• Witaj nieznajomy! Logowanie Rejestracja
    Zaloguj się
    Login:
    Hasło:
    Nie pamiętam hasła
     
    × Obserwowane
    • Brak :(
    Avatar użytkownika

Serpens > Organizacja > Akta postaci > Zaakceptowane > Czarodzieje > Amodeus Nott
Amodeus Octavius Nott
Obrazek postaci
Dusza
Personalia rodziców
Euphemia (zd. Selwyn) & Augustus Nott
Aspiracje
Być zależny jedynie od własnych umiejętności
Amortencja
Pergamin, jaśmin, czarna herbata, palone drewno
Różdżka
12 i ¾ cala, dość sztywna, orzech, pazur gryfa
Hobby, pasje
Kolekcjonowanie niebezpiecznych artefaktów, kieliszek ognistej z Billym
Bogin
Rodowy sygnetu spadającego z jego dłoni i rozbijający się na dwie części - symbol wydziedziczenia.
Umysł
Data urodzenia
4 listopad 1930
Miejsce urodzenia
Corfe Castle, Dorset, Anglia
Miejsce zamieszkania
Corfe Castle, Dorset, Anglia
Język ojczysty
Angielski
Genetyka
Czarodziej
Ukończona szkoła
Hogwart, Slytherin; Evershire College, Lex Magica
Zawód
Łamacz klątwa, badacz straożytnych run i artefaktów magicznych
Czystość krwi
Błękitna krew
Status majątkowy
Bezdenna sakiewka
Ciało
32
182
82
Wiek
Wzrost
Waga
Zielono-brązowe
Ciemny brąz
Kolor oczu
Kolor włosów
Budowa ciała
Wysoki i dobrze zbudowany, o solidnej, proporcjonalnej sylwetce oraz szerokich ramionach i nienagannej postawie.
Znaki szczególne
Zestaw blizn na obu rękach po klątwach i oparzeniach; najgłębsza — przechodząca z ramienia w przedramię — pochodzi z wyprawy, podczas której stracił brata.
Preferowany ubiór
Proste, dobrze skrojone ubrania w ciemnych tonacjach. Jakość i minimalizm — czyste linie, brak wzorów, klasyczne kroje. Jedyny wyróżniający element to ciężki, złoto-czarny sygnet rodu Nottów, noszony na serdecznym palcu lewej dłoni.
Zajęty wizerunek
Ariyan Akaltun
Obrazek postaci

Corfe Castle w Dorset od zawsze było miejscem, w którym cisza miała pierwszeństwo przed słowem, a dyscyplina — przed emocją. Rodzina Nottów żyła w rytmie starych tradycji, chłodnych rozmów, ksiąg i niezmiennych oczekiwań wobec kolejnych pokoleń. Właśnie tam, w listopadzie 1929 roku, urodził się Amodeus Nott jako drugie dziecko Augustusa i Euphemii.

Augustus, badacz magii strukturalnej i jeden z bardziej wpływowych Nottów swojej generacji, rządził domem niczym dobrze prowadzonym archiwum — precyzyjnie i konsekwentnie. W relacji z dziećmi kierował się zasadą prostą: te, które spełniają oczekiwania, nie wymagają uwagi; te, które odstają, wymagają korekty. Pogarda wobec mugoli była w nim równie naturalna jak oddychanie, a przywiązanie do idei czystej krwi wynikało z chłodnej, logicznej wiary w konieczność utrzymania magicznej hierarchii.

Euphemia, z domu Selwyn, wniosła do Corfe Castle porządek innego rodzaju. Nie ciepło — raczej równowagę. Jej obecność nadawała rodzinie formę. Dbała o reputację, edukację dzieci i ich manierę wypowiedzi. Uczyła, że każde zdanie musi być celne, każdy gest — przemyślany, a każde potknięcie — jak najszybciej ukryte.

1933 - pierwsze użycie magii


Takie środowisko szybko ujawniało, które z dzieci płynęło zgodnie z rodowym nurtem, a które zaczynało od niego odbiegać. W przypadku Amodeusa pierwszym sygnałem była magia — nieposłuszna i instynktowna. Gdy w wieku czterech lat, podczas jednej z przeciągających się kolacji, nie pozwolono mu odejść od stołu, narastające w nim napięcie przeszło przez salon jak cichy impuls. Najpierw zadrżały kieliszki, jakby powietrze zgęstniało nad stołem. Chwilę później żyrandol zakołysał się, a jedno z jego kryształowych ramion pękło od środka i zaczęło opadać. Augustus zatrzymał je w ostatniej chwili krótkim, bezsłownym gestem, choć drobne odłamki spadły na posadzkę ostrym, czystym brzękiem.
Dorośli spojrzeli wówczas na chłopca nie z paniką, lecz z tą rzadką, chłodną świadomością zarezerwowaną dla wyjątków — rozumiejąc, że magia w nim nie tylko się ujawniła, ale odpowiedziała bezpośrednio na jego wolę. To było coś więcej niż dziecięcy błysk; to był talent, którego nie da się nauczyć.

