• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Wielka Brytania > Anglia > New Forest (Hampshire)
Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
13-10-2025, 21:00

New Forest (Hampshire)
New Forest to rozległy, stary las w południowej Anglii, pełen dębów, buków i wrzosowisk. Wśród drzew wędrują dzikie konie, jelenie i rozmaite magiczne stworzenia. Splątane ścieżki nierzadko prowadzą do ukrytych polan i małych stawów porośniętych trzciną. W pobliżu wioski Burley można natknąć się na dawne kamienne kręgi i zapomniane, zarośnięte kapliczki wykorzystywane do pradawnych rytuałów. Las bywa mglisty, wilgotny i chłodny nawet latem, a jego gęste zarośla dobrze tłumią dźwięki.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Cassius Avery
Śmierciożercy
Haunted spirits in my head, the thoughts themselves are the thinkers
Wiek
32
Zawód
badacz umysłów, pracownik MM, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
5
Brak karty postaci
25-10-2025, 14:29
25 kwietnia 1962 roku


Lasy Hampshire kryły w swoim mroku wiele wspomnień o jego niegdysiejszych ofiarach. Te, wyjątkowo, matka postanowiła zachować mu w pamięci.
Czasem, w trakcie swoich polowań, spektakli wyreżyserowanych w niemal najdrobniejszym szczególe, wnikał w umysły swoich ofiar. Tylko po to, by sprawdzić jak czują się w roli zwierzyny. Podążał za nimi w mroku, spokojnie, w miarowym tempie, chociaż oni biegli, potykając się, tracąc oddech, rozglądając się na boki z przerażeniem wyzierającym z oczodołów, gdy jeszcze tliła się w nich odrobina nadziei na to, że uda się im go zgubić. Próbował wejrzeć w ich myśli, zbadać czy własne kroki dudnią im w głowach, czy rytmiczne tętno eksploduje w uszach, czy świszczący oddech napędza ich jeszcze ostatkiem sił czy wręcz przeciwnie, biorą ten bezdech za pewnik, dowód na to, że ich żywot dokona się już za chwilę, już za krótki moment, który ciągnie się tak niemiłosiernie. Niekiedy pozwalał na to, aby wydłużyć dzielący ich dystans, niemal tracił z oczu, do uszu nie docierały już nawet ciche odgłosy gałązek, pękających pod zranionymi stopami. A potem ponownie przyspieszał kroku.
To matka wprowadziła go w tajniki tej zabawy, gorliwie ucząc go zasad. Miał żonglować strachem, bawić się jego intensywnością, ale równocześnie nie pozostawiać po sobie żadnego śladu.
Znał te lasy jak własną kieszeń. Jako dziecko spędził w nim niezliczone godziny, błądząc, szukając w ciemnościach dłoni siostry, spoglądając w rozgwieżdżone niebo, przedzierając się wzrokiem przez gęste korony buków. Gdy był małym chłopcem, a oczy zachodziły mu łzami, gdy nie miał już sił, aby kroczyć dalej, bo zmęczone nogi odmawiały posłuszeństwa, wmawiał sobie, że pewnego dnia nauczy się dostrzegać w tym układzie gwiazdozbiorów drogę do domu. Ciągnął za sobą Constance, wmawiając jej, że w ciemności dostrzega już zarys rodzinnej posiadłości, że widzi światło tlące się w oknie biblioteki w lewym skrzydle. Mamrotał pod nosem, dysząc ciężko, wiedząc, że w końcu im się uda. Matka nie pozwoli im przecież tutaj zdechnąć. Zbyt cenna krew płynęła im w żyłach.
Dzisiaj nie potrzebował już gwiazd, ani map, aby odnaleźć drogę do domu. Miał wrażenie, że każda z tych polan, niepozornych kapliczek obrośniętych bluszczem, kamiennych kręgów pokrytych mchem - każde z tych miejsc nosi na sobie ślad jego młodzieńczych inicjacji. To w tych lasach wraz z ojcem rzucał swoje pierwsze klątwy, tutaj urządzali polowania na schwytanych w pobliskich wioskach mugoli, tylko po to, aby udoskonalić się, wzmocnić wyssane z mlekiem matki okrucieństwo i chęć dominacji. Tutaj po raz pierwszy wniknął w obcy umysł, osłabiony torturami, pozbawiony chęci obrony, zupełnie na niego otwarty.
To tutaj z jednej strony zrodził się czarownik, którym był dzisiaj, z drugiej zaś właśnie w tym miejscu pozostawiał na zawsze fragmenty własnej duszy, gdy decydował się na kolejne zakazane zaklęcie, kolejne przekleństwo, kolejne okrutne działanie dodające mu energii, tak namacalnej, że drobne igiełki entuzjazmu przebiegały po całym dziele. Tak wiele zyskiwał w oczach - swoich, ojca, matki, nie zdając sobie sprawy jak wiele traci. Tak łatwo było przejść na tę druga stronę, wykonać pierwszy krok w kierunku wybrukowanego złymi uczynkami piekła na ziemi.
Nauczył się niczego nie żałować. Ani ludzkich krzyków, ani widoku ulatującego z bezwładnych ciał życia, ani tych dziwnych dziur w pamięci, wspomnień przesianych przez durszlak zdeformowanej pamięci, dzieła matki.
