• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Szkocja > Hogsmeade i okolice > Szkoła Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie > Łazienka dziewcząt
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
13-10-2025, 12:43

Łazienka dziewcząt
Łazienka dziewcząt na pierwszym piętrze to miejsce, które od dawna otacza aura niepokoju. Marmurowe umywalki i wysokie lustra pamiętają czasy założycieli szkoły, lecz ich blask przygasł od wieków pary i zapachu stęchłej wody. Wzdłuż ścian stoją rzędy kabin, a w powietrzu unosi się echo kapania z przeciekającego kranu. W taflach luster odbijają się drżące płomienie świec, skrzące się jak cienie zaklęć. Niekiedy słychać też przeciągły szloch ducha uczennicy, która nigdy nie opuściła tego miejsca. Zawilgocone kafelki ślizgają się pod stopami, a woda w rurach szemrze jakby szeptała sekrety. Choć większość unika tego pomieszczenia, łazienka kryje w sobie coś więcej niż tylko wspomnienie przeszłości.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Manon Baudelaire
Śmierciożercy
normal is an illusion. what is normal for the spider is chaos for the fly.
Wiek
25
Zawód
alchemiczka w szpitalu św. munga
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
10
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
23
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
7
Brak karty postaci
03-11-2025, 13:53
30 kwietnia 1962
przed balem


Myślała, że oszaleje.
Irytek nie był w jej głowie już tylko powidokiem małych, szkolnych tortur, które z jakichś powodów musieli znosić uczniowie Hogwartu. W jednej chwili poltergeist stał się jej największym wrogiem i tylko sam fakt, że ducha nie dało się zabić w klasycznym tego sensie sprawiło, że rozgniewana nie zaczęła ciskać klątw na szczycie Wieży Astronomicznej. Wydawało się, że zawładnął nią duch bazyliszka — spojrzenie, które zazwyczaj pozostawało raczej chłodne, za wyjątkiem chwil, w których potrzebowała dodać do rozmowy więcej swojego uroku, teraz przyjęło formę zupełnie jadowitego. Gotowa była rzucić się na każdego, kto stanąłby na jej drodze, gdy kompletnie przemoczona, za jedyne suche ubranie mając bogato zdobioną, za dużą jak na jej figurę marynarkę, zmierzała w kierunku łazienki dziewcząt. Na całe szczęście — jej i ewentualnych przechodniów — nie natknęła się na nikogo, nikt zatem nie mógł być świadkiem pełnego obrazu jej upokorzenia. Spowodowanego przez pieprzonego ducha!
Dopiero gdy drzwi łazienki zamknęły się za nią, westchnęła głośno. Barki kobiety uniosły się wysoko i opadły dramatycznie, choć w westchnieniu nie było nawet śladu smutku, a nikły, ledwie wyczuwalny cień warknięcia. Przez kolejne kilka sekund jedynym dźwiękiem w łazience, poza rytmicznym skapywaniem wody z niedokręconej umywalki, był dźwięk jej obcasów uderzających w kamienną podłogę. Gdyby to w chodzenie włożyła całą swoją złość, posadzka byłaby podziurawiona mocniej od niektórych rodzajów sera. Manon zatrzymała się jednak przed jedną z umywalek i — co ważniejsze — lustrem. Sukienkę dało się wysuszyć, to nie był problem. Marynarka Cassiusa, która leżała zresztą na fragmencie blatu pomiędzy umywalkami, została przez Manon przyjęta po pierwsze w ferworze chwili, aby mężczyzna nie oglądał jej ociekającej wodą (przynajmniej nie na szczycie wieży w trakcie zjazdu absolwentów, były ku temu lepsze okazje), a jednocześnie po to, by mieć coś jego. Coś, co siłą rzeczy doprowadziłoby ich do kolejnego spotkania, w spokojniejszej, wolnej od ingerencji poltergeista atmosferze. Najbardziej z tego wszystkiego martwiły Manon jej włosy. Pamiętała, że istniało zaklęcie, dzięki któremu można było zmienić fryzurę, ale zazwyczaj lubiła robić to samodzielnie, nie ryzykując porażki i opłakanych efektów. W dodatku potrzebowała chwili, aby doprowadzić do porządku naruszony makijaż.