I właśnie on — nie starszy brat, zawsze idealnie wpasowany w rodowe oczekiwania — od początku nosił w sobie inną dynamikę. Nie był krnąbrny, lecz trudno nazwać go w pełni przewidywalnym. Częściej niż wypadało podnosił wzrok, dłużej obserwował, pozwalał myślom wybiegać poza ramy. Miał w sobie tę szczególną czujność, którą jedni brali za obietnicę, a inni — za zapowiedź komplikacji.

W oczach ojca zaś, był materiałem na jedno z jego najdoskonalszych dzieł. 
Wymagał jedynie właściwego ukierunkowania.

 



W kolejnych latach państwo Nott przywitali jeszcze dwoje dzieci — kolejnego syna oraz pierwszą córkę. Pomimo namacalnej obecności nowych mieszkańców zamku, Amodeus nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to na jego barkach spoczywa ciężar rodzicielskiego spojrzenia.

Dni drugiego w kolejności Notta układano z dokładną starannością — tak, jakby każdy jego poranek wymagał precyzyjniejszego rozpisania, a każda godzina miała swój zamierzony cel. 
Z tak zarysowanego rytmu wyrastała jego codzienność: przesiąknięta zasadami, które w tym domu uchodziły za fundament wychowania — pełna świadomość czystości krwi, hierarchii i znaczenia pochodzenia, a także pogłębioną znajomością historii rodu. Augustus powtarzał opowieści o drodze, którą Nottowie podążają od pokoleń, a przywoływane przez niego nazwiska, pojawiały się w jego słowach z chłodną pewnością kogoś, kto widzi w nich nie historię, lecz narzędzie porządku.

Euphemia natomiast kształtowała jego obraz magii od strony praktycznej. Jako łamaczka klątw nie pozwalała, by dzieci dorastały w nieświadomości tego, co niebezpieczne. Uczyła je rozpoznawać symbole, ślady zaklęć i struktury zdolne wyzwolić więcej, niż ktokolwiek zamierzał. Jej lekcje miały w sobie chłód chirurgicznej precyzji — i gdyby Amodeus przykładał większą uwagę do tego, co mówiła, wiedziałby, że niektórych skrzyń w domu nie należy dotykać; tym samym nie nabawiłby się namacalnej pamiątki w postaci szpecącej przedramię blizny.

Zajęcia prowadzone przez matkę rozpoczynały się od rzeczy, które w tym domu uważano za elementarny fundament edukacji: łaciny i greki. Euphemia powtarzała, że bez nich nie zrozumie się ani historii rodów, ani starych ksiąg, ani większości zapisów, które w przyszłości przyjdzie mu rozszyfrowywać. Te dwa języki były więc nie tyle ambicją, ile narzędziem — pierwszym, jakie mu wręczyła.
Dalej przeplatały się z nauką etykiety, korektą gestów oraz ćwiczeniami postawy. Do tego dochodziły pierwsze próby latania na miotle oraz lekcje pływania — konieczne, odkąd zamek wznosił się nad klifami Dorset — których uczył go wyznaczony do tego instruktor.

Amodeus jako dziecko był pojętny, szybki, lecz daleki od wizji ucznia zaczytanego w pergaminach; świat poznawał najpełniej wtedy, gdy mógł go dotknąć, wypróbować i sprawdzić — najlepiej na własnej skórze.



1935 - travers


Bliskość z rodziną Traversów była naturalną konsekwencją wieloletniej współpracy ich ojców. Augustus Nott i William Travers — obaj głęboko osadzeni w arystokratycznych strukturach — łączyli interesy wymagające zaufania, dyskrecji i precyzji. Ich relacja miała charakter wyważonego partnerstwa, w którym wzajemne korzyści splatały się z latami lojalności. Dlatego też spotkania obu rodzin były częste, niemal rytualne — a dzieci rosły obok siebie jak krewni.
Billy Travers z czasem stał się dla Amodeusa czymś więcej niż zwykłym towarzyszem zabaw — był przeciwwagą dla surowej codzienności Dorset, kimś, przy kim można było na chwilę przestać być Nottem.
Ich chłopięcy świat rządził się własnymi prawami: krótką cierpliwością do kolacji, niechęcią do siedzenia w miejscu i zgodnym przekonaniem, że Lydia — młodsza siostra Billy’ego — wprowadzała chaos do każdej misternie ułożonej wyprawy. Każda jej próba dołączenia więc do brata kończyła się tak samo: oślizgłym gumochłonem za kołnierzem sukienki i natychmiastową ucieczką chłopców w stronę ogrodu, nim ktokolwiek z dorosłych zdoła zauważyć rozgrywający się dramat kilkulatki.