Powracał do tych lasów może po to, aby nasycić się tymi dawnymi reminiscencjami, doskonale wiedząc, że jeszcze niejednokrotnie staną się one sceną kolejnych mrocznych spektakli, rzuconych klątw, niekoniecznie wyreżyserowanych przez niego samego. Przykucnął przy jednym z kręgów, położył dłoń na chłodnej powierzchni kamienia i przymknął oczy, wsłuchując się w powracające do niego krzyki, zupełnie zamykając się na otaczającą go rzeczywistość. Wydawało mu się, że był dzisiaj w lesie zupełnie sam. Pozory mylą.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#3
Varya Borgin
Czarodzieje
Wiek
22
Zawód
łowczyni
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
4
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
19
13
Brak karty postaci
27-10-2025, 15:14
Lasy Hampshire, właśnie te lasy, uczyniły z dziecka bestię. Z kobiety łowcę, z beztroski bezczułość, z lęków odwagę. Z zamkniętymi oczami mogłabym ułożyć mapę tych terenów, powyznaczać punkt dla każdego drzewa, wymienić wszystkie zwierzęce kryjówki, opowiedzieć, w których miejscach rosły trujące jagody i wybrać odpowiedni szlak dla każdego celu tego, kto przekraczał zielone bramy New Forest. Choć nie istniały na świecie obszar, który znałabym lepiej od tego regionu, nigdy go nie porzucałam. Bardzo szybko stopy rozpoczęły znacznie dalsze wyprawy, bo tresowany umysł wiedział, że musi znać dobrze całą mapę kraju, nie tylko jedno hrabstwo, które przecież miało wcale nie tak odległe granice i zdecydowanie zbyt szybko pojawiające się krańce. Moim zadaniem, moim obowiązkiem było orientować się w każdym obszarze, zawsze wybrać odpowiednią ścieżkę, nigdy nie błądzić. Tak też się stało już wiele lat temu. Uczyniono ze mnie dokładnie tą córkę, która pojawiła się w rodzicielskich wizjach, dumnego następcę wymagających przodków. Kogoś, kto nigdy nie pada, nigdy nie przestaje iść, nigdy nie zamiera w ciemnościach. Jeśli istniało na wyspach brytyjskich miejsce, które znało ostatnie ślady moich dziecięcych słabości, to były to właśnie te lasy.
Tego dnia, gdy kamienie pierwszy raz zachrzęściły pod mocną podeszwą wysokich wiązanych butów, zanurzałam się między ostrożnie rozwijającymi swe pierwsze wiosenne liście gałęziami i nie miałam wątpliwości, że przed zmierzchem odnajdę wszystko to, co sobie założyłam. Osadzona na plecach zaczarowana kusza w towarzystwie tuzina porządnych bełtów miała wesprzeć polowanie. Cel nie był wymagający. Tysięczny raz odtwarzałam te same czynności, niemal mechanicznie, we wżerającej się we wnętrzności rutynie, kontynuowałam dobrze wyuczone procesy. Byłam w tym bardzo dobra, choć od ojca słyszałam, że wciąż niedostateczna. Jego osąd zawsze przynosił lekcję, ale i cel, jedyny cel, którym mogła się karmić ambicja. Chciał ode mnie więcej, więc robiłam więcej, choć jako kobieta już na początku swej drogi zostałam ograbiona z możliwości sprawiedliwej rywalizacji z mężczyznami. Drażniło mnie to, lecz i zmuszało do ciągłego treningu, odwiecznego sposobu poszukiwania metody. Wiedziałam tak, że nigdy nie stanę się moim starszym bratem, nigdy go nie prześcignę, nigdy nie skryję w mięśniach siły mogącej realnie się mu przeciwstawić. Mogącej się z nim równać. Robiłam jednak swoje, czasem zapominając o niesprawiedliwościach płci. Teraz bezszelestnym krokiem poruszałam się po leśnych labiryntach, czujnie wyszukując śladów po wytypowanym stworzeniu. Matka tego dnia chciała jelenia, więc ja szukałam jelenia. To było wyzwanie proste i szybkie. Mała Varvara przecież łapała w pułapkę te kopyta już dziesięć lat temu. Nie spodziewałam się żadnych trudności.
Po drodze co rusz przykucałam, ostrożnie mieliłam w palcach nieco wilgotne kawałki leśnego runa i nasłuchiwałam. Melodie lasu potrafiły być lepszym tropem od porysowanej kory czy nadłamanych gałęzi. O ile ktoś potrafił słuchać. Ja słuchałam od samego początku istnienia, posłusznie, nieprzerwanie, w dobrze wyuczonej koncentracji. O obecności zwierzęcia mogły opowiedzieć zupełnie nieoczywiste dźwięki, ale musiałam upolować najpierw sto jeleni, by się tego nauczyć. Przemierzałam dalej szlak, w ziemi całkiem mocno kamuflowały się odciski stworzeń. Niedawny deszcz zmył wiele podpowiedzi, lecz zbudził również charakterystyczny intensywny zapach. Wszystko opowiadało historię tej przyrody, wszystko musiało zostać przeze mnie zauważone. Aż w końcu zbliżyłam się do kręgów, mistycznego miejsca pulsującego magią, odkąd tylko pamiętam. Nie byłam sama w tych stronach, echem niosły się nikłe ślady obecności. A wkrótce i dociekliwe wejrzenie złowiło nieproszonego towarzysza tych polowań. Nie lubiłam, gdy ktokolwiek pałętał się po moich ścieżkach. Postronni zbyt łatwo swym niedoświadczeniem niweczyli łowy. Lecz poza mężczyzną, którego dyskretnie obserwowałam przyczajona wśród gęstych krzaków, znajdowało się tam coś jeszcze. Coś, czego zdecydowanie nie powinno tutaj być.
