• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > Domostwa > Londyn, Pokątna 10/7 > Sypialnia
Strony (2): 1 2 Dalej
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
25-11-2025, 20:41

Sypialnia
Przestronne wnętrze utrzymane jest w głębokiej, oliwkowej zieleni, która dominuje wśród ciemnych barw królujących w kolorystyce pomieszczenia. W powietrzu nieustannie unosi się przyjemny i kojący zapach bzu, przywodzący na myśl wiosenne wieczory. Okna wychodzą na podwórze kamienicy, przez co sypialnia często jest skąpana w półmrok. Nad łóżkiem wisi jedyna pamiątka po ojcu, jaką Morty zachował - obraz z wizerunkiem londyńskiej ulicy.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Rafael Crouch
Czarodzieje
Wiek
32
Zawód
Dep. Międzynar. Współpracy Czarodziejów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
13
0
OPCM
Transmutacja
13
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
5
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
10
Brak karty postaci
26-11-2025, 18:20
Nie pamiętam drogi, jaką przebyliśmy po wyjściu z Pokoju Życzeń. Urywki kamiennych schodów, chłodnych w dotyku murów, których przytrzymywałem się niemal wybiegając z zamku, powiew powietrza na twarzy, który przypomniał, że byłem w końcu na zewnątrz... i to wszystko. Nie umiałem powiedzieć, jak wydostaliśmy się za bramy Hogwartu, ani przytoczyć słów, które wypowiadał do mnie Morty tuż przed teleportacją do Londynu. Nawet ulice stolicy wydawały się zamazane w moich wspomnieniach, tak jak echo szybkich kroków – już nie ucieczki, ale niecierpliwości. Miałem wrażenie, jakby minęły sekundy, zanim znaleźliśmy się przed obcymi dla mnie drzwiami, choć w rzeczywistości czas płynął przecież normalnie, bo księżyc na niebie wskazywał wciąż swoją pozycją, że noc była młoda i wcale nie dobiegała końca.
Pamiętam za to ich trzask, dźwięk przekręcanego klucza w zamku, wymruczane zaklęcie i mój własny śmiech pełen ulgi, gdy dopadłem do Mortiego, nawet nie rozglądając się dookoła. Właściwie mógł mnie zaprowadzić wszędzie, na samo dno piekieł, a i tak by mnie to w tej chwili nie obchodziło, bo znów czułem się jak wtedy, gdy miałem dwadzieścia lat i świat wydawał mi się bajecznie prosty.
Nie sądziłem, że miękkość może być nieprzyzwoita.
Że zanurzanie dłoni w krótkich włosach Mortiego może wywoływać dreszcze, a jego palce dotykające mojego karku mogą być niemal elektrycznym impulsem przepuszczonym wzdłuż całego ciała. Wiedziałem, że miękkie usta rozchylające się pod naporem moich ust mogą być tak zwodniczo kuszące, ale zaskoczyło mnie, że twardość napotkanego języka wprost mnie oszołomiła. Jęknąłem głucho, łaknąc całym sobą jego bliskości; pragnąłem, by się we mnie wtopił, bo skóra przy skórze i oddech przy oddechu to było teraz zdecydowanie za mało.
Ściągnąłem z niego koszulę. Już nie guzik po guziku, nie z subtelnością, z jaką robiłem to w Pokoju Życzeń, nie z niecierpliwym oczekiwaniem. Nie było absolutnie nic oczekującego w gwałtowności, z jaką szarpałem materiał, aby go z niego nawet nie zedrzeć – tylko z d r a p a ć. W pewnym momencie nie byłem już pewien, czy to on całuje mnie, czy ja jego; czy to jego dłonie rozpychają się na moim ciele, zawłaszczając je sobie badawczo, czy moje wciskają się pod jego spodnie; nieudolnie, zapominając o pieprzonym pasku, który tkwił na swoim miejscu. Jęknąłem znowu – z irytacją i gniewem, a potem złapałem go za ramiona i szarpnięciem odwróciłem tyłem do siebie, tak jak stał w innym świecie, zanim nam przerwano.
- Przepraszam – powiedziałem do jego pleców – że nie odpowiedziałem na wcześniejsze pytanie o uległość. - Jeśli się cofnę, powtarzałem sobie w myślach, błądząc palcami po brzuchu mężczyzny, jeśli pozwolę, by rozsądek przemówił, to ta chwila zniknie jak sen, którego nie da się ponownie przywołać. Więc nie cofnąłem się. Znów dotarłem do paska, tym razem świadomie odnajdując zapięcie klamry, które puściło po sekundzie. Może dwóch; nie liczyłem, zbyt zajęty smakowaniem słonej skóry na jego szyi. - Nie przeszkadza mi, póki dla ciebie też to jest w porządku. - Przymknąłem powieki, chłonąc każdy oddech, każdy skurcz mięśni, jakby to był alfabet, którego dopiero się uczyłem. - Może nie zauważyłeś, Morty – uśmiechnąłem się kpiąco, wyginając usta centymetr od jego karku i przyciskając nagle swoje biodra do jego – ale lubię dominować. Lecz to nie znaczy, że lubię, gdy ktoś się zmusza, by się mi podporządkować. - Naparłem mocniej; dreszcz wywołany tym prostym ruchem rozlał się po każdym nerwie, jaki we mnie istniał. Na moment straciłem wątek, sięgnąłem więc palcami do ostatniej przeszkody, która wciąż pozostała niepokonana i odpiąłem guzik u jego spodni. - Poza tym umiem podziękować za uległość swojego kochanka. - Obietnica wypowiedziana rozbawionym tonem wciąż wisiała w powietrzu, gdy sięgnąłem niżej, by dotknąć go przez materiał, jakbym nagle stracił całą pewność siebie i lękał się wsunąć dłoń w spodnie, do czego tak usilnie dążyłem jeszcze dwa oddechy temu.
Kiedy poruszył się pod moim dotykiem, poczułem, jak wszystko we mnie drży i eksploduje wybuchem emocji. Nie umiałem zapanować nad natłokiem myśli, więc po prostu pozwoliłem im płynąć; nie umiałem zapanować nad własnym ciałem, więc po prostu pozwoliłem mu jeszcze bardziej napierać na Mortiego w desperackim pragnieniu niekontrolowanej bliskości. Nad głodem nie panowałem już dawno, a teraz jego nienasycenie karmiłem kolejnymi pocałunkami składanymi na szyi, karku, wąskiej linii kręgosłupa i zarysowanych łopatek.
Nie chodziło już o władzę. Nie o dominację. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś pozwolił mi być tak blisko bez oczekiwania, że dam mu coś w zamian: pieniądze, znajomości, przysługę, ani że rozbudzi się we mnie nadzieja, że ranek nie rozpocznie się pustym łóżkiem i enigmatycznym liścikiem. Teraz wszystko wydawało się banalnie proste; może surowsze, nieco bardziej prymitywne ze względu na wątpliwe otoczenie, ale przez to prawdziwsze. Zapragnąłem jeszcze więcej tej prawdy: tyle, by wyprzedzała myśli, by nie pozwalała się zastanawiać, by pomogła zapomnieć, co to znaczy rozsądek.
Nigdy nie sądziłem, że miękkość może być nieprzyzwoita, a jednak kiedy w końcu wsunąłem dłoń pod materiał jego spodni i bielizny, to właśnie ona pierwszym wrażeniem przywitała moje palce, dopiero chwilę później zmieniając się w twardość oczekiwania na przyjemność płynącą z delikatnej pieszczoty. Uwielbiałem ten moment, ten pierwszy raz, gdy mężczyzna dosłownie oddawał się w moje ręce; tę bezbronność, która odsłaniała go całego; to całkowicie bezwarunkowe zaufanie. Poruszyłem dłonią i jednocześnie otarłem się o niego biodrami, tłumiąc jęk podniecenia w cichości męskiego ramienia, na którym zacisnąłem usta.
- Wziąłbym cię tam w ubraniu, gdybym nam nie przeszkodzono – zdradziłem mu ochryple swoje myśli, nadając dłoni rytm niemal równy metrum, które nie mieściło się w żadnej muzycznej skali. Rytm, który sam się pisał; melodia, której nie trzeba było zapamiętywać; nuty, które kończyły się nagle, bo pięciolinia ginęła w krzyku ekstazy. Zapragnąłem nagle spojrzeć mu w oczy, dojrzeć w nich pragnienie, pożądanie i prośbę o więcej, której nie musiał wypowiadać na głos. Zawsze chcieli więcej. Ale przecież o to chodziło: o rozpuszczenie się w prostocie, o zapomnienie o własnym imieniu, o wymazanie wszystkiego, co miało jakiekolwiek znaczenie poza tym momentem, gdy dotykałem drugiego człowieka i widziałem, czułem, że w tej właśnie sekundzie to ja wszystko kontroluję, od oddechu po euforyczną przyjemność.
Odwróciłem go przodem do siebie. Ruchy dłoni zwolniły; w tej mniej wygodnej pozycji stały się bardziej chaotyczne, walczące o odrobinę miejsca, o ten skrawek przestrzeni, by palce mogły zacisnąć się mocniej.
- Pieprzony skrzat – rzuciłem na wydechu, trzęsąc się nagle na samo wspomnienie. Pół godziny temu zdawało się być zupełnie innym światem. Innym czasem. - Chcę o nim zapomnieć. Spraw, bym zapomniał – zażądałem, łapiąc go wolną dłonią za brodę i przytrzymując na moment nieruchomo; sam nie wiem jak, ale z trudem udało mi się powstrzymać, by go znów nie pocałować. Musnąłem kciukiem jego wargi, obrysowałem je powoli, nacisnąłem lekko, zbierając opuszką wilgoć oddechu. Patrzyłem mu w oczy z nieskrywanym pożądaniem; ślepy na wszystko dookoła, obudzony wyłącznie na jedno pragnienie, by opadł na kolana i w swojej uległości wprowadził mnie w krainę zapomnienia.
Cofnąłem dłonie, najpierw jedną, potem drugą, odrywając je od męskiego ciała, które było jednym wielkim drgającym podnieceniem prawie tak dużym jak moje. Klamra paska zadźwięczała cicho, choć w milczeniu między nami zabrzmiała niczym wystrzał. Odpiąłem ją, odpiąłem spodnie, zsuwając je nieco z bioder, wyczekująco szukając jego ust, jego dłoni, j e g o.
- Morty – ponagliłem go, gdy ułamek sekundy później nadal się nie ruszał, a ja płonąłem. - Umiem się odwdzięczyć – przypomniałem, dotykając go znów przez materiał; przelotnie, drażniąco, prowokująco. Pewnie gdyby wstrzymywał się dłużej, wziąłbym go i tutaj w tym cholernym ubraniu. Pewnie gdyby poprosił, wziąłbym go sam w usta, by choć jeden z nas osiągnął spełnienie, zanim znów los ześle nam na głowy bijące miotły. Byłem pewien tak wielu rzeczy oprócz tej jednej, która powinna być najważniejsza: dokąd nas to zaprowadzi?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
26-11-2025, 18:36
Nie mógł sobie przypomnieć drogi, jaką musieli pokonać, by dostać się na Pokątną. Wiedział tylko, że do północy zbliżała ich kolejna minuta, a cała reszta było chaotycznym zlepkiem obrazów balansującym gdzieś na krawędzi świadomości. Gdzieś między tym chaosem była próba złapania równowagi, którą niemal stracił, teleportując się na znajoma ulicę, powiew wiatru na twarzy i ten wyłaniający się trochę drwiący, trochę rozbawiony uśmiech. Pamiętał zwłaszcza jego uśmiech. Przez dłuższą chwile szukał klucza, a gdy w końcu go odnalazł dłonie drżały mu niecierpliwie. Wyrzucił z siebie ciche przekleństwo, gdy z początku drzwi stawiały opór, lecz w końcu uległy. Zupełnie tak, jak on, kilka chwil później, uległ pod naporem ciepłego dotyku. Łapczywie przyjmował pocałunki, napierając na niego mocniej, jakby wzajemnie próbowali się wypchać ze swoich objęć, jednocześnie nie chcąc opuścić swoich ramion. Języki ognia łaskotały jego rozgrzaną żarem pożądania skórę. Płonął. Chciał zatonąć w bliskości jego ciała, zanurzyć w głębokości oddechów, cieple skóry, sprawić, by choć na moment ich serce zabiły w jednym rytmie do taktu wspólnego uniesienia. Czuł, jak pożoga, która rozpętała się w jego sercu, jest pompowana przez sieć naczyń krwionośnych do każdego segment w organizmie. I już nie było w stanie tego ugasić. Było tylko zniecierpliwienie i głód. Pragnienie tak wielkie, że nie był stanie przechowywać go dłużej w sobie.