1941 - hogwart


Stary zamek powitał Amodeusa chłodem, do którego nie musiał się przyzwyczajać — znał go od dziecka.  W murach Hogwartu nie było nic z teatralnej grozy, którą przypisywały mu starsze rodzeństwo, ani z baśniowej otoczki krążącej po angielskich salonach. Kamień, choć obcy, niósł w sobie logikę miejsc, które znał: hierarchię starszą niż pokolenia i porządek utrzymujący się bez potrzeby komentarza. 
Slytherin, do którego Tiara skierowała go bez wahania, przemawiał językiem zbliżonym do tego, w którym dorastał — ciszą podszytą ambicją, wyraźnym podziałem ról i zrozumieniem, że nazwisko otwiera więcej drzwi niż największy talent. Młody Nott odnalazł się w tym świecie bez większego wysiłku; z góry narzucone struktury zawsze były dla niego czytelniejsze niż ludzkie emocje, a różnica wieku — wynikająca z faktu narodzin w listopadzie — rozpłynęła się w tempie, w jakim przyswajał nowe reguły. 

Najwyraźniej rysowała się w nim predyspozycja do dziedzin, w których liczyła się precyzja. Zaklęcia oraz Obrona Przed Czarną Magią dawały mu coś więcej niż szkolny materiał: możliwość prześledzenia mechanizmu od samego rdzenia. Transmutacja również miała w sobie porządek, który szanował — wymagała konsekwencji, ale oferowała wymierne efekty.
Z kolei przedmioty teoretyczne budowały fundament, którego potrzebował z powodów sięgających dalej niż szkolne oceny. Teoria Magii była dla niego powtórzeniem rozmów, które słyszał w domu — podaną w wersji ułagodzonej, pozbawionej ostrych krawędzi ojcowskiej logiki.
Starożytne Runy natomiast traktował z większą uwagą niż większość rówieśników — nie z powodu fascynacji znakami, lecz ich zastosowaniem. W jego rodzinie mówiło się o klątwach nie jak o baśniach, ale jak o konstrukcjach, które ktoś najpierw zapisuje, potem ukrywa, a dopiero na końcu aktywuje. Większość z tych zapisków opierała się właśnie na runach: na szyfrach, które trzeba było najpierw zrozumieć, by móc je rozbroić. Hogwart dostarczał jedynie formalnego języka do czegoś, co od dawna postrzegał jako praktyczną konieczność — podstawę każdego artefaktu, każdej pułapki, każdego śladu magii, który warto było traktować poważnie.
Do pozostałych przedmiotów podejście prezentował czysto pragmatycznie. To co co nie miało w sobie jasnej struktury, czy też realnego, przyszłego wykorzystania,, traktował z chłodną uprzejmością. Wypełniał wymagania, ale bez przekonania, że którekolwiek z tych zagadnień zasługuje na coś więcej niż poprawnie minimum.

Hogwart miał też swoje mniej oczywiste warstwy: zależności między rodami, ukryte układy, gry, których nie omawiano na lekcjach. Amodeus obserwował je z chłodnym dystansem — jak mechanizm, który nie trudno było zrozumieć. W tych układach od czasu do czasu wyłaniała się sylwetka Toma Riddle. Starszego ślizgona, nienachalnie eleganckiego, sprawiającego wrażenie doskonale świadomego własnych możliwości. Pod tą charyzmatyczną powierzchnią kryło się jednak coś, co trudno było jednoznacznie uchwycić — rodzaj cichego cienia, nienazwanego napięcia. Amodeus poświęcił mu może pół myśli więcej, niż zamierzał. Nie z fascynacji. Raczej z chłodnego przeczucia, że nazwisko chłopaka jeszcze kiedyś wróci — choć nie mógł wówczas wiedzieć, w jakim kontekście.

Siedem lat minęło bez wzniosłych momentów i bez dramatów — może z wyjątkiem krótkiego epizodu „prawdziwej wolności”, na który porwał się Travers — a Hogwart stał się dla Amodeusa nie tyle miejscem wspomnień, co przestrzenią, która ugruntowała wartości wyniesione z domu  i otworzyła drzwi do tego, co miało nadejść. 



1948 - evershire


Zanim przekroczył bramy Evershire College, zdał kurs teleportacji i uzyskał licencję — dokument, który dla większości był formalnością, dla niego miał stać się narzędziem równie istotnym jak różdżka.

Uczelnia przyjęła go z chłodną godnością elitarnej instytucji, a pięcioletni program Lex Magica szybko udowodnił, że reputacja nie była przesadzona. Zajęcia dawały mu strukturę, lecz właściwe rzemiosło poznawał gdzie indziej — w gabinecie dziadka Selwyna, miejscu, które bardziej przypominało skrzyżowanie izby zabiegowej z wykopaliskiem. Wieczory tam spędzane kosztowały go więcej energii niż całe tygodnie wykładów: praca z klątwami, rozpoznawanie fałszywych sygnatur, nauka prowadzenia linii zaklęcia tak, by nie obudzić tego, co zostać obudzonym być nie powinno. Selwyn nie był łagodny, ale był dokładny — a dokładność była jedyną gwarancją przeżycia.