I porozmyślać o tym, czy gdzieś w departamencie zajmującym się istotami nie znajdowała się zapomniana przez ludzkość jednostka eksterminacji duchów. A jeżeli nie, czy ktoś nie zajmował się łapaniem duchów, chociażby w butelkę. Z przyjemnością zatopiłaby taką na dnie oceanu.
— Sicco — wypowiedziała inkantację pewnie, kierując różdżkę na swój tors. Ciepła smuga pary wodnej powoli rozpoczęła proces suszenia materiału, lecz ten znajdował się jeszcze w tej nieprzyjemnej fazie, gdy dalej pozostawał mokry, lecz zaczynał być już ciepły. Kobieta zmarszczyła nieco nos, korzystając z tego, że wciąż była sama w pomieszczeniu. Chociaż czy powinna? Łazienkę tę nawiedzał inny duch, wyjącej z rozpaczy dziewczyny, która straciła tutaj życie. Chyba miała jeszcze resztki rozumu, nie pokazując się Baudelaire na oczy.
— Hm? — Manon spojrzała nad swoim ramieniem w tył, gdy usłyszała znajomy, pociągły dźwięk otwieranych drzwi. Początkowo, przez rozświetlenie korytarza i raczej skromną jasność panującą w łazience, nie była w stanie dostrzec, kto taki zawitał w jej progi. Wystarczyło jednak kilka sekund, twarz wyłaniająca się z cienia i już wiadome było, że miała przed sobą nikogo innego jak. — Antonia — na kamiennej do tej pory twarzy Manon pojawił się cień uśmiechu. Para wodna rozchodziła się wokół niej, wykonując swoją robotę i osuszając materiał. Miała jednakże skutek uboczny — podwyższoną temperaturę w najbliższym otoczeniu kobiety. — Wybacz mi brak wylewności, ale zaszły pewne komplikacje — och, oczywiście, że wiedziała, że mająca swoje korzenie na północy Europy Borgin nie przepadała raczej za witaniem się pocałunkami w policzek, ale wypadało przeprosić tak, czy siak. — Dobrze, że jesteś. Powiedz mi, istnieją klątwy, które zadziałają na duchy? — spytała pozornie bez związku z ich wcześniejszymi dywagacjami i rozmowami, lecz właśnie zemsta na Irytku zajmowała najwięcej z jej myśli. Zaraz po planie na doprowadzenie się do stanu, w którym zjawiła się na Zjeździe.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Antonia Borgin
Śmierciożercy
I can resist everything except temptation
Wiek
28
Zawód
zaklinacz, pracuje w Ministerstwie Magii
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
14
OPCM
Transmutacja
6
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
11
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
8
Brak karty postaci
07-11-2025, 13:33
Właściwie nie miała żadnego zdania na temat samej organizacji Zjazdu Absolwentów. Gdyby chciała, mogłaby narzekać, bo zawsze znajdzie się powód, by być niezadowolonym. Mogłaby doszukiwać się absurdu w pomyśle zorganizowania tego wydarzenia zaledwie kilka tygodni po zaprzysiężeniu nowego Ministra, na którym pojawił się sam Grindelwald. Ale wiedziała, że decyzję o tej farsie podjęto już dawno, na długo przed politycznym trzęsieniem ziemi. Jako urzędniczka Ministerstwa doskonale zdawała sobie sprawę, że nawet wybuch kolejnej wojny nie powstrzymałby Albusa Dumbledore’a ani jego nowego przełożonego od zrealizowania planu, który miał - przynajmniej w ich mniemaniu - pokazać jedność magicznego świata.