Świst. Zwolniona blokada pozwoliła bełtowi polecieć prosto w mężczyznę skoncentrowanego na badaniu kamieni. Niewielkie, karłowate stworzenie zwane czerwonym kapturkiem podkradło się do niego i na pewno nie miało przyjaznych zamiarów. Frunąca strzała przebiła brzuszysko zielonego stwora, ale też wplątała się w pelerynę mężczyzny. Ostatecznie zatrzymała się wbita mocno w kamień. Operowałam bełtami zdolnymi przebić najgrubszy pancerz. Donośne skrzeczenie czerwonego kapturka wygoniło pobliskie ptactwo z gałęzi. Przytwierdzony do kamienia nie mógł się ruszyć i krwawił. Wtedy dopiero podeszłam bliżej nich. Goblinowata istota i mężczyzna pozostali zablokowani, bez możliwości odsunięcia się od wbitej głęboko w ziemię skały. Stąpałam ostrożnie, szacowałam ryzyko, rozglądałam się, aby sprawdzić, czy nie żyje ich tutaj więcej, ale to nie były stworzenia stadne. Popatrzyłam na mężczyznę. Wciąż trzymałam w dłoniach kuszę, wciąż mogłam zaatakować. I nie miałabym żadnych skrupułów.
Gdy krew kapturka spływała wąską strużką po gładkiej strukturze kamienia, ja wciąż kotwiczyłam wejrzenie na twarzy nieznajomego. Długie pazury złowionego szkodnika próbowały poharatać jego ramię, wciąż z paszczy wydobywały się przeraźliwe dźwięki. Wciąż cały las poznawał historię jego tragedii. Nie drgnęłam. – Zjada mięso ludzi i zwierząt. W tym kręgu przelano niedawno krew. Inaczej nie byłoby go tutaj – wygłosiłam zupełnie beznamiętnie, informując go o makabrycznych okolicznościach. Było to o wiele więcej słów, niż wygłaszałam zazwyczaj. Pół metra od nich spoczywała pałka, bez której żaden czerwony kapturek nie wychodził z jamy. Powoli opuściłam głowę. Czy powinnam pomóc mu i zabrać blokującego go bełta? Nie wykonałam żadnego więcej ruchu.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#4
Cassius Avery
Śmierciożercy
Haunted spirits in my head, the thoughts themselves are the thinkers
Wiek
32
Zawód
badacz umysłów, pracownik MM, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
5
Brak karty postaci
05-11-2025, 18:55
Czasem zastanawiał się w jakie ciemne i ustronne miejsca zaprowadzałaby go matka, gdyby mieszkali w centrum dużego miasta, a nie na terenach bogatych w ciągnące się po horyzont połacie lasów i pól, w których nietrudno było o niczym nieograniczoną przestrzeń, pustkę, która jak w zwierciadle, przeglądała się potem w jego duszy. Odbicie idealne. Pozbawione różnic. Być może prowadziłaby go nocą za kulisy Teatru Królewskiego przy Druny Lane w Londynie, gdzie pośród skrzypów starych, drewnianych podłóg, mechanizmów używanych podczas spektakli, budowałaby przerażające iluzje wsiąkające w dziecięce umysły, wywołując gęsią skórkę i nieustannie towarzyszącą mu chęć ucieczki. Zawsze znalazłaby sposób na to, aby uformować go dokładnie na wzór swoich wyobrażeń. Nigdy nie zapytał jej, czy uważała ich za swoje chodzące dzieła sztuki. Czy we własnych oczach była artystką, rzeźbiarką wybrakowanych dusz, o ostrych konturach, o kaleczących skórę krawędziach, w środku jednak zupełnie ascetycznych, emocjonalnie dziewiczych niczym lasy, w których się dzisiaj znaleźli.
Nie pamiętał, kiedy dokładnie zniknął ten cichy, świszczący nad uchem oddech, który towarzyszył mu w dzieciństwie pośród tych ciemnych kniei. Zastąpiła go szczególnego rodzaju cisza, przerywana odgłosami żyjących tutaj stworzeń, cichych krzyków, jęków walczących o przetrwanie dzikich zwierząt, Cassius zintegrował się z z tą ciszą, podobnie wrósł w wizje matki, zakorzenił się w nich na tyle głęboko, że odnosił już wrażenie, że był taki od zawsze. Od kiedy pamiętał. Nigdy nie było chłopca o przerażonych oczach, łzach spływających po policzkach - były to tylko powidoki, wymysły umysłu, nic więcej.