Studenci z rodów nie żyli na kampusie; od arystokratów oczekiwano, że naukę będą splatać z obowiązkami wobec domu. Amodeus wracał więc regularnie do Corfe Castle, gdzie praca zaczynała się jeszcze zanim zdążył zdjąć rękawiczki. Ojciec coraz częściej traktował go jak narzędzie gotowe do użycia: analiza sprowadzanych artefaktów, weryfikacja przeklętych zapisów, ocena ryzyka, którego lepiej nie zgłaszać Ministerstwu. Cassius prowadził wyprawy, ale coraz częściej zabierał go ze sobą — i to bynajmniej nie z potrzeby towarzystwa. Nottowie wysyłali synów w teren nie po doświadczenie, lecz z potrzeby użyteczność. Tak też wyglądały ich pierwsze wspólne wyjazdy: starszy brat negocjował, młodszy pilnował, by nic, co mogło wybuchnąć, nie wybuchło. Do Amodeusa należała rola tego, który  rozbrajał zabezpieczenia, oceniał autentyczność run, decydował, czy ryzyko jest kwestią odpowiedniej ceny, czy życia.

W murach uczelni mówiono o nim niewiele. Studiował, zdawał i znikał. Pięć lat minęło tak, jakby wykrojono z nich wszystko, co zbędne. Z Billym widywał się rzadziej — ich rytmy rozsunęły się naturalnie, lecz relacja nie nabrała dystansu. Drużbował mu na ślubie bez wahania; wesele Traversa było głośne, bezpardonowe i niezapomniane — tak jak on sam.

Pod koniec Lex Magica Amodeus miał już więcej praktycznych doświadczeń z klątwami niż większość adeptów Ars Sanatio. Nottowie byli teorią, Selwynowie praktyką — a on sam wyrósł dokładnie na przecięciu obu linii.

W wieku dwudziestu trzech lat, świeżo po ukończeniu studiów, mógł wreszcie zacząć pracę oficjalnie. A nadchodzące lata miały uformować go w sposób, którego nikt w tej rodzinie nie mógł przewidzieć.



1957 - wyprawa


Corfe Castle przypominało mu teraz nie tyle dom, ile punkt wypadowy — miejsce, z którego ruszało się dalej i do którego wracało tylko po to, by wymienić mapy i odebrać kolejne polecenie. Augustus Nott nie pozwalał, by te polecenia miały w sobie choć odrobinę przypadkowości. Niósł w sobie obsesję, której nigdy nie nazwał, ale którą czuć było w każdym jego spojrzeniu, w każdym krótkim skinieniu głową — jak w zimnym powiewie przez niedomknięte drzwi. Od lat szukał jednego przedmiotu, jednego śladu, jednego oddechu przeszłości; czynił to z uporem, który bardziej przypominał chorobę niż ambicję. Wystarczyło zajrzeć do jego gabinetu: mapy pokryte liniami, zakreślone punkty, pergaminy z notatkami, jakby cały świat dało się rozłożyć na części i poskładać według jego woli. Ta mania żyła w murach. Amodeus, choć dorosły i czujny, wciąż bywał wciągany w jej orbitę — czasem z własnej ciekawości, czasem dlatego, że w tej rodzinie obowiązek miał ciężar prawa.

Wraz z pierwszymi zleceniami narastało w nim poczucie, że ojciec nie tyle kieruje rodziną, ile popycha ją w stronę przepaści, której rozmiaru nie znał nawet on sam. Kiedy Amodeus dopytywał, co naprawdę stoi za kolejną wyprawą, otrzymywał spojrzenie pozbawione emocji — nie odmowę, nie gniew, lecz ciężkie, lodowate „to nie twoja sprawa”, wypowiedziane milczeniem. Augustus traktował synów jak przedłużenie własnej ręki: narzędzia o różnych zastosowaniach, a nie ludzi z wolą i rozumem.

Cassius radził sobie z tym inaczej. Wchodził w ojcowski plan jak w zbyt ciasną zbroję — niewygodną, ale znaną. Był urodzonym dyplomatą, który potrafił zjednać sobie człowieka jednym półuśmiechem. Wspólne wyprawy braci miały w sobie rytm dobrze zgranej pary: Cassius na przodzie, Amodeus tuż za nim, wyczulony na każdy błąd, każde drgnięcie runy, każdy cień pod warstwą zaklęcia. Przez lata wypracowali własny język współpracy — szybki, oszczędny, skuteczny.

Wyruszali razem w kolejne miejsca wskazywane przez ojca — kontynenty, nadmorskie ruiny, opuszczone klasztory, domy, które dawno powinny się zawalić. Czasem wracali z drobnymi zdobyczami, częściej z niczym. Cassius udawał, że go to nie rusza, ale Amodeus widział w jego spojrzeniu gasnący cień cierpliwości — ten, którego ojciec nigdy w nich nie pielęgnował. Zdarzało się, że ich trasy krzyżowały się z drogami Billy’ego, a obecność przyjaciela nadawała podróży zupełnie inny ton — zdecydowanie mniej formalny, żywszy, pełen żartów i alkoholu, który lał się bez potrzeby celebrowania. 