Mogłaby więc marudzić na wszystko - na tłum, na suto zastawione stoły, na przepych, który w tej sytuacji wydawał się nie tylko zbędny, ale wręcz groteskowy. Była przecież osobą, która potrafiła czerpać satysfakcję z krytykowania. Ale tym razem... po prostu nie miało to sensu. Bo wbrew przewidywaniom wielu, większość uczestników wydawała się naprawdę zadowolona. Jakby ten wieczór był im potrzebny - jakby pragnęli zapomnieć, że świat wokół nich zaczyna się chwiać. Antonii nie robiło to żadnej różnicy. Przyszła tu może z czystej ciekawości. Może z potrzeby zaznaczenia swojej obecności na każdym wydarzeniu, które mogło mieć jakiekolwiek znaczenie. A może dlatego, że list od samego Lorda Voldemorta, dostarczony w sposób zbyt bezpośredni, by go zignorować, zawierał jedno krótkie polecenie: mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Nie była kobietą, która ignorowała rozkazy. A jednak - gdzieś w głębi - ciekawiło ją coś innego. Czy tym razem też coś się wydarzy? Czy kolejna fasada tego kartonowego państwa runie pod własnym ciężarem, zbudowana z chciwości, obłudy i ślepej wiary w iluzję bezpieczeństwa. Bo przecież nie da się przygotować na wszystko.
Wciągnięta w rozmowę, która wcale jej nie interesowała, szybko znalazła pretekst do ucieczki, tłumacząc się potrzebą odwiedzenia damskiej toalety. Już dawno nauczyła się, że ludzie uwielbiają mówić - nie po to, by przekazać coś istotnego, ale po prostu dla samego faktu rozmowy. Często bez sensu, często bez refleksji, czy ich słowa kogokolwiek obchodzą. Dla niej takie gadanie było stratą czasu. Wybierała ciszę - w niej czuła się bezpiecznie. Wolała patrzeć, analizować, obserwować. To potrafiła najlepiej. Rozmowy bez treści, zapełnianie przestrzeni słowami - to pozostawiała innym. Paradoksalnie właśnie to większość ludzi uważała za zaletę. Cenili paplaninę.
Drzwi do łazienki otworzyły się ze znajomym skrzypnięciem, a echo jej obcasów odbiło się cicho od wykafelkowanej podłogi. Przeszła kilka kroków, po czym zatrzymała się przed lustrem po prawej stronie. Rzut oka wystarczył - nie z próżności, a z potrzeby kontroli. Zawsze ubierała się tak, by nie musieć później nic poprawiać, by nie mieć wątpliwości, że wygląda tak, jak powinna. W jej życiu nie było miejsca na przypadkowość. Może i była w tym przesadnie sztywna, gotowa do wielu wyrzeczeń, ale to dawało jej spokój. Komfort, który ceniła bardziej niż cokolwiek innego. Może właśnie dlatego tak łatwo sięgała po środki, które ten komfort mogły jej zapewnić.
Usłyszała swoje imię i niemal instynktownie obróciła się w stronę umywalek. Widok znajomej twarzy sprawił, że jej brew uniosła się w pytającym geście. Ciekawe spotkanie i to właśnie tutaj. - Spotkanie w damskiej toalecie faktycznie przypomina szkolne czasy, Manon - powiedziała z lekkim uśmiechem, który jednak nie sięgał oczu. W jej własnej szkole podobne sytuacje kończyły się raczej bójką niż rozmową, choć nie wykluczała, że w Hogwarcie panowały podobne zwyczaje. Zlustrowała kobietę uważnym spojrzeniem. To nie mokre włosy czy ubranie przyciągały jej uwagę, lecz gniew, który wręcz w niej buzował. - Co się stało? - zapytała spokojnie, nie z troską, a raczej z czystej ciekawości. Podeszła bliżej i oparła się o jedną z umywalek, krzyżując ręce na piersi. - Wszystko i każdego można przekląć - zaczęła po chwili. - Ale duchy… duchy mają to do siebie, że już niczego się nie boją. Ich największym przekleństwem jest to, że wciąż tu są. – zatrzymała na niej spojrzenie jakby chciała się upewnić, czy ta pyta ją o to poważnie. - Możemy spróbować - dodała ciszej. - Ale żeby to zadziałało, potrzebowałybyśmy ziemi z jego grobu. Jesteś gotowa na takie poświęcenie? – znów uniosła kącik ust w uśmiechu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Manon Baudelaire
Śmierciożercy
normal is an illusion. what is normal for the spider is chaos for the fly.