Zerknął na jego twarz. Oczy mu iskrzyły. Wokół nich tworzyło się napięcie, przyjemne, rozchodzące się dreszczami podniecenia po ciele. Pocałunek, jaki pozostawił na wargach Rafaela, był pewny, zaborczy, wręcz terytorialny; zniecierpliwienie podpowiadało, że czas położyć kres ulatującym z gardła nie przynoszącym ulgi westchnieniom. W tej chwili należysz do mnie, tylko do mnie, powtarzał w myślach jak mantrę, zęby zahaczając o jego dolną wargę. Nie chciał pozwolić mu odpłynąć myślami dalej poza wspólną przestrzeń, jaką będą niebawem dzielić. Przeniósł wargi na szyję mężczyzny. Mgiełkę oddechu kreśli smugę na jego skórze, pomagał sobie koniuszkiem języka, pod którym bada drżącą pod pergaminem skóry grdykę. Ekscytacja spływała po kręgosłupie, rozlewała się w dół jego gardła, czuł je w smaku pocałunków i soli jego skóry, wyszeptał mu coś; coś bardzo ważnego i intymnego, przeszywającego go do szpiku kości, satysfakcją napawając każdy centymetr jego skóry. Sir, dzisiaj jesteś mój.; czy niego tego właśnie chciał?
Wsłuchując się w jego słowa, zamknął się na ich wspólnej słabości, którą można było poczuć wyraźnie w temperaturze nierównym oddechów. Wydawała się całkowicie zawieszona w czasie i przestrzeni. Jakby wskazówki zegara zamarły, pozwalając im wierzyć, że czas stanął w miejscu. Dla nich, dla ich spragnionych siebie ciał, dla tych wszystkich pomruków wydobywających się z gardeł. Obracał w głowie jego słowa, jego obietnice, w przyśpieszonym oddechu wyczuwając głód - prośbę zmieszaną z wyzwaniem, na którą odpowiedział, przylegając do niego w geście uległości. Morty pragnął go jak ostatniego rozdziału fascynującej powieści; jak tego słowa kryjącego się na końcu języka; jak afrodyzjaku, którego od dawna sobie odmawiał; jak kochanka, który zostanie na dłużej, który nie wyślizgnie się łóżka tuż nad ranem i nie porzuci go bez słowa.
Odnajdując oparcie w jego silnych ramionach, czując jak mocniej napiera na niego swoimi biodrami, pożar pragnienia nie zmalał nawet na moment. Pogłębił się, gdy dłoń mężczyzny zanurkowała do jego bielizny, by zaraz zacisnął na nim palce. Wypełnił jego płuca, przestrzeń między żebrami, każdy fragment tkanki. Spalał go od środka. Cichy jęk wyswobodził się z jego z ust, gdy Rafael po raz kolejny, tym razem stanowczością swojego dotyku i pewnością swoich palców, skradł mu dech z piersi. Tam, gdzie dłonie mężczyzny stykały się ze bladością jego skóry, pouczył przyjemne pieczenie, rozlewające się po ciele pod postacią równie przyjemnych dreszcz, zalewających każdy zakamarek ciała. Przymknął powieki, pojękując cicho. Wymówił jego imię, z pewnością nie raz i nie dwa, czasem dławił go w gardle, jak kolejne błagalne skomlenia o więcej, przynajmniej do momentu, aż jego ręka nie zwolniła i obrócił go do siebie przodem.
Jedna dłoń położył na karku mężczyzny, palce drugiej zacisnął delikatnie wokół nadgarstka ręki, która zakleszczyła się na jego żuchwie, lecz po chwili przeniósł ją na szorstki od lekkiego zarostu policzek. Gładząc go pod palcami, prześlizgnął spojrzeniem po jego wargach i chociaż jedne od drugich dzielił tylko kilkumetrowej odcinek zbędnej przestrzeni, nie pokonał tej granicy, jakby powstrzymywała go przed tym niewidzialna bariera. Skupił się za to na kciuki, którym obrysowywał kontur jego wargi, aż w końcu zamknął na tym palcu swoje usta i possał go przez chwile, zanurzając heban swoich oczy w błękicie jego. Dostrzegając w nich głód pragnienia, wygiął wargi w łuk prowokacyjnego uśmiechu, który sięgnął też iskrami do spojrzenia, rozumiejąc, że nie miałby nic przeciwko, gdyby wziął go tak, jak chciał, w ubraniu.
W chwili, w której dłonie oderwały się od jego ciała - najpierw jedna, potem druga - pozostawiając po sobie przyjemne, ogrzewające ciało ciepło, Morty sięgnął po rząd guzików, które chroniły tak długo przed negliżem. Uginały się pod wolą jego palców, nie stawiając żadnego uporu, chociaż ręce drżały mu lekko od podniecenia i nie potrafił go już dużej tłumić. Gdy w końcu rozpiął koszulę, objął wygłodniałym wzrokiem jego nagą klatce piersiową, a potem przesunął nim w dół, tam, gdzie ledwie chwile temu tkwiły spodnie i przez chwile kontemplował jego urodą, nim ponaglające Morty nie opuściło jego warg.
- Taki niecierpliwy - cichy pomruk wydobył się z gardła i zbliżył się do niego, tak blisko,że niemal stykali się ustami. Prawa dłoń zacisnęła się na wypukłości bielizny, wargi natomiast przywarły do krzywizny szczęki.- Powiedz sir – zbliżył usta do drugich ust, na moment zaciskając zęby na jego dolnej wardze, celowo się z nim drażniąc – zapanujesz nad ogniem, który w tobie płonie... - objął jego usta swoimi, zamykając je w pocałunku - delikatnie, acz stanowczo, intensywnie. Serce obiło się boleśnie o żebra, przypominając o tym, o czym teraz Mortimer pamiętać nie chciał. Czas nie zdołał zatrzeć śladu, jakie w nim pozostały ukryte głęboko pod skórę złudzenie, że nie będzie tylko chwilą pokusą, krótkotrwałą zachcianką, a czymś znacznie potężniejszym, znowu w nim odżyło. I było czymś, co jednocześnie go przerażało. – Czy poparzysz sobie nim dłonie, zanim zdołam go na moment ugasić?
Ukojenia dla swoich myśl odnalazł w dotyku. Jego dłonie, spragnione bliskości, wędrowały niespiesznie po do tej pory nieznajomym ciele, jakby chciały zapoznać się z jego mapą i upamiętnić tę chwilę. Każdy ruch był delikatny, a mimo to wyrazisty. Pod opuszkami palców odkrywał to, co ukrywał niechciany materiał koszuli - skórę, jej ciepło, teksturę, drobne nierówności. Chłonął każdy fragment, każdy niuans, każde zagłębienie, każdą krzywiznę, każdą nierówność. Przesuwał palcami po mięśniach brzucha, odkrywając wrażliwe zakątki. I w końcu przycisnął do niej usta. Przymknął oczy, by zaciągnąć się jego zapachem, a potem skupić się na fakturze skóry. Poczuć od palcami jak drży rytmiczne, nieprzerwane, jak melodia, której nie może przestać słuchać.
Ustami podróżował coraz niżej i niżej, wzdłuż jego ciała, pozostawiając na nim ślad swojej obecności, które miał nadzieje nie znikną nawet, kiedy pozostawiane na skórze ślady zębów i nachalnych pocałunków się wygoją. Kolana zetknęły z twardą i zimną podłogę, kiedy usta ulokował na jego podbrzuszu. Oderwał je tylko na moment, by spojrzeć ku górze, by zlokalizować znajome, wykrzywione w przyjemności rysy twarzy. W kącikach warg zatańczył uśmiech. Chciał tylko jednego - by własne jęki Rafaela zmusiły go zanurzenia dłoni w jego włosach, by w myślach mężczyzny kotłowało się tylko jedno imię, tylko jedna twarz i tylko jedno wspomnienie, dokładnie tego momentu. Momentu, kiedy w końcu wziął go w usta, aby przenieść mu zbyt długo odwlekaną w czasie rozkosz spełnienia.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Rafael Crouch
Czarodzieje
Wiek
32
Zawód
Dep. Międzynar. Współpracy Czarodziejów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
13
0
OPCM
Transmutacja
13
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
5
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
10
Brak karty postaci
26-11-2025, 18:43
Objął mnie wargami; objął mój kciuk wargami, poprawiłem swoją wyobraźnię, stopując ją przed wykreowaniem mi bardziej podniecających wizji, na których realizację musiałem jeszcze poczekać, może w nieskończoność, może tylko kilka oddechów, może nigdy, bo Morty się wcale nie śpieszył, łobuzerskim spojrzeniem i uśmiechem testując moją cierpliwość. Wystawiał ją na próbę odpinaniem guzików i wzrokiem, którym ślizgał się po moim ciele, udając nieświadomego faktu, jak bardzo drżę przed jego oceną i wyrokiem, choć przecież wiedziałem, że nie mam się czego wstydzić. Nie miałem kompleksów na żadnym punkcie, żyjąc w przeświadczeniu, że los dał mi idealne warunki do bycia sobą, a jednak w jego obecności, w towarzystwie głodnego wzroku i cichego jęku, nie umiałem się nie bać, że coś mogłoby mu się nie spodobać.
Próbowałem się odprężyć, być ponad czasem, ponad wskazówkami zegara, które siłą woli i pragnienia łatwo było zatrzymać w miejscu i pozwolić chwili trwać. Zwłaszcza tej szczególnej, gdy niespodziewanym dotykiem swojej dłoni Morty wyrwał spomiędzy moich warg jęk głośniejszy od wszystkich poprzednich i wydusił z płuc resztki tlenu, zmuszając mnie do łapczywego wciągnięcia powietrza. Spojrzałem w dół w bezwarunkowym odruchu, odnajdując winowajcę, odnajdując palce zaciskające się na materiale bielizny.
- A dlaczego... miałbyś go... gasić? - zapytałem, z trudem wydostając z siebie dźwięki, które przypominały mowę, bo w tym momencie wszystkiego było już tak d u ż o, że nie umiałem powiedzieć, gdzie kończy się rozsądek, a zaczyna szaleństwo pożądania. Sir było uległością i kapitulacją z jego strony, tym czego tak pragnąłem, ale w takim razie czemu to jego dłoń kontrolowała sytuację? Czemu to ja oddychałem ciężej, a wzrok stawał się zamglony? Byłem myśliwym i ofiarą jednocześnie, a to wszystko tylko dlatego, że wyszeptane „sir” kołatało mi się w głowie wzbudzając kolejne fale podniecenia. - Może... wolałbym... spłonąć? - Nie byłem pewien, czy w ogóle wypowiedziałem te słowa, czy pozostały jedynie w moich myślach, ale i tak nie miało to żadnego znaczenia, bo w tej sekundzie, w tym momencie, w tej chwili zatrzymanej przez czas znaczenie miały wyłącznie dłonie Mortiego na moim ciele.