Kiedy wracali do Anglii, przychodziły te kolacje, które trwały tyle, ile musiały — długie stoły, świece odbijające się w kryształach, rozmowy prowadzone półgłosem. Traversowie i Nottowie siedzieli razem tak, jak robią to rodziny, które zbyt wiele o sobie wiedzą, by udawać cokolwiek. Augustus zwykle rozmawiał z Williamem gdzieś z boku, a matka Billy’ego — chłodna jak zawsze — czasem odkładała kielich wolniej, jakby liczyła się z obecnością Euphemii bardziej, niż chciała to pokazać. W takich wieczorach było coś z dawnych lat: nie beztroska, lecz ten rodzaj znajomej przestrzeni, w której nikt nie musi tłumaczyć, kim jest i dlaczego. Świat wydawał się na chwilę prostszy — nie lepszy, tylko bardziej przewidywalny.

Zaręczyny Cassiusa i Lydii przyszły nagle — przynajmniej dla Amodeusa. W powietrzu czuł absurd tej decyzji bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Dostrzegał w niej cały egoizm ojców: układ, którym — po raz kolejny — dzieci miały funkcję, nie wolę. Lydia dorastała przy nich, była jak młodsza siostra, niewinna ofiara planów dwóch rodów przekonanych o własnej mądrości. Cassius uśmiechał się, jakby decyzja była jego. Amodeus widział jednak, ile ten uśmiech kosztuje.

Rok później pojechali na wyprawę, która miała być ostatnią — choć nikt nie mógł o tym wiedziećł. Ślad artefaktu był wreszcie konkretny. Droga przez mglisty brzeg, chłód, który przenikał do kości, wilgoć osadzająca się na ubraniach jak plaster. Przekonanie, że tym razem naprawdę są blisko, było silniejsze niż rozsądek. Amodeus pamiętał tylko rytm swojego oddechu i ciszę, w której każde zaklęcie brzmiało zbyt głośno.
Znaleźli to miejsce — zamknięte, opuszczone, utkane ze starych zabezpieczeń, po których pozostały tylko strzępy. Artefakt leżał dokładnie tam, gdzie nie powinien — na piedestale, jakby czekał na kogoś, kto będzie na tyle głupi, by po niego sięgnąć. Amodeus instynktownie wiedział, że to nie może być aż tak proste. 

Przestrzegał Cassiusa. Powtarzał mu, że coś tu wyraźnie  nie gra. Że zabezpieczenia mogą być jedynie zdegradowane, ale nie usunięte. Że to pułapka stara jak świat.

Ale Cassius, od lat goniący za tym przedmiotem z woli ojca, zobaczył w nim odpowiedź na wszystkie ich powroty z niczym. Zrobił krok do przodu. Może chciał zdobyć go pierwszy. Może chciał udowodnić, że potrafi. Może wierzył, że skoro tu dotarli, to reszta jest tylko formalnością. Może po prostu był zmęczony tym, że ojciec patrzył na niego tak, jakby wciąż było mu coś winien.
Zobaczył błysk — ruch, którego Amodeus nawet nie zdążył nazwać. Zabezpieczenie, które powinno wygasnąć dawno temu, odpowiedziało na ich obecność jak zwierzę, które nagle przypomina sobie, że żyje. 

Najpierw usłyszał krzyk, później zobaczył rozbłysk światła i ciało Cassiusa, bezwładnie opadające na zimną posadzkę. 
A potem nastąpiła cisza tak nienaturalna, że Amodeus wiedział, zanim jeszcze do niego dobiegł.

Kiedy się ocknął, leżał w Świętym Mungu, bandaże przesuwały się pod palcami jak mokre pergaminy, a w głowie miał tylko jedno: że jego brat wrócił do domu w trumnie, a on — w jednym kawałku, choć nie powinien.



1957 - nauka


Pogrzeb Cassiusa był wydarzeniem, które Amodeus zapamiętał bardziej przez to, co działo się w nim samym, niż przez cokolwiek, co działo się wokół. Wrócił z wyprawy poobijany, z oparzeniami ciągnącymi się wzdłuż przedramienia i z bólem, który wciąż odbijał się w kościach przy każdym kroku. Kuśtykał, ale nikt nie pytał dlaczego — żałoba dawała ludziom wygodny pretekst do uników. W powietrzu unosił się zapach kadzideł, a wokół trumny gromadziły się twarze, które przyszły bardziej z obowiązku niż z żalu. W spojrzeniach było za dużo ciekawości, za mało prawdziwego smutku; w głosach pobrzmiewała uprzejmość ludzi, którzy chcieli jedynie odhaczyć swoją obecność. Amodeus stał wśród nich z chłodem człowieka, który nie ma już siły udawać. Czuł gniew — nie głośny, lecz ten ciężki, trawiący, jak węgiel żarzący się pod warstwą popiołu — gniew na ojca, na siebie, na absurd sytuacji, w której zmartwychwstali sojusznicy potrafili okazać więcej troski niż ci, którzy powinni naprawdę płakać.

