko i mocno, zaraz wypuściła go z dłoni.
Nie myśleć, zapomnieć i nie wspominać.
Skupiła się na reszcie wypowiedzi, powtarzając wszystkie jego argumenty aż zajęły cały jej umysł. Nie było w nim niczego innego, tylko on i jego przemyślenia. Heban oczu, w które była wpatrzone.
– Można obawiać się postępu zbrojeniowego, lecz uzyskano w ostatnich dekadach również technologie, które ratują istnienia – mugolskie organizmy były słabsze, tak łatwo nikły w oczach. Niezwykłym był żywot powyżej stu lat, nadzwyczajnym uznaniem wytrwałości na świecie. – Musisz sobie wyobrazić. U mugoli sto lat temu trzydzieści procent dzieci umierało przed piętnastym rokiem życie, liczne były epidemie, które dewastowały populacje. Wtedy nastąpiły dwa najistotniejsze odkrycia: antybiotyki, które pozwalają na zabicie czynnika zakaźnego i szczepienia, takie coś co pozwalała na wytworzenie odporności. To rewolucja medyczna, która spowodowała, że poziom śmiertelności spadł do kilku procent. To jest tak wielka zmiana, a cały czas następują kolejne.

Rozwój hematologii, radiologii, onkologii i genetyki, które razem niosły światło na niezrozumiałe wcześniej choroby. Mogłaby godzinami opowiadać mu o teoriach ewolucji i jak zmieniły sposób patrzenia na gatunku i zachowania. Byli nawet naukowcy mugolskiego pochodzenia, którzy twierdzili, że magia była skutkiem mutacji genetycznych i pozostała w populacji ze względu na dobór naturalny. Byłby oszołomiony wzniosłością nauki XX wieku i tego jak zmieniała świat na co dzień.

Ehrlich, Haber, Einstein, Meyerhof, Landsteiner, Loewi, Stern, Cori, Krebs, Lipmann

Powtarzała w głowie te nazwiska niczym pacierz koronny żydowskiego dziecka. Tego nie miała zamiaru mu opowiedzieć, nie dzisiaj i nie była pewna czy kiedykolwiek ten temat wróci do ich osób. Gdyż wiele w jego słowach było prawdy o zatraceniu człowieczeństwa, nawet jeśli nie rozumiał, jaka moc kryje się pod ich interpretacją. Wojna była wręcz naturalnym stanem ludzkiego rozwoju, chciałaby powiedzieć pokoju, lecz rzadko kiedy następował. Wyścig zbrojeń, efektywności zabijania i zwiększenia siły rażenia.
Wielkie dobro i wielkie zło.
Przymknęła oczy, dawno nie poczuła się tak samotna i niezrozumiała. Był jedną z najbliższych jej osób, przyjacielem, z którym łączyła ją lata zażyłości. Przeżywali razem euforie życia i smaki bólu, desperacji, która wciągała ze swe sidła. Teraz poczuła jednak przerażające uczucia obcości, jakby niezależnie jak się starała, nie zazna zjednania. Może taki był los ludzi, by wędrować swoimi ścieżkami samotnie. Budować mosty, tworzyć relacje. Pracować, gdyż człowiek zawsze wymagał zaangażowania i oddania. Czy on też czasem czuł się tak niezrozumiały? Przecież jego dziecięce doświadczenia wychodziły poza jej wyobrażenia, czy też odczuwał tą inność?
– Nie, Morty, nie takie rzeczy były mi w głowie wtedy … – przerwała, szukając odpowiednich słów. Jakże trudnym było to zadaniem – znaleźć wspólny język i stworzyć więź ponad różnice, które ich dzieliły. Jak czasem dosadnie musiała przywoływać przeszłość, choć było to tak bolesnym procesem. Czasem potrafili porozumieć się spojrzeniem, innym razem nawet wyrazy nie wystarczyły. – Trwała wojna, Niemcy atakowali głównie w nocy. Było to bardzo głośne, po prostu się bałam. Moja mama często płakała, wyobrażała sobie, że atakują naszą kamienice lub że przegrywamy wojnę.