Wiek
25
Zawód
alchemiczka w szpitalu św. munga
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
10
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
23
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
7
Brak karty postaci
11-11-2025, 18:03
W umyśle Manon pomysł ostatniego balu przed końcem świata był czymś zakrawającym o tragiczny romantyzm. Uwielbiała podobne pomysły, które swoje odbicie znajdowały we sztukach wszelakich, zanurzała się w nie z zapamiętaniem, pragnąc, aby molekuły tego słodkiego tragizmu przylgnęły do niej na stałe. Do skóry, do włosów, do rzęs, czubka nosa, koniuszka języka i paznokci. Aby ciążyły na niej, przypominając w chwilach zwątpienia, że miała już czas pożegnać stary świat i bez żalu przystąpić do tworzenia nowego. Ułożonego nie według sennych mrzonek dyrektora Hogwartu i jego szlamowatego Ministra, nie według tych, których idea już raz przegrała i była zmuszona przegrać po raz kolejny. Odgrzewane resztki nigdy nie będą smakować jak świeżo przyrządzony posiłek. Z tą myślą żałowała czasem Mortiego, zafascynowanego — wydawałoby się — wszystkim tym, co złe, z Akolitami i Manon na czele. Może powinna zacząć przemawiać mu do rozsądku? Zerwać klapki, którymi momentami zakrywał całe pole swojego widzenia, zmusić go do zobaczenia, może po raz pierwszy w życiu, całej zgnilizny, która go otaczała? Zrobi to po balu. W bezpiecznych murach mieszkania na Pokątnej, z daleka od czających się wokoło oczu i uszu Dumbledore'a i jego popleczników.
— Gdybyśmy tylko miały okazję uczęszczać do tej samej szkoły — uwadze kobiety nie uszła uniesiona brew koleżanki, zapewne miała sporo pytań, których i tak nie wypowie na głos, cała Antonia. Nie, żeby dziwiła się jej, gdyby sytuacja się odwróciła i to Manon zastałaby osuszającą się Antonię, jej ciekawość zapewne wybiłaby nie tylko poza czaszkę, ale i sklepienie łazienki. Może to lepiej, że jednak to Baudelaire stała się ofiarą jakże nieprzyjemnego psikusa. — Mogłybyśmy poczuć szczególny rodzaj deja vu — dokończyła myśl, posyłając jej jeden, delikatnie drapieżny uśmiech, w którym na chwilę błysnęły białe zęby. Z pewnym zdziwieniem odebrała pytanie zadane przez Borgin. Niby takie proste, a zaskakiwał ją sam fakt, że w ogóle zostało wypowiedziane. Nie chciała jednak dać po sobie poznać swojego zdziwienia, skupiła się więc na osuszaniu niższych części swojej sukni, tym samym udostępniając drugiej czarownicy przestrzeń na podzielenie się jej fachową wiedzą.
— Moja gotowość lub jej brak wydaje się być najmniejszym problemem — rozpoczęła tajemniczo, zniżając głos do szeptu. Podobnie jak Antonia wcześniej, tak i tułów Manon przechylił się bliżej urzędniczki. Bez chwili zawahania się, skrzyżowała ich spojrzenia ze sobą w czymś pokroju bezdźwięcznego porozumienia. Czasami zaskakiwała się tym, jak prosto przychodziło zaklinaczom zgodzić się na kolejne zlecenie. Potem przypominała sobie, że często właśnie klątwy zapewniały im luksus życia na poziomie. — Jest nim zaś fakt, że nikt nie wie, gdzie jest jego grób. Czy w ogóle istnieje. Jak nazywa się zmarły — poczęła wyliczać, choć w pewnym momencie po prostu wywróciła oczami i westchnęła głęboko. Połowa sukienki nie ciążyła już nieprzyjemnym chłodem mokrego materiału, ale przed Manon była jeszcze długa droga. — Odpowiadając ci na to, co się stało... Stał się Irytek — wypowiedziała już głośniej, tonem ledwie trzymającym złość na smyczy. Ta drżała już w każdej wypowiedzianej sylabie, prosiła o zgrzytnięcie zębami, o jak najprędsze pochwycenie różdżki i samodzielne wymierzenie sprawiedliwości. — Pieprzony poltergeist—żartowniś. Wylał na mnie wiadro z wodą, rozumiesz? — palce wolnej ręki zacisnęły się mocniej na kamieniu umywalki, najchętniej przebiłaby go nimi na wylot. Całe szczęście, że była jednak relatywnie drobną kobietą, nie zaś półolbrzymką. Kto wie, jaki los czekałby sprzęty będące na stanie łazienki. — Jest w Hogwarcie chyba odkąd świat światem stoi. Męczy wszystkich, wycina durne żarty, a i tak z jakiegoś powodu nikt się go jeszcze nie pozbył. Nikt nie ma pojęcia, jak nazywał się ten parszywiec za życia, więc pewnie nikt wcześniej nie mógł poradzić sobie z nim... Twoimi sposobami — przymknęła na moment powieki, skupiając się na spokojnym oddychaniu. Cała sytuacja doprowadzała ją na skraj cierpliwości i bardzo mocno nadwyrężała resztki dobrej woli, które w sobie posiadała. — Chciałabym powiedzieć ci, że możesz unikać określonych części zamku w celach zapobiegawczych, ale może się pojawić wszędzie i znikąd...