Po pogrzebie życie wróciło do rytmu, który w niczym nie przypominał dawnej codzienności. Praca stała się dla Amodeusa mechanizmem, który wykonywał z niemal bezduszną precyzją: analiza zabezpieczeń, zdejmowanie klątw z artefaktów sprowadzanych z różnych części świata, odtwarzanie zapisów, które Cassius miał dokończyć, a których teraz nikt poza nim nie potrafił ruszyć. Ojciec rozmawiał z nim jedynie o rzeczach praktycznych — tonem pozbawionym emocji, jakby strata syna była jednym z elementów ryzyka wkalkulowanym w działalność rodu. W tych rozmowach nie było miejsca na żal ani żałobę; były liczby, pergaminy, raporty. Amodeus odpowiadał krótko, nie wdając się w dyskusje, a milczenie stawało się między nimi formą porozumienia, którego nigdy nie wybrali.

To właśnie wtedy ojciec przedstawił mu nauczyciela magii bezróżdżkowej — człowieka, którego obecność była równie surowa jak dziedzina, którą wykładał. Nauka okazała się powolna, wymagająca i pozbawiona jakichkolwiek skrótów. Magia bez pomocy różdżki nie reagowała na komendy, nie poddawała się sile charakteru, nie odpowiadała na zaklęcia wypowiadane automatycznie. Była jak opór powietrza przy zanurzeniu w zimnej wodzie — niewidzialna, a jednocześnie wszechobecna. Pierwsze miesiące przyniosły jedynie frustrację, bóle głowy i drobne pęknięcia skóry pod paznokciami od prób, które częściej kończyły się porażką niż jakimkolwiek efektem. Każda iskra powodzenia gasła szybciej, niż zdążył ją uchwycić, a potknięcia mnożyły się w tempie podważającym sens całej dziedziny. A jednak wracał — być może dlatego, że po śmierci Cassiusa było to pierwsze wyzwanie, którego nie dało się obejść, zignorować ani rozwiązać mechanicznie.

Z czasem pojawiły się przełomy — subtelne, krótkie, ale wystarczające, by wiedział, że idzie w dobrym kierunku. Magia przestawała drżeć pod palcami jak spłoszone zwierzę i na moment układała się w coś przypominającego posłuszeństwo. Lecz za każdym razem, gdy robił krok do przodu, kolejny przynosił zachwianie kontroli — dowód, że żadna wiedza wyniesiona z klątw i artefaktów nie przygotuje człowieka na magię, która wypływa bezpośrednio z niego samego. Traktował to jak formę pokuty: pracował, znikał, wracał z nowymi bliznami, coraz bardziej milczący, jakby każdy dzień zabierał mu odrobinę dawnej lekkości.

Najpierw pojawiły się drobne przesunięcia powietrza — tak nieznaczne, że gdyby nie ból za oczami, mógłby je wziąć za przeciąg. Potem krótkie drgnięcia przedmiotów, pojedyncze przebłyski energii gasnące szybciej, niż zdążyłby zareagować. Magia zachowywała się jak istota, która pozwala podejść tylko wtedy, kiedy sama uzna to za stosowne — i nigdy wystarczająco blisko.

Później przyszły efekty bardziej wymierne: podniesienie pergaminu, przesunięcie drobnego kamienia, zgaszenie płomienia świecy wolą — jeszcze nie pewnie, jeszcze nie za każdym razem, ale już z wyczuwalnym postępem. Każdy taki sukces kosztował ogrom energii: dłonie drżały, kark rwał ostrym bólem, a w uszach dudniło, jakby magia wyciągała z niego siły, których nie planował oddawać. Nie było w tym elegancji ani wrodzonego talentu; była praca. Ciężka, uparta, nieludzko wyczerpująca.

Nauka magii bezróżdżkowej wymagała od niego czegoś, czego klątwy i runy nigdy nie potrzebowały — równowagi między ciałem a umysłem. Bywały dni, gdy świat zamazywał mu się przed oczami, gdy tracił czucie w palcach, gdy mięśnie reagowały napięciem jak na mróz, nawet jeśli w pomieszczeniu panowało ciepło.

A jednak, gdy wracał do pracy przy artefaktach, zauważał pewną zmianę. Zabezpieczenia, które wcześniej musiał rozpracowywać ruchami różdżki, zaczynały reagować na jego obecność szybciej. Runy układały się w logiczne ciągi, jakby ich struktura stawała się dla niego bardziej czytelna. Tymczasowe zakłócenia energii wyczuwał intuicyjnie — co prawda nie zawsze precyzyjnie, ale lepiej niż dawniej. Praca stawała się bardziej bezpośrednia, bardziej instynktowna, choć wciąż daleka od mistrzostwa. 

Wszystko miało swoją cenę.

A cena była wysoka. Kiedy próbował przekroczyć własne możliwości — magia odbijała się od niego jak fala od skał: krwawienie z nosa, nagłe ugięcie kolan, zawroty głowy tak silne, że tracił pion. Psychika również płaciła: bezsenne noce, wspomnienia z wypraw, uczucie, że umysł nie nadąża za ciałem.