A z tą przegraną przyszłoby piekło, koniec, zagłada.

Była cierpliwa, naprawdę zasłużył na to wytłumaczenie. Wierzyła, że była to jedyna droga. Myśl o niezrozumieniu przyszła dopiero, gdy miała jedenaście lat i opowiedziano jej skąd wziął się jej talent. Pierwsze wizyta na Pokątnej była cudowna, piękna w swym spokoju. Wtedy jeszcze nie miała pojęcia o podziałach, które zazna dopiero w salach Hogwartu.  W momencie objawienie się magii jednak bała się o swoje życie, była to najbardziej pierwotna odmiana strachu. Nie było nawet pewności, że dożyje tego jedenastego roku życia. Gdy poczucie zagrożenia minęło, mogła zacząć przejmować się bardziej trywialnymi kwestiami, które obecnie prawie urastają do rangi kluczowych. To pokazywało dobrobyt, który ich otaczał. Zarazem szybko mógł się skończyć, tak łatwo można było zniszczyć normy społeczne. Zasiać ziarno nienawiści.

Wiesz, taki jak on.

Pokiwała głową, pojmowała niepokój, o którym wspominał. Los dzieci mugolskiego pochodzenie był trudny, lecz miały możliwość istnienia w strukturach społecznych. Charłaki musiały zrobić milowy krok przy minimalnym wsparciu. Uważała, że potrzebne były organizacje społeczne, które pomagałyby charłackich dzieciom dostosować się do mugolskiego życia. On nie wiązał jednak swojego strachu tylko z dostosowaniem się do nowego życia.
Zawód, samotność, przeobrażenie się w replika swego ojca.
– W niczym byś go nie przypominał, niezależnie od potencjału magicznego – powiedziało twardo, jakby wydawała ostateczny wyrok. Zapewnienie, które szło prosto z jej serca. – Spodziewam się jednak, że prościej było jej wychować magicznego dziecko.
Dodała ciszej, godząc się z smutną prawdą, że czasem ocena trudności zadania była istotna. Starsza kobieta miałaby większy problem, aby nauczyć dziecko środowiska, którego sama nie znała. Pogodzić się z jego utratą, również może z hańbą, która nadał szła z charłactwem. Ostracyzm społeczny osób, w których magia nigdy się nie odezwała. Zapomnieni, zepchnięci na bok i niedostrzegani. Taka była ich predestynacja, dewastujące koleje życia. On jednak okazał się magicznym dzieckiem, jakże utalentowanym. Czy była z niego dumna, gdy na niego patrzyła? Powinna być, nawet jeśli jej wnuk czasem błądził.
Nadal wpatrzona była w kufel piwem, gdy jego usta ponownie się utworzyły. Były jak zapłon, nie mogła skryć krótkiego śmiechu, ściśle utrzymanej w klatce piersiowej satysfakcji. Popchnęła go lekko w ramię, lecz nie zrobiło to wrażenie na jego posturze. Przewrót oczu był ostatnim podsumowaniem, gdyż ta lekkość momentu stopniowo wyparowała.
Oh, Leonie, jak wiele sekretów przed nimi skrywała? Nosiła w sobie ciężar bólu i rozterek, nie chcąc aby pomogli jej go nosić. Wracałą pamięcią do tamtego wieczoru, do tego przerażenia widocznego w jej oczach. Nie musiała przed nimi udawać, kochaliby ją taką jaką jest.
– Ludziom trzeba dawać czas, być dla nich w dobrych i trudnych chwilach. Nie rezygnować, pozostać przy nich. Myślę, że kiedyś nam wszystko opowie, gdy będzie na to gotowa – stwierdziła, wiedząc, że na niektóre opowieści trzeba było poczekać. Ten rodzaj terroru, który przeżyła Puchonka wykraczał poza skale ludzkiego zrozumienia. Nic nie była im winna, mogła milczeć wieki – jeśli takie było jej pragnienie. – Oczywiście, nie dotyczy to tylko jej.