Kamienie przywoływały go do siebie, na moment stracił zupełnie kontakt z otaczającą go rzeczywistością, gdy zatopił się we wspomnieniach tego miejsca, skrytych w każdym pęknięciu przecinającym gładką zimną powierzchnię, Gdyby wysilił wzrok, na pewno dostrzegłby pośród ich krawędzi ślady zaschniętej krwi. Nic więc dziwnego, że miejsce to przyciągało do siebie stworzenia takie jak Czerwone Kapturki. Uwielbiały one w końcu pojawiać się na terenach na zawsze oznaczonych krwią, zbroczonych ludzkim krzykiem, ciałem i życiem. Stracił jednak czujność, zatopił się w hulającym w umyśle wietrze reminiscencji. Z letargu wyrwał go dopiero świst przelatującej zaraz obok ucha strzały.
Nie stracił zimnej krwi, nie pierwszy raz niewinny spacer, czy nawet moment z założenia pozbawiony znaczenia, zmieniał diametralnie kierunek, stawiając Cassiusa w sytuacji mogącej jeszcze kilka minut wcześniej wydawać się zupełnie nie do pomyślenia. Poczuł szarpnięcie, gwałtowne, niespodziewane. Stracił równowagę, strzała pociągnęła go do tyłu, zdołał jednak jedną dłonią chwycić za wystający kamień, a druga oprzeć się o ostre kamyczki znajdujące się w kręgu. Nie syknął z bólu, chociaż poczuł, że ich ostre krawędzie przecięły mu skórę, gdy naparł na nie z nagłą siłą, pozostawiając na wewnętrznej powierzchni dłoni powierzchowne rany. Najchętniej sięgnąłby po różdżkę i samodzielnie wyswobodził się z tej kuriozalnej sytuacji, ta tkwiła jednak głęboko w kieszeni peleryny. Nie był w stanie do niej sięgnąć, Zresztą zranione rzuconą kilka dni wcześniej klątwą dłonie i tak uniemożliwiłyby mu rzucenie poprawnego zaklęcia. Znał już następstwa przekleństw na tyle, że wiedział, że nie uda mu się rzucić poprawnie żadnej inkantacji.
Wyrosła też przed nim jakaś postać, a pierwszym, co dostrzegł była skierowana w jego stronę wciąż napięta kusza,
Podniósł wzrok, uśmiechając się połowicznie, unosząc do góry jedynie lewy kącik ust. Delikatnym ruchem głowy przytaknął - doskonale wiedział, że miała rację, Zważywszy na to jak wiele tej krwi tutaj przelano, dziwił się, że Czerwone Kapturki nie urządziły sobie jeszcze w tym miejscu stałego obozu. Nie były to jednak stworzenia stadne, obce im było przywiązanie. Usłyszał za sobą cichy jęk, dowód na to, że kreatura jeszcze oddychała. Jeszcze nie wyzionęła ducha.
- Zazwyczaj to mężczyźni ratują kobiety z opresji, nie na odwrót - powiedział, lustrując ją wzrokiem. Nie zamierzał okazywać zmieszania czy złości, chociaż sytuacja, w której się znalazł była ostatnią, o jakiej mógł marzyć. Bezbronny, pozbawiony możliwości obrony i czasu reakcji. Pluł sobie w brodę, że nie był bardziej czujny. Nie było jednak co płakać nad rozlanym mlekiem. - Rozumiem, że przywykłaś do przyjmowania podziękowań na klęczkach? - Zdobył się na żart, chociaż wcale nie było mu do śmiechu. Zwrócił się do niej na ty, nie siląc się na żadne konwenanse. Szybko ocenił, że była parę lat młodsza. Mimo drzemiącej w jej postawie i spojrzeniu sile, nie wyglądała na damę. - Zatem dziękuję, A teraz może pomożesz mi się uwolnić? - W tonie wybrzmiał cień zawoalowanego rozkazu, nie prośby. Cassius był przyzwyczajony do uległości obcych, do mimowolnego poddawania się jego woli. Nie znosił być w potrzasku, Zmusił się jednak do przywołania na twarz wyrazu teatralnej konsternacji, Uniósł lekko brwi i głośno wydmuchał z płuc powietrze. Powstrzymywał się przed bezceremonialnym pociągnięciem za pelerynę, chociaż może to byłoby najlepszym wyjściem, Jak długo nieznajoma planowała utrzymać go w tej pozycji? Nie przywykł do tego, aby patrzono na niego z góry.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#5
Varya Borgin
Czarodzieje
Wiek
22
Zawód
łowczyni
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
4
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
19
13
Brak karty postaci
09-11-2025, 13:38
Krew stworzenia. Krew człowieka. Czerwień syciła kamienną podporę, spływała na blade, poziomowe trawy, pozostawiając znaki i zapachy, które wkrótce zwabią jeszcze więcej istot. Ten kwiczący żałośnie kapturek nie będzie wyjątkiem. Byłam jak jeden z tych uszeregowanych kamieni, stałam wrośnięta w rozespaną ziemię, wręcz karykaturalnie posztywniała, wpatrująca się bez mrugnięcia, grożąca wzniesioną niebezpiecznie kuszą. Oprawca ponad swoją ofiarą. Ojciec nauczył mnie, że jestem po to, by złapać i zatrzymać kontrolę, by zdobywać to, co nie chciało być zdobyte, by rzucać wyzwanie tym, którzy wcale się tego po mnie nie spodziewają. Najbardziej zdziwieni zawsze byli mężczyźni. I on nie stanowił w tym względzie żadnego wyjątku. Nieznajomy potwierdził to już w pierwszych słowach. Wtórowały mu żałosne pojękiwania czerwonego kapturka. Kobieta nie mogła przecież pomóc mu, to on istniał po to, by pomagać jej. Czułam, jak to stwierdzenie próbuje zachwiać sensem mojego istnienia. Podważyć wszystko, co robiłam. Przez te lata zdołałam pojąć, jak niewygodne dla nich było bycie wyratowanym przez dziewczynę. Sam wpadł w pułapkę, ja sprawiłam, że nie wył teraz do nieba pożerany przez śmiercionośnego stwora. Nie czułam dumy, przyjmowałam ten stan rzeczy, gotowa puścić nawet mimo uszu komentarz o społecznym podziale. Los mieszał powinności i możliwości. Nic nie było dane na zawsze, nic nie było niemożliwe do podważenia. Niektóry schematy trwały bardziej kruche, niż mogłoby mu się wydawać.