Dotykał mnie tak, jakby nie tyle badał, sprawdzał i analizował każdy fragment skóry, do którego docierały jego palce, co zaciągał się tą bliskością jak powietrzem, które można było wreszcie wziąć pełnym oddechem, zamiast żyć w wiecznym strachu. Ekscytacja i radość płynące z tej subtelnej pieszczoty, jeszcze niewinnej i spokojnej, mieszała się z niecierpliwym oczekiwaniem, któremu dałem wyraz ponagleniu wypowiedzianemu nie ze złością, ale z niedowierzaniem, że ten uparty mężczyzna wciąż jeszcze nie opadł na kolana.
Sir brzmi przecież najpiękniej właśnie w takiej pozycji.
Chciałem go całym sobą, chciałem być w nim w każdy możliwy sposób, wgryźć się w zakazany owoc, który był słodki i słony jednocześnie, smakujący brakiem kontroli i odpowiedzialności. Chciałem milczenia, które zapadło, gdy w końcu mnie wziął; milczenia niosącego wewnętrzny krzyk ulgi, którego nie dało się stłumić i miarowy ruch jego głowy, który hipnotyzował, rozbudzając a nie usypiając. Ruch, w który wpatrywałem się szeroko otwartymi oczami i z ustami rozchylonymi wciąż po długim, głośnym, nietłumionym jęku, jednym z wielu, które jeszcze miały paść tej nocy. Męskie dłonie na moich udach, szukające w nich podparcia i równowagi w tym samym czasie, gdy ja ledwie stałem, przypominały mi, że nawet w tak prostym geście czaiła się pokusa.
Świece w pomieszczeniu migotały i w ich świetle widziałem nasze cienie: zlepione, zniekształcone, tańczące po ścianach, jakby pokój sam oddychał z nami, dostosowując świetlisty teatr do naszych ruchów. To ściana przyjęła obraz mojej dłoni opierającej się na głowie Mortiego, palców wsuwanych w jego włosy, bioder napierających niecierpliwie, jakby mało mi było ciepła, którym mnie otaczał, więc musiałem sam przysunąć się bliżej.
Nie wiedziałem, co mógłbym powiedzieć – wszystkie słowa, którymi obdarzałem swoich kochanków, gdy sprawiali mi przyjemność w taki sposób, doskonale znając swoje miejsce i moje oczekiwania względem nich – tutaj zdawały się nie pasować. Zbyt miałkie, zbyt nudne, zbyt nijakie, by psuć nimi moment, w którym jeszcze jeden jęk i jeszcze jedno głębokie westchnienie zmieszały się ze sobą.
- Morty – powiedziałem więc to, co było najstosowniejsze, a potem powtarzałem jego imię jeszcze wielokrotnie, stłumionym szeptem i głośnym rozkazem. Morty znaczyło jednocześnie mocniej i delikatniej, szybciej i wolniej, było prośbą o głębiej i podziękowaniem za jej spełnienie, współgrało z dłonią, która przytrzymała jego głowę, gdy tego zapragnąłem i pozwalała mu znów się poruszać, by mógł nadawać swój własny rytm. Nie potrzebowałem już niczego więcej. Ani słów, ani gwarancji, bo nie było już mnie tylko drżenie, puls, odgłos krwi dudniącej w skroniach i świadomość jego obecności.
Nie chodziło o ciało, które przede mną klęczało, ani o uległość, którą mi ofiarował, ani o zgodę, bym to ja zatracił się pierwszy, bo naprawdę brakowało bardzo mało, aby doprowadził mnie do końca. Chodziło o to, jak rozbierał mnie z ostrożności. Jak rozumiał, kiedy powinien zwolnić, a kiedy pozwolić mi się zatracić. Każdy ruch, każdy szept jego ust wciągały mnie głębiej w coś, czego nie potrafiłem zatrzymać, ale jakimś c u d e m musiałem to zrobić.
Odsunąłem się o pół kroku, nienawidząc samego siebie i gardząc własną słabością, która kazała mi się podzielić rozkoszą, zamiast przeżywać ją samemu. Łatwo było ulec pokusie i poddać się ciepłemu wnętrzu ust i języka, czekając po prostu, aż jeszcze kilka szybkich ruchów zakończy sprawę i wyrwie ze mnie krzyk spełnienia. Ale byłem zwyczajnie z a dobry.
- Łóżko – wychrypiałem, obserwując jak z trudem podnosi się z kolan skrępowany materiałem owijających się spodni. Złapałem za ich brzeg i szarpnąłem w dół, chwilę później powtarzając to samo z bielizną i przyjrzałem mu się bez zbędnego skrępowania. Trzydzieści sekund temu trzymał mnie w ustach, mogłem sobie chyba popatrzeć. - Kurwa, natychmiast do łóżka – poprawiłem się błyskawicznie po szybkich oględzinach, które wzburzyły moją krew i sprawiły, że w panice zacząłem się zastanawiać, czy d a się dojść bez dotyku, za to od samego widoku. Na wszelki wypadek zamknąłem oczy, by nie kusiło mnie znów spojrzeć na Mortiego, zanim nie znajdę się w nim ponownie, co i tak niewiele dało, bo przecież już widziałem, a skoro widziałem, to usłużna wyobraźnia od razu zaczęła podsyłać mi wizje i fantazje tego, co mógłbym z tym fantem zrobić.
Pchnąłem go, pospieszając w desperacji niespełnienia, jakby mógł jeszcze szybciej pokonać dystans trzech kroków dzielących nas od łóżka, a sam wyłuskałem się ze swoich spodni, zostawiając je na podłodze niemal w tym samym miejscu, gdzie wcześniej klęczał.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
26-11-2025, 18:46
Czuł ją, potrzebę bliskości, jakby była pulsującym, cichym sygnałem unoszącym się w powietrzu, w każdym dreszczu, który przebiegł przez ciało Rafeala, nie sprawdzającym się jedynie do skurczu mięśni. Wydawało mu się, że pod powierzchnią skóry, którą pieścił pod palcami, kryła się głęboka potrzeba zaznania ciepła drugiego człowieka. Każdy gest, każdy ruch był jak kropla ognia spływająca po nagiej skórze, rozpalającą zmysły do granic wytrzymałości. W spojrzeniach, które się spotykały, pulsowały iskry, a ich pragnienie narastało, bezlitośnie pożerając wszelki rozsądek.
Morty miał wrażenie, że ich ciała, prowadzone przez niewidzialny prąd, coraz śmielej do siebie lgnęły. Oddechy splatały się w jeden, ciężki, parny rytm, jakby każdy zaczerpnięty tlen był ostatni, jakby świat mógł przestać istnieć poza tymi pocałunkami, dotykiem, spojrzeniami. Pragnienie miało smak gorący, metaliczny, rozgrzewało od środka, pulsowało w żyłach jak rozżarzone żelazo, które nie zna litości dla kości, dla mięśni, dla serca. Bliskość stopniowała stawała się oceanem, w którym tonął – bez brzegu, bez dna, zatracając się w nim coraz bardziej. W tym pożarze roznieconym jedną, bezimienną iskrą, płonął, a powietrze wokół nich drżało od żaru. Zatracał się w tym coraz śmielej, pozwalając pragnieniu wypalić w nim wszystko, aż pozostało tylko ogniste tchnienie, które odbierało mowę, a nawet oddech. Pożądanie, zrodzone z tęsknoty, nabrzmiało do granic, stając się żywiołem – bezkresną falą, która unosi, przewraca i rozrywa. Już wtedy, gdy napierał na niego biodrami, przygryzł dolną wargę, czując, jak twardy dla niego był, ale dopiero, sięgając po niego ustami, uzmysłowił sobie, jak długo na to czekał i skąd wzięło się to coraz bardziej nieudolnie tłumione zniecierpliwienie. Przyjmując go w swoich ustach, skupił się na ruchu swojego języka i tym, jak drżał pod jego dotykiem.
Upajał się jego uwagę znacznie bardziej niż przypuszczał, że będzie. Podobało mu się to, jak na niego patrzył, pożerając go spojrzeniem, jakby był dziełem sztuki, stworzonym do podziwiania, a nie człowiekiem z krwi i kości, zdolnym do odczuwania. Marzył teraz, by stać się obiektem jego fantazji, gdy już, rano, wyplatają się z pościeli i Rafael zanurzy się w cyklu codziennej rutyny, jednak teraz, gdy mial go obok siebie, w sobie, z chorobliwą fascynacją chłonął każdy urwany oddech i dźwięk, jaki opuszczał te usta, które nadal chciał zapamiętliwe całować, chociaż jego własne były obecnie zbyt zajęty, by zrealizować tą rodzącą się w piersi coraz bardziej maniakalną zachciankę.
Raz po raz słyszał swoje imię - teraz okraszone głębokimi nutami pożądania i zgrzytami chrypy, jakie rozgościła się w tembrze znajomego głosu. Ciche i głośniejsze Morty balansujące na pograniczu jęku i skomlenia, wyznaczyło rytym jego ustom. Raz mocniej i szybciej, raz wolniej i delikatniej; bez trudu dopasował się do jego oczekiwań, jakby dokładnie wiedział, jak grać na instrumencie jego ciała, jakby robił to już wiele razy, a nie pierwszy.
Cień uśmiechu satysfakcji rozlał się po twarzy Mortiego, gdy wziął go głębiej w swoje usta i zwolnił dopiero wtedy, gdy poczuł, że Rafael balansuje na granicy spełnienia. Zatrzymał się, bo nie chciał, by jeszcze skończył. Chciał patrzyć prosto w jego wykrzywioną w spazmach przyjemności twarz, gdy osiągnie spełnienie. I najwyraźniej współdzieli te pragnienie, bo chwile później usłyszał jego chrapliwy głos. Podniósł się więc z kolan, czując, jak bardzo zmiękły mu nogi i gdy ich ciała rozstały się na chwile, wrażenie nagłej pustki stało się tak dojmująca nieprzyjemne, że przygryzł mocniej wnętrze policzka i przestał dopiero wtedy, gdy poczuł pod językiem metaliczny posmak krwi. Przetoczył spojrzeniem po jego ciele - cień, który pojawił się w jego spojrzeniu był niczym innym jak wyrazem uznania. Oraz oznaką nadal tkwiącego nim głodu, takiego, przez który mógłby pożerać cały świat.
Zanim jeszcze Rafael pozbył się dolnej części garderoby, porzucając je w miejscu, w którym przed chwilą klęczał, podszedł ku niemu w końcu, dystans dwóch kroków pokonując w jednym i zarzucił mu dłonie na kark, lecz tym razem nie objął swoimi ustami jego warg; zamiast tego przycisnął je do jego szyi, kąsając go w skrawek wyeksponowanej skóry, by pozostawić tam czerownym ślad swoich zębów i jednocześnie pamiątkę po wspólnie spędzonej nocy.
Nagłe, desperackie pchnięcie na łóżko, które mogło zaskoczyć, przyjął ze śmiechem - tym cichym, rozbawionym, który wybrzmiewał tylko w momentach oddania. Chwilę później, z plecami wtulonymi w miękki materac, poczuł jak wszelkie myśli i słowa ulatują wraz z oddechem, odebranym przez zachłanny pocałunek i zaraz po tym przyjął go w sobie,skomląc wprost w jego usta, ciche, krótkie sir. W chwili, w której ich ciała splotły się w jedność, poczuł najpierw iskry bólu, które zaraz potem zlały się z falą przyjemności, tak intensywną, że głęboki jęk opuściła jego gardło.
Praca ich bioder była rytmiczna, dopasowana do rytmu oddechów. Gdy Rafael przyciągnął go do siebie bliżej, robiąc sobie miejsce tam, gdzie jeszcze przed chwilą zupełnie go nie było, mocno zacisnął palce na jego karku, jęcząc cicho tuż przy jego uchylonych wargach, zaraz jednak wypuścił powietrze z sykiem gdy wpił się gwałtownie w jego ust, zabierając mu tym zachłannym pocałunkiem oddech. Spoglądając na niego spod przymrużonych powiek, wyprężył się lekko, nadstawiając jego dłoniom, ustom i bez skrępowania jęcząc rozkosznie, gdy brał go mocniej, gwałtowniej.