Stuknęła go ramieniem, jakby chciała pocieszyć, a zarazem zasygnalizować, że była tuż obok. Kiedyś było prościej, lecz mieli siebie nawzajem. Tylko w ten sposób mogli siebie uratować, uczłowieczyć własne osoby. W trójkę przeciwko całemu światu.
Ciężkość tematów, a na końcu ten. Istna proza obyczajowego życia, może najsłodszy rodzaj plotek, którymi się wymieniają. Zmuszona była do poinformowania go, nie była przekonana czy dobrze wybrała jednak moment.
Nie, nie wierzyła, że Bones osiągnie sukces i nie musiał jej tego wypominać. Sam przecież w to nie wierzył, nawet jeśli zaprzeczał przy samym Gryfonie. Przebiegle, jak zawsze.
– Ostatnio spotkałam Lysandra, musiałam go przesłuchać jako świadka, nie za dużo wiedział w sprawie –  oznajmiła, zachowując dla siebie zawirowania emocji, które wtedy czuła. Nostalgie, skrępowanie i chłodną potrzebę profesjonalizmu. – Jesteśmy wystarczająco blisko, że poinformowała mnie o swoich zaręczynach z Atticusem Lestrange, jednym z moich przełożonych.
Całkowita neutralność, szybko i bezboleśnie, prawie jakby spowiadała się z niedzielnego obiadu z rodzicami. Był to kolejny temat rzeka: jej zaręczyny, jej narzeczony i cała jej osoba. Ile nadal znaczyła dla Dunhama? Zanim złamał jej serce wierzyła, że dużo, a potem sama zaczęła gubić się w serii ich emocjonalnych rozterek. Przyglądała mu się, jakby miała zaraz poznać tajemnice jego duszy, kolejne z tajemniczych dla niej miejsc.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
18-11-2025, 23:55
Nie każde kłamstwa przychodziły łatwo.
Wiedział, że pod zasłoną iluzji uśmiechów ukrywała prawdę. Nauczył się rozpoznawać, kiedy zaczynała swój spektakl pokorności. Ile ją to kosztowało? Zaciskanie zębów, pieści i powtarzanie sobie w myślach, że robi to po to, by spełnić nie tyle, co cudze, a własne oczekiwania? Ambicje zawsze w niej żyły jak odrębny, wyjący się w trzewiach organizm. Pod tym względem byli podobni. Dużo potrafili znieść, by zrealizować czekający na końcu obranej ścieżki cel. Oboje przecież dzięki temu mieli już kilka sukcesów zawodowych na swoim koncie, pomimo młodego wieku.
Lecz istniały też pewne różnice. On nie udawał tylko dlatego, ze próbował się dostosować. Udawał, bo miał wiele do ukrycia i czuł, że Fran rozgryzła to dawno. Widziała więcej niż ktokolwiek inny.

Zagłada.

Wizja, którą pozostawiła po sobie wojna. Nie miał oglądu na całą sytuacji. Nie wiedział, ile ofiar zabrała, lecz wiedział, że była, zasiała plon strachu w każdym, kto jej doświadczył. W jego słowa kryła się zadra, która sprawiła - dostrzegł to od razu - że Fran zacisnęła mocno dłoni na kancie stołu.
Nie mówił nic. Pozwolił ciszy trwać, bo rozpoznał po wyrazie jej twarzy, że obracała w głowie jego słowa. I nie mylił się, bo chwile później spotkały się z jej komentarzem.
Antybiotyk i szczepionka - pierwszy raz miał styczność z tymi określeniami. Nie sądził też, że mugole mieli swój odpowiednik smoczej ospy. Przełknął ślinę.
- Wszystko musi być systemem naczyń połączonych? - zapytał, zniżając głos, chociaż nadal znajdował się oktawę wyżej od szeptu, lecz jego słowa zwieńczone westchnieniem nie domagały się komentarza.
Chciałby usłyszeć o tym więcej. Chciał dopytać o te epidemię, o ten cały system, który napędzał mugolski świat, lecz nie zapytał, jakby w obawie, że to dojrzy w nich ludzi, który być może warto ocalić i jakby w obawie, że zacznie ich żałować.