– Ja wcale cię nie ratuję – wyjaśniłam, podchodząc bliżej nich i kucając nieopodal. Uprzednio przesunęłam kuszę tak, by swobodnie zawisła na moich plecach. Pozwoliłam, by jej groźba przygasła, kolejne strzały nie były potrzebne. – Poluję na niego – dodałam, uważnym okiem prześlizgując się po przebitym brzuchu zwierzęcia. Słabł, wykrwawiał się, pisk wydostający się z paszczy wyraźnie cichł, klatka piersiowa przestała tak gwałtownie się unosić. Jeden umierał, drugi zdobył się na jakieś dziwaczne sugestie. Nie rozumiałam, nie żartowałam i w ogóle nie patrzyłam na tego nieznajomego. Przyszłam tu po swoją ofiarę – człowiek nią nie był. Dziękował. Nie musiałam szukać jego oczu, by skrzętnie zanotować to zachowanie. Nie musiałam reagować. Dłoń mocno owinęłam wokół strzały i pociągnęłam. Zwilżony krwią materiał jego odzienia przestał blokować ruchy. Ciało kapturka opadło na trawę, wyrwany bełt pozostał między moimi palcami. – Przecież mogłeś uwolnić się sam – podsumowałam, wreszcie dając mu więcej uwagi. Kucałam tuż przed kimś, kto dziękował na klęczkach. Nie ekscytowała mnie możliwość górowania i decydowania o czyimś losie. Nie miałam takich intencji. Potrafiłam jednak ocenić sytuację, w jakiej się znaleźliśmy. On przecież nie wyglądał ma mierne chuchro, rozerwanie tkaniny nawet bez różdżki powinno być w granicy jego możliwości. Wyrwanie mojej strzały też nie stanowiło większego wyzwania – chyba że aż tak wielką trwogę wzbudzało w nim to konające zwierzę. Nie mogłam niczego być pewna. – Twoja krew zwabi ich więcej, jest świeża, wiatr szybko poniesie zapach – przestrzegłam, odnotowując widok rozciętej skóry. Nie umiałam go wyleczyć, ale takie zadrapania nie wydawały się groźne. Zbyt wiele razy sama igrałam z naturą i zwierzem, by nie znać komplikacji podobnych uszkodzeń.
Później przesunęłam do przodu zawieszoną na skórzanym pasie torbę i rozwarłam materiał. Podniosłam gasnące ciało upolowanej ofiary i wsadziłam je do środka. Zaczarowana tkanina bez trudu zmieściła pakunek. Wkrótce rozprostowałam kolana i znów spojrzałam na mężczyznę z góry. Wiedział już, że dłuższe przebywanie w tym miejscu mogło oznaczać dla niego kłopoty.
– Peleryna –
odezwałam się krótko, pamiętając o naznaczonym krwią okryciu. – Cały las pozna twój szlak, jeśli niczego z nią nie zrobisz – podpowiedziałam mu, choć wcale nie musiałam. Może uznałam, że sam na to nie wpadnie? A może po prostu nie chciałam, by zaraz wszystkie mknęły za nim jak za najlepszym kąskiem. Trudno było mi jednoznacznie ocenić, co mną kierowało. Nie wyglądał jednak na kogoś, kto posiada rozległe doświadczenie w podobnych sytuacjach. Jego śmierć nie była potrzebna. Nie mógł więc tu zostać i nie mógł wędrować poplamiony krwią. Ja wiedziałam, że kontakt z posoką zniweczy moją cichą wędrówkę między drzewami, dlatego od początku ostrożnie postępowałam z zastanym obrazem agonii. Zaczarowane rękawice nie chłonęły płynów i zapachów, pozostając najlepszym przyjacielem łowcy. Podeszwy unikały zadeptywania zamalowanych czerwienia traw. Nie pozwalałam się dotknąć i nigdzie nie przebywałam zbyt długo. Teraz również zbierałam się dalszej wędrówki. Jeśli potrafił pojąć moje słowa, wkrótce uczyni to samo.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#6
Cassius Avery
Śmierciożercy
Haunted spirits in my head, the thoughts themselves are the thinkers
Wiek
32
Zawód
badacz umysłów, pracownik MM, zaklinacz
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
błękitna
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
0
25
OPCM
Transmutacja
11
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
10
10
5
Brak karty postaci
29-11-2025, 17:31
Powinien to przewidzieć, pozwolić przeczuciu rozwinąć się w dokuczliwie przekonanie. W lesie, w takich okolicznościach, nie spotyka się ani flegmatycznej szlachcianki, ani kobiet przywykłych i skłonnych do tego, aby nosić je na rękach. Wcale cię nie ratuję. W jej wysportowanej sylwetce kryła się niepodważalna pewność, że sama odpowiada za swoje życie, że ma w sobie na tyle woli, aby samodzielnie kształtować i podtrzymywać własną rzeczywistość. Najwyraźniej niepotrzebne jej były jego pretensjonalne uwagi, bo najprawdopodobniej właśnie tak je odebrała. Podobne uczucia odbijały się zawsze w twarzy matki, gdy ktoś usilnie sprowadzał ją do roli jedynie matki, bezbronnej niewiasty, niezdolnej do kierowania własną egzystencją. To ona skutecznie wypleniła z jego duszy wszelkie objawy klasycznej mizogini.