A mimo to wracał.

Wracał, bo nauka magii bezróżdżkowej była jedynym czasem, kiedy żal po Cassiusie milczał, a wina nie dławiła — lecz popychała do przodu. W drżących przebłyskach kontroli widział kierunek. 
Wąski, niebezpieczny — ale wreszcie jego.



1960 - obecnie


 Życie zaczęło układać się na nowo — nie dlatego, że czas leczył, ale dlatego, że codzienność nie znosi próżni. Amodeus wrócił do pracy z tą samą precyzją, która towarzyszyła mu od lat: klątwy, zabezpieczenia, wyprawy, niebezpieczeństwa, które jedynie w teorii dało się opisać spokojnym tonem. W świecie rodów nastroje gęstniały — mówiono z niesmakiem o mugolskim ministrze, o pomysłach współpracy, o „niepewnej przyszłości”. W salonach szumiały jedwabie i ostrzejsze niż kiedyś komentarze. Arystokracja zaczynała prostować kark, jakby przypominała sobie, kim była zanim przywykła do wygody.

Amodeus obserwował to wszystko z dystansu. Nie angażował się w politykę, ale widział konsekwencje ludzkiej głupoty częściej niż większość czarodziejów. Niemagiczni, choć z pozoru nieszkodliwi, nieśli w sobie ryzyko, które trudno było zignorować — nieustanną skłonność do niszczenia wszystkiego, czego dotknęli. Nie wolno było ich lekceważyć, ale równie nierozsądne było poświęcanie im przesadnej uwagi. W jego oczach byli jak natrętna mucha: irytujący w samej swojej naturze, niebezpieczni przez brak świadomości, lecz niewarci większej refleksji.

Salony wróciły do jego życia powoli. Najpierw pojedyncze obecności, rozmowy pełne bezpiecznego dystansu i kryształ w dłoni, ułatwiający powrót do korzeni arystokratycznego świata. Z biegiem czasu przestał jednak unikać ludzi, zauważając, że dym z papierosa zdecydowanie mniej drażni w towarzystwie. Zjawiał się tam, gdzie wypadało być — poniekąd z wewnętrznej ciekawości, połowicznie z potrzeby obowiązku. Poruszał się swobodnie, ale wciąż ostrożnie; rozmowy prowadził z połową uwagi, zbędne słowa zachowując dla siebie.

I właśnie wtedy — kiedy nie szukał niczego nowego — coraz częściej w polu widzenia pojawiała się Lydia.

Nie był w stanie zdefiniować jej miejsca w swoim świecie. Jeszcze niedawno była tylko siostrą Billyego, częścią tła, wspomnieniem dzieciństwa. Teraz jednak była obecnością, której nie dało się zignorować. Miała w sobie delikatność, ale też coś, co nie poddawało się arystokratycznym tresurom — wibrację, która przyciągała uwagę, zanim zdążył ją odciągnąć. Czasem widział w jej spojrzeniu zmęczenie, czasem cień odwagi, czasem uważność tak precyzyjną, że trudno mu było skryć się pod wyuczonym spokojem.

Nie potrafił ubrać w słowa tego, co ich łączyło. Choć próbował — więc przestał próbować. 
Zostawił to jako wrażenie, które wracało do niego w chwilach milczenia, w półmroku gabinetu, w szumie krwi pod powiekami, kiedy ją mijał.
Coś, co osiadało mu w żołądku i nie znikało, nawet kiedy udawał przed samym sobą, że nic tam nie ma.

W pracy coraz częściej sięgał po magię bez użycia różdżki — nie instynktownie, lecz z rosnącą pewnością kogoś, kto zaczyna rozumieć własne możliwości. Energia reagowała na jego wolę szybciej niż dawniej, choć wciąż zdarzały się potknięcia, drobne opóźnienia lub niezamierzone przeciążenia. Niektóre zakłócenia potrafił wyciszyć jednym, kontrolowanym gestem; inne wymagały od niego skupienia, jakby musiał obchodzić się z magią tak uważnie, jak z niestabilnym mechanizmem.

Różdżka przestała być dla niego koniecznością, choć wciąż była narzędziem, po które sięgał, gdy sytuacja wymagała precyzji, nie ryzyka. Lata ciężkiej nauki nie uczyniły go mistrzem, ale sprawiły, że magia zaczęła towarzyszyć jego pracy jak cicha, czujna obecność — reagująca wtedy, gdy naprawdę jej potrzebował, choć nie zawsze z tą płynnością, którą posiadają nieliczni.

To nie była jeszcze władza, a raczej umiejętność w trakcie dojrzewania — wypracowana, nie wrodzona, z każdym rokiem coraz stabilniejsza, ale wciąż wymagająca ostrożności.