Odchylił się na krześle, potarł skronie.
- Czasem mam wrażenie, że za dobrem zawsze musi się ukrywać cień zła, bo przecież jedno nie może istnieć bez drugiego.
Nie wiedział, co powiedzieć, bo nie sądził, że jakiekolwiek słowa cokolwiek zmienią, widział przecież, jaki grymas przebiegł przez jej twarz, więc milczał, gładząc kciukiem wierzch jej dłoni, aż do chwili, gdy temat jego ojca nie zadomowił się między nimi.
W niczym byś go nie przypomniał – te słowa, wybrzmiewające twardo, nieustępliwie, prosto z serca, nie sposób było je zignorować. Zadrżał mimowolnie, próbując wmówić sobie, że to tylko przeciąg, który niespodziewanie wtargnął do pomieszczenia, gdy ktoś właśnie otworzył drzwi lokalu. Ukrytą pod stołem dłoń zacisnął w pięść, palce wpijając w skórę, jakby w nadziei, że ból pozwoli mu osadzić się w rzeczywistości.
Myliła się. Bardzo się myliła. Nie wiedziała wszystkiego, nie znała najciemniejszych zakamarków jego serca, nie widziała tych miejsc w duszy, gdzie czarna magia zapuszczała korzenie i oplatała umysł, nie dając już szans na odwrót. Nie potrafiła pojąć, czym jest to stracenie, które pożarło go od środka, kiedy zanurzył się w mroku, a potem już nie było drogi powrotnej. Tego głodu, który sprawiał, że w cudzym bólu odnajdował ścieżki do własnej, ukrytej przyjemności. Nie mogła tego wiedzieć, po prostu nie mogła. Gdyby znała prawdę, ujrzałaby w nim potwora, którym stopniowo się stawał. A może już nim był, tylko nauczył się doskonale maskować?
Wspomnienie mężczyzny, którego przez krótką chwilę nazywał swoim ojcem, wciąż wracało – miał jego rysy twarzy, ten sam kształt nosa, identyczny uśmiech, a w oczach, choć nie takiego samego kolor, krył się ten sam mrok. Z czasem zaczął dostrzegać coraz silniejsze podobieństwo między nimi; coraz częściej widywał go w swoim lustrzanym odbiciu. Wiele razy rezygnował z patrzenia w lustro w obawie przed tym, co tam zobaczy, ale gdy odważył się spojrzeć, widział jego. Widmo przeszłości, człowieka, którego geny były jedynym faktycznym powiązaniem, a cała reszta powinna była zostać zapomniana. Odkrycie tej prawdy nadeszło za późno.
- Wiem, po prostu – powiedział cicho, nabierając tchu, jakby nagle zabrakło mu powietrza, lub jakby coś strzegło jego dróg oddechowych przed dostępem do tlenu. – Jestem wdzięczny, że los zdecydował inaczej.
Wdzięczny, że nie uczynił z niego nie tylko sieroty, ale również charłaka; że nie musiał mierzyć się z gorzkim rozczarowaniem, którego by doświadczył, gdyby magia nie wybrała jego. Że nie musiał walczyć z ostracyzmem, który potrafi zranić mocniej niż zaklęcia, i że nie zmusił jego babki do decyzji, która – wierzył w to głęboko – rozdarłaby jej serce na pół. Wdzięczny, że był tu, gdzie był, w lokalu otoczonym mugolami, z Fran, której przecież dostarczył milion, by przerwać ich przyjaźń, a mimo to ona nie odwróciła się od niego. Pozostała przy nim, jak kotwica, która trzymała go na powierzchni rzeczywistości.
Uchwycił, jak jej usta pogłębiają się w jeszcze szerszym uśmiechu na wzmiankę o tarocie, lecz beztroskość tej krótkiej chwili szybko prysła, ustępując miejsca ciężarowi kolejnych egzystencjalnych rozterek. Przez ułamek sekundy zdawało się, że wszystko jest proste, że można zatrzymać czas w tym momencie, a jednak rzeczywistość nie pozwalała na taki luksus.