- M-miałeś... racje – wysapał mu w któryś momencie wprost w wargi. – Też... - wolałbym spłonąć w formie cichego szeptu utonęło w kolejnej serii jęków, które nie był w stanie zdusić w gardle.
Oplótł mocniej nogi wokół jego bioder. Ich ciała poruszały się w harmonijnym, niemal hipnotyzującym rytmie — jakby muzyka istniała tylko pomiędzy nimi, wyznaczając tempo każdej kolejnej fali pożądania. Rafael przysunął się jeszcze bliżej, a gorące oddechy scaliły się już w jedno, gorące i urywane westchnienie, które unosiło się w powietrzu. Zacisnął mocniej palce na karku ukochanego, przyciągając go tak, że nie został nawet centymetr dzielącej ich przestrzeni. Cicho, niemal błagalnym szeptem jęknął przy jego wargach, a gdy tylko poczuł ich ciepło, wpił się w nie gwałtownie, zaborczo, całkowicie oddając się tej chwili.
Coraz mniej potrzebował, by rozpaść się w jego ramionach, by zacząć drżeć i skamleć tęsknie o więcej. Wystarczył najmniejszy dotyk, ledwie muśnięcie wrażliwej skóry, by cały świat wokół znikał, a rzeczywistość skurczyła się do gorąca ich ciał i niecierpliwego splotu dłoni. Ogień rozkoszy rozlewał się w jego podbrzuszu gwałtowną falą, narastał w nim jak burza, której nie sposób zatrzymać, aż czuł, że zaraz się przeleje. Policzki paliły gorącymi rumieńcami, oddech rwał się w krótkich, urywanych westchnieniach, a serce tłukło w piersi tak głośno, jakby chciało uciec z klatki żeber. Każdy gest, każde słowo, każdy szept podsycały ten żar, doprowadzając go na granice szaleństwa. Był bezbronny i otwarty, gotów zatracić się w tej namiętności, która ogarniała go bez reszty. Czuł w tej jednej chwili, że tylko on może go ocalić – i zarazem zniszczyć, rozbić na tysiąc atomów, ale to teraz nie miało żadnego znaczenia, bo cholernie nie chciał, aby ta chwila dobiegła końca.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Rafael Crouch
Czarodzieje
Wiek
32
Zawód
Dep. Międzynar. Współpracy Czarodziejów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
13
0
OPCM
Transmutacja
13
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
5
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
10
Brak karty postaci
26-11-2025, 18:50
Nie mogłem się zdecydować, czy chcę zamknąć oczy i odczuwać głębiej całym sobą każdą falę przyjemności, którą zapewniał mi Morty swoimi ustami, czy wręcz przeciwnie, rozchylić szeroko powieki i sycić się widokiem, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłem z tym mężczyzną. Miałem już innych na kolanach przed sobą, łapałem ich prowokujące spojrzenia, gdy brali mnie głębiej, jakby testując granicę, za którą zgodzę się oddać im całkowitą kontrolę. Powstrzymywałem ich prowokacje zirytowanym rozkazem i mało subtelnym szarpnięciem, przywracając im miejsce w szeregu, z którego nieopacznie wystąpili, a oni wracali posłusznie do ustalonego rytmu przyjemności. Morty nie przekroczył jeszcze tej linii; może nie chciał, a może tylko badał teren i sprawdzał, na ile mógł sobie pozwolić, ale nie obchodziło mnie to, póki jego usta były tam, gdzie powinny, język rozgrzewał do granicy wytrzymałości.
Moje dłonie same odnalazły jego ramiona, włosy, cokolwiek, co mogłoby mnie uziemić i zatrzymać w miejscu, w tej cudownej chwili między spełnieniem a prowadzącą do niego rozkoszą, gdzie nie liczyło się nawet to, czy oddycham, czy wstrzymuję powietrze. Ogarniało mnie uczucie nienazwane i niezrozumiałe dla tych, którzy nigdy nie doświadczyli fizycznej przyjemności płynącej z dotyku drugiej osoby; uczucie będące jednocześnie końcem i początkiem wszystkiego, jakby świat kumulował się w tych paru sekundach.
Nie wiem, jak długo to trwało; po prostu w pewnym momencie przestałem odróżniać granice między sobą a nim, a w drugim stałem już obok, nawet nie oddychając, lecz dysząc, z na wpół zamglonym spojrzeniem podziwiającym Mortiego w cichym zachwycie nad jego ciałem. Byłem wielkim, drżącym kłębkiem fizyczności kumulującej się w niespełnieniu i domagającym równie fizycznej ulgi, a jeśli właśnie to ciało, ten męski misz-masz mięśni, skóry, ciepła i podniecenia miał ją dostarczyć, w zupełności mi to wystarczyło, by wydać z siebie niecierpliwy jęk i ponaglające warknięcie.
Rozsądek mówił, żeby zwolnić, poczekać, przedłużyć jeszcze o kilka oddechów moment, gdy będzie mój, ale pragnienie we mnie podpowiadało, żeby go sobie po prostu wziąć. Teraz, natychmiast, w tej chwili wedrzeć się w zapraszające ciało, które otwierało się przede mną tak chętnie i kusząco. Mój świat ponownie zwęził się do dotyku, do ciepła i do szumu krwi pod skórą, którą przylgnąłem do Mortiego, gdy opadliśmy na łóżko.
Nigdy nie uchodziłem za rozsądnego.
Więc wziąłem go sobie tak po prostu, teraz, natychmiast, w tej chwili wdzierając się w zapraszające ciało, które otworzyło się przede mną, rezonując kolejnym sir wyszeptanym prosto do mojego ucha. Zignorowałem mimowolny opór, który mi stawiło, łagodząc szybko swój brak obyczajności i pośpiech gwałtownym, głębokim pocałunkiem, który tłumił oddech i jęk Mortiego. To też chciałem od niego zagarnąć oprócz uległości: decydowanie o tym, kiedy oddycha i kiedy jęczy, kiedy wygina ciało w przyjemności chcąc być jeszcze bliżej, a kiedy ucieka przed zbyt gwałtownym naporem.
Zwykle potrafiłem zachować dystans i mieć chłodną głowę w gorącym pożądaniu nawet wtedy, gdy byłem już zaangażowany w branie i dawanie rozkoszy, ale przy Mortim musiałem poświęcić więcej energii na to, aby się opanować, nie zatracić ostrości i nie dać się porwać jego dotykowi. Przesunąłem palcami po jego klatce piersiowej, powoli i bez pośpiechu sprawdzając, czy delikatny, subtelny wręcz dotyk samych opuszek palców rozbudzi go w jakiś inny sposób; czy będzie kontrastem dla siły i twardości, z jaką go brałem.
Wyprostowałem się nieco, aby móc na niego patrzeć, dostrzec czyste zaufanie na jego twarzy, intensywność doznań i może, może milczące błaganie o więcej. Chciałem zapamiętać każdy oddech, każde drgnięcie, każdy niemy dźwięk, który wymykał się z jego ust. Każde poruszenie jego biodrami, gdy próbował się do mnie dopasować, było jak impuls elektryczny, który rozchodził się po nerwach i zostawiał mnie odrobinę bardziej nagiego, bardziej odsłoniętego, bardziej… jego. Byłem w nim, ale to on wykradał mi kontrolę, kawałek po kawałku zagarniając rytm i melodię, którą dla nas ułożyłem.
- Nie tak prędko – wymruczałem w jego usta, gdy oplótł mój kark; nie musiał mnie do siebie przyciągać, sam to zrobiłem, znów opadając na jego ciało, ale dłoń, którą wcześniej trzymałem mu na piersi, zsunąłem niżej, błądząc nią teraz po napiętych mięśniach brzucha. Czułem, jak się pode mną wije i pręży, jak jego skóra znów przylega do mojej, błagając, bym pozwolił nam się rozpaść. Sięgnąłem niżej, łaskawie znów go obejmując dłonią, nadając palcom rytm wcześniejszego dotyku i przerwanej pieszczoty. Nie chciałem kończyć pocałunków, nie chciałem odrywać ust i języka od jego warg i skóry, bo nie chciałem, aby zobaczył na mojej twarzy znikającą maskę chłodu i opanowania, całowałem go więc mocniej i gwałtowniej.
- Powiedziałem: nie tak prędko, Morty – pouczyłem go kpiącym tonem, uśmiechając się prosto w jego usta, gdy poczułem, jak oddech mężczyzny staje się urywany i łapczywy. Zamiast jednak zwolnić, przyśpieszyłem, dopiero teraz czując ukąszenie na szyi, które zaczęło palić śladem przyszłości. Pieprzony wampir. Dosłownie pieprzony w tym momencie wampir, zaśmiałem się w duchu, zaciskając mocniej na nim palce i prowadząc go ze sobą do spełnienia. W tamtej chwili wszystko płonęło: ja, on, świat, rozpaleni pożądaniem i czymś o wiele bardziej niebezpiecznym, ale zignorowałem to ostrzegawcze uczucie. Jego ciało było dopasowane do mojego, zupełnie jakbyśmy się znali od lat; jego ruchy odpowiadały moim tak instynktownie, jakbyśmy byli stworzeni na jednej pięciolinii.
I kiedy wyciągnął do mnie ręce, oplótł mnie nogami, jakby chciał, żebym wszedł w niego głębiej, mocniej, bardziej bezwzględnie, nie byłem już sobą i nie potrzebowałem nic więcej, by wykrzyczeć swoją przyjemność ukrytą w jego imieniu i słuchać, jak on wykrzykuje swoją. To uczucie było niemal tak uzależniające jak skamlące sir szeptane na jednym wydechu z weź mnie, jak widok jego nagiego ciała burzącego we mnie wszelki spokój albo jak sam sposób, na który pozwalał mi się brać i jak sam mnie brał pomiędzy własne usta. Niemal, bo żadna z tych rzeczy nie dawała mi spełnienia takiego jak teraz, tego finalnego, ostatecznego momentu, gdy nawet przez zaciśnięte powieki widziałem wszystko, pozwalając też dostrzec to Mortiemu, kiedy przez krótką, intensywną chwilę przyjemności dostrzegłem w jego oczach swoje odbicie.
Trwałem nad nim z rozchylonymi ustami, przez które próbowałem złapać oddech stabilniejszy niż gwałtowne wciąganie powietrza, jakby miało być ostatnim haustem w moim życiu i z zawieszoną nisko głową, jakby jej uniesienie kosztowało mnie teraz zbyt wiele sił. Dostrzegłem na brzuchu ślady jego własnego spełnienia i zaśmiałem się chrapliwie; z satysfakcją i aprobatą wyrażoną w jeszcze jednym, nagłym i szybkim pocałunku, zanim opadłem na łóżko obok niego.