Relacje Amodeusa z Augustusem z czasem stały się polem stałego napięcia — chłodnego, codziennego, pełnego niewypowiedzianych oskarżeń. Ojciec traktował go jak element rodowej strategii, mierząc jego wartość wyłącznie przez pryzmat użyteczności. Starszego syna wspominał coraz rzedziej, jednak zawsze  w sposób, który bardziej przypominał rozliczenie porażki niż żal po stracie dziecka. Amodeus słuchał tego z narastającą goryczą, widząc w tych ocenach nie tylko brak serca, ale i pogardę wobec wszystkiego, co nie mieściło się w ojcowskiej kalkulacji.

Z biegiem lat Augustus zaczął wracać do dawnych układów i zobowiązań, traktując małżeństwa jak narzędzia stabilizujące pozycję rodów. Rozmowy o przyszłych sojuszach prowadził tak, jakby mówił o ruchach w księdze rachunkowej — chłodno, obojętnie, bez odrobiny refleksji nad tym, co zostało już zniszczone. W tych sugestiach rozbrzmiewała nie tylko strategia, ale i przekonanie, że Amodeus jako jedyny z synów spełnia standard, który Augustus uważał za właściwy. Ta narracja, stawiająca Cassiusa w roli słabszego i nieudolnego, a jego samego w roli rekompensaty za rodzinną stratę, budziła w Amodeusie rodzaj sprzeciwu, którego nie dało się już przeoczyć.

Było w tym wszystkim coś więcej niż różnica charakterów. Rosła w nim bowiem świadomość, że dla ojca ludzie — nawet najbliżsi — byli przede wszystkim walutą, którą należało dobrze ulokować. A to uczucie, narastające przez lata jak warstwa osadu, przerodziło się w głęboką, trwałą nienawiść wobec wszystkiego, co Augustus uważał za porządek.

0
Pozostało PP
mixed
0
Pozostało PM
22
12
0
OPCM
Uroki
Czarna magia
0
0
0
Transmutacja
Magia lecznicza
Eliksiry
10
9
8
Siła
Wytrzymałość
Szybkość
Ścieżka V — Starożytne runy
Wiedza o runach północnoeuropejskich
Inne starożytne systemy zapisu
Zaklinanie runiczne i pieczęcie ochronne
Łamanie klątw i rozbrajanie pieczęci
Runiczne klątwy i przekleństwa
Ścieżka VI — Nauka
Znajomość teorii magii
Rozwój teorii magii i krytyczne myślenie
Ścieżka VIII — Historia i kultura magiczna
Historia cywilizacji
Znajomość obyczajów i etykiety
Mitologia i folklor
Analiza i interpretacja starożytnych tekstów
Archeologia i badanie artefaktów
Ścieżka XI — Ekonomia i handel
Rozpoznawanie wartości przedmiotów dotyczących profesji postaci
Ścieżka XVI — Społeczeństwo i wpływy
Dyplomacja
Zastraszanie i manipulacja
Sztuka kłamstwa i oszustwa
Odczytywanie emocji i czujność
Ścieżka XVIII — Sport
Pływanie
Ścieżka XX — Poliglotyzm
Łacina
Greka
Ścieżka XXI — Magiczna umiejętność
Magia bezróżdżkowa

drzewko

Odpowiedz
Odpowiedz
#1
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
13-11-2025, 23:58

Witamy na forum Serpens!

Mistrz Gry utworzył dla Ciebie osobisty dział, w którym została umieszczona Twoja skrytka bankowa. Udaj się do niego i opublikuj temat z sowią pocztą oraz umieść tam swój prywatny kuferek. Na start otrzymujesz też od nas skromny prezent – znajdziesz go w swoim ekwipunku.

Możesz już rozpocząć zabawę na forum! Zachęcamy, abyś sprawdził, co Ci się przyśniło, rozeznał się w aktualnych wydarzeniach oraz spytał, kto zaczyna.

Odtąd Twoje słowa, decyzje i sojusze mają znaczenie. Uważaj, komu zaufasz — wężowe języki są zdradliwe. Dobrej zabawy!

Karta zaakceptowana przez: Vincent Rineheart

    Odpowiedz
Odpowiedz
Odpowiedz
#2
Mistrz Gry
Konta Specjalne
Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
Wiek
999
Zawód
Mistrz Gry
Genetyka
Czystość krwi
czarodziej
mugol
Sakiewka
Stan cywilny
bezdenna
wdowiec
Uroki
Czarna Magia
OPCM
Transmutacja
Magia Lecznicza
Eliksiry
Siła
Wyt.
Szybkość
Brak karty postaci
24-11-2025, 14:15

Amodeus Nott

Ekwipunek

pozostałe przedmioty spoza automatycznego ekwipunku

darmowa sowa pocztowa

Historia rozwoju

[02.12.2025] zatwierdzenie karty postaci, +1 [Wytrzymałość]
    Odpowiedz
Starszy wątek | Nowszy wątek


Skocz do:

Aktualny czas: 11-12-2025, 04:59 Polskie tłumaczenie © 2007-2025 Polski Support MyBB MyBB, © 2002-2025 MyBB Group.