- Wiesz przecież, że nie mógłbym z niej zrezygnować, nie z niej - ani nie z ciebie, uleciało w przestrzeń jego umysłu, jednak nie zatańczyło na języku. – Jest dla mnie jak siostra.
Rodzina, której już nie miał.
Czasem miał wrażenie, że Leonie jest dla niego całym światem, którego chciał jeszcze chronić, choć sam nie do końca wiedział, jak tego dokonać. Nosząc w sobie niepokój i niepewność, zastanawiał się, jak uchronić ją przed sekretami, które sama skrywała głęboko w sercu. Jak osłonić ją przed echem przeszłości, która nie przestawała budzić w niej lęku? Jak sprawić, by ten ból, który zaciążył na jej duszy, w końcu odszedł? Gdyby mógł, przyjąłby go cały na siebie – bez chwili wahania. Pragnął zabrać od niej wszystko, co kaleczyło jej wnętrze, odsunąć troski i cierpienia, choćby miał w zamian sam miałby się w tym wszystkim pogrążyć.
Oczywiście, nie dotyczyło to tylko jej — tę świadomość otrzymał w zestawie ze szturchnięciem, które nie pozwalało mu uciec od własnych myśli. Gdyby Francesca była Leonie, zwyczajnie przyciągnąłby ją do siebie i zamknął w obwolucie własnych ramion, nie wypuszczając tak długo, aż nabrałby pewności, że jest choć odrobinę lepiej. Lecz Francesca nie była Leonie, ich komunikacja przebiegała zupełnie inaczej, na innych falach, z inną emocjonalną głębią i rezerwą. Wiedział jednak, że jest tuż obok — jej obecność była niemal namacalna, choć nie zawsze wyrażona wprost. On też był tu dla niej. Choć nie mówił tego głośno, zawsze chciał, aby jego obecność była dla niej oparciem, tak jak jej obecność była wsparciem dla niego. Świadomość tej niewidzialnej nici porozumienia dawała mu siłę, nawet wtedy, gdy słowa zawodziły, a gesty przeczyły myślom.
Ciężkość tematów ciężyła, a na koniec zjawił się kolejny, przez który z trudem przełykał ślinę i kaleczył się o kanciaste krawędzie własnych, tłoczących się w przełyku słów. Ukrywał się pod dwoma słowami. Oriana Medici. Oriana Medici, która zaręczyła się z – kim do cholery? – Atticusem Lestrangem.
Zacisnął mocniej palce wokół kufla, czując, jak chłód szkła wnika w jego skórę, nie przynosząc jednak żadnej ulgi. Czy to on ukrywał się w cieniu budynku tamtej czerwonej nocy, kiedy ich drogi znów się skrzyżowały po latach? Teraz, gdy powoli przewijał w pamięci tamte obrazy, znowu poczuł jej oddech na swoich wargach i od razu zrobiło mu się cieple.
– Myślisz, że powinienem wysłać jej list z gratulacjami? – zapytał gorzko, drwiący uśmiech wykrzywił mu usta, choć nawet nie próbował skryć się za jedną z imitacji uśmiechu. Prawda była taka, że to Atticusowi należały się gratulacje, bo to z nim Dunham utrzymywał stały kontakt, nie z Orianą. – Nie mówiłem ci tego wcześniej, ale spotkałem ją w czerwcu tamtego roku. Chciałem–
Urwał, zagubiony wśród własnych myśli. Nie wiedział, co chciał. Może zamknąć pewien rozdział, może tylko usłyszeć jej głos, upewnić się, że dla niej też czas się nie zatrzymać? Odkrył jednak wtedy, że to, co ich kiedyś łączyło, należało już do przeszłości, pomimo iż jego usta szybko dopasowały się kształtem do jej warg, gdy skradł jej pocałunek, ten, który zabrał mu oddech i zostawił ślad, o którym nie potrafił zapomnieć.