- Gdybym wiedział... że jesteś taki chętny i uległy, nawet jeśli to gra pod moją przyjemność... - zacząłem z uśmiechem, kładąc dłoń na jego udzie i gładząc skórę palcami; bardziej dla uspokojenia własnych myśli, niż żeby go znów pobudzić - powinniśmy to zrobić na tym cholernym pomoście. - Walczyłem ze zmęczeniem, które oplatało mnie powoli swoimi mackami; wiedziałem, że to chwilowy stan i wystarczyło mu po prostu nie ulec, więc skupiłem się na Mortim. Nie rozglądałem się dookoła, nie chcąc dowiedzieć się z otoczenia i wystroju pokoju więcej, niż wiedziałem dotychczas. Nie teraz, gdy echa niedawnej przyjemności wciąż jeszcze odbijały się w mojej głowie. - Chcesz się umyć? Razem? - zapytałem wymownie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
26-11-2025, 18:53
Nie wiedział, ile to trwało — czas wtedy całkiem się rozmył, a wszystkie granice przestały istnieć. Poczuł, jak obejmuje go w mocniejszym uścisku, jak oddech kochanka, coraz szybszy i coraz głębszy, zmieszał się z jego, aż trudno było odróżnić, gdzie kończył się on, a zaczynał Rafeal. Był jak sztorm, który porywa wszystko, co napotka na drodze - niespokojny, niecierpliwy, pełen żaru. I chociaż rozsądek gdzieś nadal w nich szeptał, że trzeba zwolnić, zatrzymać się jeszcze na moment, poczuć ten dreszcz oczekiwania, to jednak pożądanie pokonało wszelkie przeszkody, jakie pojawiło się na jego drodze. Czując zniecierpliwienie, wszeptał, wręcz wyjęczał ciche, krótkie "weź mnie teraz, bo zaraz oszaleje" prosto w jego nieco rozchylone wargi.
Poczuł, jak ogarnia go napięcie, kiedy obecność Rafaela stała się taka intensywna i dojmująca. Ciało, choć początkowo drżało od instynktownego, krótkiego oporu, wkrótce otworzyło się przed nim, przyjmując go w sobie. Jego zachłanność i brak skrupułów były jak porywisty nur rzeki, której poddał z całkowitym oddaniem i jeszcze większą uległością, a pocałunek – głęboki, gwałtowny – odebrał mu nie tylko oddech, lecz też zamienił jęk w stłumione westchnienie, pragnienie, żar, którego nie potrafił już ukryć.
Leżąc pod nim, każdy jego ruch wydawał się być jak napięta struna, która drga pod dotykiem palców. Czuł na sobie jego spojrzenie – ciężkie, uważne, nadal głodne i pozwalał mu na wszystko, chociaż raz lub dwa przejął kontrolę nad tempem, próbując dopasować swoje ruchy do niego, znaleźć ten jeden, właściwy rytm, w którym obaj się zatracą. Usłyszał wówczas ciche nie tak prędko i chciał się zaśmiać, lecz śmiech przerodził się w cichą prośbę o więcej, mocniej, intensywniej, która została wysłuchana, gdy mężczyzna zacisnął na nim palce, a on, by go nagrodzić, jęknął głośniej, nie tłumiąc już żadnego dźwięku. Przyjmował wszystko, co mógł mu zaoferować, wijąc się pod nimi i oddając z równą zapalczywością każdy pocałunek, jakim go obdarowywał.
Z kolejnym, szyderczym nie tak prędko, uniósł usta w odpowiedzi, ale zaraz potem jego oddech stał się krótki, rwany, jakby nadal zabrakło mu powietrza. Przycisnął usta do jego szyi, kosząc go w skrawki skóry - raz, drugi, trzeci, wypalając na jego skórze iskrami bólu ślady swojej obecności. Czując, że nadchodzi spełnianie, oplótł go mocniej nogami, chcąc go poczuć jeszcze głębiej, głębiej niż kogokolwiek dotąd, zachęcił go do tego bezwstydnym skomleniem wprost w wargi, lecz nie potrzebowali już niczego więcej. Zacisnął palce na męskich ramionach, gdy krzyk przyjemności z obu gardeł jednocześnie zalał pokój, tak jak spełnienie zalało ich ciała. Patrzył mu wtedy w oczy, dostrzegając w nich odbicie własnego spełnienia, które wykrzywiło także wargi w grymasie błogości.
Opadł ciężko na poduszkę, zwalniając uścisk nóg z jego bioder. Oddychał ciężko, nierówno, w powietrzu czuć zapach spełnienia. Zaciągnął się nim, palcami sięgając do męskiego karku, gdy jeszcze przez chwile Rafael wisiał nad nim, ogrzewając go swoim ciepłem. Przymknął powieki, skupiając się na pracy własnego serca i oddechu, przynajmniej do momentu aż nie usłyszał brzmienia jego głosu.
– Naprawdę sądzisz, że to tylko gra pod twoją przyjemność?[ – mruknął cicho, głos miał nadal podsycany pragnieniem, a w jego oczach błysnęło coś, co trudno było nazwać. Przez ułamek sekundy zawahał się, jakby walczył z impulsami, którymi rządziło ciało, a które rozum próbował utrzymać w ryzach. Miał ochotę objąć palcami jego nadgarstku i odciągać jego rękę od swojej skóry, lecz w dalszym ciągu w miejscu, gdzie czuł przyjemność dotyk, pojawiało się kojące ciepło i nie miał powodu, by sobie tego odmawiać. Nadal pragnął jego obecności, równie mocno jak wcześniej, a może nawet bardziej, bo spełnił swoją obietnice, nie dbając tylko o własne spełnienie. Przesunął się lekko, wspierając się na łokciach, by być bliżej, niemal stykać się twarzą z jego twarzą. – Dałeś mi jej tyle samo, co ja tobie, a może nawet więcej – zniżył jeszcze bardziej głos, wypowiadając słowa, które brzmiały jak szeptana konfesja, najpilniej strzeżona tajemnica, tkwiąca głęboko pod sercem, której nie zdradza się byle komu. – Nie miałbym nic przeciwko, gdybyś mnie wziął na tamtym pomoście... – mruknął, zbliżając swoje usta do jego warg, otulając je gorącym, niespokojnym oddechem. – Ale chciałem sprawdzić, jak bardzo mnie chcesz. – Słowa te wybrzmiały między nimi jak wyzwanie, a jednocześnie wyznanie. Teraz już był pewien, że Rafael go chciał – tam, na pomoście, smakował jego usta tak zapamiętale, jakby to od tego zależała cała przyszłość, jakby pocałunek mógł zatrzymać czas i zbudować nową rzeczywistość, w której byli tylko oni. –Czasem, im dłużej na coś czekamy, tym mocniej tego pragniemy – dodał w końcu, kończąc słowa czułym, delikatnym pocałunkiem, tak różnym od namiętności, która wcześniej sterowała ich ciałami, odmierzała wspólny rytm i wyznaczała szczyty ekstazy. Ten pocałunek był jak pieczęć, obietnica, że to nie koniec, że to zaledwie początek. Uśmiechnął się półgębkiem, ledwie zauważalnie, jakby w odpowiedzi na własne myśli.
Gdyby to zależało tylko od niego, usiadłby na nim okrakiem bez wahania, objąłby go ramionami, a potem wziąłby go w dłoni, by jeszcze raz rozpalić ogień, który tylko na chwilę osłabł. Wyobraził sobie, jak ich ciała splatają się ponownie, jak stare pragnienie wraca pod postacią nowych, intensywniejszych. Prawie się zaśmiał, gdy z męskich ust, tych samych, które jeszcze niedawno wykrzyczały jego imię w uniesieniu, padła nagle niespodziewana propozycja wspólnej kąpieli. Było w tym coś urzekającego, prawie bezwstydnego, bo nie krył już swoich potrzeb, nie ukrywał pragnień, pozwalał im wybrzmieć na głos. Ta szczerość podobała mu się najbardziej – nie musial się domyślać się, rozgryzać półsłówek, tylko słyszy to, co naprawdę chce usłyszeć. Zamiast odpowiedzieć, uśmiechnął się szerzej, łobuzerko, pozwalając sobie na odrobinę swobody, która przyszła wraz z nową bliskością.
- Pewnie. Może tam odkryjemy jeszcze więcej powodów, dla których warto czekać i pragnąć jeszcze mocniej, ale najpierw obiecaj mi, że - urwał na moment, kładąc dłoń na jego klatce piersiowej, która nadal unosiła się i upadała w spazmie szybkiego, jeszcze nieunormowanego oddechu, pod palcami wyczuł bicie jego serca, gwałtowniejszego od zwyczajowego rytmu – w swoich ramionach powitamy świt.
Nie chciał, aby zniknął nad ranem. Nie chciał, aby odszedł zaraz po tym, jak z nim skończy. Chciał, aby został. Chciał wtulić się w jego ramię i zasnąć, czując pod ustami słony smak jego skóry. Chciał obudzić się, czując obok siebie jego ciepło. Poczuć, że nie był tylko środkiem do spełnienia celu, ale celem samym w sobie.
Spojrzał prosto w błękit jego oczy, z lekkim uśmiechem na wargach, gdzie na krawędzi spojrzenia tliła się iskra prowokacji. Zbliżył się jeszcze odrobinę, jakby pragnął zapisać ten widok pod powiekami na dłużej, by później, gdy zostanie sam, przywołać go w myślach jak najcenniejszą pamiątkę, jaką po sobie pozostawił.
- Zostaniesz na noc? – pozwolił pytaniu zadomowić się w przestrzeni ich oddechów, po czym wyplątał się z pościeli, czując od razu, jak przeszywa go nieprzyjemny, wręcz drażniący chłód, gdy rozstał się z jego ciepłem. Przesunął dłonią po ramieniu, jakby chciał zatrzymać resztki tej bliskości w koniuszkach palców. Rzucił mu spojrzenie, w połowie tęskne, w połowie zadziorne, przesuwając nim zupełnie bezwstydnie po pergaminie jego skóry, pod którym zarysowywały się mięśnie.
W tym świetle, rozproszonym przez migotliwe płomienie świec, każda linia, każdy cień stawał się bardziej wyrazisty. Był jak dzieło sztuki, wykute ręką nieznanego artysty z odrobiny snu i pragnienia. Mimowolnie zacisnął zęby na dolnej wardze, odkrywając dopiero teraz, z pewnym opóźnieniem, że zarówno w ubraniu, jak i bez niego był nieprzyzwoicie atrakcyjny. Wcześniej, zbyt skupiony na ogniu pożądania płonącym w trzewiach, jego uroda nie zajmowała mu myśli, jednak teraz mogła mu wykraść nieco więcej uwagi. Teraz prezentował się jak Adonis i zanim się zorientował, nagrodził to odkrycie cichym, gardłowym pomrukiem aprobaty, który zatonął w miękkiej atmosferze pokoju. Westchnął się; pragnął go przy sobie zatrzymać– nie na chwilę, ale na całą noc, aż do świtu, który może wreszcie nie będzie zwiastunem końca, lecz czegoś nowego.
Obróciwszy się do niego tyłem, wciąż czuł na sobie jego spojrzenie, które odprowadziło go do samych drzwi. Nie przejmował się swoją nagością, nawet zakołysał lekko biodrami, a rumieniec, który płonął na jego policzkach, nie był świadectwem jego zawstydzenia, a dowodem na to ich niedawne, wspólne doświadczenia, które pulsowały zarówno w ciele, jak i pamięci. Stanąwszy w progu, zatrzymał się na moment, jakby nie chciał jeszcze opuszczać tego miejsca, gdzie powietrza nadal było przesiąknięte pożądaniem. Odwrócił się powoli, jeszcze raz szukając go wzrokiem.
- Zajrzyj do barku, może znajdziesz coś odpowiedniego, by celebrować nasze tu i teraz – podsunął, pozwalając, by pożarła go ciemność panująca na korytarzu. Zanurzył się w jego mroku, ale zmysły wciąż pozostały wyostrzone, czujne na każdy szelest, każdy dźwięk sugerujący, że Rafael za nim podąża. Chwilę później, łapiąc za klamkę drzwi prowadzących do łazienki, poczuł chłód metalu pod palcami, kontrastujący z nadal rozgrzaną skórą. Zapalił światło, a miękka żółć rozlała się po pomieszczeniu, rozpraszając cienie. Drzwi zostawił otwarte, aby mężczyzna mógł bez trudu trafić do tego pomieszczenia.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#8
Rafael Crouch
Czarodzieje
Wiek
32
Zawód
Dep. Międzynar. Współpracy Czarodziejów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
13
0
OPCM
Transmutacja
13
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
5
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
10
Brak karty postaci
26-11-2025, 18:55
Uczucie spełnienia rozmywało się powoli, tonęło w pełnym satysfakcji zmęczeniu, gdy tylko pamięć absolutna moich mięśni wciąż trzymała mnie nad Mortim, zamiast pozwolić ciału po prostu opaść. Czułem się tak, jakby coś we mnie rozlewało się gorącą falą przez cały kręgosłup, docierało do głowy i rozbłysło na moment taką liczbą barw, że musiałem zacisnąć oczy, by nie nie ulec kolorowemu mirażowi.