by the pricking of my thumbs, something wicked this way comes
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Antonia Borgin
Śmierciożercy
I can resist everything except temptation
Wiek
28
Zawód
zaklinacz, pracuje w Ministerstwie Magii
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
półkrwi
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
14
OPCM
Transmutacja
6
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
11
0
Siła
Wyt.
Szybkość
5
10
8
Brak karty postaci
19-11-2025, 18:54
Otoczenie sprzyjało wspomnieniom, powrotowi do lat spędzonych w szkolnych murach. Nigdy nie była tam duszą towarzystwa. Już na początku musiała wyraźnie zaznaczyć swoją obecność w czarodziejskiej społeczności, w której czystość krwi stanowiła najwyższą wartość. Musiała pokazać i sobie i innym, że gardzi własną odmiennością, że nienawidzi tej brudnej części siebie odziedziczonej po matce i że mimo tego zasługuje na miejsce w tym świecie. Przede wszystkim musiała udowodnić to swojej rodzinie - dziadkowi, który każdego dnia wkładał wysiłek w to, by ona i jej brat bliźniak byli warci nazwiska, jakie noszą. Dlatego nie skupiała się na relacjach. Nie zależało jej na byciu lubianą, nie szukała przyjaciół. Instytut różnił się od innych szkół magii i była dumna, że to właśnie tam hartowała własny charakter. Że mogła być częścią miejsca, w którym od pierwszego dnia uczono, że ludziom ufać nie wolno. Dorastali w przekonaniu, że inni ranią, krzywdzą, wykorzystują - i że należy stać się kimś, przed kim przestrzegają ci słabsi. Ona była kimś takim. I również była z tego dumna. Bo to właśnie ją ukształtowało, uczyniło silniejszą i mądrzejszą od wszystkich, którzy widzieli tylko czubek własnego nosa. Była po prostu cwańsza. Może właśnie dlatego teraz miała dwie twarze. Może dlatego czasem czuła potrzebę, by całkowicie się ulotnić, pozwolić sobie na impuls, na bezwstydną niesforność, na tę dzikość, którą tak pieczołowicie skrywała przed światem.
- Więc może to i lepiej, że nie chodziłyśmy do tej samej szkoły - zaczęła, chłodniej, niż pierwotnie zamierzała. Ale akurat tego była pewna. Nie potrafiła - i chyba nawet nie próbowała - wyobrazić sobie, jaką osobą była Manon w szkolnych latach, za to doskonale wiedziała, jaka była ona sama. I miała absolutną pewność, że gdyby przyszło im dorastać pod jednym dachem, nie mogłyby dziś z taką lekkością nazywać się koleżankami czy nawet znajomymi. - Spotkałam parę osób ze swojego domu i uwierz mi, że dawne zwady nie nikną w obliczu tych wszystkich minionych lat. - dodała, a kącik ust uniósł jej się w uśmiechu.
Zaklinacze tak naprawdę nie znali granic nakładanych przekleństw - głównie dlatego, że nikt nigdy nie odważył się ich wyznaczyć. Język runiczny był na tyle elastyczny, na tyle podatny na modyfikacje, że można było go naginać w niezliczonych kierunkach; jedyne, co ograniczało zaklinacza, to jego własna wyobraźnia. Nic więcej. Antonia nie miała w sobie skrupułów. Nie interesowały jej powody, dla których ktoś przychodził po określone przekleństwo, nie zadawała zbyt wielu pytań i nie zanurzała rąk w cudzej moralności - bo i po co? W jej świecie krzywdzić można było bez powodu.