– Zwyczajnie chciałem porozmawiać, ale nie umiemy ze sobą rozmawiać, już nie – powiedział cicho, bardziej do siebie niż do Fran.
Każde kolejne słowo wydawało się coraz cięższe, jakby wypełniały je ołów. Żałował, że o nią zapytał. Żałował, że dopuścił ją do swoich myśli i pozwolił, by jej imię odnalazło drogę do jego języka. Potrzebował tematu zastępczego - już i natychmiast. Czegoś, coś-
Usłyszał je. Ciche, krótkie szepty. Znowu do niego wróciły, niemal jak każdej nocy, w trakcie której pogrążał się w swoich tęsknotach.
– Słyszę szepty, Frankie. Wyłaniają się z mroku. Wybrzmiewają w mojej głowie. Sprawiają, że skronie pulsują potwornym bólem. Boję się własnego cienia. Czasem sprawiają, że zapominam, gdzie jestem. Myślałem, że to echo tego, co dopiero nadejdzie – lub, że to głos kogoś, kto wylądował po tamtej stronie, kogoś, kto chciał się z nim desperacko skontaktować – matka, babka, Auggie –ale chyba coś mnie opętało. Wiesz może, jak bronić umysł przed, no wiesz, ingerencją z zewnątrz?
Domyślał się, kto zesłał na niego szepty. Dostrzegał jego sylwetkę w rysujących się w korytarzach umysłu cieniach, lecz nadal nie chciał dopuścić swoich domysłów do głosu. Było w nim zbyt wiele obaw. Niepokój rozchodził się po nim niczym pajęczyna, oplatając serce niepewnością i lękiem przed tym, co może czaić się tuż poza zasięgiem zmysłów.
Poczuł narastającą potrzebę ucieczki – od własnych wspomnień, imienia Oriany, od szeptów i pulsującego bólu, który nie ustępował. Pragnął, by ktoś – ktokolwiek – był w stanie mu pomóc, choć wiedział, że w walce z własnym umysłem bywało się najbardziej osamotnionym.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Francesca Goldsmith
Zwolennicy Dumbledore’a
As I watched them I knew I'd probably never be like that
Wiek
25
Zawód
Auror
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
mugolak
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
19
0
OPCM
Transmutacja
20
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
8
10
11
Brak karty postaci
21-11-2025, 22:31
Nie rozumiał wojny, tego co kryło się w mrokach tego aktu. 
Dziejowego końca rzeczywistości, którą znają i nadanie życiu nowego sensu. Nowe zasady, reguły i filozofia przetrwania ponad wszystko. Wtedy, gdy niemieckie bombowce latały nad ich niebem – zdawało się, że umarło wszystko co humanistyczne, koniec zdawał się bliski.  Dla cywila wojna była największym piekłem, z którego nie można było się uwolnić. Zmieniała wszystko, zabijała wszystko co ludzkie i etyczne.
Była jednak czasem złem koniecznym. Nie powinni bać się przemocy, tylko zawsze używać ją ze świętością rozsądku. Gdyby walczyli wcześniej, gdyby się zbuntowali – czasem trzeba było powstać i walczyć o swoje. Rozumiał jednak sieć, która łączy słowo rozwój.  Skrywało ono w sobie pułapki i wielkie szanse, było złotem cywilizacyjnego skoku. Antybiotyk i szczepienia pozwoliły mugolom przeskoczyć nad przepaścią, poznawać długoletni żywot. Ile jednak odkryć wynalazków okupionych było cierpieniem i niemoralnym postępowaniem ich twórców? Mordem i torturom, aby tylko zdobyć święty Graal nauki. Eksperymenty, które nadal były prowadzone pod otoczką poprawy jakości życia i dostępem do źródła wiedzy. Ile można było poświęcić dla nauki? Gdzie następował moment, gdy przydatność skreślała etyczność?
Anioł Śmierci jeszcze żył, w ciepłym klimacie Ameryki Południowej.
Był tam, nietknięty.