W echu fizycznej przyjemności nie istniały słowa, które mogłyby ją opisać; milczałem więc, oddychając ciężko i wsłuchując się w pulsowanie własnego serca. Ulga, jaka mnie opanowała, to ludzkie, najczystsze uczucie pierwotnej rozkoszy, kusiła teraz, by przymknąć powieki i odpocząć; dać się zanurzyć w chwilę snu przy ciepłym ciele kochanka. Odczekałem kilkanaście sekund, zanim mój oddech się unormował, zanim rozpusta, grzech i satysfakcja zadomowiły się na dobre w spełnieniu. Nie było w tym nic przypadkowego; chciałem Mortiego, chciałem go mieć, naznaczyć swoją własną obecnością, zakotwiczyć się w jego świadomości i pamięci. Chciałem, by pamiętał, że był mój na ten jeden moment, gdy torowałem sobie drogę w jego ciele, a on przyjmował mnie w uległymi westchnieniami i dźwięczącym mi wciąż w uszach skomleniem o więcej. Tym to bowiem było: nie zwykłą prośbą, lecz skomlącym błaganiem.
Morty uwolnił we mnie coś, co skwapliwie utrzymywałem w zamknięciu przez ostatnie lata i zrobił to nie tylko swoim przypadkowym podobieństwem do Thobiasa. Byłem świadomy, że to właśnie ono stało się punktem zapalnym naszej relacji, nadając jej nieprzewidywalną intensywność, ale przecież nie kłamałem kilka godzin temu w Pokoju Życzeń: chciałem Mortiego a nie Thobiasa. Uwolnił we mnie na nowo poczucie tego, że znów mogę mieć sprawczość nad swoim uczuciowym życiem i nie muszę żyć w nieustannych wspomnieniach o kimś, kto zapewne nigdy już nie wróci. Że znów mogę czuć więcej niż tylko szybko zaspokajane pożądanie. Napięcie, które nosiłem w sobie tygodniami, miesiącami, ba!, latami, wyparowało jednym długim wydechem, gdy słyszałem odbijający się w pokoju dźwięk mojego imienia w chwili, kiedy Morty całym sobą przeżywał własną rozkosz.
Potrzebowałem namiastki Thobiasa, aby pozwolić prawdziwemu Thobiasowi odejść.
Nie wiedziałem tylko, do czego to może doprowadzić i... bałem się. Na jakimś poziomie własnej świadomości czułem w tym momencie, będąc taki kompletnie rozbrojony, rozsypany i niepoukładany, że dla Mortiego mógłbym stać się całkowicie przezroczysty; bez tajemnic, sekretów i przeszłości, która mieszała mi w głowie. Byłem rozedrgany nie tylko samym orgazmem, ale także rodzącą się myślą i przypomnieniem, że dotyk, pragnienie i bliskość sprawiają, że można przestać czuć się samotnym.
- Tak naprawdę nie wiem, co sądzić, Morty. Jeszcze tak dobrze cię nie znam, by umieć rozczytać twoją uległość – wymruczałem w jego szyję, bardziej kreśląc słowa językiem, niż wypowiadając je na głos. Miał słoną od potu skórę, gorącą i przyjemnie delikatną, ale powstrzymałem się od tego, by pozostawić na niej ślad ugryzienia czy pocałunku; noc była długa, a mi dano mnóstwo czasu, abym naznaczył go jeszcze wielokrotnie. - Chyba zauważyłeś jednak, że lubię, gdy mi się podporządkowujesz – uśmiechnąłem się, gdy mnie pocałował, choć nie bez żalu pozwoliłem mu oderwać swoje wargi – więc byłoby naprawdę miło – podkreśliłem ostatnie słowo, wodząc jednocześnie wzrokiem za męskimi ustami, które przed chwilą obejmowały moje, a jeszcze wcześniej mnie samego – gdybyśmy to powtórzyli, zwłaszcza że słyszę, że tobie też się podobało. - Nie sądziłem, że noszę w sobie tyle napięcia i presji, dopóki nie zeszły ze mnie wraz z napływającą ulgą, że nie byłem jedynym, który się zatracił w tej bliskości. Pochwała z ust kochanka, który leniwie spoczywał obok mnie, była jednocześnie zapewnieniem, że ta gwałtowność spełnienia nie była jednostronna; nie była pragnieniem wyłącznie moim i nie musiałem czuć się odsłonięty i ośmieszony faktem, że tak łatwo się jej poddałem. Oczekiwałem od mężczyzn uległości, ale w jakimś stopniu sam przecież ulegałem własnemu pożądaniu.
- Im dłużej na coś czekam, tym bardziej jestem niecierpliwy, a przywykłem do tego, by dostawać to, czego pragnę. - Dotknąłem dłoni, którą przyciskał do mojej piersi i spojrzałem mu w oczy. W jego wzroku wciąż tliło się pożądanie i przekorne ogniki, które sugerowały, że Morty nie ma zamiaru szybko iść spać, a wspólna kąpiel także dla niego jest jedynie pretekstem do kontynuowania przyjemnie rozpoczętego wieczoru. - Cieszę się, że nie udawałeś niedostępnego i poszedłeś za głosem pragnienia. - Wygiąłem usta w większym uśmiechu, ironicznie przyznając w duchu, że jak na kogoś, kto nie lubił oddawać kontroli, chętnie sprawdziłbym, jak bardzo opanowany potrafi być Morty, gdybym pozwolił mu na chwilę ją przejąć.
Bogowie tylko wiedzą, jak bardzo wyczekiwałem naszego spotkania po tej krótkiej obietnicy z pomostu, ani jak bardzo chciałem wierzyć, że samo to spotkanie nie było tylko snem. W końcu jaka była szansa na to, że spotkam kogoś takiego jak i to we własnym domu, w środku nocy, całkowicie przypadkowo? Jakie było prawdopodobieństwo, że będę się całował z mężczyzną poznanym kilka minut wcześniej na pomoście w rodowej rezydencji, na którego nie musiałem polować, którego nie musiałem wabić, którego nie musiałem nawet wybadać? Po powrocie do rezydencji długo próbowałem sobie to wszystko poukładać, złożyć puzzle z nierzeczywistości, do której mnie wrzucono, odrzucić natrętne myśli o tym, że to były wyłącznie majaki. Dopiero gdy dostrzegłem go w Hogwarcie, pozwoliłem sobie uwierzyć, że księżycowa noc i pomost były prawdą, a echo pocałunków nie było wyśnionym pragnieniem.
- Zostanę. Jak mógłbym odmówić komuś, kto tak głęboko wziął sobie do serca zasady gościnności? – odpowiedziałem rozbawionym mruknięciem, akcentując odpowiednie słowa, by nie pozostawić wątpliwości wobec żadnej z rzuconych aluzji. Wyciągnąłem się wygodniej na łóżku, czując na sobie jego badawcze spojrzenie. Przesunąłem się nieco w jego kierunku; prowokując, zachęcając do powrotu, do ponownego zakosztowania ciepła z wciąż nieugaszonych pożądaniem ciał, ale Morty wybrał brutalność i odwrócił się tyłem, co skwitowałem przewróceniem oczami, którego i tak nie mógł dojrzeć.
Za to ja mogłem dojrzeć jego sylwetkę, jego cień na tle drzwi i wymowne ruchy biodrami, na których widok uśmiechnąłem się szeroko, bo były jednocześnie przyjemnie podniecające i zabawne, jakby Morty odgrywał rolę doświadczonej kusicielki wodzącej nieszczęśników na zatracenie. Merlin mi świadkiem, że nie miałem nic przeciwko, aby oddać temu zatraceniu duszę, jeśli to tylko oznaczało, że znów będę go mógł mieć.
Chciał, żebym został i żebyśmy powitali świt w swoich ramionach. Słowa, które mogły paść między kochankami akceptowanymi przez społeczeństwo; ładnie wyglądały na kartach romantycznych książek dla panien z dobrego domu, gdzie bohaterowie zatracali się w namiętności (koniecznie przed ślubem, ale już po zaręczynach, bo inaczej nikt nie puściłby tego do druku). Słowa, które nie pasowały jednak do świata, w którym przyszło mi żyć. Tacy jak ja – jak my – nie miewali szczęśliwych zakończeń, wspólnych zachodów słońca i śniadań do łóżka, tak jak nie witali świtu w tej samej pościeli, zawsze wymykając się do własnych łóżek, nim słońce okryje światłem ich hańbę.
A jednak nie umiałem odmówić.
Ta prośba, ton głosu, oczekujący odpowiedzi wzrok uderzyły mnie mocniej niż jego wcześniejsze skomlenie, mocniej niż paznokcie, które wbijał w moje ramiona. Też pragnąłem wspólnego poranka, leniwego przeciągania mięśni, otwierania jednego oka tylko po to, aby upewnić się, że ktoś leżał obok. Nie robiłem tego od tak dawna, że nawet wspomnienie takich chwil z Thobiasem wydawało się nierzeczywiste. Czułem, jak moje gardło napina się niebezpiecznie, jakby rosło w nim nieśmiałe marzenie, które odbierało dech; jak coś gorącego, niemal bolesnego, wypełnia mi płuca pierwszą myślą, że m o ż e mógłbym zaryzykować.
Zignorowałem barek, nie potrzebowałem alkoholu, aby znów się zatracić, świętować i celebrować namacalną fizyczność. Wystarczył mi widok jego ciała i ogień, który ponownie się we mnie rozpalał. Morty był piękny w sposób, który mnie irytował i jednocześnie doprowadzał do zachwytu. Nie miał w sobie tej charakterystycznej męskiej ostrości, która mnie zwykle odrzucała. Jego ciało nie nosiło w sobie wielu godzin fizycznej pracy, a mięśnie nie rysowały się pod skórą kanciastą siatką. Był miękki, lecz w zupełnie niemiękkim sensie, bo przecież pamiętałem każdą twardość jego ciała pod moimi palcami. Ruszyłem za nim do łazienki, jakbym się bał, że na tych kilku metrach przestrzeni jeszcze go zgubię. Nie musiał dawać mi dodatkowej zachęty.
Nie wszedłem jednak od razu do środka. Założyłem przed sobą ręce i oparłem się bokiem o framugę drzwi, przybierając nonszalancją pozę, o ile można być nonszalanckim w całkowitej nagości i coraz silniejszym podnieceniu. Obrzuciłem wnętrze uważnym spojrzeniem, szukając... właściwie nie wiedziałem czego dokładnie. Znaków obecności kogoś innego? Subtelnych śladów, że Morty nie mieszka jednak sam? Czy jednak wtedy zapraszałby mnie do siebie? Mój wzrok powoli przesunął się po skromnym wyposażeniu pomieszczenia, a potem znów spoczął na mężczyźnie. Drapieżny, wyczekujący, śledzący każde drgnienie na jego twarzy.