Wbrew pozorom nie był więc zdziwiony, raczej błędnie ocenił sytuację. Pozwolił się prowadzić przewrotnemu założeniu, że żadne działanie nie może być zupełnie bezinteresowne. Wybawienie drugiego człowieka z opresji mogło być jedynie okazją. Na przyszłość, taką ponad upolowanego stwora wrzuconego na dno torby. Długiem do spłacenia, zachowanym na czarną godzinę. Twarz stojącej przed nim kobiety wcale jednak nie zdradzała podobnych zamiarów. A żart nie zrobił na niej żadnego wrażenia.
Sam wpadł w pułapkę. Nieuważności, rozproszenia spowodowanego zarówno tym miejscem, jak i echem rzuconej parę dni temu klątwy, która wciąż rezonowała w jego wnętrzu. wciąż namacalnie odbijając się w zagłębieniu lewej dłoni.
Strzała wbiła się w ziemię na tyle głęboko, że mimo usilnych starań wcale nie przyszło mu tak łatwo się uwolnić - płaszcz, który nosił wykonano z na tyle mocnego, wspartego magią, materiału, że jego przerwanie nie było tak ewidentne jak to wydawało się nieznajomej. Cassius czuł przy tym w ciele szczególnego rodzaju osłabienie, takie, które towarzyszyło mu przez pewien czas nawet po z sukcesem rzuconym przekleństwie. Mimo podjętej próby sięgnięcia po różdżkę, doskonale wiedział, że mijało się to z celem. Zranienie wiodącej dłoni uniemożliwiało mu poprawne rzucenie zaklęć, a tę okaleczył jeszcze dotkliwiej tracąc równowagę, gdy drobne kamyczki przecięły i tak już nadwyrężoną skórę. Rana, mimo że powierzchowna. jedynie wzmacniała poczucie chwilowej bezsilności. A bezradność stanowiła uczucie jeszcze bardziej irytujące od strachu. Od niego nie tak łatwo przychodziło się uwolnić, jego nie dało się wytrenować. Bo przychodziło znienacka, z najbardziej niespodziewanego kierunku. Dlatego mimowolnie poczuł złość, tłumił ją jednak w swoim wnętrzu, nie chcąc okazać przed kobietą słabości jeszcze istotniejszej niż ta sprzed paru chwil, gdy tkwił w tak kuriozalnej pozycji, zdany jedynie na jej wolę.
- Moja peleryna jest o wiele trwalsza niż wygląda, nawet jeśli zdołała przebić ją twoja strzała. Skoro moje podziękowania nie zrobiły na tobie wrażenie, może zatem zamiast wdzięczności za uratowane życie, powinienem raczej upomnieć się o dokonane na mieniu szkody - rzucił ironicznie. Wciąż nie tracił animuszu podnosząc się do pionu, patrząc teraz na Varyę z góry, z wysokości dzielących ich dwudziestu centymetrów. Przesunął dłonią po płaszczu, poczuł na połach dziurę, którą zapewne w stanie będzie usunąć wprawny krawiec. Nie spuszczał jej z oka, nawet jeśli zagrożenie chwilowo minęło - czy to z jej strony, czy ze strony stwora. którego cielsko już spoczywało w jej torbie. - W takim razie chyba to ty powinnaś być wdzięczna? Okazałem się doskonałą przynętą. - Przechylił lekko głowę, w uśmiechu kryła się nuta przekory, wybrzmiewająca również w głosie nastrojonym na półszept. Udało mu się uspokoić oddech, przejąć ponownie władzę nad przyspieszonym rytmem serca, który wyrwał się lekko do przodu pod wpływem adrenaliny. - Czy nie na to właśnie liczyłaś? Że uda ci się upolować więcej takich stworzeń? - Pytanie nie było retoryczne, raczej podejmował próbę skierowania rozmowy w takim kierunku, aby nieznajoma zapomniała w jak komicznej sytuacji go wcześniej zastała. Nie opuszczało go uczucie lekkiej konsternacji. Nie przywykł do tego, aby ktokolwiek spoglądał na niego, gdy znajdował w podobnym stanie. Chociaż w gruncie rzeczy był to w rzeczywistości jedynie niefortunny wypadek. KTa prosta sytuacja okazała się jednak mieścić w sobie o wiele więcej podchodzącego do gardła, gorzkiego w smaku zakłopotania, niż mógłby przypuszczać.