– Jesteśmy ludźmi, Morty. Taka nasza natura – mugolska i czarodziejska, nawet jeśli wielu tego nie dostrzegało. Dobro połączone ze złem, taki świat stworzyli. Oczekiwała jego pytań, miała nawet nadzieję. Zaprezentowała mu małą dawkę wiedzy o rzeczach niespotykanych, lecz nie skorzystał. Siedział naprzeciwko niego przewodnik, prawdziwa skarbnica wiedzy o rzeczach nieznanych, lecz nie decyduje się na zaczerpnięcie informacji. Nie sądziła, że naprawdę rozumiał pojęcie szczepienia, mogłaby pokazać mu nawet ślady po dziecięcej iniekcji przeciwko ospie i polio. Był to brak zainteresowania czy wykaz pewnej niechęci do niemagicznej społeczności? Gdzie winna szukać przyczyny jego apatii? Niektórzy nie chcieli dowiadywać się, dostrzegać w tych drugich podobnych do nich. Wielokrotnie zdawała sobie sprawę, że niektórzy lubili mentalne mury, które tworzyli. Ruchem palca gładził jej dłoń, było kojące, wręcz niewinne w swej skuteczności. Delikatne i znacznie bardziej ujmujące niż tysiące głosek.
Nigdy w pełni nie zrozumie jej dzieciństwa, rodzinnych koligacji i zapewne jej samej, gdyż nie pojmie, co ją ukształtowało. Może jednak zdołają poradzić sobie bez tego. Ona dostawała tylko szczyptę jego własnego doświadczenia, choć chciałaby więcej. Mogłaby zalać go serią pytań, na które sądziła jednak, że nie był gotowy. Sprzedałby jej kłamstwa, oprawił w piękne słowa i przeszedł do innego tematu, może wywołał kłótnie, gdyż to byłoby bardziej komfortowe. Nie, sam będzie musiał do niej z tym przyjść. Obserwowała jak poruszane tematy oddziałują na niego, zabierają iskrę z jego oczy, wywołują pewne naprężenie mięśni.

Dyskomfort

Jego ojciec był idealnym przedstawicielem opisu szemranego typa, od którego zawsze powinien trzymać się z daleka. Był jednak żywym rodzicielem, pewnym spełnieniem dziecięcego marzenia o rodzicu. Idealizowała w tym momencie, mogłaby sobie podarować order Leonie. Prawie nigdy nie opowiadał o swoim pobycie we Francji, o trudach, których doświadczył. Wrócił zmieniony, był to inny Dunham niż ten który wyjeżdżał. Chciała często go wypytać, podświadomie przeczuwając istotność tamtych zdarzeń.
– Ja też – przyznała równie cicho, całkowicie szczerze. Magia łączyła ich w całej swojej wspaniałości, ponad wszelkimi podziałami. – Dzięki temu mogłam spotkać Cię w Hogwarcie. Prawie jak wygrana na loterii.
Możliwe, że żart nie był na miejscu, lecz nie mogła się powstrzymać. Uśmiech walczył o zaistnienie, lecz starała się odgrywać maskę powagi. Nie życzyłaby również nikomu losu charłaka, odtrącenia przez magiczny świat i zmuszenie egzystowania w tak obcym miejscu. Pod tym dowcipem skrywała się prawdziwa wdzięczność, gdyż nie wyobrażała sobie swojego życia bez niego i Leonie, o której nadal rozmyślała po tylu latach. Były to egoistyczne pobudki, mogła się przyznać. Może pisane sentymentem, oddaniem, a może toksycznym posmakiem tęsknoty.
Zwłaszcza teraz, gdy zdawało się, że nastąpił pewien przełom jej relacji z Leonie, niespodziewany werdykt losu. Była bliżej, prawie na wyciągnięcie ręki, lecz zarazem z jawnymi oznakami zranienia. Potrzebowała ich. Oparcia, by odpocząć w trudniejsze dni, usz, które usłyszą, gdy woła.