- Obijesz sobie kolana o te kafelki, gdy znów będziesz klęczeć, wydają się twarde i zimne – powiedziałem z udawanym zatroskaniem, tocząc nierówną walkę z uśmieszkiem, który wypełzał złośliwie na moje usta. Nie ruszyłem się, choć wszystko we mnie krzyczało, bym przestąpił próg i wziął sobie to, po co przyszedłem. - Ale może najpierw faktycznie się umyjemy – rzuciłem propozycję, choć szybkie spojrzenie na wannę sprawiło, że poważnie zwątpiłem, czy obaj się tam zmieścimy. Byłem przyzwyczajony do zdecydowanie większych rozmiarów łazienkowej armatury.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#9
Morty Dunham
Akolici
L'ennemi, tapi dans mon esprit, fête mes défaites
Wiek
26
Zawód
muzyk - wiolonczelista, wróżbita
Genetyka
Czystość krwi
jasnowidz
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
kawaler
Uroki
Czarna Magia
0
15
OPCM
Transmutacja
0
20
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
11
10
Brak karty postaci
26-11-2025, 18:59
Drżał jeszcze lekko, a oddech powoli wracał do równomiernego rytm. Przez moment świat wokół zatracił ostrość - wszystko, co nieistotne, rozpłynęło się na granicy spojrzenia. Skóra wciąż pamiętała jego dotyk; ciepło jego dłoni odbijało się echem w jej splotach, przenikało do mięśni, a delikatne mrowienie, jakie towarzyszyło ekspedycji zniecierpliwionych palców, przechodziło w uczucie głęboko rozluźnienia. Serce biło mu szybciej, lecz nie z niepokoju, a z ulgi – jakby przez całą długość kręgosłupa przepłynęła fala łagodnej, kojącej energii, która otuliła go błogim spokojem. Uczucie, które narastało w nim powoli, niczym ciepło rozlewające się po ciele po długim, intensywnym wysiłku, stało się czymś więcej niż tylko fizycznym zaspokojeniem. Obecność Rafaela sprawiła, że świat za ścianą tego pokoju nie miał dla Mortiego najmniejszego znaczenia; liczyło się tylko to, co działo się między nim. Aby celebrować te kilka minut, zawieszonych w kilkudziesięciu uderzeniach serca, nie poruszał się przez chwile, wdychał jego zapach, napawał się bijącym od niego ciepłem, wsłuchiwał się jak tempo drugiego oddechu powoli zwalnia, splatając się z jego własnym. Trwał w tym zawieszeniu, czując na sobie wzrok, który zostawiał na skórze ślad niemal tak wyraźny, jak badające każde segment jego ciała dłonie. Zamknął oczy, by całkowicie oddać się tej chwili, temu poczuciu spełnienia, które przeplatało się z delikatnym lękiem przed tym, co dalej.
Jeszcze ciepły po tym, co przed chwilą się stało, oparł głowę o zagłębienie jego ramienia i przymknął na chwile powieki - mieszanka potu, świeżej pościeli i czegoś, co już zaczynało stawać się synonimem bliskości – otuliło go jak Après un rêve Gabriela Fauré opisujący sen o romantycznej ucieczce dwóch kochanków, z dala od tego, co znane, z dala do ziemi, "ku światłu", gdzie zaraz po przebudzeniu śniący tęskni za powrotem do tej ukrytej tajemniczym półmrokiem nocy; czy nie spotkało ich coś podobnego najpierw na pomoście i teraz tu, gdy w swoich ramionach, szukali ucieczki przed całym światem?
Miał na końcu języka jeden z wersów - Dans un sommeil que charmait ton image, je rêvais le bonheur, ardent mirage – lecz zdusił w sobie tą pokusę. Nie chciał wypowiadać słów, które mogły zburzyć tą kruchą równowagę, jaka się między tworzyła. Bał się, że jeśli coś powie, to wszystko stanie się zbyt realne, a on zniknie na zawsze, zostawiając po sobie tylko gorące wspomnienie na skórze, pielęgnowane każdej samotnej nocy, kiedy księżyc zaleje sypialnie swoją poświatą. Stąd też, w zupełnym milczeniu, przez chwilę śledził profil kochanka ukryte w półmroku – wydawało mu się, że napięcie już z niego zeszło, a w spojrzeniu czaiło się coś więcej niż tylko ulga, coś okrutnie znajomego.
Słowa Rafaela – ciche, rozleniwione, wymruczane w skórę szyi – nie różniły się bardzo od ciepła jego dotyk. Morty uśmiechnął się lekko, czując, że gdy przeszły go na wskroś, chciał być jeszcze bardziej jego, bo przecież przez te kilkanaście minut, gdy ich ciała połączyło jedno pragnienie, należał tylko do niego. Nigdy dotąd nie pozwolił sobie na taką uległość i nigdy nikomu się nie oddał się z taką ufnością i desperacką tęsknotą. Z każdym westchnieniem, z każdym muśnięciem jego skóry, czuł się bardziej jego niż jeszcze chwile temu. Skłaniała go ku tego ustępliwość, której nie rozumiał. Tak jak nie rozumiał do końca tego, jak silnie Rafael go do siebie przyciągał. Od chwili , kiedy po raz pierwszy spotkali się na pomoście, a Morty rozumiał, że łączy ich tęsknota podobnego rodzaju, każde jego spojrzenie, każdy gest, sprawiał, że chciał więcej. Chciał być tym, który pozwala mu się zatracić, który oddaje mu się bez reszty. Nie bał się tej zależności, wręcz przeciwnie – to ona dawała mu póki co irracjonalnie poczucie, że może być dla niego kimś ważnym, że może być kimś więcej niż tylko chwilą zapomnienia.
Słysząc jego głos, poczuł, jak na nowo rodziło się w nim pragnienie. Jego wyznanie, że lubi, gdy się mu podporządkowuje, nie był dla Mortiego ciężarem – było obietnicą. Uśmiechnął się pod nosem; noc dopiero się na dobre zaczęła i wiedział, że jeszcze przynajmniej raz w ciągu jej trwania pozwoli mu się odkryć na nowo. Chciał, żeby zostawił na nim swój ślad, nawet jeśli oznaczałoby to chwilowy ból czy nawet zawstydzenie, ale dzięki temu pozostanie cos jeszcze – te oszałamiające poczucie przynależności. Dotykając jego skóry, czuł, jak napięcie rozpuszcza się w ulotnej bliskości. Nie był pewny, czy kiedykolwiek pozwolił komuś tak bardzo wejść w swoje ciało, w swoje myśli. Zawsze był ostrożny, trzymał dystans i zwykle uciekał, gdy między nim a innym mężczyzną pojawiało się pierwsze emocjonalne przywiązanie, ale teraz tliła się w nim wątła nadzieja, przeczucie graniczące z pewnoscią, nagła myśl, że chciałby zaryzykować, zrozumieć, dlaczego właśnie to Rafael uwalniał w tym, przed czym się wzbraniał. Czysta chęć, by wszystko powtórzyć, była dla Dunhama jak najpiękniejszy dźwięk tej nocy, zapewnienie, że nie tylko on zatracił się w tym, co działo się między nim.
- Och, naprawdę? – zaśmiał się cicho, przechylając głowę z figlarnym błyskiem w oku. – Więc chyba naprawdę musimy to powtórzyć - ponownie się do niego zbliżył, zatrzymując swoje wargi tuż obok jego ust, pozwalając, by pozostała między nim dwucentymetrowa, nieznośna przestrzeń, którą można było bez trudu pokonać – bo tego nie zauważyłem.
Może czasem warto trochę się postawić, żeby potem oddać się z jeszcze większą przyjemnością? Musiał to przemyśleć, a tymczasem jego oddech był gorący, a uśmiech, który wykwitł, pogłębił się w łobuzerski grymas, igrając z pokusą i obiecując dużo więcej.
Czuł, widząc w jego oczach, własne odbicie, jak powoli rozpływało się w nim ostatnie napięcie, zastępowane poczuciem bezpieczeństwa, którego szukał rozpaczliwie od dawna. W tej jednej chwili przestał się bać, że pragnienie mężczyzny było tylko na chwilę – chciał wierzyć, że zostało w nich coś więcej niż tylko ulotna rozkosz, która zniknie nad ranem, gdy słońce przyłapie ich w swoich objęciach. Doświadczył tej świadomość dotkliwej niż przedtem, kiedy palce lekko zadrżały, gdy Rafael dotknął jego dłoni, lecz wtedy też ciepło bijącego od jego piersi rozlało się po całym ciele, które jednak wciąż pamiętało wcześniej podrygi namiętności i zapragnęło w tym momencie jeszcze więcej uwagi coraz bardziej znajomych ust. Patrzył mu w oczy, czując, że to co się między nimi rozgrywa, było intensywne, prawdziwe, może nawet niebezpieczne. Znał to uczucie — niecierpliwość, która narasta, której nie da się ukryć i która osiągnie niebawem punkt kulminacyjny. Przeciągnie tego stanowiło tylko pretekst, sposób na wydłużenie tej chwili, na zatrzymanie czasu, który zawsze zdawał się uciekać szybciej, niż by sobie tego życzył, przez to w hebanie jego spojrzenia zaiskrzyło jeszcze więcej przekory. Zawsze lubił sprawdzać granice, igrać z oczekiwaniami, a zniecierpliwienie bijące od kochanka stanowiło najlepszy rodzaj wyzwania. Dlatego pozostawił go bez odpowiedzi, chociaż jego ironia ukryta w słowach o gościnności i w uśmiechu, sprowokowała rozbawienie, ale nie pozwolił sobie teraz na śmiech. Nie uległ też jego prowokacji, chociaż przecież wiedział, jak się przesuwa bliżej, zachęca do powrotu, do tego, żeby został, rozkoszował się ciepłem wciąż płonącego żarem pożądania ciała. Nie odpowiedział tym samym, bo bał się, że jeśli spojrzy mu prosto w oczy, to rozpadnę się na milion kawałków. Wcześniejsza prowokacja Mortiego też była pod pewnym względem taktyką obroną przed tym, jak mocno go pragnął; jego sposobem, by ukryć ukłucie niepewności i to jak bardzo zależało mu na tym, by został.
Odwrócił się zatem, nie po to, by go odrzucić, ale by sprawdzić, czy naprawdę go chciał i pragnął tego samego – tej nocy, wspólnego świtu, czegoś więcej niż tylko ucieczki do własnego łóżka, zanim światło dnia rozproszy to, co zbudowali w ciemności, poza zasięgiem obcych spojrzeń. Przez cały czas czuł, jak Rafael; przesuwa spojrzeniem po jego plecach i biodrach. Wyobrażał sobie, że się uśmiecha - szeroko, trochę drwiąco, trochę z zachwytem, w ramach odpowiedzi na kokieteryjność jego ruchów.
Wchodząc do łazienki, odetchnął głębiej, gdy usłyszał, jak się zbliża. Jego pożądana obecność wypełniła przestrzeń, zanim jeszcze przekroczył próg – czuł na skórze to ciepło, mieszankę napięcia i niedopowiedzianej namiętności, która unosiła się między nim jak zapach wtulonych w siebie rozgrzanych ciał po niemal nieprzespanej nocy. Zobaczył jego cień w drzwiach, sylwetkę odbijającą się w świetle świec. Znowu czując na sobie te nachalne spojrzenie – teraz wydawało się bardziej ostre, świdrujące, niepokojące- uśmiechnął się półgębkiem.
- Tu, obiecuję, zapewnić ci inną atrakcje – mruknął z lekkim rozbawieniem i, przysiadając na brzegu wanny, bez pośpiechu odkręcił kurek. Przez chwile wsłuchiwał się jak strumień odbija się od emalii, nienaturalnie głośno w tym niewielkim pomieszczeniu. Sprawdził ostrożnie temperaturę wody, zanurzając dłoń w strumieniu, który był przyjemnie ciepły, lecz nie parzył. Chciał, by woda koiła, zachęcała do wszystkiego, co miało się jeszcze wydarzyć. – Mam nadzieję, że lubisz zapach cedru.
Nie czekając na odpowiedź, wlał do wody jedną czwartą zawartości jednego z flakoników, które znalazły się w zasięgu jego dłoni, by zaraz spojrzeć na mężczyznę i posłać mu jeden ze swoich najbardziej rozbrajających uśmiechów. Zanurzył na próbę dłoń w wodzie, czując jak jej faktura stała się miękka przez gęstą pianę z bąbelkami delikatnie łaskoczącą skórę jego palców.