- Na szczęście nie mam do siebie daleko. Nie zamierzam się tu długo kręcić - odparł. Peleryna do niczego się już na ten moment nie nadawała, jednak bezmyślnie pozostawienie jej tutaj przyniosłoby więcej szkody niż pożytku. Wcale nie chciał, aby cala okolica przesiąkła jego zapachem. Cenił sobie poczucie, że mimo że on znał te okolice jak własną kieszeń. one nie tak dokładnie znały jego. Nawet jeśli już wiele razy wcześniej pozostawał po sobie tutaj ślad. Wtedy jednak krew nie należała do niego. - Wydaje się, że dobrze znasz tę okolicę- stwierdził raczej niż zapytał, chcąc na kolejny moment zatrzymać ją w miejscu. Robił to z namysłem, tylko dlatego, że dostrzegł, że wydawała się spieszyć. Wyglądała na łowczynię, przypuszczał więc nie chciała przebywać w tym miejscu dłużej niż było trzeba. Przygotowywał się na to, że spuści jego pytanie po brzytwie. Może odwróci się napięcie i po prostu odejdzie. - Powiedziałbym, że to nie najbezpieczniejsza okolica na samotne wędrówki... - dla kobiet, nie wypowiedział tego zdania do końca na głos, chociaż wiedział, że zrozumie. Specjalnie pozwalał sobie na odrobinę złośliwości, unosząc do góry jedynie lewy kącik ust.. - Jednak wydajesz się radzić tu sobie o wiele lepiej niż ja - przyznał, sięgając po pochlebstwo, chociaż nie wypowiadał go do końca szczerze, Raczej - na przyszłość., w ramach budowania konstruktu obcych wyobrażeń na swój własny temat. Przyzwyczaił się, że z reguły umiejętnie wywierał na innych dobre pierwsze wrażenie. Przy nieznajomej miał jednak wrażenie, że lekko zszedł z dotąd obranego kursu. Czy to jednak w ogóle się liczyło? Czy aż tak ucierpiała w całym starciu jego duma? Dotąd nie wydawała mu się ona aż tak istotna. Może chodziło o to, że właśnie w posadach drżało przekonanie, że jemu, Cassiusowi Avery'emu, nic w tych lasach nie grozi. Mierził go fakt, że niekoniecznie była to prawda, że w dodatku potrzebował pomocy, aby wyjść z opresji bez szwanku. Czy poradziłby sobie sam, gdyby jej strzała nie dosięgła czającego się za jego plecami kapturka w odpowiednim momencie? Właśnie ta niepewność wzniecała w nim jeszcze większą irytację, już nawet nie złość.
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Odpowiedz
Odpowiedz
#7
Varya Borgin
Czarodzieje
Wiek
22
Zawód
łowczyni
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
czysta
Sakiewka
Stan cywilny
stabilna
panna
Uroki
Czarna Magia
5
4
OPCM
Transmutacja
5
0
Magia Lecznicza
Eliksiry
0
0
Siła
Wyt.
Szybkość
15
19
13
Brak karty postaci
07-12-2025, 18:23
Zwolnione z potrzasku – który w opinii wielu i w mojej własnej także był dla niego uwłaczający – ciało rozwinęło się i posztywniało tuż przede mną. Patrzyłam przez chwilę na obcą pierś owiniętą poszarpanymi tkaninami. Nie uniosłam spojrzenia, by zjednać się z oczami osadzonymi znacznie wyższej od moich. Każdy z nich był większy i niezmiennie aspirował do budzącego lęk siłacza, do grozy tkanej legendami o męskim majestacie. Słusznej, jeśli prawdziwej. Śmiesznej, jeśli w rzeczywistości moje pułapki zdolne były skutecznie ją spętać. A jak było z nim? Wtenczas przemawiał o urokach odzienia i kosztach podziurawionego stroju. Uniosłam wreszcie brodę, szukając prawdy w warstwach nadymanego ego. Nie on pierwszy mnie lekceważył. Jeśli był silniejszy, winien to pokazać. Jeśli chciał zemsty, niechaj ją odbierze.