– Dobrze, cieszy mnie to – prawdziwie, na swój sposób będąc usatysfakcjonowana oddaniem, które wykazywał. Przyglądała mu się w milczeniu, pozwalając zbieganym myślom odnaleźć swój cel. Nie mogłaby z niego zrezygnować, lecz czasem sądziła, że powinna. W te dni, gdy unik zaczynał być standardowym zachowaniem, a wątpliwość pierwszym wrażeniem. Nigdy mu tego nie powiedziała, ale czasem okrutny osąd zdobywał uznanie w jej głowie. O tym, że to co mają obecnie nie było wieczne, że czasem wszystkiego będzie za dużo, tego nienazwanego. Nie była zdolna sobie tego wyobrazić, dlatego zawsze zostawała i wybierała go ponownie. Gdy sąd sumienia pytał, ona odpowiadała tak. Nie chciała już więcej o tym myśleć, pokręciła głową i zostawiła w oddali. Skupiła się na dotyku, lekkim ruchu, szturchnięciu, które równie mocno było dla niego i dla niej samej.
Nie, nie powinien wysłać listu z gratulacjami i doskonale wiedział, jak parszywym było to pomysłem. Jej ogłoszenie było pewną chęcią wyprzedzenie wydarzeń, które odbędą się pod koniec kwietnia. Nie zaproszeniem do dramatycznych uniesień wspomnień. Jego następne wypowiedź przykuła jej uwagę, błyskawicznie skupiając ją na jego twarzy. Nie wiedziała nic o tamtym spotkaniu, żaden z nich nie zdradził tego. Była to pewna walidacja jej rozterek nad stanem ich relacji, krótko mogła się tym nacieszyć. Nie przerywała mu, wytrwale oczekiwała w milczeniu rozwinięcia.
– Zwyczajnie chciałeś porozmawiać – powtórzyła za nim neutralnie, całkowicie mu nie wierząc. Nie, nie chciał tylko porozmawiać. Szukał kolejnego emocjonalnego wyzwania, ekstazy, które wypełniłaby jego umysł. Pochłonęłaby go doszczętnie, zabierając miejsce na wszystko inne. Chciał ją w to wciągnąć, ukraść jej zdrowy rozsądek na wycieczkę w przeszłe frenezje. Czuła, że byłby to temat sporny, konflikt wisiał w powietrzu. Była prawie gotowa do ataku, pytań, które zabrałyby cały spokój spotkania. Jego kolejne słowa sprawiły, że przystanęła z pewną ciężkością osadziła się butami w ziemie.

Szepty

Klątwa, choroba czy inne oblicze daru? To magia, zapewne pierwsze.
Chwyciła go za dłoń, mocno i twardo, umocowując ich obojga w tym miejscu i czasoprzestrzeni. Słabym była pocieszycielem, lecz zdolnym planistą. Gdzie indziej leżały jej atuty. Układała już w głowie plan, schemat działania, które winni obrać.
– Istnieje magia, która pozwala obronić umysł. Nazywa się oklumencją i nie będzie prosta do nauki, lecz powinniśmy sobie z tym poradzić – razem, nie zostawi go z tym samego. Nie potrafiłaby, nie mogłaby sobie wybaczyć, gdyby głosy wygrałyby wojnę o jego osobę. Jej twarz wyrażała całą determinacje, którą właśnie czuła. Gotowa byłaby iść za nim w bój, na sam kraniec świata – Jeśli to klątwa trzeba ją również zdjąć, musiałabym zasięgnąć informacji od łamacza. Gdyby jednak były chwile, że wszystkiego byłoby za dużo, po prostu napisz do mnie sowę lub przybądź. W nocy, dzień, o świcie, kiedykolwiek, po prostu nie zostawaj z tym sam.
Gdyż wszystko, co złowrogie tego świata pragnie izolacji swojej ofiary. Osamotnienia w walce, poddaństwa i uznania swojej wyższości. Nigdy nie można było się im poddawać, zawsze sprzeciwiać się ich stanowieniu. Tego dnia potrzebowała ostatniej informacji, chwyciła mocniej jego dłoń i malachitowe spojrzenie odnalazło heban.
– O czym szepczą głosy?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 12-12-2025, 15:13 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.