W powietrzu zaczęła unosić się para, gdy Morty wyciągnął ku niemu rękę, by zaraz, przegrywając z własnym zniecierpliwieniem, do niego podejść i zacisnąć delikatnie palce na jego ramieniu. Zbliżając swoją twarz do jego twarzy, nie czuł, że musi mówić. Pewność siebie rosła w nim za każdą wymianą spojrzeń, z każdym westchnieniem, które uciekało z jego własnych ust. Objął oddechem najpierw jego dolną wargę, a potem złapał w głębokim, wciskającym dech w piersi pocałunku obie swoimi ustami, napierając na jego nagie ciało. Pożądanie nie ustało; pulsowało między nimi wyczuwalne na każdym centymetrze przestrzeni, która ich dzieliła i wszystko stawało się pretekstem do podsycenia tego ognia, który już dawno wymknął się spod kontroli.
- Zmieścimy się – wszeptał cicho, z prowokacją w głosie, w której wybrzmiewała nuta drwiny, mająca na celu przegonić napięcie i jednocześnie podsycić chęci kochanka oraz zagrać na jego zniecierpliwieniu. W końcu, pozwalając sobie na odrobinę pierwszeństwa, wszedł do wanny. Woda otuliła ciało, a ciepło rozlało się po skórze, lecz nie mogła się równać z dotykiem kochanka. Rozłożył się wygodnie, odchylając głowę, przeciągnął językiem po dolnej wardze – gestem równie nieświadomym, co wyzywającym, mówiącym niemo, by podszedł, bo jeszcze raz tej nocy, chce go przyjąć i poczuć w sobie. Zwyczajnie pragnął się w nim zatracić, w tym momencie pragnął tego jak niczego innego na tym świecie.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#10
Rafael Crouch
Czarodzieje
Wiek
32
Zawód
Dep. Międzynar. Współpracy Czarodziejów
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
żonaty
Uroki
Czarna Magia
13
0
OPCM
Transmutacja
13
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
5
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
10
Brak karty postaci
27-11-2025, 12:33
Uczucie spełnienia nigdy nie trwało u mnie długo, nie ciągnęło się w przyjemność czerpaną bez końca, szybkie oddechy i drżenie mięśni. Nie umiałem też cieszyć się nim należycie, bo na jego miejscu pojawiał się zwykle instynkt ucieczki, chęć postawienia grubego muru między mną a mężczyzną, który leżał wtedy obok. Wysokiego, grubego, z ociosanych i wygładzonych kamieni, po których nie dawało się wspiąć. Nie chciałem nikogo po swojej stronie, jednocześnie pragnąć i tęskniąc za porankiem, gdy nie będę musiał uciekać. Nie chciałem się znów angażować, by nie odczuwać straty, jednocześnie łaknąc bliskości i ciepła drugiej osoby.
Moje życie było pełne sprzeczności tak bardzo, że sam nad nim nie panowałem, ale tym razem… chciałem zostać. Zrobić wyrwę w swoim murze, wyjrzeć na zewnątrz, zostawić otwartą bramę i sprawdzić, co się stanie. I to mnie właśnie przeraziło; ta świadomość, że byłem skłonny na moment zdjąć wszystkie tarcze naszpikowane zależnością, brakiem kontroli, ciekawością i ryzykiem, które dotąd odbijały się ode mnie, a przy Mortim nabrały zupełnie innych barw.
- Nie zauważyłeś – parsknąłem, kręcąc głową w rozbawieniu, nie podejmując jednak dalej tematu i postanawiając później popracować nad jego brakiem spostrzegawczości; także tej, która była oczywistą prowokacją. Mogłem jej ulec i zagrać w jego grę, a mogłem też po prostu dalej być sobą, zachowując kontrolę i wzdychając w duchu nad krnąbrnością kochanka. W przyszłości mogło to być nawet interesujące.
Podniesienie się z łóżka i ruszenie za nim nie było zwykłą decyzją, ale zrobieniem tej pierwszej rysy w moim murze. Wydrapaniem małej dziurki w kamieniu, który wydawał się niewzruszony i kompletnie nie do przebicia... a jednak można go było naruszyć. Zostanę. Chcę zostać. Zobaczyć razem słońce przebijające się przez zasłony i zjeść przesoloną jajecznicę, bo z jakiegoś powodu to musiała być jajecznica koniecznie zrobiona przez tego nagiego mężczyznę, którego sama obecność w mdłym świetle łazienki budziła chęć na deser.
Uśmiechnąłem się do siebie w duchu i zrobiłem ostrożny krok, przekraczając próg pomieszczenia.
Dwa wilki. Tak się właśnie czułem, rozdarty ponownie między dwiema zupełnie skrajnymi rzeczami... a Morty nie pomagał w wyborze, gdy znów mnie pocałował. Nie minęło wiele czasu od jego ostatniego pocałunku, od ciepła warg i wilgotnego języka przesuwającego się po moich ustach, a jednak miałem wrażenie, jakby robił to zupełnie inaczej, na nowo, świeżo, pierwszy raz. Przyciągnąłem go do siebie, błądząc dłońmi po jego plecach, próbując ugłaskać wilka, który żądał, aby jak najszybciej wejść do tej wanny i pociągnąć Mortiego na siebie, zatopić dłonie w jego mokrych włosach, poczuć raz jeszcze, jak jego ciało rozpływa się pod moim, podczas gdy drugi wilk mówił, że powinienem przystopować. Poczekać i odzyskać kontrolę, zapanować nad sytuacją, zanim wir kolejnej przyjemności zmusi mnie do tego, bym zapomniał o tym, kim jestem i poddał się każdemu życzeniu, które wypowie Morty. Drugi wilk uspokajał, szeptał cicho do ucha, że powinienem znów narzucić na siebie odpowiedzialność.
- Tak sądzisz? - zapytałem, rzucając powątpiewające spojrzenie w kierunku wanny, w której właśnie mościł się mężczyzna. Może i była duża według standardów Mortiego, ale w porównaniu z tą, którą miałem we własnej łazience, wydawała się wręcz mikroskopijna. Co nie przeszkadzało mi z uwagą patrzeć, jak przyjemnie nagie męskie ciało zanurza się w wodzie i znika pod nią centymetr po centymetrze. - Mam pewne wątpliwości... pewnie tego też nie zauważyłeś, ale jestem dość duży – wyszczerzyłem się w uśmiechu, który miał w sobie więcej poczucia własnej wartości i nadmuchanego ego, niż prowokacji. - Ale skoro raz się udało – dodałem już wyraźnie dwuznacznie, zniżając odrobinę głos i postępując w kierunku wanny. W literackich scenach w książkach powinienem pewnie teraz powoli ściągać koszulę, odpinając ją guzik po guziku, stopniując napięcie, a potem wejść do środka w spodniach i pozwolić wodzie oblepić mnie mokrym materiałem. Merlinie, późniejsze ściąganie tego musiało być dramatem i farsą w jednym, zwłaszcza gdybyśmy się spieszyli, by jak najszybciej zedrzeć z siebie ubrania.
Na szczęście nie byłem literackim bohaterem i mogłem nieskrępowany stanąć tuż przy wannie, a po chwili krótkiego zastanowienia usiąść na jej brzegu, nadal nie mocząc ani skrawka skóry. Patrzyłem, jak Morty układa się w środku wygodniej, a jego zęby rozchylają się, by wypuścić język; drań się ze mną drażnił, podczas gdy ja potrzebowałem znów kilku długich, głębokich oddechów, żeby się opanować. Mój puls już zwolnił po przeżytym spełnieniu, ale ciało nie chciało się podporządkować rozumowi, który domagał się przerwy, choćby chwili oddechu. Powinienem teraz czuć to błogie zobojętnienie, ten znajomy schemat, który towarzyszył mi każdej nocy spędzonej z jakimś towarzyszem: orgazm, rozluźnienie, budowanie dystansu, odzyskiwanie kontroli, a jedyne co czułem, to chęć ugryzienia Mortiego w wargę, po której przesunął swoim językiem. Patrzyłem, jak woda otula go pianą, jak jego ciało zaprasza mnie do siebie tym bezczelnym spokojem i...
Bałem się.
Bo dla niego zrobiłem wyrwę w murze stojącym od czasów Thobiasa i choć wiedziałem, skąd wynika moja słabość, to rozproszenie, ta chęć ryzyka, nie umiałem tego opanować. Morty nie był Thobiasem, powtarzałem to sobie od nocy, gdy go spotkałem, powtarzałem to sobie dzisiaj w Pokoju Życzeń, wypowiedziałem to na głos, ale moja świadomość nadal wbijała mi szpilki niepewności i podsycała strach, nad którym trudno było mi przejąć kontrolę. Pozwoliłem sobie na nagość, której nie planowałem, nie tylko tę oczywistą, cielesną, lecz tę gorszą: emocjonalną, bo prócz pożądania i chwilowego szczęścia poczułem też nadzieję. Nie odzyskam Thobiasa, a Morty nigdy nie będzie jego zamiennikiem, ale czy to oznaczało, że mógłby być kimś więcej na swój sposób?
- Powiedz mi coś o sobie – poprosiłem, wchodząc w końcu do wanny, zanurzając się w ciepłej, pachnącej wodzie i chowając pod delikatną warstwą piany. Odwróciłem się tyłem do Mortiego i wcisnąłem plecami w jego klatkę piersiową, chowając się pod ciężarem obejmujących mnie męskich rąk. Przycisnąłem je do brzucha własnymi dłońmi, aby się nimi nigdzie nie zapędzał, dopóki mu nie pozwolę i zamknąłem oczy. - Byliśmy ze sobą tak blisko, a nic o tobie nie wiem - poskarżyłem się, wdychając zapach cydru i czując jak drobinki wilgoci oblepiają mi twarz. Woda zafalowała, gdy przesunąłem się nieco, by mocniej oprzeć się o znajdujące się za mną ciało. Pewnie gdybym patrzył mu teraz w oczy, nie wypowiadałbym tych słów tak spokojnie. Nic bym nie mówił, zatracając się w nim ponownie i wyrażając swoje pragnienie czynami i kolejnymi pieszczotami.
Wyobraziłem je sobie teraz, pozwalając wyobraźni podsunąć mi fantazje, które dotychczasowa bliskość jedynie podsyciła. Wystarczyło się obrócić, znów go pocałować, wsunąć dłoń pod wodę, dotknąć spragnionego ciała. Wydawać by się mogło, że wszelkie pragnienia przygasły, gdy minuty temu leżeliśmy zmęczeni w skotłowanej pościeli, a jednak właśnie rozpalały się na nowo, jakby jeden raz to było za mało.
- Kim jesteś? Czym się zajmujesz? Mieszkasz sam? Od jak dawna jesteś w Londynie? - zapytałem, błądząc palcami po skrawku jednego z jego ud, którymi mnie obejmował. Jednak zmieściliśmy się razem, chociaż ciasnota sprawiała, że niemal wtapialiśmy się jeden w drugiego, ale w żaden sposób mi to nie przeszkadzało. - Morty, ja nawet nie znam twojego nazwiska, a właśnie dosłownie w tobie byłem. To trochę niekulturalne z twojej strony, nie sądzisz? – wyburczałem udając obruszonego, choć nie umiałem ukryć rozbawienia w swoim głosie. Odchyliłem głowę do tyłu i lekko przekręciłem, ale nie dostrzegłem jego twarzy, jedynie kontur policzka i kawałek ucha. Westchnąłem cicho i zsunąłem się odrobinę niżej, pozwalając wodzie zakryć kolejne centymetry mojego ciała.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek
Strony (2): 1 2 Dalej


Skocz do:

Aktualny czas: 12-12-2025, 10:47 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.