Wsłuchała się w słowa czarownicy, już teraz rozumiejąc jej złość - ten gniew buzujący tuż pod skórą, tę nagłą potrzebę naprawienia własnego wizerunku, choćby w oczach przypadkowego świadka. Podziwiała ludzką emocjonalność; tę łatwość, z jaką potrafili odsłaniać swoje słabości. Jej samej tego często brakowało, ale nie obwiniała się o to. Raczej przyglądała się temu z cichym zachwytem, jak ciekawemu zjawisku, bowiem ludzie naprawdę potrafili wylać swój ból w ramiona kogokolwiek, kto tylko stał na odpowiedniej szerokości korytarza. - Więc żartowniś-duch wyprowadził cię aż tak z równowagi? - uniosła brew, pytająco, choć bez wyrzutu. - Chociaż… z drugiej strony ktoś chyba jednak ruszył ci na pomoc, więc czy aby na pewno jesteś aż tak przegrana i skrzywdzona? - dodała, przesuwając spojrzeniem w stronę marynarki porzuconej przy umywalce. Typowo męskiej, zdecydowanie zbyt dużej na filigranową czarownicę.
Nie interesowała się duchami, choć wiedziała, że w Hogwarcie roi się od nich jak od much w letnie południe. Do tego dochodziły gadające obrazy, rzeźby, zaklęte bibeloty. Cokolwiek człowiekowi mogłoby przypominać, że nie jest tu pozostawiony sam ze sobą. Podejrzewała, że większości dawało to pewien komfort. Jakiś, choćby iluzoryczny. - Nie martwię się tym zbytnio - zaczęła, choć istniała spora szansa, że nawet nie wiedziała, co dokładnie deklaruje. - Niech spróbuje mnie… rozśmieszyć. - dodała po chwili z lekkim uśmiechem. Przecież właśnie to wydawało się największym wyzwaniem - dla duchów i dla ludzi, w równym stopniu. - Czy pozwolisz by to zepsuło ci resztę wieczoru?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Manon Baudelaire
Śmierciożercy
normal is an illusion. what is normal for the spider is chaos for the fly.
Wiek
25
Zawód
alchemiczka w szpitalu św. munga
Genetyka
Czystość krwi
czarownica
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
0
10
OPCM
Transmutacja
4
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
23
Siła
Wyt.
Szybkość
5
5
7
Brak karty postaci
04-12-2025, 11:03
— Może masz rację — słowa zdawały się wylecieć z ust Manon prędzej, niż mogłaby o tym pomyśleć, lecz... Właśnie, to były wyłącznie pozory. Jej ton stał się wyraźnie lżejszy, bo nie robiła sobie nic z charakterystycznego chłodu, który otaczał Antonię, podobnie do aury ducha, przez którą temperatura w najbliższej okolicy wydawała się obniżać o kilka stopni. Lekkość pasowała przecież do trywialności tematu, który poruszały. W pragmatycznych umysłach dwóch kobiet podobne wspominki, poświęcanie energii na rozpatrywanie scenariuszy spod znaku co by było, gdyby było po prostu niepotrzebną stratą czasu. Może sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby w łazience dziewcząt znajdował się z nią ktoś inny, niż panna Borgin, ktoś, kto do poczucia się swobodnie w towarzystwie potrzebował potoku słów, serdecznych zapewnień o szczerości poświęcanej uwagi. Antonia taka nie była — była kobietą niewielkiej ilości słów, według Manon bardziej ceniła sobie od nich konkretne czyny. Efekty. To z kolei stanowiło całkiem przyjemną, orzeźwiającą odmianę, w szczególności w dniu takim, jak to. Pośród morza ludzi, momentami nieznośnego szumu rozmów, miejsca takie jak to — i ludzie tacy jak Antonia — byli niezbędni do złapania głębokiego oddechu. To, czy byli świadomi swojej instrumentalnej roli w oczach innych było sprawą na tyle drugo— bądź trzeciorzędną, że Manon nie poświęciła temu zagadnieniu nawet ułamka sekundy uwagi.