– Idź i się upomnij, opowiedz im, co się tutaj wydarzyło – odpowiedziałam ponuro i niemal mechanicznie, bez śladów zdradzających moje odczucie. Prędzej wskazówką były mu słowa niż ton czy niewidoczny na twarzy grymas. Lecz ja wiedziałam, że niczego nie uczyni. Ujmą dla niego przecież było skorzystanie z wybawienia – z dziewczęcej strzały. Moja batalia o udowadnianie, że coś potrafię i że coś znaczę w wirze samczych walk pozostawała niezmienna. Od podwórka lat dziecięcych, przez szkolne sale treningowe aż po zwykłą leśną przechadzkę. Rosłam w siłę, lecz dla każdego z nich to było za mało. Patrzył tak na mnie, kontrolnie, trochę jak drapieżca, choć przecież to nie ja wpadłam tego dnia we wnyki. Znałam to spojrzenie, znałam je aż nazbyt dobrze i gdzieś pokrętne doceniałam. On miał takie samo. Prędzej jednak nieznajomy był mi wrogiem niż druhem. – Nie jesteś przynętą – zareagowałam na zaczepny czar tego uśmiechu, choć moje usta pozostawały gorzkie, wyzbyte nikłego śladu rozbawienia. Jeśli sądził, że zawdzięczałam mój sukces jego krwi, głęboko się mylił, ale nie czułam specjalnej potrzeby rozwijania tematu. Moją dumą były faktyczne czyny a nie opowieści chwale – nie musiał wiedzieć, że przed tym czerwonym kapturkiem przebiłam bełtem tuzin jego pobratymców. Tym razem również podążałam dobrym tropem, gotowa za chwilę zacisnąć palce na złośliwym istnieniu tego gremlina. Lecz on zdawał się nie pojmować wagi mojej przestrogi lub drwić wprost przede mną. Ziemia chłonęła zapach i pokusy pozostawionej w lesie posoki. Spotkanie dwóch drapieżników zazwyczaj oznaczało rzeź, ale ten mężczyzna stał tu samotnie – nieprzelękniony widmem napaści przez zgraję żerujących kapturków. Był tak głupi czy zwyczajnie próbował odwrócić kuguchara ogonem? Nie powinien mnie obchodzić. Nie powinien, a jednak zmusił łaknące milczenia usta do ponownego drgnięcia. Drgnięcia, lecz nie słowa. Jeśli życie nie było mu miłe, niechaj bagatelizuje zagrożenie, albo wynosi uciechę z niebezpiecznej batalii. Kalece znacznie trudniej wydostać się z gęstego lasu.
– Słusznie – odparłam niedługo później, krótko przytakując zamiarom opuszczenia tego miejsca. Wreszcie powiedział coś mądrego, wreszcie silił się na choćby mdły ślad powagi dla sprawy, z której tylko kompletny ignorant chciałby żartować. Moja intencja była szczera, poważna, dobrze wykalkulowana. Miałam rozeznanie, nawet jeśli on wolał moim instynktom wytknąć skazę. Tyle że ja wkrótce miałam wydostać się spomiędzy tych drzew w jednym kawałku, triumfująca, z godnym łupem. Jego los wciąż wydawał się całkiem niepewny.
Obracałam się, by po własnych śladach odtworzyć drogę powrotu. Znów jednak zaczął mówić, burząc ład cichego pożegnania. Za pochwałą szła ujma. Za ujmą znów pochowała. Cokolwiek chciał osiągnąć, trwałam niezwykle ostrożna w przyjmowaniu dziwacznie brzmiącej treści. Czym to znów było? Pozorem opieki? Manifestem męskiego zadziwienia dla widoku samotnej łowczyni w puszczy? Stałam bokiem do niego, sztywna, nieruchoma, wpatrzona w jedno z zupełnie prostych i nijakich drzew. On pozwalał sobie tymczasem na coraz więcej i więcej, muskając to miłym słówkiem, to drapiącym przytykiem. – Czego ty chcesz? – Nagle obróciłam twarz ku niemu. Nigdy nie byłam dobra w rozmowach z ludźmi, szczególnie gdy nie były to dyskusje spisywane wolno i z namysłem na pergaminie. Mój spokój przepuścił więc pewien impuls. Wciąż jednak trzymany na uwięzi, ledwie nieznacznie wymykający się z klatki zaklętych w głowie myśli. Próbowałam pojąć, do czego tak naprawdę zmierzał. – Ja jestem przygotowana na zagrożenia. I tak, lepiej od ciebie. To twoją krew chłonie ta ziemia – zauważyłam, zsuwając oko po jego ramieniu aż do skóry jego dłoni. Wielu szczyciło się żelazną pięścią, twardym, cielesnym pancerzem, którego nie zmąci nawet ostrość rogu dwurożca. Ci sami niedługo później konali podziurawieni własnym, lekkim duchem. Pozostawał jednym z nich? – Wracaj. Kimkolwiek jesteś, jest niebezpiecznie. – Albo zostań, ale wtedy bądź przygotowany na walkę. Teraz nie był. Zdawał się przejmować bardziej złamaną strukturą szaty niż poharataną skórą, a to przecież duży błąd.
Wkrótce dotarło do nas nadciągające z oddali kwiczenie. Poprzedzone cichym szelestem, słyszalne dla naprawdę wrażliwego ucha. Mącące czujność, zmuszające kolana łowcy do delikatnego ugięcia, oczy do szczegółowego zbadania okolicy. Woń krwi płynęła na zachód wraz z porywem zaczepnych wiatrów. A stamtąd stworzenie zdawało się mieć prostą drogę. – Zawijaj – mruknęłam półszeptem, wciskając mu w dłoń wyciągnięty prędko ze skórzanej torby kawałek magicznego bandażu. Małe bestie zaraz tu będą. Nie jedna, nie dwie. Cała zgraja, głodna i podniecona krwistą, smaczną wizją. Nie obejrzałam się za nim; szybkim, wysoko stawianym krokiem ruszyłam w stronę gęstwiny, dalej od wychwyconych dźwięków. Zwiastunów inwazji, która nie była mi wcale potrzebna. Kuszę jednak przechwyciłam z pleców i osadziłam na przedzie ciała, w dłoniach szykując gotowość do ewentualnego ataku. Wiedziałam, ze mogły być szybsze ode mnie.
Polazł za mną?
    Odpowiedz
  • Odpowiedz na posta
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-12-2025, 03:28 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.