W ciszy odnajdywała okruchy utraconego spokoju, spajała je ze sobą na powrót w podarowanym przez Antonię i dla Antoni milczeniu. Baudelaire nie traktowała swojej emocjonalności jak wadę, nie było to czymś, czego pragnęła się pozbyć lub w jakiś sposób naprawić. Wręcz przeciwnie, zrozumienie własnych emocji pozwalało jej na lepsze zrozumienie motywów drugiego człowieka, odsłonięcie jego słabości, a co za tym idzie — zdobycie nad nim przewagi. Pole bitwy Manon od zawsze stanowiły sytuacje towarzyskie. Wśród ludzi czuła się jak ryba w wodzie i właśnie dlatego, gdy coś poszło nie tak, w dzisiejszym przypadku ze względu na nachalną i nieproszoną interwencję Irytka, całą radość z odegranego spektaklu wypierał narastający, duszący gniew. Gniew, który popychał ją do snucia planów o zemście, tym bardziej widowiskowej, im mocniejsze było jej wzburzenie. Niesmaczny żart poltergeista, nieświadomie dla niego samego, popchnął Manon ku samonakręcającej się spirali przede wszystkim dlatego, że jego efekt miał świadka. Świadka, którego obecność znaczyła porzucona marynarka, na którą zwróciła uwagę Antonia.
— Pomoc nigdy nie jest bezinteresowna — rzuciła dość lekko, choć na jej usta wystąpił drapieżny uśmiech. Skrzyżowała swoje spojrzenie z Antonią, szukając w nim milczącego potwierdzenia, że myślała podobnie. — Zdecydowanie bardziej wolę kontrolować warunki, w których staję się damą oczekującą wybawienia z opresji — wolę kontrolować w s z y s t k o wybrzmiało wyłącznie w jej głowie, nim cichy, perlisty chichot wydostał się spomiędzy dotkniętych czerwienią szminki warg. Kobieta odrzuciła na moment głowę w tył, suche już włosy zsunęły się z ramion tak, aby spocząć na jej plecach. — Och, gdyby to chodziło o rozśmieszenie ciebie. Dla niego najważniejsze jest to, żeby sam miał ubaw — tym razem jej słowa nabrały bardziej poważnego tonu. W pewien sposób chciała dalej przestrzec Antonię przed lekceważeniem tego małego — w perspektywie wielkiego świata — szkodnika. Nawet, jeżeli miałby być problemem tylko na jedną noc. — Skądże znowu — pokręciła przecząco głową na ostatnie pytanie kobiety; najwyraźniej tyle właśnie było jej potrzeba. Wyrzucić z siebie frustrację w słowach, odnaleźć jakąś tam, trywialnie pocieszającą myśl, że gdyby tylko chciała — mogłaby skutecznie zakłócić życie po życiu Irytka. Myśl o tym, że to od jej samozaparcia zależało wszystko, była przedziwnie kojąca. Tak, jakby tylko od niej i jej działań zależała przyszłość ducha. Och, słodycz kontroli, nawet tej wyobrażonej, naciągniętej, zupełnie naiwnej, była przerażająco uzależniająca.
Dłoń Manon przesunęła się powoli po materiale rękawa męskiej marynarki.
— Niedługo rozpocznie się bal. Słyszałam, że to pomysł reprezentacji Beauxbatons, ma grać orkiestra na żywo i nie będzie można zatańczyć bez założenia maski — westchnęła zamyślona, gdy palec wskazujący wciąż sunął po prostej linii szwu. — Taniec w parach będący symbolem jedności... — ściszyła głos do szeptu, choć i tak na niewiele się to zdało; wciąż z łatwością dało się wyłuskać łupiny ironii spomiędzy głosek. — Pozwolisz się zaprosić do tańca? — pytanie—prowokacja zawisło pomiędzy nimi w ciszy łazienki. Manon wreszcie oderwała wzrok od marynarki, przenosząc całą swoją uwagę ku Borgin. Była szczerze ciekawa jej odpowiedzi, chociaż musiała przed sobą przyznać, że przeczucie podpowiadało jej, jak będzie brzmiała jej odpowiedź.
by the pricking of my thumbs, something wicked this way comes
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-12-2025, 03:59 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.